[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzię­ki jej sło­wom ci, któ­rzy zo­sta­li sami, uzy­ska­li pra­wo do ob­cho­dze­nia ża­ło­by, ubra­nia się na czar­no i przyj­mo­wa­nia go­ści, któ­rzy będą przy­cho­dzić i mó­wić: „Ndo nu”.Dała im pra­wo do tego, aby po ża­ło­bie mo­gli da­lej wieść swo­je ży­cie, uznaw­szy Ari­ze i jej męża oraz ro­dzi­ców za tych, któ­rzy ode­szli na za­wsze.Na jej bar­kach cią­ży­ło brze­mię czte­rech nie­mych po­grze­bów, po­grze­bów wy­pra­wio­nych nie w związ­ku z fi­zycz­ny­mi cia­ła­mi, ale w związ­ku z jej sło­wa­mi.Tym­cza­sem ona za­sta­na­wia­ła się, czy przy­pad­kiem jej się nie po­my­li­ło, czy przy­pad­kiem nie wy­obra­zi­ła so­bie tych ciał le­żą­cych w ku­rzu, na tam­tym po­dwó­rzu było tak wie­le ciał, że na ich wspo­mnie­nie sól gwał­tow­nie na­pły­nę­ła jej do ust.Kie­dy w koń­cu otwo­rzy­ła sa­mo­chód, a Ugwu i Dzi­dzia wsko­czy­li do środ­ka, jesz­cze przez chwi­lę sie­dzia­ła bez ru­chu, zda­jąc so­bie spra­wę, że Ugwu pa­trzy na nią z za­tro­ska­niem i że Dzi­dzia lada mo­ment za­śnie.– Czy mam pani przy­nieść wodę do pi­cia? – spy­tał Ugwu.Olan­na po­krę­ci­ła gło­wą.On oczy­wi­ście zda­wał so­bie spra­wę, że Olan­na nie chce wody.Po pro­stu chciał wy­rwać ją z tego transu, żeby mo­gła uru­cho­mić sa­mo­chód i za­wieźć ich z po­wro­tem do Abby.18Ugwu pierw­szy za­uwa­żył lu­dzi cią­gną­cych grun­to­wą dro­gą przez Abbę.Wle­kli za sobą kozy, nie­śli jams i skrzyn­ki na gło­wach, kur­cza­ki i zro­lo­wa­ne maty pod pa­cha­mi, a w rę­kach lam­py naf­to­we.Dzie­ci nio­sły małe mi­ski albo pro­wa­dzi­ły mniej­sze dzie­ci.Ugwu ob­ser­wo­wał prze­cho­dzą­cą ko­lum­nę, nie­któ­rzy szli w mil­cze­niu, inni gło­śno roz­ma­wia­li; wie­dział, że wie­lu z nich nie ma po­ję­cia, do­kąd zmie­rza­ją.Tego wie­czo­ru pan wcze­śnie wró­cił z ze­bra­nia.– Ju­tro wy­jeż­dża­my do Umu­ahii – po­wie­dział.– I tak mie­li­śmy tam je­chać.Po pro­stu wy­je­dzie­my ty­dzień lub dwa wcze­śniej.– Mó­wił szyb­ko, wciąż wpa­tru­jąc się gdzieś w dal.Ugwu za­sta­na­wiał się, czy jego za­cho­wa­nie spo­wo­do­wa­ne jest tym, że wciąż nie chce do­pu­ścić my­śli o bli­skim upad­ku swej ro­dzin­nej miej­sco­wo­ści, czy też tym, że Olan­na nie od­zy­wa się do nie­go.Ugwu nie wie­dział, co za­szło mię­dzy nimi, ale co­kol­wiek to było, mia­ło miej­sce po ze­bra­niu na wio­sko­wym pla­cu.Olan­na wró­ci­ła wte­dy do domu dziw­nie mil­czą­ca.Mó­wi­ła jak au­to­mat.Nie śmia­ła się.Zu­peł­nie zda­ła się na Ugwu w spra­wach zwią­za­nych z je­dze­niem i zaj­mo­wa­niem się Dzi­dzią, a sama więk­szość cza­su spę­dza­ła na po­chy­łym drew­nia­nym krze­śle na we­ran­dzie.Pew­ne­go razu zo­ba­czył ją, jak pod­cho­dzi do gu­ja­wy i głasz­cze jej pień, po­sta­no­wił więc po­dejść do niej i od­cią­gnąć ją, za­nim są­sie­dzi stwier­dzą, że osza­la­ła.Ale nie sta­ła tam dłu­go.Po chwi­li od­wró­ci­ła się w mil­cze­niu, wró­ci­ła na we­ran­dę i tam usia­dła.Te­raz wy­glą­da­ła rów­nie spo­koj­nie.– Ugwu, spa­kuj, pro­szę, nasz ubra­nia i je­dze­nie na ju­tro.– Tak, mah.Szyb­ko spa­ko­wał ich rze­czy – w koń­cu nie mie­li ich zbyt dużo, zu­peł­nie ina­czej niż w Nsuc­ce, gdzie był do tego stop­nia spa­ra­li­żo­wa­ny, sto­jąc przed tak wie­lo­ma moż­li­wo­ścia­mi wy­bo­ru, że bar­dzo mało za­brał.Na­stęp­ne­go dnia wcze­snym ran­kiem wło­żył wszyst­ko do sa­mo­cho­du i wró­cił do domu, żeby spraw­dzić, czy ni­cze­go nie prze­oczył.Olan­na w tym cza­sie zdą­ży­ła już spa­ko­wać al­bu­my.Wy­ką­pa­ła Dzi­dzię.Sta­li przy sa­mo­cho­dzie, ocze­ku­jąc, aż pan spraw­dzi po­ziom ole­ju i wody.Dro­gą szły licz­ne gru­py lu­dzi.Drew­nia­na furt­ka w gli­nia­nym mu­rze za do­mem otwo­rzy­ła się ze skrzyp­nię­ciem i na po­dwó­rze wszedł Anie­kwe­na.Był ku­zy­nem pana.Ugwu nie lu­bił chy­trze wy­krzy­wio­nych ust tego czło­wie­ka, któ­ry za­wsze przy­cho­dził do nich w po­rze po­sił­ku, a po­tem mó­wił: „Och! Och!” to­nem prze­sad­ne­go za­sko­cze­nia, kie­dy Olan­na za­pra­sza­ła, żeby do nich do­łą­czył w „pod­no­sze­niu rąk do ust”.Te­raz stał z po­nu­rą miną, a za nim mat­ka pana.– Je­ste­śmy go­to­wi do dro­gi, Ode­nig­bo, a two­ja mat­ka nie chce się spa­ko­wać i je­chać – po­wie­dział Anie­kwe­na.Pan za­mknął ma­skę sa­mo­cho­du.– Mamo, chy­ba usta­li­li­śmy, że po­je­dziesz do Uke.– Ekwu­zi­kwa­na­nu nofu! Nie mów tak! To ty po­wie­dzia­łeś, że mu­si­my ucie­kać i że le­piej bę­dzie, je­śli po­ja­dę do Uke.Ale czy sły­sza­łeś, że­bym się na to zgo­dzi­ła? Czy po­wie­dzia­łam ci: „Aha”?– Czy w ta­kim ra­zie chcesz z nami je­chać do Umu­ahii? – spy­tał pan.Mama spoj­rza­ła na wy­pa­ko­wa­ny sa­mo­chód.– Dla­cze­go wy ucie­ka­cie? Przed czym? Sły­sze­li­ście ja­kieś strza­ły?– Lu­dzie ucie­ka­ją z Aba­ga­ny i z Ukpo, a to ozna­cza, że żoł­nie­rze Hau­sów są już bli­sko i wkrót­ce wej­dą do Abby.– Czy sły­sza­łeś, jak nasz di­bia mó­wił, że Abby ni­g­dy nie zdo­by­to? Przed kim ja ucie­kam z wła­sne­go domu? Alu melu! Czy zda­jesz so­bie spra­wę, że twój oj­ciec bę­dzie nas te­raz prze­kli­nał?– Mamo, nie mo­żesz tu zo­stać.W Ab­bie nikt nie zo­sta­nie.Pod­nio­sła wzrok i zmru­ży­ła oczy w sku­pie­niu, jak­by po­szu­ki­wa­nie doj­rze­wa­ją­ce­go strą­ku na drze­wie kola było waż­niej­sze od tego, co mówi jego pan.Olan­na otwo­rzy­ła drzwi sa­mo­cho­du i po­le­ci­ła Dzi­dzi usiąść z tylu.– Wie­ści nie są do­bre.Żoł­nie­rze Hau­sów są bli­sko – ode­zwał się Anie­kwe­na.– Ja jadę do Uke.Daj­cie nam znać, jak do­trze­cie do Umu­ahii.– Od­wró­cił się i za­czął od­cho­dzić.– Mamo! – krzyk­nął pan.– Na­tych­miast idź po swo­je rze­czy!Jego mat­ka nie od­ry­wa­ła wzro­ku od drze­wa kola.– Zo­sta­nę i do­pil­nu­ję domu.Te­raz ucie­ka­cie, ale w koń­cu kie­dyś wró­ci­cie.Będę tu cze­kać.Przed kim mam ucie­kać z wła­sne­go domu, gbo?– Może le­piej po­roz­ma­wiać z nią, a nie tyl­ko pod­no­sić głos – ode­zwa­ła się Olan­na po an­giel­sku.Mó­wi­ła gło­sem ofi­cjal­nym, szyb­ko wy­rzu­ca­jąc z sie­bie sło­wa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl