[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przychodzą pokornie,zkapeluszami w dłoniach, by wyjaśnić, gdzie byli lub dokąd się wybierają.- Rozumiem.Alka chwycił uzdę mniejszego osła, a sam wsiadł na dużego.- Do rozjaśnienia masz cztery lub pięć godzin.Później musisz wracać.Na twoimmiejscu, patere, nie chciałbym znaleźć się wtedy zbyt blisko muru.Na jegoszczycie mogąpojawić się gwardziści.Wiem, że tak często robią.- W porządku.- Jedwab zdawał sobie sprawę, że do muru ma jeszcze kawał drogi.-Dziękuję jeszcze raz.Bez względu na to, co myślisz, nie zdradzę ciebie i zrobięwszystko, bymnie nie złapano.Obserwując odjeżdżającego w las złodzieja, zastanawiał się, jaki Alka był jakodziecko, co takiego maytere Mięta powiedziała tamtemu malcowi, że wywarło to nanim ażtak dogłębne wrażenie? Bo Alka wierzył; na przekór groźnemu wyglądowi iknajackiejmowie, w przeciwieństwie do wielu, pozornie lepszych od niego ludzi, wierzył, ajego wiarabyła szczera i żarliwa.Wizerunek uśmiechającej się Scylli zawieszony na ścianiejegoplugawej nory nie pojawił się przypadkowo; głęboko w duchu Alka klękał przedboginią zuwielbienia.Pokrzepiony tą myślą Jedwab sam przyklęknął, choć w kolana boleśnie uwierały gokrzemienie, którymi usiane było zbocze wzgórza.Zewnętrzny ostrzegł, że nieudzieli mużadnej pomocy; niemniej nie zabronił zwrócić się o pomoc do innych bogów, aTartarosMroczny wspierał wszystkich ludzi działających poza prawem.- Obiecuję czarnego barana, miły Tartarosie.Gdy tylko będzie mnie stać.Pamiętaj oswym dziecku, które wstąpiło na służbę mniejszego boga.Ale Krew również działał poza prawem, handlował rdzą, kobietami, zajmował sięszmuglem; było bardziej niż prawdopodobne, że Tartaros jednak stanie po jegostronie.Jedwab ciężko westchnął, wstał z ziemi, strzepnął kurz ze swych najstarszych inajgorszych spodni, po czym ruszył w dół skalistym stokiem.Co ma być, tobędzie, musiałkontynuować swą misję, nie bacząc na to, czy ciemny bóg mu pomoże.Po jegostronie mógłteż stanąć Pah Podwójnie Widzący albo Scylla Parząca, która miała w Vironiewiększewpływy niż jej brat.Z całą pewnością bogini nie życzy sobie, by miastu, któreoddawało jejnajwiększą cześć, odebrano manteion!Pokrzepiony na duchu tą myślą Jedwab ruszył energiczniejszym krokiem.Niebawem bijącą od domu Krwi mętną, złocistą poświatę zasłoniły drzewa.Wiatrucichł.U stóp wzgórza powietrze było duszne, gorące i zatęchłe, przejrzałe odprzedłużającego się ponad miarę lata.A może to i lepiej, że lato nie chce ustąpić.Jedwab przedzierał się przez zbitygąszczgałęzi pokrytych szeleszczącymi liśćmi, pod stopami trzaskały mu suche patyki, imyślał, żegdyby rok był normalny, las tonąłby w kopnym śniegu.Wówczas wyprawa do domuKrwibyłaby niemożliwa.Czyżby sucha, gorąca pora roku została specjalnie dla niegoprzedłużonaprzez bogów?Na tę myśl aż przystanął w pół kroku.Ten niezmienny żar dla niego? Codziennecierpienia maytere Marmur, wysypki u dzieci, więdnące zboża i wysychającestrumienie?Gdy dotarł na brzeg jednego z nich, o mało nie wpadł do głębokiego koryta.Wostatniej chwili chwycił się grubej gałęzi.Ostrożnie zsunął się po stromiźnie,przyklęknął nawygładzonych kamieniach i po omacku wyciągnął rękę.Wody nie znalazł.Może tu iówdziepozostały jakieś kałuże, lecz tutaj nie było nawet błota.Zadarł głowę i zaczął nasłuchiwać znajomej muzyki wody płynącej bystro międzykamieniami.Gdzieś w oddali rozległ się krzyk kozodoja; ochrypły dźwięk szybkoucichł iznów wokół Jedwabia zamknęła się cisza lasu; otaczały go milczące, spragnionewilgocidrzewa.Las został posiany w czasach calde (tak mówili w scholi nauczyciele), po to bywodanapełniała miejskie studnie; rozciągał się na obszarze pięćdziesięciu mil wkierunku Palustrii.Obecnie Ayuntamiento pozwalała bogaczom budować własne, nowe studnie.Skorowyschłynawet potoki, jak długo jeszcze przetrwa Viron? Czyżby przyszło budować nowemiasto,choćby tymczasowe, na brzegu jeziora?Marząc o dającej trochę światła latami i o wodzie, Jedwab wspiął się na drugibrzeg.Po kolejnych stu krokach dostrzegł między gołymi, rosnącymi gęsto drzewami blaskniebaodbijający się w ociosanych, wygładzonych kamieniach.W miarę jak się zbliżał, otaczający willę Krwi mur rósł i rósł.Alka ocenił jegowysokość na dziesięć łokci; jednak dla Jedwabia, stojącego u potężnej podstawyściany ispoglądającego w górę na połyskujące w ulotnym blasku nieba ostrza złowieszczychszpikulców, oszacowanie to wydawało się bardziej niż ostrożne.Odrobinę zbity ztropu,rozwinął cienką linę utkaną z końskiego włosia, toporek wsunął za pasek spodni,a na końcusznura, zgodnie z sugestią Alki, zawiązał ruchomą pętlę.Cisnął nią w stronęsterczącychkolców.Przez chwilę widział linę wiszącą w górze niczym za sprawą cudu - czarna jaksmołasmuga na tle lśniących krain niebios, zagubiona w oślepiającej ciemności, gdzieprzecinała sięz bezkresną, jakby pokrytą kopciem plamą klosza.W chwilę później zwoje sznuraluźnospadły u jego stóp.Jedwab zagryzł wargi, zgarnął linę, poluzował węzeł i rzucił ponownie.Nieoczekiwanie wróciły doń słowa umierającego stajennego, któremu udzielał przedtygodniem ostatniego rozgrzeszenia; podsumowanie pięćdziesięcioletniego życia.„Próbowałem, patere.Próbowałem”.Z tym wspomnieniem napłynął straszliwy zaduchpanujący w sypialni zastawionej czterema łóżkami, woń podartych, spłowiałychkońskichderek pokrywających wyrko, wspomnienie glinianego dzbana z wodą i suchej piętkichleba(chleba, który jakiś zamożny człowiek zapewne ofiarował za opiekę nad swymwierzchowcem), której stajenny nie był już w stanie przeżuć.Kolejny rzut.Postrzępiony, amatorski szkic żony stajennego, która go opuściła,gdynie mógł już zapewnić utrzymania jej i dzieciom.Jeszcze jeden nieudany rzut i wróci do swej starej plebani przy ulicy Słońca,pójdziedo łóżka, zapomni o absurdalnym pomyśle odzyskania manteionu.Pomoże mu w tymwspomnienie brązowej wszy pełznącej po wytartej niebieskiej derce.Ostatni rzut.”Próbowałem, patere.Próbowałem”.Na niezdarnym rysunku było też troje dzieci, które ostatni raz widziały ojca nadługoprzed narodzinami Jedwabia.No dobrze, pomyślał.Jeszcze jedna próba.Za szóstym razem trafił.O dziwo, w domu nikt jeszcze nie dostrzegł jego pętli,regularnie pojawiającej się i znikającej za murem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Przychodzą pokornie,zkapeluszami w dłoniach, by wyjaśnić, gdzie byli lub dokąd się wybierają.- Rozumiem.Alka chwycił uzdę mniejszego osła, a sam wsiadł na dużego.- Do rozjaśnienia masz cztery lub pięć godzin.Później musisz wracać.Na twoimmiejscu, patere, nie chciałbym znaleźć się wtedy zbyt blisko muru.Na jegoszczycie mogąpojawić się gwardziści.Wiem, że tak często robią.- W porządku.- Jedwab zdawał sobie sprawę, że do muru ma jeszcze kawał drogi.-Dziękuję jeszcze raz.Bez względu na to, co myślisz, nie zdradzę ciebie i zrobięwszystko, bymnie nie złapano.Obserwując odjeżdżającego w las złodzieja, zastanawiał się, jaki Alka był jakodziecko, co takiego maytere Mięta powiedziała tamtemu malcowi, że wywarło to nanim ażtak dogłębne wrażenie? Bo Alka wierzył; na przekór groźnemu wyglądowi iknajackiejmowie, w przeciwieństwie do wielu, pozornie lepszych od niego ludzi, wierzył, ajego wiarabyła szczera i żarliwa.Wizerunek uśmiechającej się Scylli zawieszony na ścianiejegoplugawej nory nie pojawił się przypadkowo; głęboko w duchu Alka klękał przedboginią zuwielbienia.Pokrzepiony tą myślą Jedwab sam przyklęknął, choć w kolana boleśnie uwierały gokrzemienie, którymi usiane było zbocze wzgórza.Zewnętrzny ostrzegł, że nieudzieli mużadnej pomocy; niemniej nie zabronił zwrócić się o pomoc do innych bogów, aTartarosMroczny wspierał wszystkich ludzi działających poza prawem.- Obiecuję czarnego barana, miły Tartarosie.Gdy tylko będzie mnie stać.Pamiętaj oswym dziecku, które wstąpiło na służbę mniejszego boga.Ale Krew również działał poza prawem, handlował rdzą, kobietami, zajmował sięszmuglem; było bardziej niż prawdopodobne, że Tartaros jednak stanie po jegostronie.Jedwab ciężko westchnął, wstał z ziemi, strzepnął kurz ze swych najstarszych inajgorszych spodni, po czym ruszył w dół skalistym stokiem.Co ma być, tobędzie, musiałkontynuować swą misję, nie bacząc na to, czy ciemny bóg mu pomoże.Po jegostronie mógłteż stanąć Pah Podwójnie Widzący albo Scylla Parząca, która miała w Vironiewiększewpływy niż jej brat.Z całą pewnością bogini nie życzy sobie, by miastu, któreoddawało jejnajwiększą cześć, odebrano manteion!Pokrzepiony na duchu tą myślą Jedwab ruszył energiczniejszym krokiem.Niebawem bijącą od domu Krwi mętną, złocistą poświatę zasłoniły drzewa.Wiatrucichł.U stóp wzgórza powietrze było duszne, gorące i zatęchłe, przejrzałe odprzedłużającego się ponad miarę lata.A może to i lepiej, że lato nie chce ustąpić.Jedwab przedzierał się przez zbitygąszczgałęzi pokrytych szeleszczącymi liśćmi, pod stopami trzaskały mu suche patyki, imyślał, żegdyby rok był normalny, las tonąłby w kopnym śniegu.Wówczas wyprawa do domuKrwibyłaby niemożliwa.Czyżby sucha, gorąca pora roku została specjalnie dla niegoprzedłużonaprzez bogów?Na tę myśl aż przystanął w pół kroku.Ten niezmienny żar dla niego? Codziennecierpienia maytere Marmur, wysypki u dzieci, więdnące zboża i wysychającestrumienie?Gdy dotarł na brzeg jednego z nich, o mało nie wpadł do głębokiego koryta.Wostatniej chwili chwycił się grubej gałęzi.Ostrożnie zsunął się po stromiźnie,przyklęknął nawygładzonych kamieniach i po omacku wyciągnął rękę.Wody nie znalazł.Może tu iówdziepozostały jakieś kałuże, lecz tutaj nie było nawet błota.Zadarł głowę i zaczął nasłuchiwać znajomej muzyki wody płynącej bystro międzykamieniami.Gdzieś w oddali rozległ się krzyk kozodoja; ochrypły dźwięk szybkoucichł iznów wokół Jedwabia zamknęła się cisza lasu; otaczały go milczące, spragnionewilgocidrzewa.Las został posiany w czasach calde (tak mówili w scholi nauczyciele), po to bywodanapełniała miejskie studnie; rozciągał się na obszarze pięćdziesięciu mil wkierunku Palustrii.Obecnie Ayuntamiento pozwalała bogaczom budować własne, nowe studnie.Skorowyschłynawet potoki, jak długo jeszcze przetrwa Viron? Czyżby przyszło budować nowemiasto,choćby tymczasowe, na brzegu jeziora?Marząc o dającej trochę światła latami i o wodzie, Jedwab wspiął się na drugibrzeg.Po kolejnych stu krokach dostrzegł między gołymi, rosnącymi gęsto drzewami blaskniebaodbijający się w ociosanych, wygładzonych kamieniach.W miarę jak się zbliżał, otaczający willę Krwi mur rósł i rósł.Alka ocenił jegowysokość na dziesięć łokci; jednak dla Jedwabia, stojącego u potężnej podstawyściany ispoglądającego w górę na połyskujące w ulotnym blasku nieba ostrza złowieszczychszpikulców, oszacowanie to wydawało się bardziej niż ostrożne.Odrobinę zbity ztropu,rozwinął cienką linę utkaną z końskiego włosia, toporek wsunął za pasek spodni,a na końcusznura, zgodnie z sugestią Alki, zawiązał ruchomą pętlę.Cisnął nią w stronęsterczącychkolców.Przez chwilę widział linę wiszącą w górze niczym za sprawą cudu - czarna jaksmołasmuga na tle lśniących krain niebios, zagubiona w oślepiającej ciemności, gdzieprzecinała sięz bezkresną, jakby pokrytą kopciem plamą klosza.W chwilę później zwoje sznuraluźnospadły u jego stóp.Jedwab zagryzł wargi, zgarnął linę, poluzował węzeł i rzucił ponownie.Nieoczekiwanie wróciły doń słowa umierającego stajennego, któremu udzielał przedtygodniem ostatniego rozgrzeszenia; podsumowanie pięćdziesięcioletniego życia.„Próbowałem, patere.Próbowałem”.Z tym wspomnieniem napłynął straszliwy zaduchpanujący w sypialni zastawionej czterema łóżkami, woń podartych, spłowiałychkońskichderek pokrywających wyrko, wspomnienie glinianego dzbana z wodą i suchej piętkichleba(chleba, który jakiś zamożny człowiek zapewne ofiarował za opiekę nad swymwierzchowcem), której stajenny nie był już w stanie przeżuć.Kolejny rzut.Postrzępiony, amatorski szkic żony stajennego, która go opuściła,gdynie mógł już zapewnić utrzymania jej i dzieciom.Jeszcze jeden nieudany rzut i wróci do swej starej plebani przy ulicy Słońca,pójdziedo łóżka, zapomni o absurdalnym pomyśle odzyskania manteionu.Pomoże mu w tymwspomnienie brązowej wszy pełznącej po wytartej niebieskiej derce.Ostatni rzut.”Próbowałem, patere.Próbowałem”.Na niezdarnym rysunku było też troje dzieci, które ostatni raz widziały ojca nadługoprzed narodzinami Jedwabia.No dobrze, pomyślał.Jeszcze jedna próba.Za szóstym razem trafił.O dziwo, w domu nikt jeszcze nie dostrzegł jego pętli,regularnie pojawiającej się i znikającej za murem [ Pobierz całość w formacie PDF ]