[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zaschło mi w gardle. Uśmiechnęła się, z twarzą umazaną sadzą, izarzuciła mu ramiona na szyję. Wykończyliśmy go? Udało się nam? Daj mi chwilę. Ziemia była zasłana popiołem, tu i ówdzie płonęłyjeszcze małe kałuże poczerniałej krwi. Na bogów, to, co z niego zostało, powinno gdzieś tu leżeć.Daj michwilę. On żyje.Czuję go. Fin otarł krew z twarzy. Czuję jego i jego353RLTzapach.Mogę go znalezć.Mogę go zniszczyć. Nie możesz opuścić polany. Branna schwyciła Fina za ramię. Niewolno ci, inaczej możesz nigdy nie wrócić.Fin wyrwał rękę. A co to za różnica, jeśli go unicestwię, skoro wreszcie to zakończę? To nie jest twój czas. A ten wybór nie należy do ciebie. Ani do ciebie odparła Branna i pchnęła go z powrotem w krąg.Connor! Jasna cholera.Z wyrazną niechęcią Connor podbiegł do Fina i przygwozdziłprzyjaciela do ziemi.W podziękowaniu otrzymał cios pięścią w twarz, zanimBoyle przybiegł z pomocą. Szybko. Branna położyła dłoń na ramieniu brata, wzięła Mearę zarękę i skinęła głową łonie, podczas gdy dwaj mężczyzni mocowali się naziemi.Zamknęła oczy i przerwała czar.Znowu przepłynęli na koniach przez światło i ciemność, przez kolory imgły, na polanę, gdzie stały ruiny chaty i pohukiwała sowa. Nie ty powinnaś mnie powstrzymywać. Nie tylko ona zgodził się Connor i pomasował szczękę, patrzącspode łba na Fina. My wszyscy.Nie poradzimy sobie sami bez ciebie. Jesteście pewni? zapytała Meara. Jesteście pewni, że go niewykończyliśmy?Fin bez słowa zdjął kurtkę i ściągnął sweter przez głowę.Znak naramieniu, zaogniony i czerwony, pulsował niczym serce. Co to jest? zapytała Branna. Ty czujesz jego ból?354RLT Twoja krew o to zadbała.On jest ranny, ale nie wiem, czy śmiertelnie.Mogłem go dobić. Gdybyś opuścił polanę, byłbyś stracony odparł Connor. Jesteś znami, Fin.Twoje miejsce i czas jest tu i teraz.Nie unicestwiliśmy go.Ja też goczułem, kiedy Branna przerywała czar.Widać to nie miało się dziś dopełnić.Itym razem mamy tylko kilka siniaków, nic więcej, jeśli nie liczyć twojejpięści na mojej twarzy, a Cabhan jest mocno poturbowany, krwawi i ledwosię trzyma na nogach.Do tego jest na pół ślepy, tyle udało mi się zobaczyć.Może nie przetrwać nocy. Zaraz złagodzę twój ból powiedziała Branna.Fin popatrzył na nią ponuro. Nie, dziękuję. Fin. Iona postąpiła krok do przodu i stanęła na palcach, żeby ująćjego twarz w dłonie. Mo dearthair.Potrzebujemy cię.Po chwili wewnętrznej walki opuścił głowę i wsparł czoło o czoło Iony. Och, dobrze. Powinniśmy wracać. Meara oddała Finowi Robala, który zaczął siękręcić w jego ramionach, liżąc pana po twarzy. Może go nie zniszczyliśmy,ale i tak odwaliliśmy kawał dobrej roboty.A mnie od tego śpiewania zaschłow gardle. To jeszcze nie koniec. Branna podeszła do nagrobka Sorchy iprzesunęła palcem po wyrytych na nim literach. Jeszcze nie teraz, aleprzysięgam, że go unicestwimy.Wyczerpani i brudni, wsiedli na konie.Connor ociągał się chwilę,spoglądając przez ramię na polanę, dopóki nie przedostali się przez winorośl. Widziałem ich.Muszę powiedzieć o tym reszcie. Kogo?355RLT Tamtych troje.Dzieci Sorchy, a właściwie ich cienie.Eamon miałmiecz, Brannaugh łuk, a Teagan różdżkę.Ich cienie tam były, wniknęły donaszego snu.Próbowali się do nas dostać. Przydaliby się nam, ale nie jako cienie. Zwięta prawda. Connor zwrócił Aine w stronę domu. Przezchwilę, a nawet dłużej, myślałem, że nam się udało. Ja też.Chciałeś pójść z Finem.Chciałeś z nim pójść i dobić Cabhanabez względu na cenę. Chciałem, ale nie mogłem. Ponieważ to nie było ci przeznaczone. Nie tylko.Nie mogłem cię zostawić. Zatrzymał konia, by mócodwrócić się do Meary, dotknąć jej. Nie mogłem i nigdy cię nie zostawię,Meara, nawet dla takiej sprawy.Mam coś dla ciebie. Sięgnął do kieszeni iwyjął srebrne puzderko.Uniósł wieczko, a rubin zamigotał w świetleksiężyca. Och, Connor. To piękny pierścionek, a ja zadbam, żeby pasował.Tak jak ty pasujeszdo mnie, a ja do ciebie.Był w naszej rodzinie przez pokolenia, a teraz Brannadała mi go, abym mógł wręczyć go tobie. Oświadczasz mi się na końskim grzbiecie, kiedy oboje śmierdzimysiarką? Myślę, że to romantyczne i oryginalne.Spójrz. Wsunął pierścionekna jej palec, popukał w oczko. Widzisz, idealnie pasuje, tak jak mówiłem.Teraz będziesz musiała za mnie wyjść.Meara popatrzyła na pierścionek, a potem znów spojrzała na Connora. W takim razie chyba za ciebie wyjdę.Pocałował ją słodko, choć koński grzbiet nie był najwygodniejszym356RLTmiejscem, by się na nim całować. A teraz się trzymaj.I pofrunęli.Szukając schronienia, Cabhan pełzał po ziemi, bardziej cień niż wilk,bardziej wilk niż człowiek.Jego czarna krew wypalała za nim ślad.Czuł tylko ból, nienawiść i potworne pragnienie.Pragnienie zemsty.357RLT [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
. Zaschło mi w gardle. Uśmiechnęła się, z twarzą umazaną sadzą, izarzuciła mu ramiona na szyję. Wykończyliśmy go? Udało się nam? Daj mi chwilę. Ziemia była zasłana popiołem, tu i ówdzie płonęłyjeszcze małe kałuże poczerniałej krwi. Na bogów, to, co z niego zostało, powinno gdzieś tu leżeć.Daj michwilę. On żyje.Czuję go. Fin otarł krew z twarzy. Czuję jego i jego353RLTzapach.Mogę go znalezć.Mogę go zniszczyć. Nie możesz opuścić polany. Branna schwyciła Fina za ramię. Niewolno ci, inaczej możesz nigdy nie wrócić.Fin wyrwał rękę. A co to za różnica, jeśli go unicestwię, skoro wreszcie to zakończę? To nie jest twój czas. A ten wybór nie należy do ciebie. Ani do ciebie odparła Branna i pchnęła go z powrotem w krąg.Connor! Jasna cholera.Z wyrazną niechęcią Connor podbiegł do Fina i przygwozdziłprzyjaciela do ziemi.W podziękowaniu otrzymał cios pięścią w twarz, zanimBoyle przybiegł z pomocą. Szybko. Branna położyła dłoń na ramieniu brata, wzięła Mearę zarękę i skinęła głową łonie, podczas gdy dwaj mężczyzni mocowali się naziemi.Zamknęła oczy i przerwała czar.Znowu przepłynęli na koniach przez światło i ciemność, przez kolory imgły, na polanę, gdzie stały ruiny chaty i pohukiwała sowa. Nie ty powinnaś mnie powstrzymywać. Nie tylko ona zgodził się Connor i pomasował szczękę, patrzącspode łba na Fina. My wszyscy.Nie poradzimy sobie sami bez ciebie. Jesteście pewni? zapytała Meara. Jesteście pewni, że go niewykończyliśmy?Fin bez słowa zdjął kurtkę i ściągnął sweter przez głowę.Znak naramieniu, zaogniony i czerwony, pulsował niczym serce. Co to jest? zapytała Branna. Ty czujesz jego ból?354RLT Twoja krew o to zadbała.On jest ranny, ale nie wiem, czy śmiertelnie.Mogłem go dobić. Gdybyś opuścił polanę, byłbyś stracony odparł Connor. Jesteś znami, Fin.Twoje miejsce i czas jest tu i teraz.Nie unicestwiliśmy go.Ja też goczułem, kiedy Branna przerywała czar.Widać to nie miało się dziś dopełnić.Itym razem mamy tylko kilka siniaków, nic więcej, jeśli nie liczyć twojejpięści na mojej twarzy, a Cabhan jest mocno poturbowany, krwawi i ledwosię trzyma na nogach.Do tego jest na pół ślepy, tyle udało mi się zobaczyć.Może nie przetrwać nocy. Zaraz złagodzę twój ból powiedziała Branna.Fin popatrzył na nią ponuro. Nie, dziękuję. Fin. Iona postąpiła krok do przodu i stanęła na palcach, żeby ująćjego twarz w dłonie. Mo dearthair.Potrzebujemy cię.Po chwili wewnętrznej walki opuścił głowę i wsparł czoło o czoło Iony. Och, dobrze. Powinniśmy wracać. Meara oddała Finowi Robala, który zaczął siękręcić w jego ramionach, liżąc pana po twarzy. Może go nie zniszczyliśmy,ale i tak odwaliliśmy kawał dobrej roboty.A mnie od tego śpiewania zaschłow gardle. To jeszcze nie koniec. Branna podeszła do nagrobka Sorchy iprzesunęła palcem po wyrytych na nim literach. Jeszcze nie teraz, aleprzysięgam, że go unicestwimy.Wyczerpani i brudni, wsiedli na konie.Connor ociągał się chwilę,spoglądając przez ramię na polanę, dopóki nie przedostali się przez winorośl. Widziałem ich.Muszę powiedzieć o tym reszcie. Kogo?355RLT Tamtych troje.Dzieci Sorchy, a właściwie ich cienie.Eamon miałmiecz, Brannaugh łuk, a Teagan różdżkę.Ich cienie tam były, wniknęły donaszego snu.Próbowali się do nas dostać. Przydaliby się nam, ale nie jako cienie. Zwięta prawda. Connor zwrócił Aine w stronę domu. Przezchwilę, a nawet dłużej, myślałem, że nam się udało. Ja też.Chciałeś pójść z Finem.Chciałeś z nim pójść i dobić Cabhanabez względu na cenę. Chciałem, ale nie mogłem. Ponieważ to nie było ci przeznaczone. Nie tylko.Nie mogłem cię zostawić. Zatrzymał konia, by mócodwrócić się do Meary, dotknąć jej. Nie mogłem i nigdy cię nie zostawię,Meara, nawet dla takiej sprawy.Mam coś dla ciebie. Sięgnął do kieszeni iwyjął srebrne puzderko.Uniósł wieczko, a rubin zamigotał w świetleksiężyca. Och, Connor. To piękny pierścionek, a ja zadbam, żeby pasował.Tak jak ty pasujeszdo mnie, a ja do ciebie.Był w naszej rodzinie przez pokolenia, a teraz Brannadała mi go, abym mógł wręczyć go tobie. Oświadczasz mi się na końskim grzbiecie, kiedy oboje śmierdzimysiarką? Myślę, że to romantyczne i oryginalne.Spójrz. Wsunął pierścionekna jej palec, popukał w oczko. Widzisz, idealnie pasuje, tak jak mówiłem.Teraz będziesz musiała za mnie wyjść.Meara popatrzyła na pierścionek, a potem znów spojrzała na Connora. W takim razie chyba za ciebie wyjdę.Pocałował ją słodko, choć koński grzbiet nie był najwygodniejszym356RLTmiejscem, by się na nim całować. A teraz się trzymaj.I pofrunęli.Szukając schronienia, Cabhan pełzał po ziemi, bardziej cień niż wilk,bardziej wilk niż człowiek.Jego czarna krew wypalała za nim ślad.Czuł tylko ból, nienawiść i potworne pragnienie.Pragnienie zemsty.357RLT [ Pobierz całość w formacie PDF ]