[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.217- A gdybym rzeczywiście poprosił cię, żebyś przestał to robić? - zapytał półgłosem Billy.- Posłuchałbyś mnie, Richardzie?Richard przyglądał mu się z zastanowieniem przez dłuższą chwilę, a potem odpowiedział, aczkolwiek Billy znał odpowiedź, odkąd po raz pierwszy dostrzegł szalone błyski w oczach potężnego Włocha.- Nie mógłbym teraz tego zrobić - odparł ze spokojem Ginel-li.-Jesteś chory, Williamie.Choroba ogarnęła całe twoje ciało.Nie jesteś w stanie rozróżnić tego, co dla ciebie najlepsze.Biorąc to pod uwagę, nie można ci teraz ufać.Innymi słowy, sam mnie ubezwłasnowolniłeś.Billy chciał powiedzieć to na głos, ale w ostatniej chwili zmienił zamiar.Ponieważ Gi-nelli wcale tak nie uważał.Po prostu to stwierdzenie akurat brzmiało najrozsądniej.- I dlatego, że to sprawa osobista, zgadza się? - spytał Billy.- Tak - odparł Ginelli.- Teraz to sprawa osobista.Wszedł do sypialni, zdjął koszulę i spodnie, i położył się.W pięć minut później usnął na nie rozścielonym łóżku.Billy sięgnął po szklankę z wodą, łyknął tabletkę empiryny, a potem, stojąc w drzwiach, pił resztę wody.Przeniósł wzrok z Gi-nellego na spodnie wiszące na krześle.Ginelli przyjechał tu w nieskazitelnych, nowiutkich bawełnianych spodniach marynarskich, ale podczas jednej ze swoich wypraw musiał nabyć parę dżinsów.W kieszeni znajdowały się zapewne kluczyki od samochodu.Billy mógł je wyjąć i odjechać.ale wiedział, że tego nie zrobi, choć fakt, że tym samym podpisałby na siebie niechybnie wyrok śmierci, wydawał się obecnie drugoplanowy.Teraz najważniejsze było, jak i gdzie to wszystko się zakończy.W południe, podczas gdy Ginelli spał smacznie w drugim pokoju, Billy przeżył kolejny atak arytmii.Niedługo potem usnął i miał kolejny sen.Był krótki i całkiem przyziemny, ale przepełnił go dziwną mieszaniną zgrozy i przesyconej nienawiścią przyjemności.W tym śnie on i Heidi siedzieli przy stole w ich domu w Fairview.218Jedli śniadanie.Pomiędzy nimi leżał placek.Heidi odkroiła spory kawałek i podała Billy'emu.To był jabłecznik.- To cię troszkę podtuczy - stwierdziła.- Nie chcę być gruby - odrzekł.- Uznałem, że wolę być chudy.To mi się podoba.Ty to zjedz.- Oddał jej kawałek placka, przesuwając rękę, nie grubszą niż kość, ponad blatem stołu.Wzięła.Billy patrzył, jak jadła, a z każdym kolejnym kęsem w jego sercu narastały uczucia zgrozy i perwersyjnego zadowolenia.Ze snu obudził go kolejny atak arytmii.Przez chwilę siedział w bezruchu, łapczywie chwytając powietrze i czekając, aż jego serce zwolni tempo i powróci do normalnego rytmu.W końcu tak się stało.Ogarnęło go wrażenie, że przeżył coś więcej niż tylko sen - raczej proroczą wizję albo coś w tym rodzaju.Jednak podobne uczucia często towarzyszą wyjątkowo upartym snom i w miarę, jak zapominamy o śnie, w naszej pamięci zaciera się również wrażenie jego niezwykłości.To samo przydarzyło się Billy'emu Halleckowi, choć JUŻ niebawem będzie miał okazję przypomnieć sobie ów nietypowysen.Ginelli wstał o szóstej wieczorem, wziął prysznic, włożył dżinsy i ciemny sweter z golfem.- W porządku - powiedział.- Zobaczymy się jutro rano, Billy.Wtedy wszystko się okaże.Billy ponownie zapytał Ginellego, co zamierza robić i co wydarzyło się do tej pory, a Włoch raz jeszcze odmówił mu udzielenia wyjaśnień.- Jutro - powiedział.- Ale przekażę jej pozdrowienia od ciebie.- Komu? Jakie pozdrowienia? Ginelli uśmiechnął się.- Ślicznej Ginie.Tej dziwce, która przestrzeliła ci rękę.- Daj jej spokój - rzekł Billy.Kiedy myślał o tych ciemnych oczach, nie zdołał wydobyć z siebie nic innego, pomimo cierpienia, jakie mu zadała.219- Nikt nie zostanie ranny - powtórzył Ginelli i wyszedł.Billy usłyszał odgłos zapuszczanego silnika- mocny, chrapliwy dźwięk, który wyrównywał się, dopiero kiedy wóz osiągał prędkość sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę.Ginelli wycofywał chevroleta z podjazdu i nagle Halleck uświadomił sobie, że stwierdzenie: "Nikt nie zostanie ranny" - nie oznaczało, że Ginelli zostawi dziewczynę w spokoju.Wcale tak nie było.Tym razem Ginelli pojawił się dopiero w południe.Na czole i na prawym ramieniu miał głębokie zadrapania.Prawy rękaw jego swetra zwisał, rozdarty na dwoje.- Chyba znów trochę schudłeś - powiedział do Billy'ego.- Jadłeś coś?- Próbuję - odrzekł Billy - ale strach nie wpływa zbyt dobrze na apetyt.Wygląda na to, że straciłeś trochę krwi.- Odrobinkę.Nic mi nie jest.- Może powiedziałbyś mi teraz łaskawie, czym się do tej pory zajmowałeś?- Tak.Opowiem ci wszystko, kiedy tylko wyjdę spod prysznica i opatrzę te zadrapania.Zobaczysz się z nim dzisiejszej nocy, Billy.To najważniejsze.Musisz dobrze się przygotować do tego spotkania.Mieszanina strachu i ekscytacji zakłuła go w żołądku niczym odłamek szkła.- Z nim? Z Lemkem?- Z nim - potwierdził Ginelli.- A teraz pozwól mi wziąć prysznic, Williamie.Chyba nie jestem już tak młody, jak mi się wydawało.Całe to podniecenie źle na mnie wpływa; jestem kompletnie wypluty.Zamów kawę! - zawołał przez ramię.- Dużo kawy! Powiedz facetowi, żeby zostawił ją na progu i wsunął pod drzwiami rachunek do podpisania.Billy z osłupieniem podążał za nim wzrokiem.Dopiero kiedy usłyszał szum włączonego prysznica, gwałtownie zamknął usta i podszedł do telefonu, aby zamówić kawę.Rozdział 22: Opowieść GinellegoZ początku mówił szybko i chaotycznie, co chwilę przerywał, jakby zastanawiał się, co ma dalej powiedzieć.Ginelli sprawiał wrażenie rzeczywiście wyczerpanego, po raz pierwszy odkąd pojawił się w motelu "Motor Inn", w Bar Harbor, w poniedziałek po południu.Co się tyczy jego ran, były to jedynie głębokie zadrapania, ale Billy miał wrażenie, że Włoch jest mocno wstrząśnięty.Mimo to w jego oczach znów zaczęła jarzyć się ta szalona poświata; początkowo pojawiała się i gasła niczym neon o zmierzchu, ale potem stopniowo przybrała na sile.Wyjął butelkę z wewnętrznej kieszeni marynarki i dolał sobie do kawy solidną porcję chivas.Podsunął butelkę Halleckowi.Billy odmówił.Nie wiedział, jak alkohol mógłby wpłynąć na jego serce.Ginelli wyprostował się na krześle, odgarnął włosy z czoła i zaczął opowiadać nieco bardziej spokojnie.O trzeciej w nocy Ginelli zaparkował wóz na leśnej drodze, odchodzącej od 37-A, w pobliżu obozowiska Cyganów.Przez chwilę zajmował się stekami, po czym, z torbą na zakupy w ręce, wrócił na szosę.Gęste chmury przesuwały się przed tarczą księżyca, przesłaniając ją niczym żaluzja.Czekał, aż chmury odpłyną, a kiedy na chwilę zrobiło się jaśniej, zdołał dostrzec w oddali krąg pojazdów.Przeszedł przez szosę i ruszył okrężną drogą w ich stronę.- Jestem z miasta, drogi chłopcze, ale mój zmysł orientacji działa całkiem sprawnie - powiedział.- Śmiało mogę mu zaufać.A poza tym nie chciałem skończyć tak samo jak ty, Williamie.Przeszedł przez kilka poletek i niewielki zagajnik, przebrnął przez moczary cuchnące - jak to określił - niczym dwadzieścia funtów gówna wciśnięte w dziesięciofuntowy worek.Na jakimś starym drucie kolczastym, którego nie zauważył w ciemnościach, rozdarł sobie spodnie na tyłku.- Jeżeli to ma być wiejskie życie, to wolę je zostawić dla letników - mruknął.Nie spodziewał się żadnych kłopotów ze strony221obozowych psów, dowodów na to dostarczył mu Billy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.217- A gdybym rzeczywiście poprosił cię, żebyś przestał to robić? - zapytał półgłosem Billy.- Posłuchałbyś mnie, Richardzie?Richard przyglądał mu się z zastanowieniem przez dłuższą chwilę, a potem odpowiedział, aczkolwiek Billy znał odpowiedź, odkąd po raz pierwszy dostrzegł szalone błyski w oczach potężnego Włocha.- Nie mógłbym teraz tego zrobić - odparł ze spokojem Ginel-li.-Jesteś chory, Williamie.Choroba ogarnęła całe twoje ciało.Nie jesteś w stanie rozróżnić tego, co dla ciebie najlepsze.Biorąc to pod uwagę, nie można ci teraz ufać.Innymi słowy, sam mnie ubezwłasnowolniłeś.Billy chciał powiedzieć to na głos, ale w ostatniej chwili zmienił zamiar.Ponieważ Gi-nelli wcale tak nie uważał.Po prostu to stwierdzenie akurat brzmiało najrozsądniej.- I dlatego, że to sprawa osobista, zgadza się? - spytał Billy.- Tak - odparł Ginelli.- Teraz to sprawa osobista.Wszedł do sypialni, zdjął koszulę i spodnie, i położył się.W pięć minut później usnął na nie rozścielonym łóżku.Billy sięgnął po szklankę z wodą, łyknął tabletkę empiryny, a potem, stojąc w drzwiach, pił resztę wody.Przeniósł wzrok z Gi-nellego na spodnie wiszące na krześle.Ginelli przyjechał tu w nieskazitelnych, nowiutkich bawełnianych spodniach marynarskich, ale podczas jednej ze swoich wypraw musiał nabyć parę dżinsów.W kieszeni znajdowały się zapewne kluczyki od samochodu.Billy mógł je wyjąć i odjechać.ale wiedział, że tego nie zrobi, choć fakt, że tym samym podpisałby na siebie niechybnie wyrok śmierci, wydawał się obecnie drugoplanowy.Teraz najważniejsze było, jak i gdzie to wszystko się zakończy.W południe, podczas gdy Ginelli spał smacznie w drugim pokoju, Billy przeżył kolejny atak arytmii.Niedługo potem usnął i miał kolejny sen.Był krótki i całkiem przyziemny, ale przepełnił go dziwną mieszaniną zgrozy i przesyconej nienawiścią przyjemności.W tym śnie on i Heidi siedzieli przy stole w ich domu w Fairview.218Jedli śniadanie.Pomiędzy nimi leżał placek.Heidi odkroiła spory kawałek i podała Billy'emu.To był jabłecznik.- To cię troszkę podtuczy - stwierdziła.- Nie chcę być gruby - odrzekł.- Uznałem, że wolę być chudy.To mi się podoba.Ty to zjedz.- Oddał jej kawałek placka, przesuwając rękę, nie grubszą niż kość, ponad blatem stołu.Wzięła.Billy patrzył, jak jadła, a z każdym kolejnym kęsem w jego sercu narastały uczucia zgrozy i perwersyjnego zadowolenia.Ze snu obudził go kolejny atak arytmii.Przez chwilę siedział w bezruchu, łapczywie chwytając powietrze i czekając, aż jego serce zwolni tempo i powróci do normalnego rytmu.W końcu tak się stało.Ogarnęło go wrażenie, że przeżył coś więcej niż tylko sen - raczej proroczą wizję albo coś w tym rodzaju.Jednak podobne uczucia często towarzyszą wyjątkowo upartym snom i w miarę, jak zapominamy o śnie, w naszej pamięci zaciera się również wrażenie jego niezwykłości.To samo przydarzyło się Billy'emu Halleckowi, choć JUŻ niebawem będzie miał okazję przypomnieć sobie ów nietypowysen.Ginelli wstał o szóstej wieczorem, wziął prysznic, włożył dżinsy i ciemny sweter z golfem.- W porządku - powiedział.- Zobaczymy się jutro rano, Billy.Wtedy wszystko się okaże.Billy ponownie zapytał Ginellego, co zamierza robić i co wydarzyło się do tej pory, a Włoch raz jeszcze odmówił mu udzielenia wyjaśnień.- Jutro - powiedział.- Ale przekażę jej pozdrowienia od ciebie.- Komu? Jakie pozdrowienia? Ginelli uśmiechnął się.- Ślicznej Ginie.Tej dziwce, która przestrzeliła ci rękę.- Daj jej spokój - rzekł Billy.Kiedy myślał o tych ciemnych oczach, nie zdołał wydobyć z siebie nic innego, pomimo cierpienia, jakie mu zadała.219- Nikt nie zostanie ranny - powtórzył Ginelli i wyszedł.Billy usłyszał odgłos zapuszczanego silnika- mocny, chrapliwy dźwięk, który wyrównywał się, dopiero kiedy wóz osiągał prędkość sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę.Ginelli wycofywał chevroleta z podjazdu i nagle Halleck uświadomił sobie, że stwierdzenie: "Nikt nie zostanie ranny" - nie oznaczało, że Ginelli zostawi dziewczynę w spokoju.Wcale tak nie było.Tym razem Ginelli pojawił się dopiero w południe.Na czole i na prawym ramieniu miał głębokie zadrapania.Prawy rękaw jego swetra zwisał, rozdarty na dwoje.- Chyba znów trochę schudłeś - powiedział do Billy'ego.- Jadłeś coś?- Próbuję - odrzekł Billy - ale strach nie wpływa zbyt dobrze na apetyt.Wygląda na to, że straciłeś trochę krwi.- Odrobinkę.Nic mi nie jest.- Może powiedziałbyś mi teraz łaskawie, czym się do tej pory zajmowałeś?- Tak.Opowiem ci wszystko, kiedy tylko wyjdę spod prysznica i opatrzę te zadrapania.Zobaczysz się z nim dzisiejszej nocy, Billy.To najważniejsze.Musisz dobrze się przygotować do tego spotkania.Mieszanina strachu i ekscytacji zakłuła go w żołądku niczym odłamek szkła.- Z nim? Z Lemkem?- Z nim - potwierdził Ginelli.- A teraz pozwól mi wziąć prysznic, Williamie.Chyba nie jestem już tak młody, jak mi się wydawało.Całe to podniecenie źle na mnie wpływa; jestem kompletnie wypluty.Zamów kawę! - zawołał przez ramię.- Dużo kawy! Powiedz facetowi, żeby zostawił ją na progu i wsunął pod drzwiami rachunek do podpisania.Billy z osłupieniem podążał za nim wzrokiem.Dopiero kiedy usłyszał szum włączonego prysznica, gwałtownie zamknął usta i podszedł do telefonu, aby zamówić kawę.Rozdział 22: Opowieść GinellegoZ początku mówił szybko i chaotycznie, co chwilę przerywał, jakby zastanawiał się, co ma dalej powiedzieć.Ginelli sprawiał wrażenie rzeczywiście wyczerpanego, po raz pierwszy odkąd pojawił się w motelu "Motor Inn", w Bar Harbor, w poniedziałek po południu.Co się tyczy jego ran, były to jedynie głębokie zadrapania, ale Billy miał wrażenie, że Włoch jest mocno wstrząśnięty.Mimo to w jego oczach znów zaczęła jarzyć się ta szalona poświata; początkowo pojawiała się i gasła niczym neon o zmierzchu, ale potem stopniowo przybrała na sile.Wyjął butelkę z wewnętrznej kieszeni marynarki i dolał sobie do kawy solidną porcję chivas.Podsunął butelkę Halleckowi.Billy odmówił.Nie wiedział, jak alkohol mógłby wpłynąć na jego serce.Ginelli wyprostował się na krześle, odgarnął włosy z czoła i zaczął opowiadać nieco bardziej spokojnie.O trzeciej w nocy Ginelli zaparkował wóz na leśnej drodze, odchodzącej od 37-A, w pobliżu obozowiska Cyganów.Przez chwilę zajmował się stekami, po czym, z torbą na zakupy w ręce, wrócił na szosę.Gęste chmury przesuwały się przed tarczą księżyca, przesłaniając ją niczym żaluzja.Czekał, aż chmury odpłyną, a kiedy na chwilę zrobiło się jaśniej, zdołał dostrzec w oddali krąg pojazdów.Przeszedł przez szosę i ruszył okrężną drogą w ich stronę.- Jestem z miasta, drogi chłopcze, ale mój zmysł orientacji działa całkiem sprawnie - powiedział.- Śmiało mogę mu zaufać.A poza tym nie chciałem skończyć tak samo jak ty, Williamie.Przeszedł przez kilka poletek i niewielki zagajnik, przebrnął przez moczary cuchnące - jak to określił - niczym dwadzieścia funtów gówna wciśnięte w dziesięciofuntowy worek.Na jakimś starym drucie kolczastym, którego nie zauważył w ciemnościach, rozdarł sobie spodnie na tyłku.- Jeżeli to ma być wiejskie życie, to wolę je zostawić dla letników - mruknął.Nie spodziewał się żadnych kłopotów ze strony221obozowych psów, dowodów na to dostarczył mu Billy [ Pobierz całość w formacie PDF ]