[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziała, że nie będzie to dla niej pochlebne.Opinia Ricarda wcale nie byłaMarisie obojętna, ale musiała zachować resztki dumy.Zamiast jeszcze bardziej rozwścieczać goniewiarygodnie brzmiącymi wyjaśnieniami, lepiej milczeć.I w ogóle jaki to straszny grzechpopełniła? %7łe powiedziała prawdę? %7łe zbyt pózno się w nim zakochała? A może że zaplanowaławesele, nim w jego ramionach po raz pierwszy doświadczyła prawdziwej namiętności? Byłzraniony? To jej należało współczuć!Gdy nad Lizboną rozpętała się burza, Juju, którą reanimowano w szpitalu, zapadła w śpiączkę.Gdy burza przeszła, było wiadomo, że nigdy się nie obudzi.Choć Fernando prosto z parkowej ławki szybko zaniósł ją na rękach do taksówki i natychmiastzawiózł do najbliższego szpitala, lekarze nie mogli już uratować Juju.Silna reakcja alergiczna naowadzi jad, brzmiała diagnoza.Fernando jak sparaliżowany siedział obok szpitalnego łóżka ipatrzył na kobietę, którą kochał przez całe życie.Sprawiała wrażenie, jakby tylko drzemała.Jejbiała skóra ledwie odcinała się od posłania.Włosy nadal były idealnie uczesane, nawet szminkawyglądała tak, jakby niedawno ją nałożyła.Ile jeszcze czasu mu dadzą? Kiedy wpadną tu nazbytgorliwe pielęgniarki, by na zawsze rozdzielić go z Juju? Ujął jej idealnie wypielęgnowaną dłoń ipogłaskał, jakby mógł w ten sposób odpędzić lęk przed tym, co czekało Juju.Zawsze bała sięśmierci.A teraz śmierć przyszła tak po prostu, nieoczekiwana i szybka, zjawiła się jak nieproszonygość i zabrała ją ze sobą.- Musi pan teraz zostawić żonę - powiedziała pielęgniarka z zaskakującym412współczuciem w głosie.W każdym razie nie mówiła o zwłokach".- Powinien pan powiadomićresztę rodziny.Czy jest jakiś zakład pogrzebowy, który, e.ma się tym zająć?Fernando przestraszył się.Jego żona? Reszta rodziny? O Boże! Nabazgrał na kartce dwa nazwiska iadresy - Laura da Costa w Beja, Paulo da Costa w Lizbonie.- To są jej dzieci.Proszę je odnalezć.-To mówiąc, szybko wybiegł z pokoju, zostawiając piękną zmarłą i wielce urażoną pielęgniarkę.Na dworze powietrze, oczyszczone przez burzę, zdawało się z niego drwić.Wszystko oddychałożyciem, świeżością, czystością.Tylko Juju nie oddychała.I on sam też już nie chciał oddychać.Mimo to jego nozdrza wydymały się, kiedy wbrew swojej woli i raczej odruchowo głębokowdychał powietrze, które po szpitalnych wyziewach sprawiało wrażenie czystszego niż wszystko,czym kiedykolwiek do tej pory oddychał.Instynkt przeżycia jest silniejszy niż wszelki smutek,pomyślał przygnębiony.Wrócił do domu pieszo.Po drodze dręczyły go myśli o tym, co się teraz stanie.Wizja, jakprzykrywają Juju całunem, doprowadzała go do szaleństwa.Obraz jej ciała w wąskiej, ciemnejchłodni rozrywał mu serce - przecież zawsze ogrzewała swoje zimne stopy na jego nogach!Wyobrażał sobie, jak pózniej, gdy zgodnie ze starym zwyczajem zostanie złożona w domupogrzebowym na katafalku, zacznie się rozkład i jak ułożą stosy lilii, by przytłumić zapach, iogarnęła go rozpacz z powodu bezradności wobec nieuchronnego przemijania.Wreszcie wwyobrazni ujrzał pogrzeb, garście ziemi spadające na drewnianą trumnę, kryjącej niegdyś takpiękną twarz, teraz zjadaną przez robaki.O Boże! To za wiele! Przycisnął ręce do brzucha, jakby dręczyły go okropne skurcze, pochylił siędo przodu, pozwolił płynąć łzom i przejmująco zaszlochał.Wokół na ulicy nie było żywej duszy, więc historyczna chwila minęła bez świadków.GenerałFernando Abrantes po raz pierwszy w życiu stracił panowanie nad sobą.1969-1974.Rozdział Czterdziesty Piąty.Lizbona urosła.Z góry Ricardo widział nowoczesne osiedla ciągnące się na północnym brzeguTejo wokół centrum miasta.A na drugim brzegu, outra banda, z pewnością wkrótce też tak będzie.Odkąd otwarto nowy most - który także widział dobrze z samolotu podchodzącego do lądowania -można było łatwo dostać się na południe, nie będąc zdanym na promy.Ponte Salazar stanowiłczerwoną stalową konstrukcję długości dwóch kilometrów, wyraznie utrzymaną w stylu GoldenGate Bridge.Ricardo uważał oryginał za bardziej imponujący, nawet jeśli na jego południowymkrańcu nie rozciągał opiekuńczo ramion Cristo Rei.Ten ostatni był zresztą tylko kopią figury CristoRedentor z Rio de Janeiro.Najwyrazniej Portugalczykom brakowało własnych pomysłów.Przycisnął czoło do małego okienka.Rozciągał się przed nim wspaniały widok.Letni dzień byłsuchy i bezchmurny.W oddali Ricardo widział Atlantyk i białe plaże, o tej porze z pewnościąprzepełnione.Może powinien poszukać odpowiednich terenów na południu.Dzięki nowemumostowi Costa da Caparica stanie się niezwykle popularna.Złożył stolik oraz oparcie fotela.Zatkałnos.Zmiany ciśnienia wywoływały ucisk w uszach.Potem usłyszał, jak wysuwa się podwozie.Zachwilę wylądują.I po raz pierwszy od trzech lat stanie na portugalskiej ziemi.Gdy przemierzał halę przylotów, odbierał bagaż i przechodził cło, zalała go fala najróżniejszychodczuć.Ludzie wyglądali inaczej, byli niżsi i ciemniejsi.Wszędzie wisiały tabliczki, które w jegoojczystym języku wskazywały rozmaite miejsca na lotnisku.W poczekalni pachniało świeżymespresso - och, jakże tęsknił za porządną kawą! Przystanął przy małym barze i zamówił bica.Czułsię dziwnie, mówiąc znowu po portugalsku i będąc rozumianym.Wygrzebał z kieszeni spodnidolara i położył na ladzie.Mężczyzna w barze powiedział, że może417wydać tylko escudo, na co Ricardo odparł, że nie trzeba.Tamten podziękował wylewnie.Espresso było bardzo mocne.A może tak mu się tylko wydawało po długim pobycie w Stanach?Tamtejsza cienka kawa wyglądała raczej jak herbata.Poza tym Amerykanie mieli bardzo dziwnenawyki żywieniowe.Nigdy naprawdę nie przyzwyczaił się do ich jedzenia, za to tym szybciejprzywykł do pozostałych aspektów życia.Uwielbiał amerykańską wiarę w postęp i fascynacjętechnologią, podziwiał wolę czynu i chęć osiągania rzeczy niemożliwych.Lubił drapacze chmur iwielkie samochody, driver thrus i shopping malls, i mnóstwo innych rzeczy, których nie było wEuropie.Nie było dawniej, poprawił się w myślach Ricardo.W ciągu trzech lat wiele mogło sięzmienić.Gdy opuścił budynek lotniska, dostrzegł najpierw suche trawniki, smętnie zwisające liście nadrzewach i przywiędłe kwiaty.Choć klimat w Kalifornii także był suchy, w niektórych rejonachznacznie bardziej niż tu lub nawet w Alentejo, wszędzie widziało się tam jaskrawo zielone trawnikii rośliny, które wyglądały tak soczyście i sprężyście, jakby zrobiono je z plastiku.Ricardafascynowało również, jak rozrzutnie Amerykanie obchodzą się z wodą.Nie pochwalał takiegopostępowania, ale uwielbiał wyrażającą się w ten sposób beztroskę.Wsiadł do taksówki, która wydała mu się dziwnie staroświecka.- Na Rua Ivens, faz favor [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Wiedziała, że nie będzie to dla niej pochlebne.Opinia Ricarda wcale nie byłaMarisie obojętna, ale musiała zachować resztki dumy.Zamiast jeszcze bardziej rozwścieczać goniewiarygodnie brzmiącymi wyjaśnieniami, lepiej milczeć.I w ogóle jaki to straszny grzechpopełniła? %7łe powiedziała prawdę? %7łe zbyt pózno się w nim zakochała? A może że zaplanowaławesele, nim w jego ramionach po raz pierwszy doświadczyła prawdziwej namiętności? Byłzraniony? To jej należało współczuć!Gdy nad Lizboną rozpętała się burza, Juju, którą reanimowano w szpitalu, zapadła w śpiączkę.Gdy burza przeszła, było wiadomo, że nigdy się nie obudzi.Choć Fernando prosto z parkowej ławki szybko zaniósł ją na rękach do taksówki i natychmiastzawiózł do najbliższego szpitala, lekarze nie mogli już uratować Juju.Silna reakcja alergiczna naowadzi jad, brzmiała diagnoza.Fernando jak sparaliżowany siedział obok szpitalnego łóżka ipatrzył na kobietę, którą kochał przez całe życie.Sprawiała wrażenie, jakby tylko drzemała.Jejbiała skóra ledwie odcinała się od posłania.Włosy nadal były idealnie uczesane, nawet szminkawyglądała tak, jakby niedawno ją nałożyła.Ile jeszcze czasu mu dadzą? Kiedy wpadną tu nazbytgorliwe pielęgniarki, by na zawsze rozdzielić go z Juju? Ujął jej idealnie wypielęgnowaną dłoń ipogłaskał, jakby mógł w ten sposób odpędzić lęk przed tym, co czekało Juju.Zawsze bała sięśmierci.A teraz śmierć przyszła tak po prostu, nieoczekiwana i szybka, zjawiła się jak nieproszonygość i zabrała ją ze sobą.- Musi pan teraz zostawić żonę - powiedziała pielęgniarka z zaskakującym412współczuciem w głosie.W każdym razie nie mówiła o zwłokach".- Powinien pan powiadomićresztę rodziny.Czy jest jakiś zakład pogrzebowy, który, e.ma się tym zająć?Fernando przestraszył się.Jego żona? Reszta rodziny? O Boże! Nabazgrał na kartce dwa nazwiska iadresy - Laura da Costa w Beja, Paulo da Costa w Lizbonie.- To są jej dzieci.Proszę je odnalezć.-To mówiąc, szybko wybiegł z pokoju, zostawiając piękną zmarłą i wielce urażoną pielęgniarkę.Na dworze powietrze, oczyszczone przez burzę, zdawało się z niego drwić.Wszystko oddychałożyciem, świeżością, czystością.Tylko Juju nie oddychała.I on sam też już nie chciał oddychać.Mimo to jego nozdrza wydymały się, kiedy wbrew swojej woli i raczej odruchowo głębokowdychał powietrze, które po szpitalnych wyziewach sprawiało wrażenie czystszego niż wszystko,czym kiedykolwiek do tej pory oddychał.Instynkt przeżycia jest silniejszy niż wszelki smutek,pomyślał przygnębiony.Wrócił do domu pieszo.Po drodze dręczyły go myśli o tym, co się teraz stanie.Wizja, jakprzykrywają Juju całunem, doprowadzała go do szaleństwa.Obraz jej ciała w wąskiej, ciemnejchłodni rozrywał mu serce - przecież zawsze ogrzewała swoje zimne stopy na jego nogach!Wyobrażał sobie, jak pózniej, gdy zgodnie ze starym zwyczajem zostanie złożona w domupogrzebowym na katafalku, zacznie się rozkład i jak ułożą stosy lilii, by przytłumić zapach, iogarnęła go rozpacz z powodu bezradności wobec nieuchronnego przemijania.Wreszcie wwyobrazni ujrzał pogrzeb, garście ziemi spadające na drewnianą trumnę, kryjącej niegdyś takpiękną twarz, teraz zjadaną przez robaki.O Boże! To za wiele! Przycisnął ręce do brzucha, jakby dręczyły go okropne skurcze, pochylił siędo przodu, pozwolił płynąć łzom i przejmująco zaszlochał.Wokół na ulicy nie było żywej duszy, więc historyczna chwila minęła bez świadków.GenerałFernando Abrantes po raz pierwszy w życiu stracił panowanie nad sobą.1969-1974.Rozdział Czterdziesty Piąty.Lizbona urosła.Z góry Ricardo widział nowoczesne osiedla ciągnące się na północnym brzeguTejo wokół centrum miasta.A na drugim brzegu, outra banda, z pewnością wkrótce też tak będzie.Odkąd otwarto nowy most - który także widział dobrze z samolotu podchodzącego do lądowania -można było łatwo dostać się na południe, nie będąc zdanym na promy.Ponte Salazar stanowiłczerwoną stalową konstrukcję długości dwóch kilometrów, wyraznie utrzymaną w stylu GoldenGate Bridge.Ricardo uważał oryginał za bardziej imponujący, nawet jeśli na jego południowymkrańcu nie rozciągał opiekuńczo ramion Cristo Rei.Ten ostatni był zresztą tylko kopią figury CristoRedentor z Rio de Janeiro.Najwyrazniej Portugalczykom brakowało własnych pomysłów.Przycisnął czoło do małego okienka.Rozciągał się przed nim wspaniały widok.Letni dzień byłsuchy i bezchmurny.W oddali Ricardo widział Atlantyk i białe plaże, o tej porze z pewnościąprzepełnione.Może powinien poszukać odpowiednich terenów na południu.Dzięki nowemumostowi Costa da Caparica stanie się niezwykle popularna.Złożył stolik oraz oparcie fotela.Zatkałnos.Zmiany ciśnienia wywoływały ucisk w uszach.Potem usłyszał, jak wysuwa się podwozie.Zachwilę wylądują.I po raz pierwszy od trzech lat stanie na portugalskiej ziemi.Gdy przemierzał halę przylotów, odbierał bagaż i przechodził cło, zalała go fala najróżniejszychodczuć.Ludzie wyglądali inaczej, byli niżsi i ciemniejsi.Wszędzie wisiały tabliczki, które w jegoojczystym języku wskazywały rozmaite miejsca na lotnisku.W poczekalni pachniało świeżymespresso - och, jakże tęsknił za porządną kawą! Przystanął przy małym barze i zamówił bica.Czułsię dziwnie, mówiąc znowu po portugalsku i będąc rozumianym.Wygrzebał z kieszeni spodnidolara i położył na ladzie.Mężczyzna w barze powiedział, że może417wydać tylko escudo, na co Ricardo odparł, że nie trzeba.Tamten podziękował wylewnie.Espresso było bardzo mocne.A może tak mu się tylko wydawało po długim pobycie w Stanach?Tamtejsza cienka kawa wyglądała raczej jak herbata.Poza tym Amerykanie mieli bardzo dziwnenawyki żywieniowe.Nigdy naprawdę nie przyzwyczaił się do ich jedzenia, za to tym szybciejprzywykł do pozostałych aspektów życia.Uwielbiał amerykańską wiarę w postęp i fascynacjętechnologią, podziwiał wolę czynu i chęć osiągania rzeczy niemożliwych.Lubił drapacze chmur iwielkie samochody, driver thrus i shopping malls, i mnóstwo innych rzeczy, których nie było wEuropie.Nie było dawniej, poprawił się w myślach Ricardo.W ciągu trzech lat wiele mogło sięzmienić.Gdy opuścił budynek lotniska, dostrzegł najpierw suche trawniki, smętnie zwisające liście nadrzewach i przywiędłe kwiaty.Choć klimat w Kalifornii także był suchy, w niektórych rejonachznacznie bardziej niż tu lub nawet w Alentejo, wszędzie widziało się tam jaskrawo zielone trawnikii rośliny, które wyglądały tak soczyście i sprężyście, jakby zrobiono je z plastiku.Ricardafascynowało również, jak rozrzutnie Amerykanie obchodzą się z wodą.Nie pochwalał takiegopostępowania, ale uwielbiał wyrażającą się w ten sposób beztroskę.Wsiadł do taksówki, która wydała mu się dziwnie staroświecka.- Na Rua Ivens, faz favor [ Pobierz całość w formacie PDF ]