[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W wieczornej ciszy usłyszała dźwięk telefonu.Nie musiała patrzeć na wyświetlacz, wiedziała, kto dzwoni.— Witojcie, gazdo! — Jej głos zabrzmiał tak radośnie, że Łukasz zapragnął być teraz przy niej i zobaczyć ten dawno niewidziany uśmiech na jej twarzy.— A witoj, witoj, zbiegła gaździno.Powiedz mi, jak to jest, że ja do ciebie dzwonię, a ty tylko wysyłasz zdawkowe esemesy w stylu: „U mnie OK” albo „Nie martw się, jest dobrze”?Roześmiała się, a on tak strasznie za nią zatęsknił, za tą dawną Agnieszką, z którą przeżyli tyle chwil: tych lepszych, całkiem dobrych i tych złych.— Informuję cię w ich zwięzłej treści, że u mnie wszystko w porządku.— Dzięki, ale czasami chciałbym usłyszeć twój głos.Co teraz robisz?— Siedzę na Starym Mieście i mam Warszawę u stóp.Po całym dniu bolą mnie nogi, ale jestem wdzięczna za to, że mam tę pracę.Na razie dobiłam do portu i zamierzam zatrzymać się w nim na dłużej.Wracam na studia.Łukasz zagwizdał cicho.— W Warszawie?— Tak.Może to nie jest moje miejsce, ale już nie czuję się tu obco.Wiesz, może pomyślisz, że zwariowałam, ale ostatnio wciąż widzę wokół siebie kolorowe motyle.Zwiastują dobre dni i postanowiłam im zaufać.Odgarnęła przyklejone do policzka pasemko i wyprostowała nogi.— Chciałbym cię zobaczyć.Nie mam gdzie uciec przed Alicją i tym ciągłym dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik.— Sam tego chciałeś.— Uśmiechnęła się na wspomnienie narzeczonej Łukasza.Nigdy za sobą specjalnie nie przepadały, ale to nie ona miała się z nią ożenić i spędzić resztę życia w jej zachłannych pazurkach, tylko jej najlepszy przyjaciel.— Kiedy przyjedziesz?— We wrześniu będę w Krakowie, a u was dopiero na twoim weselisku.Tak sądzę.Chwilę milczał, ale musiał zadać to pytanie.— Spotkasz się z nim?Agnieszka też milczała.Sama nie znała jeszcze odpowiedzi.— Agnicha? Spotkasz się?— Nie wiem.To już nie ma znaczenia, Łukasz.Pamiętasz, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.To dotyczy również Tomasza.— Mądra jesteś.— Wiedziała, że Łukasz się w tej chwili uśmiecha i unosi kciuk do góry.— Dopiero teraz to dostrzegłeś? Ładny z ciebie przyjaciel!Spoważniał nagle.— Dbaj o siebie, Aga.— Obiecuję.— I daj znać, kiedy będziesz w Krakowie.Przyjadę.— OK.— I… zadzwoń czasami.— Dobrze, zadzwonię.Łukasz, cierpliwości w przygotowaniach.— Nie ma to jak oparcie w przyjacielu.Dzięki.To nara.— Pa!Jeden przycisk i Łukasz zniknął.Był w innym świecie i innym życiu.Ona już nie potrafiła tam wrócić, chociaż jeszcze tak niedawno nie umiała sobie wyobrazić siebie tutaj.Warszawa zamrugała do niej pierwszymi światełkami rozpraszającymi mrok.Wisła lśniła w oddali granatową wstążeczką, Pałac Kultury puszczał do Agnieszki oko, a spokój Starego Miasta przywracał jej równowagę.Życie trwało, a ona wraz z nim.Rozdział VIIISIERPNIOWE PAPIERÓWKI1Siedziała na ciepłym jeszcze piasku i bawiła się obrączką, wpatrzona w morze.W oddali od brzegu odbijał właśnie kuter szykujący się na nocny połów.Delikatny wiatr rozwiewał jej włosy, słońce zachodziło na czerwono, a głodne mewy krążyły w górze, wypatrując czegoś do zjedzenia.Dąbki.Kiedyś maleńka wioska rybacka, obecnie uzdrowisko.Biały piasek na nieskończenie długiej plaży, przy brzegu przystań i kutry rybackie; w smażalni ryby dopiero co wyjęte z sieci.Spokój i zatrzymanie.Maleńkie sklepiki z pamiątkami, bursztyn i srebro połączone w delikatną, subtelną biżuterię, piekarnie i cukierenki kuszące puszystymi wypiekami.Spodobało im się to miejsce.Znaleźli je w Internecie.Dom Wypoczynkowy „Maria”, tonący w kwiatach i dopieszczony pod każdym względem.Wspaniała rodzinna atmosfera, w której czuli się, jakby znali to miejsce od zawsze.Serdeczność właścicieli i zaangażowanie personelu sprawiały, że pobyt tutaj był prawdziwą przyjemnością i odskocznią od codzienności.Małgorzata już po dwóch dniach wiedziała, że będzie żegnać to miejsce z żalem i na pewno niejednokrotnie tu powróci.Ale miała jeszcze przed sobą kilka dni tutaj i chciała wykorzystać je najpełniej.Przyjazd do Dąbek był dobrym pomysłem.Potrzebowali tego czasu dla siebie, tej wzajemnej bliskości, której na co dzień tak brakowało.W nieśpiesznym rytmie dnia odnajdywali siebie, sycili się wzajemną intymnością, kochali o brzasku dnia i chodzili po plaży, trzymając się za ręce.Marek liczył piegi na nosie Małgorzaty, a potem całował ją namiętnie, a ona wyrywała się ze śmiechem i zadawała pytanie: „Co by na to powiedziała Sylwia?”.— Na pewno stwierdziłaby, że to obciach i że dajemy ciała.Mniej więcej tak by to zabrzmiało w jej języku, którego nie do końca rozumiem.— Marek przytrzymywał ją silną dłonią i przyciągał do siebie.Chłonął jej radość i rozluźnienie.Odnajdywał w niej dawną Małgosię, której zaczynało mu brakować.Teraz podszedł do niej, przykucnął i objął ramionami tak, jakby chciał ją schować przed światem.— O czym tak myślisz, maleńka?Lubiła, kiedy tak do niej mówił.Wypowiadał to słowo tak delikatnie, że naprawdę czuła się kochana.— Wiesz, chciałabym tu zostać na zawsze.Chyba jestem wyrodną matką, ale jak pomyślę o tym, że wrócimy do domu, w którym rządzą nastoletnie hormony, wszystkiego mi się odechciewa.— Jest nadzieja, że wszystko zmierza ku lepszemu.Ten stan nie może trwać w nieskończoność.— Oparł brodę o czubek jej głowy i też zapatrzył się w bezkres morza.— Tak sądzisz?— Mówi mi to moja intuicja — wymruczał.— Marek?— Uhm?— Czy my też tacy byliśmy? Czy nasi rodzice też od nas uciekali?Roześmiał się i usiadł obok Małgorzaty, obejmując ją ramieniem.— Też przechodziliśmy burzę hormonów i czas buntu, ale my nie mieliśmy tak łatwo, jak Sylwia.Na wszystko trzeba było zapracować, o wiele rzeczy walczyć, czasu nie pochłaniały nam bezsensowne gry i esemesy o byle czym.Potrafiliśmy docenić to, co mieliśmy.Dzisiejsze nastolatki bez przerwy czegoś żądają.Mają same prawa, żadnych obowiązków.Ale najgorsze, Małgosiu, jest to, że my sami ich tego nauczyliśmy.Z obawy, żeby życie naszych dzieci nie przypominało naszej walki, podaliśmy im wszystko na tacy.One to po prostu umiejętnie wykorzystały.Małgorzata powoli pokiwała głową.Marek miał rację.Chcąc wynagrodzić sobie traumatyczne lata PRL-u, rozpuścili własną córkę.I podobnie uczyniło tysiące innych rodziców, zasypując dzieci czymś, co dla nich było kiedyś nieosiągalne.A nowe pokolenie zaczęło przyjmować to jak rzecz oczywistą.Wakacje na Karaibach? Najnowszy model komórki? Samochód na osiemnastkę? Proszę bardzo.Ale nikt nie nauczył ich słowa „dziękuję”.Bo wdzięczność to zjawisko, które nie istnieje w dzisiejszym świecie.— Pamiętasz, twoja mama od zawsze rozpieszczała Sylwię ptasim mleczkiem, które jej tak spowszedniało, że potem po prostu rzucała je w kąt.Babcia do tej pory nie może zrozumieć tego, że ptasie mleczko, które było rarytasem dla ich i naszego pokolenia, dla Sylwii nie jest niczym wyjątkowym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.W wieczornej ciszy usłyszała dźwięk telefonu.Nie musiała patrzeć na wyświetlacz, wiedziała, kto dzwoni.— Witojcie, gazdo! — Jej głos zabrzmiał tak radośnie, że Łukasz zapragnął być teraz przy niej i zobaczyć ten dawno niewidziany uśmiech na jej twarzy.— A witoj, witoj, zbiegła gaździno.Powiedz mi, jak to jest, że ja do ciebie dzwonię, a ty tylko wysyłasz zdawkowe esemesy w stylu: „U mnie OK” albo „Nie martw się, jest dobrze”?Roześmiała się, a on tak strasznie za nią zatęsknił, za tą dawną Agnieszką, z którą przeżyli tyle chwil: tych lepszych, całkiem dobrych i tych złych.— Informuję cię w ich zwięzłej treści, że u mnie wszystko w porządku.— Dzięki, ale czasami chciałbym usłyszeć twój głos.Co teraz robisz?— Siedzę na Starym Mieście i mam Warszawę u stóp.Po całym dniu bolą mnie nogi, ale jestem wdzięczna za to, że mam tę pracę.Na razie dobiłam do portu i zamierzam zatrzymać się w nim na dłużej.Wracam na studia.Łukasz zagwizdał cicho.— W Warszawie?— Tak.Może to nie jest moje miejsce, ale już nie czuję się tu obco.Wiesz, może pomyślisz, że zwariowałam, ale ostatnio wciąż widzę wokół siebie kolorowe motyle.Zwiastują dobre dni i postanowiłam im zaufać.Odgarnęła przyklejone do policzka pasemko i wyprostowała nogi.— Chciałbym cię zobaczyć.Nie mam gdzie uciec przed Alicją i tym ciągłym dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik.— Sam tego chciałeś.— Uśmiechnęła się na wspomnienie narzeczonej Łukasza.Nigdy za sobą specjalnie nie przepadały, ale to nie ona miała się z nią ożenić i spędzić resztę życia w jej zachłannych pazurkach, tylko jej najlepszy przyjaciel.— Kiedy przyjedziesz?— We wrześniu będę w Krakowie, a u was dopiero na twoim weselisku.Tak sądzę.Chwilę milczał, ale musiał zadać to pytanie.— Spotkasz się z nim?Agnieszka też milczała.Sama nie znała jeszcze odpowiedzi.— Agnicha? Spotkasz się?— Nie wiem.To już nie ma znaczenia, Łukasz.Pamiętasz, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.To dotyczy również Tomasza.— Mądra jesteś.— Wiedziała, że Łukasz się w tej chwili uśmiecha i unosi kciuk do góry.— Dopiero teraz to dostrzegłeś? Ładny z ciebie przyjaciel!Spoważniał nagle.— Dbaj o siebie, Aga.— Obiecuję.— I daj znać, kiedy będziesz w Krakowie.Przyjadę.— OK.— I… zadzwoń czasami.— Dobrze, zadzwonię.Łukasz, cierpliwości w przygotowaniach.— Nie ma to jak oparcie w przyjacielu.Dzięki.To nara.— Pa!Jeden przycisk i Łukasz zniknął.Był w innym świecie i innym życiu.Ona już nie potrafiła tam wrócić, chociaż jeszcze tak niedawno nie umiała sobie wyobrazić siebie tutaj.Warszawa zamrugała do niej pierwszymi światełkami rozpraszającymi mrok.Wisła lśniła w oddali granatową wstążeczką, Pałac Kultury puszczał do Agnieszki oko, a spokój Starego Miasta przywracał jej równowagę.Życie trwało, a ona wraz z nim.Rozdział VIIISIERPNIOWE PAPIERÓWKI1Siedziała na ciepłym jeszcze piasku i bawiła się obrączką, wpatrzona w morze.W oddali od brzegu odbijał właśnie kuter szykujący się na nocny połów.Delikatny wiatr rozwiewał jej włosy, słońce zachodziło na czerwono, a głodne mewy krążyły w górze, wypatrując czegoś do zjedzenia.Dąbki.Kiedyś maleńka wioska rybacka, obecnie uzdrowisko.Biały piasek na nieskończenie długiej plaży, przy brzegu przystań i kutry rybackie; w smażalni ryby dopiero co wyjęte z sieci.Spokój i zatrzymanie.Maleńkie sklepiki z pamiątkami, bursztyn i srebro połączone w delikatną, subtelną biżuterię, piekarnie i cukierenki kuszące puszystymi wypiekami.Spodobało im się to miejsce.Znaleźli je w Internecie.Dom Wypoczynkowy „Maria”, tonący w kwiatach i dopieszczony pod każdym względem.Wspaniała rodzinna atmosfera, w której czuli się, jakby znali to miejsce od zawsze.Serdeczność właścicieli i zaangażowanie personelu sprawiały, że pobyt tutaj był prawdziwą przyjemnością i odskocznią od codzienności.Małgorzata już po dwóch dniach wiedziała, że będzie żegnać to miejsce z żalem i na pewno niejednokrotnie tu powróci.Ale miała jeszcze przed sobą kilka dni tutaj i chciała wykorzystać je najpełniej.Przyjazd do Dąbek był dobrym pomysłem.Potrzebowali tego czasu dla siebie, tej wzajemnej bliskości, której na co dzień tak brakowało.W nieśpiesznym rytmie dnia odnajdywali siebie, sycili się wzajemną intymnością, kochali o brzasku dnia i chodzili po plaży, trzymając się za ręce.Marek liczył piegi na nosie Małgorzaty, a potem całował ją namiętnie, a ona wyrywała się ze śmiechem i zadawała pytanie: „Co by na to powiedziała Sylwia?”.— Na pewno stwierdziłaby, że to obciach i że dajemy ciała.Mniej więcej tak by to zabrzmiało w jej języku, którego nie do końca rozumiem.— Marek przytrzymywał ją silną dłonią i przyciągał do siebie.Chłonął jej radość i rozluźnienie.Odnajdywał w niej dawną Małgosię, której zaczynało mu brakować.Teraz podszedł do niej, przykucnął i objął ramionami tak, jakby chciał ją schować przed światem.— O czym tak myślisz, maleńka?Lubiła, kiedy tak do niej mówił.Wypowiadał to słowo tak delikatnie, że naprawdę czuła się kochana.— Wiesz, chciałabym tu zostać na zawsze.Chyba jestem wyrodną matką, ale jak pomyślę o tym, że wrócimy do domu, w którym rządzą nastoletnie hormony, wszystkiego mi się odechciewa.— Jest nadzieja, że wszystko zmierza ku lepszemu.Ten stan nie może trwać w nieskończoność.— Oparł brodę o czubek jej głowy i też zapatrzył się w bezkres morza.— Tak sądzisz?— Mówi mi to moja intuicja — wymruczał.— Marek?— Uhm?— Czy my też tacy byliśmy? Czy nasi rodzice też od nas uciekali?Roześmiał się i usiadł obok Małgorzaty, obejmując ją ramieniem.— Też przechodziliśmy burzę hormonów i czas buntu, ale my nie mieliśmy tak łatwo, jak Sylwia.Na wszystko trzeba było zapracować, o wiele rzeczy walczyć, czasu nie pochłaniały nam bezsensowne gry i esemesy o byle czym.Potrafiliśmy docenić to, co mieliśmy.Dzisiejsze nastolatki bez przerwy czegoś żądają.Mają same prawa, żadnych obowiązków.Ale najgorsze, Małgosiu, jest to, że my sami ich tego nauczyliśmy.Z obawy, żeby życie naszych dzieci nie przypominało naszej walki, podaliśmy im wszystko na tacy.One to po prostu umiejętnie wykorzystały.Małgorzata powoli pokiwała głową.Marek miał rację.Chcąc wynagrodzić sobie traumatyczne lata PRL-u, rozpuścili własną córkę.I podobnie uczyniło tysiące innych rodziców, zasypując dzieci czymś, co dla nich było kiedyś nieosiągalne.A nowe pokolenie zaczęło przyjmować to jak rzecz oczywistą.Wakacje na Karaibach? Najnowszy model komórki? Samochód na osiemnastkę? Proszę bardzo.Ale nikt nie nauczył ich słowa „dziękuję”.Bo wdzięczność to zjawisko, które nie istnieje w dzisiejszym świecie.— Pamiętasz, twoja mama od zawsze rozpieszczała Sylwię ptasim mleczkiem, które jej tak spowszedniało, że potem po prostu rzucała je w kąt.Babcia do tej pory nie może zrozumieć tego, że ptasie mleczko, które było rarytasem dla ich i naszego pokolenia, dla Sylwii nie jest niczym wyjątkowym [ Pobierz całość w formacie PDF ]