[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mm, mm, mm.- Znowu ten uniwersalny odgłos.Możepowinnam sama częściej go używać.Sprzedawca mówi szybko: - Nizai na'r (Gdzie jesteś?)? - Gdzie jesteś? - Mm, mm.Hao, womashang jiu lai (Mm, mm.Dobrze, zaraz przyjadę.).Hao hao hao(Dobrze, dobrze, dobrze.).- Poprawiam torbę na ramieniu i zaczynamsię zastanawiać, czy nie powinnam się oddalić.- Eh.Zaijian.- O,chyba kończy.- Eh, eh, zaijian.- Trochę trwa to pożegnanie.- Eh, eh,eh, zaijian (Do widzenia.)!Wreszcie rozłącza się i wzdycha ciężko.- Kto to był?- Mój młodszy brat.Miał wypadek.Jajka i ciasto leżą na ulicy!Muszę mu pomóc.- Twój brat też sprzedaje jianbing?- Tak.Wynajmuje ode mnie wózek i paru innych ludzi z mojejokolicy też.- Ile masz wózków?- O, teraz tylko ze trzydzieści.Jak oszczędzę trochę pieniędzy,kupię następny i wynajmę komuś z mojej wioski.Chciałbym miećwózek na każdej ulicy w Pekinie!- Prawie jak MacDonalds.- Otóż to - odpowiada poważnie.- Jianbing to chińska kultura ikuchnia.A teraz nadszedł właściwy czas na rozwój.W Pekiniewszystko jest dziś możliwe.Przykrywa wiadro ciasta, gumowymi taśmami zabezpiecza tacki zjajkami i siada na siodełku połączonego z wózkiem roweru.- Zaijian - mówi.Do widzenia.- Jestem tu co rano, mamnadzieję, że przyprowadzisz swoich zagranicznych znajomych najianbing.Kiedy odjeżdża, znów wgryzam się w naleśnik.W brzuchuprzestaje mi burczeć i odchodzę powoli w kierunku biura wąskimiulicami, od czasu do czasu przystając, żeby przyjrzeć się kolejnymoferowanym bingom.Niedziela rano.Niebo pociemniało od deszczu i smogu, któryzaczyna kojarzyć mi się z Pekinem.Ale w mieszkaniu jest jasno isucho - wydaje się przytulnym gniazdkiem z dala od potopuzalewającego ulice.Claire wyjechała na weekend.- Jedziemy harleyami do domu Weiwei w Huairou (Huairou -dzielnica w północnej części regionu metropolitalnego Pekinu, ok.50km od centrum.Ze względu na górzysty i zalesiony krajobraz stanowinaturalną barierę ekologiczną dla miasta.).Poradzisz sobie, skarbie? -spytała, pakując do małej torby od Louisa Vuittona dżinsy i jedwabnąpiżamę.Nie chciałam jej przypominać, że obiecywała mi wspólnyweekend, i pożegnałam ją pewnym siebie uśmiechem.Teraz, kiedy deszcz spływa po szybach, postanawiam odtworzyćnamiastkę mojego nowojorskiego życia i poczytać gazetę przyomlecie serowym.Claire niech sobie używa przez weekend w zimnymbetonowoszklanym domu Weiwei - właściwie nie domu, a pomnikupostmodernizmu, o czym przekonałam się dzięki zdjęciu w ElleDecor China" - a ja sobie poleniuchuję cały ranek.Po stresującymtygodniu mam do tego prawo.Edowi spodobał się mój artykuł o pekińskich bingach, ale byłzaskoczony, że Lily musiała weryfikować mój chiński.- Isabelle! Chiński to twój obowiązek! - wołał, ocierając pot zczoła.- Mam w dupie twój kryzys tożsamości! Podciągnij się!- Wiem, że powinnam bardziej się postarać.- Spojrzałam pełnymwiny wzrokiem na Geraldine.- W końcu jestem Chinką.Wzruszyła ramionami.- Ja się nie uczę polskiego.Ale nie przejmuj się.Twój chiński siępoprawi.Daj sobie trochę czasu.Pomogę ci znalezć nauczyciela.- Lepiej chińskiego chłopaka - burknął Ed.Ale teraz, gdy stoję przy stoisku z gazetami w lobby, znowu trapimnie problem językowy.- Czy jest International Herald Tribune"? - pytam.Twarzdziewczyny pozostaje nieruchoma, co oznacza, że mnie nie rozumie.Nieśmiało próbuję powtórzyć po chińsku.- Guoji.shenme shenme baozhi.- International coś tam coś tamgazeta.Nic.Marzenie o wesołym poranku przy kuchennym stole zdługopisem nad krzyżówką zaczyna się rozwiewać.Ale nie poddajęsię i podejmuję ostatnią próbę.- Guoji.shenme shenme baozhi.- Kulę się ze wstydu.- Guoji Xianqu Daobao - mówi ktoś.- Tego szukasz?Na ladzie pojawia się gazeta upojnie pachnąca farbą drukarską.- Tak! - wykrzykuję.Za mną stoi uprzejmy młody mężczyzna.Ma zmierzwionejasnobrązowe włosy i okulary w grubych oprawkach.- Bardzo dziękuję - wyrzucam z siebie, by zamaskowaćciekawość.- Ale obawiam się, że to ostatni egzemplarz.- Nic nie szkodzi.Jeszcze trochę i całkiem uzależnię się od tychkrzyżówek.Jestem Charlie.Mówi spokojnie i uprzejmie, z lekkim amerykańskim akcentem.- Isabelle z dwudziestego piętra.- Bardzo mi miło, Isabelle z dwudziestego piętra.Przyjemniespotkać kogoś młodego w tym mauzoleum.- Rozumiem, że jesteś tu nowy?- Nie, mieszkam w Pekinie od blisko dwóch lat.Ale muszęprzyznać, że nie znam zbyt wielu sąsiadów.Mam za dużo pracy.-Zmieje się niewesoło.- Czym się zajmujesz? - Boże, mówię jak moja matka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Mm, mm, mm.- Znowu ten uniwersalny odgłos.Możepowinnam sama częściej go używać.Sprzedawca mówi szybko: - Nizai na'r (Gdzie jesteś?)? - Gdzie jesteś? - Mm, mm.Hao, womashang jiu lai (Mm, mm.Dobrze, zaraz przyjadę.).Hao hao hao(Dobrze, dobrze, dobrze.).- Poprawiam torbę na ramieniu i zaczynamsię zastanawiać, czy nie powinnam się oddalić.- Eh.Zaijian.- O,chyba kończy.- Eh, eh, zaijian.- Trochę trwa to pożegnanie.- Eh, eh,eh, zaijian (Do widzenia.)!Wreszcie rozłącza się i wzdycha ciężko.- Kto to był?- Mój młodszy brat.Miał wypadek.Jajka i ciasto leżą na ulicy!Muszę mu pomóc.- Twój brat też sprzedaje jianbing?- Tak.Wynajmuje ode mnie wózek i paru innych ludzi z mojejokolicy też.- Ile masz wózków?- O, teraz tylko ze trzydzieści.Jak oszczędzę trochę pieniędzy,kupię następny i wynajmę komuś z mojej wioski.Chciałbym miećwózek na każdej ulicy w Pekinie!- Prawie jak MacDonalds.- Otóż to - odpowiada poważnie.- Jianbing to chińska kultura ikuchnia.A teraz nadszedł właściwy czas na rozwój.W Pekiniewszystko jest dziś możliwe.Przykrywa wiadro ciasta, gumowymi taśmami zabezpiecza tacki zjajkami i siada na siodełku połączonego z wózkiem roweru.- Zaijian - mówi.Do widzenia.- Jestem tu co rano, mamnadzieję, że przyprowadzisz swoich zagranicznych znajomych najianbing.Kiedy odjeżdża, znów wgryzam się w naleśnik.W brzuchuprzestaje mi burczeć i odchodzę powoli w kierunku biura wąskimiulicami, od czasu do czasu przystając, żeby przyjrzeć się kolejnymoferowanym bingom.Niedziela rano.Niebo pociemniało od deszczu i smogu, któryzaczyna kojarzyć mi się z Pekinem.Ale w mieszkaniu jest jasno isucho - wydaje się przytulnym gniazdkiem z dala od potopuzalewającego ulice.Claire wyjechała na weekend.- Jedziemy harleyami do domu Weiwei w Huairou (Huairou -dzielnica w północnej części regionu metropolitalnego Pekinu, ok.50km od centrum.Ze względu na górzysty i zalesiony krajobraz stanowinaturalną barierę ekologiczną dla miasta.).Poradzisz sobie, skarbie? -spytała, pakując do małej torby od Louisa Vuittona dżinsy i jedwabnąpiżamę.Nie chciałam jej przypominać, że obiecywała mi wspólnyweekend, i pożegnałam ją pewnym siebie uśmiechem.Teraz, kiedy deszcz spływa po szybach, postanawiam odtworzyćnamiastkę mojego nowojorskiego życia i poczytać gazetę przyomlecie serowym.Claire niech sobie używa przez weekend w zimnymbetonowoszklanym domu Weiwei - właściwie nie domu, a pomnikupostmodernizmu, o czym przekonałam się dzięki zdjęciu w ElleDecor China" - a ja sobie poleniuchuję cały ranek.Po stresującymtygodniu mam do tego prawo.Edowi spodobał się mój artykuł o pekińskich bingach, ale byłzaskoczony, że Lily musiała weryfikować mój chiński.- Isabelle! Chiński to twój obowiązek! - wołał, ocierając pot zczoła.- Mam w dupie twój kryzys tożsamości! Podciągnij się!- Wiem, że powinnam bardziej się postarać.- Spojrzałam pełnymwiny wzrokiem na Geraldine.- W końcu jestem Chinką.Wzruszyła ramionami.- Ja się nie uczę polskiego.Ale nie przejmuj się.Twój chiński siępoprawi.Daj sobie trochę czasu.Pomogę ci znalezć nauczyciela.- Lepiej chińskiego chłopaka - burknął Ed.Ale teraz, gdy stoję przy stoisku z gazetami w lobby, znowu trapimnie problem językowy.- Czy jest International Herald Tribune"? - pytam.Twarzdziewczyny pozostaje nieruchoma, co oznacza, że mnie nie rozumie.Nieśmiało próbuję powtórzyć po chińsku.- Guoji.shenme shenme baozhi.- International coś tam coś tamgazeta.Nic.Marzenie o wesołym poranku przy kuchennym stole zdługopisem nad krzyżówką zaczyna się rozwiewać.Ale nie poddajęsię i podejmuję ostatnią próbę.- Guoji.shenme shenme baozhi.- Kulę się ze wstydu.- Guoji Xianqu Daobao - mówi ktoś.- Tego szukasz?Na ladzie pojawia się gazeta upojnie pachnąca farbą drukarską.- Tak! - wykrzykuję.Za mną stoi uprzejmy młody mężczyzna.Ma zmierzwionejasnobrązowe włosy i okulary w grubych oprawkach.- Bardzo dziękuję - wyrzucam z siebie, by zamaskowaćciekawość.- Ale obawiam się, że to ostatni egzemplarz.- Nic nie szkodzi.Jeszcze trochę i całkiem uzależnię się od tychkrzyżówek.Jestem Charlie.Mówi spokojnie i uprzejmie, z lekkim amerykańskim akcentem.- Isabelle z dwudziestego piętra.- Bardzo mi miło, Isabelle z dwudziestego piętra.Przyjemniespotkać kogoś młodego w tym mauzoleum.- Rozumiem, że jesteś tu nowy?- Nie, mieszkam w Pekinie od blisko dwóch lat.Ale muszęprzyznać, że nie znam zbyt wielu sąsiadów.Mam za dużo pracy.-Zmieje się niewesoło.- Czym się zajmujesz? - Boże, mówię jak moja matka [ Pobierz całość w formacie PDF ]