[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdziekolwiek spojrzał, widział twarzYvonne i czuł jej pocałunek na swoich ustach.Kiedy wreszcie przyjechał do Haydon Bridge, było jużciemno.Willy czekał na niego w dwukółce przed stacją.Johnzdawał sobie sprawę, że powinien był złapać wcześniejszypociąg, ale nie podał żadnego usprawiedliwienia.W powrotnej drodze Willy nie przerywał panującego mil�czenia.Wiedział, co przeżywa John.On sam miał podobnezmartwienie.Dla uczuć, które stały się ich udziałem, nie byłożadnej nadziei.5W Wigilię Bożego Narodzenia przyszedł z Francji listzaadresowany do Maggie.Yvonne krótko opisywała w nimswoją podróż.Określiła ją jaką bardzo ciężką i pisała, żemademoiselle Estelle bardzo się rozchorowała.Dalej pisała,że była niezwykle zajęta sprawami spadku i kończyła po-251dziękowaniami za całą dobroć, jaką jej okazano.%7łyczyławszystkim radosnych świąt.Maggie przeczytała list na głos.Mężczyzni siedzieli w ku�chni, korzystając ze zwyczajowej przerwy o jedenastej, kiedyto przychodzili wypić coś na rozgrzewkę.Nikt się nie ode�zwał.Ledwo Maggie schowała arkusik papieru z powrotemdo koperty, na podwórzu rozległ się turkot furmanki.Halwyjrzał przez okno.- Przyjechał woznica - zawołał.- Za�mawiałyście coś? - rzucił okiem przez ramię na Mary Ellen.- Nie.Dostałam wszystko, co było mi potrzebne, w ze�szłym tygodniu - zaprzeczyła.- Dzień dobry, panie Roystan.Mam coś dla pana - zawołałgłośno woznica.- Witaj, Andy.No cóż, zobaczmy, co to takiego - wy�krzyknął Hal zza kuchennych drzwiChwilę pózniej woznica wszedł do kuchni i umieścił nastole sześć paczek o różnych rozmiarach.- Skąd to się wzięło? - spytała Mary Ellen, patrzącz niedowierzaniem na starannie owinięte w papier paczuszki.- Z różnych sklepów.Dostałem polecenie - uśmiechnąłsię szeroko do wszystkich.- Zawiez je na Boże Narodzenie,powiedziała.I zapłaciła suto.%7łyczę wesołych świąt!- Napijesz się czegoś?- Nie pogardzę.Przyniesiono butelkę i nalano do kieliszka.Mężczyznapodniósł go i życzył wszystkim zdrowia, dostatku i dobrychzbiorów.Wyszedł zostawiając domowników wpatrujących sięw rozłożone na stole paczki.Maggie nie wytrzymała.Popatrzyła na podłużną paczuszkęi powiedziała: - Ta jest adresowana do ciebie, tato - wręczyłapakunek Halowi.- A to dla ciebie, mamo.Największa paczka była kwadratowa.Maggie popatrzyłana nią i rzekła: - Ta jest dla mnie.- Podniosła następną lekkąpaczuszkę i zawołała zaskoczona: - To dla Willy'ego! Niezapomniała ani o Willym, ani o Terrym.- Skąd wiesz, że to od niej?Maggie odwróciła się do matki i podniesionym głosem,niemal opryskliwie, odparła: - A kto pomyślałby, żeby namprzysłać prezenty w taki sposób, mamo? Znasz kogoś takiego?252- Chłopcy mogliby - Mary Ellen także podniosła głos.- Tak, mogliby, ale tego nie robią.Nigdy nic nie przysy�łają.Przywożą prezenty ze sobą.Och! - Niecierpliwie od�wróciła się do stołu, lecz w tej samej chwili John wyciągnąłrękę i podniósł ostatnią, najmniejszą paczuszkę.Wszyscy patrzyli jak odwija papier i odsłania małe podłuż�ne czarne pudełeczko.Przyglądał mu się przez chwilę, zanimje otworzył.Oczom jego ukazała się złota spinka do krawataw kształcie szpicruty z rączką wysadzaną czterema czer�wonymi kamieniami.Maggie podeszła do niego i ściszonymgłosem obwieściła: - Och, jednak kupiła! Oglądałyśmy to,kiedy ostatnim razem byłyśmy w Hexham w sklepie Mon-roe'a.Spinka leżała pośrodku wystawy na czarnej aksamitnejpoduszeczce.Jest przepiękna.- Spojrzała Johnowi w twarzi powtórzyła: - Czyż nie jest przepiękna?Nie wydobył z siebie ani słowa, dopóki nie powiedziała:- Była kosztowna, bardzo kosztowna.- Wówczas zamknąłpudełeczko i powiedział cicho: - Zobacz, co ty dostałaś.Maggie szybko odwinęła opakowanie i odsłoniła okrągłepudełko.Podniosła pokrywkę, włożyła rękę do środka i wy�ciągnęła szeroką satynową wstążkę.Zawahała się, a wtedyHal wykrzyknął: - O rety! W takim pudełku.To musi byćkapelusz.Wyjęła czerwony aksamitny kapelusz, przyglądała mu sięze zdumieniem przez chwilę i wykrzyknęła: - Widziałyśmygo u Snellsa.Przypadł mi do gustu, a ona stwierdziła, że jestładny i byłoby jej w nim do twarzy.- Pewnie tak, ale dla ciebie jest nieodpowiedni.Wyraz twarzy Maggie zmienił się w mgnieniu oka i popat�rzyła na matkę ze złością.- Jeszcze nie jestem w grobie,mamo - powiedziała.- Cały czas ci to powtarzam.- Przymierz go.- Głos Johna podziałał łagodząco.Maggiejednak zwlekała.Obróciła kapelusz w rękach i mięśnie na jejtwarzy zadrgały, jakby miała się za chwilę rozpłakać.Na to odezwał się Hal: - No, włóż go, córko.Tam gdzienależy, na głowę.Powoli zatknęła proste pasma włosów za uszy i włożyłakapelusz.John przyjrzał się i powiedział cicho: - Aadnie ciw nim.- A kiedy ojciec wtrącił szorstko: - To twój kolor253- obróciła ku niemu spojrzenie pełne wdzięczności.Takrzadko wyrażał aprobatę, że nawet taka uwaga zabrzmiaław jej uszach jak największy komplement.Stanęła teraz przed matką i spytała: - I co powiesz?- Całkiem dobrze.Wygląda lepiej na tobie.Ale takikapelusz wymaga odpowiedniej sukni.- Cóż, będę musiała się o nią postarać, prawda, mamo?A co ty dostałeś? - zwróciła się do ojcaHal już odwinął paczkę i wyjął z niej pudełko cygar.Zaśmiałsię głośno.- Dlaczego cygara? Nigdy nie wypaliłem w życiuani jednego.I aż tyle, cały tuzin.Uwierzyłabyś, że kiedyśdostanę cygara? - Wyciągnął pudełko w stronę Mary Ellen.Jakby chciał ukryć przyjemność, jaką sprawił mu tenprezent, zawołał: - No, otwórz teraz swoją paczkę.- MaryEllen wyjęła piękny kaszmirowy szal, który spływał jej z rąkjak pajęcza sieć.Zamrugała i powiedziała miękko: - Jakipiękny.- Tak, piękny - zgodził się Hal i spoglądając na Johnadodał: - To zdumiewające, że taka kruszyna, dziecko prawie,tak o nas wszystkich pomyślała, nawet o Willym.- Pokazałruchem głowy ostatnią paczkę.- Ona nie jest dzieckiem.- Co takiego? - Hal zmarszczył twarz i wlepił w synawyczekujące spojrzenie.- Co chcesz przez to powiedzieć?- To, co usłyszałeś.Nie ma szesnastu lat, jak podano dowaszej wiadomości - John spojrzał na matkę.- Ma dziewięt�naście lat, skończy za parę dni.Hal i Mary Ellen spojrzeli po sobie i z powrotem na syna.- Jak to? Ona nie ma dziewiętnastu lat - zaprotestowałaMary Ellen.- A poza tym, dlaczego miałaby kłamać?- Ona nie skłamała.Jej ojciec to wymyślił.Myślał, żeprędzej przyjmiecie do domu dziewczynę niż młodą kobietę.- Nie wierzę.- Twoja sprawa, mamo.- Wiedziałaś o tym? - Mary Ellen zwróciła się do Maggie.- Tak, mamo, John ma rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Gdziekolwiek spojrzał, widział twarzYvonne i czuł jej pocałunek na swoich ustach.Kiedy wreszcie przyjechał do Haydon Bridge, było jużciemno.Willy czekał na niego w dwukółce przed stacją.Johnzdawał sobie sprawę, że powinien był złapać wcześniejszypociąg, ale nie podał żadnego usprawiedliwienia.W powrotnej drodze Willy nie przerywał panującego mil�czenia.Wiedział, co przeżywa John.On sam miał podobnezmartwienie.Dla uczuć, które stały się ich udziałem, nie byłożadnej nadziei.5W Wigilię Bożego Narodzenia przyszedł z Francji listzaadresowany do Maggie.Yvonne krótko opisywała w nimswoją podróż.Określiła ją jaką bardzo ciężką i pisała, żemademoiselle Estelle bardzo się rozchorowała.Dalej pisała,że była niezwykle zajęta sprawami spadku i kończyła po-251dziękowaniami za całą dobroć, jaką jej okazano.%7łyczyławszystkim radosnych świąt.Maggie przeczytała list na głos.Mężczyzni siedzieli w ku�chni, korzystając ze zwyczajowej przerwy o jedenastej, kiedyto przychodzili wypić coś na rozgrzewkę.Nikt się nie ode�zwał.Ledwo Maggie schowała arkusik papieru z powrotemdo koperty, na podwórzu rozległ się turkot furmanki.Halwyjrzał przez okno.- Przyjechał woznica - zawołał.- Za�mawiałyście coś? - rzucił okiem przez ramię na Mary Ellen.- Nie.Dostałam wszystko, co było mi potrzebne, w ze�szłym tygodniu - zaprzeczyła.- Dzień dobry, panie Roystan.Mam coś dla pana - zawołałgłośno woznica.- Witaj, Andy.No cóż, zobaczmy, co to takiego - wy�krzyknął Hal zza kuchennych drzwiChwilę pózniej woznica wszedł do kuchni i umieścił nastole sześć paczek o różnych rozmiarach.- Skąd to się wzięło? - spytała Mary Ellen, patrzącz niedowierzaniem na starannie owinięte w papier paczuszki.- Z różnych sklepów.Dostałem polecenie - uśmiechnąłsię szeroko do wszystkich.- Zawiez je na Boże Narodzenie,powiedziała.I zapłaciła suto.%7łyczę wesołych świąt!- Napijesz się czegoś?- Nie pogardzę.Przyniesiono butelkę i nalano do kieliszka.Mężczyznapodniósł go i życzył wszystkim zdrowia, dostatku i dobrychzbiorów.Wyszedł zostawiając domowników wpatrujących sięw rozłożone na stole paczki.Maggie nie wytrzymała.Popatrzyła na podłużną paczuszkęi powiedziała: - Ta jest adresowana do ciebie, tato - wręczyłapakunek Halowi.- A to dla ciebie, mamo.Największa paczka była kwadratowa.Maggie popatrzyłana nią i rzekła: - Ta jest dla mnie.- Podniosła następną lekkąpaczuszkę i zawołała zaskoczona: - To dla Willy'ego! Niezapomniała ani o Willym, ani o Terrym.- Skąd wiesz, że to od niej?Maggie odwróciła się do matki i podniesionym głosem,niemal opryskliwie, odparła: - A kto pomyślałby, żeby namprzysłać prezenty w taki sposób, mamo? Znasz kogoś takiego?252- Chłopcy mogliby - Mary Ellen także podniosła głos.- Tak, mogliby, ale tego nie robią.Nigdy nic nie przysy�łają.Przywożą prezenty ze sobą.Och! - Niecierpliwie od�wróciła się do stołu, lecz w tej samej chwili John wyciągnąłrękę i podniósł ostatnią, najmniejszą paczuszkę.Wszyscy patrzyli jak odwija papier i odsłania małe podłuż�ne czarne pudełeczko.Przyglądał mu się przez chwilę, zanimje otworzył.Oczom jego ukazała się złota spinka do krawataw kształcie szpicruty z rączką wysadzaną czterema czer�wonymi kamieniami.Maggie podeszła do niego i ściszonymgłosem obwieściła: - Och, jednak kupiła! Oglądałyśmy to,kiedy ostatnim razem byłyśmy w Hexham w sklepie Mon-roe'a.Spinka leżała pośrodku wystawy na czarnej aksamitnejpoduszeczce.Jest przepiękna.- Spojrzała Johnowi w twarzi powtórzyła: - Czyż nie jest przepiękna?Nie wydobył z siebie ani słowa, dopóki nie powiedziała:- Była kosztowna, bardzo kosztowna.- Wówczas zamknąłpudełeczko i powiedział cicho: - Zobacz, co ty dostałaś.Maggie szybko odwinęła opakowanie i odsłoniła okrągłepudełko.Podniosła pokrywkę, włożyła rękę do środka i wy�ciągnęła szeroką satynową wstążkę.Zawahała się, a wtedyHal wykrzyknął: - O rety! W takim pudełku.To musi byćkapelusz.Wyjęła czerwony aksamitny kapelusz, przyglądała mu sięze zdumieniem przez chwilę i wykrzyknęła: - Widziałyśmygo u Snellsa.Przypadł mi do gustu, a ona stwierdziła, że jestładny i byłoby jej w nim do twarzy.- Pewnie tak, ale dla ciebie jest nieodpowiedni.Wyraz twarzy Maggie zmienił się w mgnieniu oka i popat�rzyła na matkę ze złością.- Jeszcze nie jestem w grobie,mamo - powiedziała.- Cały czas ci to powtarzam.- Przymierz go.- Głos Johna podziałał łagodząco.Maggiejednak zwlekała.Obróciła kapelusz w rękach i mięśnie na jejtwarzy zadrgały, jakby miała się za chwilę rozpłakać.Na to odezwał się Hal: - No, włóż go, córko.Tam gdzienależy, na głowę.Powoli zatknęła proste pasma włosów za uszy i włożyłakapelusz.John przyjrzał się i powiedział cicho: - Aadnie ciw nim.- A kiedy ojciec wtrącił szorstko: - To twój kolor253- obróciła ku niemu spojrzenie pełne wdzięczności.Takrzadko wyrażał aprobatę, że nawet taka uwaga zabrzmiaław jej uszach jak największy komplement.Stanęła teraz przed matką i spytała: - I co powiesz?- Całkiem dobrze.Wygląda lepiej na tobie.Ale takikapelusz wymaga odpowiedniej sukni.- Cóż, będę musiała się o nią postarać, prawda, mamo?A co ty dostałeś? - zwróciła się do ojcaHal już odwinął paczkę i wyjął z niej pudełko cygar.Zaśmiałsię głośno.- Dlaczego cygara? Nigdy nie wypaliłem w życiuani jednego.I aż tyle, cały tuzin.Uwierzyłabyś, że kiedyśdostanę cygara? - Wyciągnął pudełko w stronę Mary Ellen.Jakby chciał ukryć przyjemność, jaką sprawił mu tenprezent, zawołał: - No, otwórz teraz swoją paczkę.- MaryEllen wyjęła piękny kaszmirowy szal, który spływał jej z rąkjak pajęcza sieć.Zamrugała i powiedziała miękko: - Jakipiękny.- Tak, piękny - zgodził się Hal i spoglądając na Johnadodał: - To zdumiewające, że taka kruszyna, dziecko prawie,tak o nas wszystkich pomyślała, nawet o Willym.- Pokazałruchem głowy ostatnią paczkę.- Ona nie jest dzieckiem.- Co takiego? - Hal zmarszczył twarz i wlepił w synawyczekujące spojrzenie.- Co chcesz przez to powiedzieć?- To, co usłyszałeś.Nie ma szesnastu lat, jak podano dowaszej wiadomości - John spojrzał na matkę.- Ma dziewięt�naście lat, skończy za parę dni.Hal i Mary Ellen spojrzeli po sobie i z powrotem na syna.- Jak to? Ona nie ma dziewiętnastu lat - zaprotestowałaMary Ellen.- A poza tym, dlaczego miałaby kłamać?- Ona nie skłamała.Jej ojciec to wymyślił.Myślał, żeprędzej przyjmiecie do domu dziewczynę niż młodą kobietę.- Nie wierzę.- Twoja sprawa, mamo.- Wiedziałaś o tym? - Mary Ellen zwróciła się do Maggie.- Tak, mamo, John ma rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]