[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemogliśmy nic zrobić.Tylko ci, którzy przeżyli sami te straszne tygodniekońca wojny na wschodzie, mogą wyobrazić sobie masakrę, jaka nastąpiła wwiosce Saarow.Nie mieliśmy żadnego sprzętu pancernego.Nasz korpus, IIIKorpus Pancerny, słynący niegdyś z setek czołgów, zachował ich nie więcejniż trzydzieści, by w końcu pozostać z tuzinem.Te kilka czołgów musiałoosłaniać dzień i noc przeszło siedemdziesięciokilometrowy odcinek!Natomiast Rosjan, tylko na froncie pomorskim, poprzedzały cztery tysiąceczołgów! W tamten poniedziałek nasze dwie wioski zaatakowało ichtrzydzieści sześć! A żeby je powstrzymać, nie mieliśmy nic! Nic, tylkopanzerfausty i własne piersi! Walka przy użyciu panzerfaustów wyglądaładobrze w kinie.W rzeczywistości trafienia były bardzo rzadkie.Trzebabyło poczekać aż czołg zbliży się na odległość strzału, zanim nacisnęło sięspust.Jeśli czołg był tylko jeden i pocisk jakimś cudem trafił go wnewralgiczny punkt, było świetnie.Najczęściej jednak czołgi nie wylatywaływ powietrze.A na dodatek prawie zawsze nadciągały falami i wcześniejwymiatały teren.Płomień, długi na pięć metrów, zdradzał pozycję strzelca.Inawet jeśli rozwalił jeden czołg, inny rozszarpywał go pół minuty pózniej nakawałki serią z karabinu maszynowego.Każda jednostka miała swychwspaniałych bohaterów którzy do ostatniego dnia rozbijali panzerfaustamisowieckie czołgi.Nie było innego wyjścia, skoro nie mieliśmy innej broni.Jednak ludzie którzy stawali do takiego pojedynku byli prawie pewni, żego nie przeżyją.***Rozkazy były drakońskie, nie brały pod uwagę żadnych względówemocjonalnych,psychologicznych czy politycznych.Liczył się tylko jedenbezwzględny fakt: trzeba stawić opór.Nie mogliśmy ustąpić.Nawet gdy wrógnacierał na nas ze wszystkich stron, musieliśmy przede wszystkim utrzymaćpole, wczepić się w pozycje, dać się zmasakrować.Generał, który ustąpiłterenu, mógł zostać aresztowany albo nawet stracony.W ciągu miesiąca walkna Pomorzu osiemnaście razy zmienialiśmy dowódcę! Dowódcy armii, korpusów,dywizji ulatywali jak piłki tenisowe.W końcu pogubiliśmy się w tymwszystkim i nie wiedzieliśmy już komu podlegamy.Ale każdy generał czującnietrwały charakter swego stanowiska wysyłał do nas kategoryczne rozkazy,bez względu na to czy były wykonalne, czy nie.Mój batalion z Lubow, którystracił już przeszło połowę ludzi, został unieruchomiony na prawym brzeguIny pod ostrzałem sowieckich czołgów.Wycofując się z Saarow dysponowałemzaledwie grupą dwustu pięćdziesięciu ludzi.Nie posiadałem ani jednegoczołgu który mógłby wesprzeć nasz opór.Mój punkt dowodzenia znajdował się wwiosce położnej na południowy zachód od dwóch zaatakowanych miejscowości.Absolutnie nie byłem w stanie bronić jej z tą garstką żołnierzy, która mipozostała.Zażądano jednak, byśmy jej bronili.Na polach leżeli nasiranni.Z bólem i przerażeniem patrzyliśmy jak ich mordowano: sowieccypiechurzy maszerujący pomiędzy czołgami rozbijali saperkami głowy naszychnieszczęsnych towarzyszy.Jeden z nich próbował machać nad głową białąchusteczką nadaremnie, podobnie jak inni skończył z twarzą zmasakrowanąprzez oprawców.W naszym sektorze znajdowało się jeszcze kilka niemieckichdział.Ustawiłem je na pozycjach u wejścia do wioski i, jak to miałem wzwyczaju, kazałem działowym wyczekać do ostatniej chwili i otworzyć ogieńdopiero, kiedy wrogie czołgi zbliżą się na bliską odległość.Przywitanenawałnicą pocisków rosyjskie czołgi pospiesznie ukryły się w lesie dębowym,zadowalając się jedynie ostrzelaniem miejscowości.Domy za plecami moichoficerów ze sztabu i telegrafistów zamieniły się gruzy.Przy południowo-wschodnim wejściu do wioski moi ludzie ustawili prowizoryczną zaporę.Zachowali niezwykle wysokie morale, mimo sytuacji w jakiej się znalezli.Nieustannie żartowali, przechwalali się swą odwagą, tym chętniej, żeposyłałem do nich wszystkich maruderów z okolicy, bez względu na ichnarodowość.Przyjmowali ich do swego grona, dzielili się nimi.Regularnieinformowałem o rozwoju sytuacji nowy sztab, pod który właśnie zostaliśmypodłączeni, z pewnością na kilka godzin.Sztab chował zazdrośnie dwanaściepojazdów opancerzonych przeniesionych do sektorów południowo-wschodniego iwschodniego.Wynagrodzono mi to zapewniając kategorycznie i zdecydowanieprzez telefon kompanii że przed nami nie ma już żadnych sowieckichczołgów!Krótko mówiąc sytuacja była wprost niebiańska.Jednak słuchając tychkategorycznych zapewnień widziałem jednocześnie na własne oczy rannychrozrywanych na strzępy przez pocisku czołgowe.Rzucali się na ziemię,usiłowali pełzać.Pociski jednak nikomu nie darowały.Skoro wróg mógłmarnować tyle amunicji na te okrutne gry, co będzie pózniej?***Wysłałem do tegoż sztabu jednego z moich młodych adiutantów, inwalidę,bardzo bystrego porucznika Tony'ego Gomberta.Teoretycznie miał służyćjako łącznik, w rzeczywistości jednak jego rola polegała przede wszystkimna nadstawianiu ucha i wytężaniu wzroku.Kiedy przez telefon chłodnymtonem informowano mnie, że możemy być zupełnie spokojni na naszej kurzejgrzędzie, niemieckie samoloty zwiadowcze powiadomiły sztab, że kolumnaczterdziestu jeden czołgów sunie prosto na nas! Czterdzieści jeden! Naszoficer wskoczył na motor i ruszył pędem by mnie o tym zawiadomić.Myjednak już walczyliśmy w ruinach zburzonych domów.Nieprzyjacielskieczołgi okrążały nas ze wszystkich stron.Jeden z moich patroli próbowałnawiązać łączność z prawym skrzydłem, ale nikogo tam nie znalazł.Nasisąsiedzi ulotnili się.Rosjanie wtargnęli przez wyrwę do lasu napołudniowym-zachodzie.Na wschodzie nasze lewe skrzydło również byłokompletnie przygniecione przez sowiecką piechotę, która pod wieczórprzekroczyła Inę dosyć daleko za naszą linią.W takim właśnie położeniuprzyjęliśmy warczącą masę czterdziestu jeden czołgów.Te w dziesięć minutprzerwały w dwudziestu miejscach naszą pozycję.Rozrzuceni na różne stronynasi ludzie wystrzeliwali ostatnie pociski z panzerfaustów, próbując podostrzałem z broni maszynowej dotrzeć do zachodniej strony lasu.Rosjaniewdarli się na ulice wioski.Przez telefon sztab powtarzał minieprzerwanie: jest Pan odpowiedzialny za wioskę.Musicie wytrwać!".Zapadł zmierzch.Staliśmy się świadkami zaskakującego widowiska: sowieckieczołgi zapaliły reflektory, jak przed wojną samochody na autostradach.Ruszyły prosto w stronę lasu gdzie kilka godzin wcześniej wycofała sięniemiecka artyleria.Po wkroczeniu Rosjan we wsi zapanowało prawdziwepiekło.Zajęli wszystkie gospodarstwa.Nas było już tylko piętnastu.Ukryliśmy się przy północnym wyjściu z wioski na skraju lasu.Zdołałemprzeciągnąć aż do tego miejsca mój cudowny telefon, nadal nietknięty.Zadzwoniłem przekrzykując wrzawę: Sowiecka piechota nadciąga zewszystkich stron.Front został przełamany.Wierzcie lub nie, ale tutajjest czterdzieści czołgów.Zostało tylko jedno działo, by zagrodzić wejściedo lasu.Rosyjskie czołgi wjadą tam, kiedy tylko zechcą.Czy zdajeciesobie z tego sprawę?.".W odpowiedzi usłyszałem tylko: utrzymajcie się!".Utrzymać się! I powstrzymać gołymi rękami czterdzieści jeden ciężkichczołgów.***O ósmej wieczorem było nas jeszcze czterech.Mój aparat telefoniczny teżjuż poległ.Wszelka łączność została definitywnie zerwana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Niemogliśmy nic zrobić.Tylko ci, którzy przeżyli sami te straszne tygodniekońca wojny na wschodzie, mogą wyobrazić sobie masakrę, jaka nastąpiła wwiosce Saarow.Nie mieliśmy żadnego sprzętu pancernego.Nasz korpus, IIIKorpus Pancerny, słynący niegdyś z setek czołgów, zachował ich nie więcejniż trzydzieści, by w końcu pozostać z tuzinem.Te kilka czołgów musiałoosłaniać dzień i noc przeszło siedemdziesięciokilometrowy odcinek!Natomiast Rosjan, tylko na froncie pomorskim, poprzedzały cztery tysiąceczołgów! W tamten poniedziałek nasze dwie wioski zaatakowało ichtrzydzieści sześć! A żeby je powstrzymać, nie mieliśmy nic! Nic, tylkopanzerfausty i własne piersi! Walka przy użyciu panzerfaustów wyglądaładobrze w kinie.W rzeczywistości trafienia były bardzo rzadkie.Trzebabyło poczekać aż czołg zbliży się na odległość strzału, zanim nacisnęło sięspust.Jeśli czołg był tylko jeden i pocisk jakimś cudem trafił go wnewralgiczny punkt, było świetnie.Najczęściej jednak czołgi nie wylatywaływ powietrze.A na dodatek prawie zawsze nadciągały falami i wcześniejwymiatały teren.Płomień, długi na pięć metrów, zdradzał pozycję strzelca.Inawet jeśli rozwalił jeden czołg, inny rozszarpywał go pół minuty pózniej nakawałki serią z karabinu maszynowego.Każda jednostka miała swychwspaniałych bohaterów którzy do ostatniego dnia rozbijali panzerfaustamisowieckie czołgi.Nie było innego wyjścia, skoro nie mieliśmy innej broni.Jednak ludzie którzy stawali do takiego pojedynku byli prawie pewni, żego nie przeżyją.***Rozkazy były drakońskie, nie brały pod uwagę żadnych względówemocjonalnych,psychologicznych czy politycznych.Liczył się tylko jedenbezwzględny fakt: trzeba stawić opór.Nie mogliśmy ustąpić.Nawet gdy wrógnacierał na nas ze wszystkich stron, musieliśmy przede wszystkim utrzymaćpole, wczepić się w pozycje, dać się zmasakrować.Generał, który ustąpiłterenu, mógł zostać aresztowany albo nawet stracony.W ciągu miesiąca walkna Pomorzu osiemnaście razy zmienialiśmy dowódcę! Dowódcy armii, korpusów,dywizji ulatywali jak piłki tenisowe.W końcu pogubiliśmy się w tymwszystkim i nie wiedzieliśmy już komu podlegamy.Ale każdy generał czującnietrwały charakter swego stanowiska wysyłał do nas kategoryczne rozkazy,bez względu na to czy były wykonalne, czy nie.Mój batalion z Lubow, którystracił już przeszło połowę ludzi, został unieruchomiony na prawym brzeguIny pod ostrzałem sowieckich czołgów.Wycofując się z Saarow dysponowałemzaledwie grupą dwustu pięćdziesięciu ludzi.Nie posiadałem ani jednegoczołgu który mógłby wesprzeć nasz opór.Mój punkt dowodzenia znajdował się wwiosce położnej na południowy zachód od dwóch zaatakowanych miejscowości.Absolutnie nie byłem w stanie bronić jej z tą garstką żołnierzy, która mipozostała.Zażądano jednak, byśmy jej bronili.Na polach leżeli nasiranni.Z bólem i przerażeniem patrzyliśmy jak ich mordowano: sowieccypiechurzy maszerujący pomiędzy czołgami rozbijali saperkami głowy naszychnieszczęsnych towarzyszy.Jeden z nich próbował machać nad głową białąchusteczką nadaremnie, podobnie jak inni skończył z twarzą zmasakrowanąprzez oprawców.W naszym sektorze znajdowało się jeszcze kilka niemieckichdział.Ustawiłem je na pozycjach u wejścia do wioski i, jak to miałem wzwyczaju, kazałem działowym wyczekać do ostatniej chwili i otworzyć ogieńdopiero, kiedy wrogie czołgi zbliżą się na bliską odległość.Przywitanenawałnicą pocisków rosyjskie czołgi pospiesznie ukryły się w lesie dębowym,zadowalając się jedynie ostrzelaniem miejscowości.Domy za plecami moichoficerów ze sztabu i telegrafistów zamieniły się gruzy.Przy południowo-wschodnim wejściu do wioski moi ludzie ustawili prowizoryczną zaporę.Zachowali niezwykle wysokie morale, mimo sytuacji w jakiej się znalezli.Nieustannie żartowali, przechwalali się swą odwagą, tym chętniej, żeposyłałem do nich wszystkich maruderów z okolicy, bez względu na ichnarodowość.Przyjmowali ich do swego grona, dzielili się nimi.Regularnieinformowałem o rozwoju sytuacji nowy sztab, pod który właśnie zostaliśmypodłączeni, z pewnością na kilka godzin.Sztab chował zazdrośnie dwanaściepojazdów opancerzonych przeniesionych do sektorów południowo-wschodniego iwschodniego.Wynagrodzono mi to zapewniając kategorycznie i zdecydowanieprzez telefon kompanii że przed nami nie ma już żadnych sowieckichczołgów!Krótko mówiąc sytuacja była wprost niebiańska.Jednak słuchając tychkategorycznych zapewnień widziałem jednocześnie na własne oczy rannychrozrywanych na strzępy przez pocisku czołgowe.Rzucali się na ziemię,usiłowali pełzać.Pociski jednak nikomu nie darowały.Skoro wróg mógłmarnować tyle amunicji na te okrutne gry, co będzie pózniej?***Wysłałem do tegoż sztabu jednego z moich młodych adiutantów, inwalidę,bardzo bystrego porucznika Tony'ego Gomberta.Teoretycznie miał służyćjako łącznik, w rzeczywistości jednak jego rola polegała przede wszystkimna nadstawianiu ucha i wytężaniu wzroku.Kiedy przez telefon chłodnymtonem informowano mnie, że możemy być zupełnie spokojni na naszej kurzejgrzędzie, niemieckie samoloty zwiadowcze powiadomiły sztab, że kolumnaczterdziestu jeden czołgów sunie prosto na nas! Czterdzieści jeden! Naszoficer wskoczył na motor i ruszył pędem by mnie o tym zawiadomić.Myjednak już walczyliśmy w ruinach zburzonych domów.Nieprzyjacielskieczołgi okrążały nas ze wszystkich stron.Jeden z moich patroli próbowałnawiązać łączność z prawym skrzydłem, ale nikogo tam nie znalazł.Nasisąsiedzi ulotnili się.Rosjanie wtargnęli przez wyrwę do lasu napołudniowym-zachodzie.Na wschodzie nasze lewe skrzydło również byłokompletnie przygniecione przez sowiecką piechotę, która pod wieczórprzekroczyła Inę dosyć daleko za naszą linią.W takim właśnie położeniuprzyjęliśmy warczącą masę czterdziestu jeden czołgów.Te w dziesięć minutprzerwały w dwudziestu miejscach naszą pozycję.Rozrzuceni na różne stronynasi ludzie wystrzeliwali ostatnie pociski z panzerfaustów, próbując podostrzałem z broni maszynowej dotrzeć do zachodniej strony lasu.Rosjaniewdarli się na ulice wioski.Przez telefon sztab powtarzał minieprzerwanie: jest Pan odpowiedzialny za wioskę.Musicie wytrwać!".Zapadł zmierzch.Staliśmy się świadkami zaskakującego widowiska: sowieckieczołgi zapaliły reflektory, jak przed wojną samochody na autostradach.Ruszyły prosto w stronę lasu gdzie kilka godzin wcześniej wycofała sięniemiecka artyleria.Po wkroczeniu Rosjan we wsi zapanowało prawdziwepiekło.Zajęli wszystkie gospodarstwa.Nas było już tylko piętnastu.Ukryliśmy się przy północnym wyjściu z wioski na skraju lasu.Zdołałemprzeciągnąć aż do tego miejsca mój cudowny telefon, nadal nietknięty.Zadzwoniłem przekrzykując wrzawę: Sowiecka piechota nadciąga zewszystkich stron.Front został przełamany.Wierzcie lub nie, ale tutajjest czterdzieści czołgów.Zostało tylko jedno działo, by zagrodzić wejściedo lasu.Rosyjskie czołgi wjadą tam, kiedy tylko zechcą.Czy zdajeciesobie z tego sprawę?.".W odpowiedzi usłyszałem tylko: utrzymajcie się!".Utrzymać się! I powstrzymać gołymi rękami czterdzieści jeden ciężkichczołgów.***O ósmej wieczorem było nas jeszcze czterech.Mój aparat telefoniczny teżjuż poległ.Wszelka łączność została definitywnie zerwana [ Pobierz całość w formacie PDF ]