[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bronią swojej własności, a zapominają o życiu.Clerfayt roześmiał się.- A podczas ostatniej wojny wszyscy przysięgali sobie, że już nigdy nie popełniątego samego błędu, jeśli przeżyją.Człowiek jest wielki w zapominaniu.- Ty też zapomniałeś? - spytała Lillian.- Bardzo się starałem.Mam nadzieję, że nie całkiem mi się to udało.- Czy dlatego cię kocham?- Nie kochasz mnie.Gdybyś mnie kochała, nie używałabyś tego słowa taklekkomyślnie - i nie mówiłabyś mi tego.- Kocham cię dlatego, że nie myślisz o przyszłości?- Wtedy musiałabyś kochać każdego mężczyznę w sanatorium.Będziemy tutaj jeśćsolę z prażonymi migdałami i pić do tego młode montrachet.- W takim razie dlaczego cię kocham?- Ponieważ akurat tu jestem.I ponieważ kochasz życie.Jestem dla ciebieanonimowym kawałkiem życia.To wyjątkowo niebezpieczne.- Dla mnie?- Dla tego, kto jest anonimowy.Każdy może go zastąpić.- Mnie też - powiedziała Lillian.- Mnie też, Clerfayt.- Tego nie jestem już tak całkiem pewny.Gdybym był mądry, wycofałbym sięmożliwie jak najprędzej.- Przecież tak naprawdę nigdzie jeszcze nie doszedłeś.- Jutro wyjeżdżam.- Dokąd? - spytała Lillian nie wierząc jego słowom.- Daleko.Muszę pojechać do Rzymu.- A ja do Balenciagi, kupić sobie trochę strojów.To jeszcze dalej niż Rzym.- Naprawdę jadę.Muszę zadbać o swój kontrakt.- Dobrze - powiedziała Lillian.- Dzięki temu będę miała czas, żeby się rzucić w wirprzygód w domach mody.Mój stryj Gaston chciałby mnie już oddać pod kuratelę - albowydać za mąż.Clerfayt roześmiał się.- Chciałby cię wsadzić do drugiego więzienia, zanim poznasz, co to jest wolność?- A co to jest wolność?- Tego i ja nie wiem.Wiem tylko, że nie jest to brak odpowiedzialności ani brakcelu.Aatwiej ustalić, czym wolność nie jest, niż czym jest.- Kiedy wrócisz? - spytała.- Za parę dni.- Masz kochankę w Rzymie?- Owszem - przyznał Clerfayt.- Tak myślałam.- Dlaczego?- Byłoby dziwne, gdybyś żył sam.Ja też nie żyłam sama, kiedy się pojawiłeś.- A teraz?- Teraz - powiedziała Lillian - zbyt jestem pijana samą sobą tu n dole, żebymmogła się nad tym zastanawiać.Nazajutrz po południu poszła do Balenciagi.Oprócz ubrań sportowych miałaniewiele strojów.Niektóre uszyte były jeszcze według mody wojennej, inne miała pomatce, przerobione przez tanią krawcową.Bacznie obserwowała siedzące obok niej kobiety.Studiowała ich stroje i szukała wich twarzach tego samego oczekiwania, które był w niej.Nie znajdowała go.Znajdowałapodstarzałe napuszone papugi, które były zbyt mocno uszminkowane i obsianymizmarszczka oczyma bez powiek patrzyły na młodsze kobiety, oraz młode kobiet o kruchejelegancji, których sceptyczne spojrzenia nie wyrażały nic prócz niepojętej fascynacji tym,że po prostu żyją.Pomiędzy nimi siedziało stadko ładnych Amerykanek, rozpaplanych,rozszczebiota pych i zupełnie naiwnych.Tylko tu i ówdzie w podnieconej pustce niczymłagodny ogień, gasnący już, lecz rozbłyskujący jeszcze wśród ciemności, mignęła twarz -przeważnie nie pierwszej młodości - mająca w sobie jakąś magiczną moc, bez paniki, aleza to z rzadkim czarem właściwym niekiedy starzeniu się, który nie jak rdza, ale jakpatyna na szlachetnym naczyniu podnosi jeszcze jego piękno.Rozpoczęła się parada modelek.Lillian słyszała wdzierający się z zewnątrz miejskihałas, który przypominał delikatne bębny współczesnej puszczy pełnej stali, betonu imaszyn.Wydawało się, jakby wiatr przywiał stamtąd modelki poruszające się naszczupłych nogach niczym jakieś sztuczne zwierzęta, smukłe kameleony, które zmieniakreacje jak kolor skóry i w milczeniu przesuwały się obok krzeseł.Wybrała pięć modeli.- Chce pani przymierzyć od razu? - zapytała sprzedawczyni.- A mogę?- Tak.Te trzy będą pasować na panią, tamte są trochę za duże.- Kiedy mogłabym je wziąć? - spytała Lillian.- A kiedy ich pani potrzebuje?- Natychmiast.Sprzedawczyni roześmiała się.- Natychmiast znaczy tutaj za trzy do czterech tygodni - najwcześniej.- Ja potrzebuję ich natychmiast.Czy mogę kupić modele, które na mnie pasują?Sprzedawczyni pokręciła głową.- Niestety nie, potrzebujemy ich codziennie.Ale zrobimy, co w naszej mocy.Jesteśmy zawaleni pracą, mademoiselle.Gdybyśmy realizowali zamówienia po kolei,musiałaby pani czekać sześć tygodni.Przymierzymy teraz tę czarną suknię wieczorową?Modele zostały przeniesione do kabiny wyłożonej lustrami.Razem z nimi weszłakrawcowa, żeby wziąć miarę.- Znakomicie pani wybrała, mademoiselle - powiedziała sprzedawczyni.- Sukienkipasują na panią, jakby były dla pani zaprojektowane.Monsieur Balenciaga się ucieszy,kiedy je zobaczy na pani.Szkoda, że go teraz nie ma.- A gdzie jest? - spytała Lillian uprzejmie i bez zastanowienia, ściągającjednocześnie sukienkę.- W górach.- Sprzedawczyni wymieniła nazwę miejscowości, z której przyjechałaLillian.Zabrzmiało to w uszach Lillian tak, jakby powiedziała: Tybet.- Pojechał tam nawypoczynek - dodała ekspedientka.- Faktycznie, tam można wypocząć.Lillian wyprostowała się i spojrzała w lustro.- Widzi pani! - powiedziała sprzedawczyni.- Właśnie to miałam na myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Bronią swojej własności, a zapominają o życiu.Clerfayt roześmiał się.- A podczas ostatniej wojny wszyscy przysięgali sobie, że już nigdy nie popełniątego samego błędu, jeśli przeżyją.Człowiek jest wielki w zapominaniu.- Ty też zapomniałeś? - spytała Lillian.- Bardzo się starałem.Mam nadzieję, że nie całkiem mi się to udało.- Czy dlatego cię kocham?- Nie kochasz mnie.Gdybyś mnie kochała, nie używałabyś tego słowa taklekkomyślnie - i nie mówiłabyś mi tego.- Kocham cię dlatego, że nie myślisz o przyszłości?- Wtedy musiałabyś kochać każdego mężczyznę w sanatorium.Będziemy tutaj jeśćsolę z prażonymi migdałami i pić do tego młode montrachet.- W takim razie dlaczego cię kocham?- Ponieważ akurat tu jestem.I ponieważ kochasz życie.Jestem dla ciebieanonimowym kawałkiem życia.To wyjątkowo niebezpieczne.- Dla mnie?- Dla tego, kto jest anonimowy.Każdy może go zastąpić.- Mnie też - powiedziała Lillian.- Mnie też, Clerfayt.- Tego nie jestem już tak całkiem pewny.Gdybym był mądry, wycofałbym sięmożliwie jak najprędzej.- Przecież tak naprawdę nigdzie jeszcze nie doszedłeś.- Jutro wyjeżdżam.- Dokąd? - spytała Lillian nie wierząc jego słowom.- Daleko.Muszę pojechać do Rzymu.- A ja do Balenciagi, kupić sobie trochę strojów.To jeszcze dalej niż Rzym.- Naprawdę jadę.Muszę zadbać o swój kontrakt.- Dobrze - powiedziała Lillian.- Dzięki temu będę miała czas, żeby się rzucić w wirprzygód w domach mody.Mój stryj Gaston chciałby mnie już oddać pod kuratelę - albowydać za mąż.Clerfayt roześmiał się.- Chciałby cię wsadzić do drugiego więzienia, zanim poznasz, co to jest wolność?- A co to jest wolność?- Tego i ja nie wiem.Wiem tylko, że nie jest to brak odpowiedzialności ani brakcelu.Aatwiej ustalić, czym wolność nie jest, niż czym jest.- Kiedy wrócisz? - spytała.- Za parę dni.- Masz kochankę w Rzymie?- Owszem - przyznał Clerfayt.- Tak myślałam.- Dlaczego?- Byłoby dziwne, gdybyś żył sam.Ja też nie żyłam sama, kiedy się pojawiłeś.- A teraz?- Teraz - powiedziała Lillian - zbyt jestem pijana samą sobą tu n dole, żebymmogła się nad tym zastanawiać.Nazajutrz po południu poszła do Balenciagi.Oprócz ubrań sportowych miałaniewiele strojów.Niektóre uszyte były jeszcze według mody wojennej, inne miała pomatce, przerobione przez tanią krawcową.Bacznie obserwowała siedzące obok niej kobiety.Studiowała ich stroje i szukała wich twarzach tego samego oczekiwania, które był w niej.Nie znajdowała go.Znajdowałapodstarzałe napuszone papugi, które były zbyt mocno uszminkowane i obsianymizmarszczka oczyma bez powiek patrzyły na młodsze kobiety, oraz młode kobiet o kruchejelegancji, których sceptyczne spojrzenia nie wyrażały nic prócz niepojętej fascynacji tym,że po prostu żyją.Pomiędzy nimi siedziało stadko ładnych Amerykanek, rozpaplanych,rozszczebiota pych i zupełnie naiwnych.Tylko tu i ówdzie w podnieconej pustce niczymłagodny ogień, gasnący już, lecz rozbłyskujący jeszcze wśród ciemności, mignęła twarz -przeważnie nie pierwszej młodości - mająca w sobie jakąś magiczną moc, bez paniki, aleza to z rzadkim czarem właściwym niekiedy starzeniu się, który nie jak rdza, ale jakpatyna na szlachetnym naczyniu podnosi jeszcze jego piękno.Rozpoczęła się parada modelek.Lillian słyszała wdzierający się z zewnątrz miejskihałas, który przypominał delikatne bębny współczesnej puszczy pełnej stali, betonu imaszyn.Wydawało się, jakby wiatr przywiał stamtąd modelki poruszające się naszczupłych nogach niczym jakieś sztuczne zwierzęta, smukłe kameleony, które zmieniakreacje jak kolor skóry i w milczeniu przesuwały się obok krzeseł.Wybrała pięć modeli.- Chce pani przymierzyć od razu? - zapytała sprzedawczyni.- A mogę?- Tak.Te trzy będą pasować na panią, tamte są trochę za duże.- Kiedy mogłabym je wziąć? - spytała Lillian.- A kiedy ich pani potrzebuje?- Natychmiast.Sprzedawczyni roześmiała się.- Natychmiast znaczy tutaj za trzy do czterech tygodni - najwcześniej.- Ja potrzebuję ich natychmiast.Czy mogę kupić modele, które na mnie pasują?Sprzedawczyni pokręciła głową.- Niestety nie, potrzebujemy ich codziennie.Ale zrobimy, co w naszej mocy.Jesteśmy zawaleni pracą, mademoiselle.Gdybyśmy realizowali zamówienia po kolei,musiałaby pani czekać sześć tygodni.Przymierzymy teraz tę czarną suknię wieczorową?Modele zostały przeniesione do kabiny wyłożonej lustrami.Razem z nimi weszłakrawcowa, żeby wziąć miarę.- Znakomicie pani wybrała, mademoiselle - powiedziała sprzedawczyni.- Sukienkipasują na panią, jakby były dla pani zaprojektowane.Monsieur Balenciaga się ucieszy,kiedy je zobaczy na pani.Szkoda, że go teraz nie ma.- A gdzie jest? - spytała Lillian uprzejmie i bez zastanowienia, ściągającjednocześnie sukienkę.- W górach.- Sprzedawczyni wymieniła nazwę miejscowości, z której przyjechałaLillian.Zabrzmiało to w uszach Lillian tak, jakby powiedziała: Tybet.- Pojechał tam nawypoczynek - dodała ekspedientka.- Faktycznie, tam można wypocząć.Lillian wyprostowała się i spojrzała w lustro.- Widzi pani! - powiedziała sprzedawczyni.- Właśnie to miałam na myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]