[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumie się, \e kłamstwo.- To mnie cieszy i zaraz mu to powiem.Ale widzi pan, oni mu powiedzieli, \e pango zdradził dlatego, no., przez zazdrość, \e obaj kochaliście się w tej samejdziewczynie.- To kłamstwo! - Artur powtórzył te słowa gorączkowym szeptem.Nagle zdjął goobezwładniający lęk.- Ta sama dziewczyna.zazdrość!.Skąd oni mogą towiedzieć!.skąd mogą wiedzieć?- Synu, poczekaj chwileczkę.- Enrico zatrzymał się w korytarzu wiodącym do salibadań i rzekł cicho:- Ja panu wierzę, ale powiedz mi tylko jedno: czy pan nie powiedział czegoś przyspowiedzi?- To kłamstwo! - Tym razem głos Artura był raczej stłumionym krzykiem.Enricowzruszył ramionami i poszedł dalej.- Pan wie najlepiej, ale niejeden głupi chłopiec wsypał się ju\ w ten sposób.Okropna teraz wrzawa w Pizie z powodu jednego księdza, którego pańscyprzyjaciele zdemaskowali.Publicznie go ogłosili szpiegiem.Otworzył drzwi sali,a widząc, \e Artur stoi nieruchomy, z utkwionym przed siebie szklanym wzrokiem,popchnął go lekko za próg.- Dzień dobry, panie Burton - rzekł pułkownik odsłaniając zęby w uprzejmymuśmiechu.- Szczerze panu winszuję.Otrzymaliśmy z Florencji rozkaz uwolnieniapana.Zechce pan podpisać ten papier? Artur zbli\ył się doń.- Muszę wiedzieć - rzekł głosem martwym, bezdzwięcznym - kto mnie zdradził.Pułkownik podniósł brwi z uśmiechem.- Pan nie mo\e odgadnąć? Proszę się trochę zastanowić.Artur potrząsnął głowąprzecząco.Pułkownik wyciągnął obydwie ręce z gestem zdziwienia.- Nie mo\e pan odgadnąć? Istotnie? Ale\ pan się; sam zdradził.Któ\ inny mógłbyznać pańskie tajemnice miłosne? Artur odwrócił się w milczeniu.Na ścianiewisiał du\y drewniany krucyfiks, na który teraz powoli podniósł oczy.Niewidniała w nich jednak prośba, lecz tylko tępe zdumienie nad cierpliwym Bogiem,który nie ma gromów druzgocących dla kapłana zdradzającego tajemnicekonfesjonału.- Zechce pan potwierdzić podpisem odbiór swych papierów? - uprzejmie spytałpułkownik.- Będzie się pan mógł oddalić, Zapewno spieszno panu do domu, jarównie\ mam czas zajęty sprawą tego głupiego młodzieńca Bolli, który na takcię\ką próbę wystawiał chrześcijańską wyrozumiałość pana.Obawiam się, \e będzieskazany na cię\ką karę.No, \egnam pana.Artur podpisał, co mu podsunięto,zabrał swe papiery i wyszedł w głuchym milczeniu.Kroczył za dozorcą ku cię\kiejbramie i bez słowa po\egnania począł zstępować ku wodzie, gdzie czekał ju\przewoznik, by go przewiezć na drugi brzeg.Gdy wchodził na kamienne schodywiodące na ulicę, dziewczyna w płóciennej sukni i słomkowym kapeluszu wybiegłaku niemu z wyciągniętymi rękoma.- Arturze! Och, jak\e się cieszę! Jak\e się cieszę! Cofnął ręce cały dr\ący.- Jim! - wymówił nareszcie głosem całkiem obcym.- Jim.- Czekałam tu na ciebie całe pół godziny.Mówili, \e wypuszczą cię o czwartej.Arturze, czemu patrzysz na mnie tak dziwnie? Coś się musiało stać! Arturze, mów,co ci jest? Odwrócił się i powoli szedł przed siebie, jakby zapomniał o jejobecności.Przera\ona jego zachowaniem, pobiegła za nim i chwyciła go za ramię.- Arturze! Przystanął i spojrzał na nią zdumionymi oczyma.Ujęła go pod ramię iprzez parę chwil szli tak oboje w milczeniu.- Mój drogi, posłuchaj - zaczęła miękko - nie powinieneś sobie tak bardzo braćdo serca tej przeklętej sprawy.Ja wiem, \e musi to być strasznie bolesne dlaciebie, ale wszyscy przecie\ rozumieją.- Jakiej sprawy? - spytał tym samym bezdzwięcznym głosem.- No, tego listu Bolli.Na dzwięk tego nazwiska bolesny skurcz wykrzywił twarzArtura.- Sądziłam, \eś o tym nie słyszał - mówiła znów Gemma - ale widocznie cipowiedziano.Bolla chyba oszalał, jeśli mógł coś podobnego uczynić.- Co?- Więc nie wiesz? Napisał przecie\ okropny list, \e ty opowiedziałeś omarynarzach przewo\ących ksią\ki i dlatego został uwięziony.Podobny idiotyzm!Rozumie się, \e nikt ze znajomych w to nie wierzy; tylko ci, co cię nie znają,byli strasznie oburzeni.I dlatego właśnie przyszłam, by.by ci powiedzieć, \enikt z naszej grupy ani na chwilę w to nie uwierzył.- Gemmo! Kiedy to.prawda! Powoli wysunęła ramię i przystanęła, zmartwiałe zszeroko rozszerzonymi i pociemniałymi od grozy oczyma.Twarz jej zbladła jakchusta.Lodowata fala milczenia ogarnęła ich nagle, usuwając oboje w jakiś światdaleki, obcy \yciu, które się obok nich przewalało.- Tak - wyszeptał nareszcie - o marynarzach.! mówiłem.i wymieniłem te\ jegonazwisko.Och, Bo\e mój, Bo\e mój! Co ja pocznę? Nagle oprzytomniałuświadamiając sobie jej obecność i śmiertelne przera\enie na twarzy.Rozumiesię.ona myśli.- Gemmo, ty nie rozumiesz! - wybuchnął przybli\ając się do niej, lecz onacofnęła się, a z gardła jej wyrwał się ostry krzyk:- Nie dotykaj mnie! Artur gwałtownie schwycił ją za rękę.- Posłuchaj, na miłość Boga! To nie moja wina; ja.- Puść! Puść moją rękę! Puszczaj! W następnej chwili wyrwała uwięzione palce irozwartą ręką wymierzyła mu policzek.Mgła przesłoniła mu oczy.Przez chwilę niewidział nic, tylko bladą, zrozpaczoną twarz Gemmy i prawą jej rękę, którągwałtownie wycierała o swą płócienną suknię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Rozumie się, \e kłamstwo.- To mnie cieszy i zaraz mu to powiem.Ale widzi pan, oni mu powiedzieli, \e pango zdradził dlatego, no., przez zazdrość, \e obaj kochaliście się w tej samejdziewczynie.- To kłamstwo! - Artur powtórzył te słowa gorączkowym szeptem.Nagle zdjął goobezwładniający lęk.- Ta sama dziewczyna.zazdrość!.Skąd oni mogą towiedzieć!.skąd mogą wiedzieć?- Synu, poczekaj chwileczkę.- Enrico zatrzymał się w korytarzu wiodącym do salibadań i rzekł cicho:- Ja panu wierzę, ale powiedz mi tylko jedno: czy pan nie powiedział czegoś przyspowiedzi?- To kłamstwo! - Tym razem głos Artura był raczej stłumionym krzykiem.Enricowzruszył ramionami i poszedł dalej.- Pan wie najlepiej, ale niejeden głupi chłopiec wsypał się ju\ w ten sposób.Okropna teraz wrzawa w Pizie z powodu jednego księdza, którego pańscyprzyjaciele zdemaskowali.Publicznie go ogłosili szpiegiem.Otworzył drzwi sali,a widząc, \e Artur stoi nieruchomy, z utkwionym przed siebie szklanym wzrokiem,popchnął go lekko za próg.- Dzień dobry, panie Burton - rzekł pułkownik odsłaniając zęby w uprzejmymuśmiechu.- Szczerze panu winszuję.Otrzymaliśmy z Florencji rozkaz uwolnieniapana.Zechce pan podpisać ten papier? Artur zbli\ył się doń.- Muszę wiedzieć - rzekł głosem martwym, bezdzwięcznym - kto mnie zdradził.Pułkownik podniósł brwi z uśmiechem.- Pan nie mo\e odgadnąć? Proszę się trochę zastanowić.Artur potrząsnął głowąprzecząco.Pułkownik wyciągnął obydwie ręce z gestem zdziwienia.- Nie mo\e pan odgadnąć? Istotnie? Ale\ pan się; sam zdradził.Któ\ inny mógłbyznać pańskie tajemnice miłosne? Artur odwrócił się w milczeniu.Na ścianiewisiał du\y drewniany krucyfiks, na który teraz powoli podniósł oczy.Niewidniała w nich jednak prośba, lecz tylko tępe zdumienie nad cierpliwym Bogiem,który nie ma gromów druzgocących dla kapłana zdradzającego tajemnicekonfesjonału.- Zechce pan potwierdzić podpisem odbiór swych papierów? - uprzejmie spytałpułkownik.- Będzie się pan mógł oddalić, Zapewno spieszno panu do domu, jarównie\ mam czas zajęty sprawą tego głupiego młodzieńca Bolli, który na takcię\ką próbę wystawiał chrześcijańską wyrozumiałość pana.Obawiam się, \e będzieskazany na cię\ką karę.No, \egnam pana.Artur podpisał, co mu podsunięto,zabrał swe papiery i wyszedł w głuchym milczeniu.Kroczył za dozorcą ku cię\kiejbramie i bez słowa po\egnania począł zstępować ku wodzie, gdzie czekał ju\przewoznik, by go przewiezć na drugi brzeg.Gdy wchodził na kamienne schodywiodące na ulicę, dziewczyna w płóciennej sukni i słomkowym kapeluszu wybiegłaku niemu z wyciągniętymi rękoma.- Arturze! Och, jak\e się cieszę! Jak\e się cieszę! Cofnął ręce cały dr\ący.- Jim! - wymówił nareszcie głosem całkiem obcym.- Jim.- Czekałam tu na ciebie całe pół godziny.Mówili, \e wypuszczą cię o czwartej.Arturze, czemu patrzysz na mnie tak dziwnie? Coś się musiało stać! Arturze, mów,co ci jest? Odwrócił się i powoli szedł przed siebie, jakby zapomniał o jejobecności.Przera\ona jego zachowaniem, pobiegła za nim i chwyciła go za ramię.- Arturze! Przystanął i spojrzał na nią zdumionymi oczyma.Ujęła go pod ramię iprzez parę chwil szli tak oboje w milczeniu.- Mój drogi, posłuchaj - zaczęła miękko - nie powinieneś sobie tak bardzo braćdo serca tej przeklętej sprawy.Ja wiem, \e musi to być strasznie bolesne dlaciebie, ale wszyscy przecie\ rozumieją.- Jakiej sprawy? - spytał tym samym bezdzwięcznym głosem.- No, tego listu Bolli.Na dzwięk tego nazwiska bolesny skurcz wykrzywił twarzArtura.- Sądziłam, \eś o tym nie słyszał - mówiła znów Gemma - ale widocznie cipowiedziano.Bolla chyba oszalał, jeśli mógł coś podobnego uczynić.- Co?- Więc nie wiesz? Napisał przecie\ okropny list, \e ty opowiedziałeś omarynarzach przewo\ących ksią\ki i dlatego został uwięziony.Podobny idiotyzm!Rozumie się, \e nikt ze znajomych w to nie wierzy; tylko ci, co cię nie znają,byli strasznie oburzeni.I dlatego właśnie przyszłam, by.by ci powiedzieć, \enikt z naszej grupy ani na chwilę w to nie uwierzył.- Gemmo! Kiedy to.prawda! Powoli wysunęła ramię i przystanęła, zmartwiałe zszeroko rozszerzonymi i pociemniałymi od grozy oczyma.Twarz jej zbladła jakchusta.Lodowata fala milczenia ogarnęła ich nagle, usuwając oboje w jakiś światdaleki, obcy \yciu, które się obok nich przewalało.- Tak - wyszeptał nareszcie - o marynarzach.! mówiłem.i wymieniłem te\ jegonazwisko.Och, Bo\e mój, Bo\e mój! Co ja pocznę? Nagle oprzytomniałuświadamiając sobie jej obecność i śmiertelne przera\enie na twarzy.Rozumiesię.ona myśli.- Gemmo, ty nie rozumiesz! - wybuchnął przybli\ając się do niej, lecz onacofnęła się, a z gardła jej wyrwał się ostry krzyk:- Nie dotykaj mnie! Artur gwałtownie schwycił ją za rękę.- Posłuchaj, na miłość Boga! To nie moja wina; ja.- Puść! Puść moją rękę! Puszczaj! W następnej chwili wyrwała uwięzione palce irozwartą ręką wymierzyła mu policzek.Mgła przesłoniła mu oczy.Przez chwilę niewidział nic, tylko bladą, zrozpaczoną twarz Gemmy i prawą jej rękę, którągwałtownie wycierała o swą płócienną suknię [ Pobierz całość w formacie PDF ]