[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kolejny atak odparty, ale na jak długo?- Amunicja? - padło pytanie porucznika.Przeliczyli, ale nie trwało to długo.Nie starczy już, aby sta-wić opór kolejnemu, zmasowanemu natarciu.Wkrótce ich ka-rabiny zamilkną.Kolejne spojrzenie, zrozumieli się bez słów.- Wszyscy jesteśmy w rękach Boga - padły spokojne słowaojca Richartza.Odmówili modlitwy za umierających, a on udzielił absolu-cji generalnej.Następny atak oznaczał ich śmierć.Te chwile stanowiły dla białych ciężką próbę samodyscypli-ny.Tubylcy nie mogli poznać, jakie panują nastroje.Tylko Se-sango pozostał dziwnie spokojny.Nieustannie podchodził dostrzelnic, chciwie wypatrując kolejnych napastników.OjciecRichartz smutno się uśmiechnął - czy oto nie dawała o sobieznać nagromadzona dzika żądza zemsty? Tak, w podobnych261sytuacjach i białemu człowiekowi nie przychodziło łatwo pa-miętać o napomnieniach Chrystusa, gdy należało opanowaćemocje i gniew, zachowując jedynie prawo do koniecznejobrony!Nagle katechista wydał z siebie nieartykułowany okrzyk,a wszyscy obrócili się w jego stronę.Zobaczyli, że podskakujez radości.- Baba! Nadciąga pomoc! Zobacz!Podniecony wskazał na północ.Na położonym około miliod farmy wzgórzu Golgoty, na którym wznosił się ku niebuznak Zbawiciela, pojawiło się pięciu jezdzców, lecz najpewniejbyli to Matabele.Skąd na taką odległość Sesango mógł do-strzec, że to biali? Na tle jasnego horyzontu wszystkie postacipowlekała czerń.Guepratti przyłożył lornetkę do oczu.- Rzeczywiście, ojcze! To odsiecz, tylko że czarni depczą impo piętach.Na miłość boską, dlaczego nie schronią się w misji?Wyjaśnienie mogło być tylko jedno - myśleli zapewne, żemisja wpadła już w ręce wroga.- Szybko, ojcze, jakieś prześcieradło? Wywiesić białą flagę!Muszą jechać ku nam, bo inaczej zginiemy wszyscy!Wywieszono prowizoryczną flagę przywiązaną do kija odmiotły, wymachując nią energicznie.Ale biali podejrzewali naj-widoczniej jakiś podstęp, zatrzymali się, odpowiadając jedyniedesperackim ogniem.Pozostawało tylko jedno, pospieszyć imna pomoc, wykorzystując resztki amunicji.Dwaj bracia zakon-ni zgłosili się na ochotnika.- Jeśli dostaniemy osłonę ogniową, poruczniku, to pogalopujemy do Golgoty, żeby oświecić tamtych.Ojciec Richartz próbował pohamować te zapędy.BratBiermann, zwalisty, muskularny Westfalczyk, delikatnie,lecz zdecydowanie odsunął przełożonego na bok.262Chodziło przecież o życie albo śmierć! Guepratti nie krył po-dziwu - z takimi podkomendnymi dało się czegoś dokonać.Doprawdy, bracia zakonni żyjąc Ewangelią, wcale nie nie-wieścieli.Bez zwłoki dosiedli koni - na prawo i lewo padły towarzy-szące im salwy.Ten sygnał natychmiast zrozumieli także bro-niący się pod krzyżem.Sprzymierzeniec nadchodzi z pomocą!Z głośnym hurra" pocwałowali ku braciom.Wszystkim udałosię przedrzeć, najwidoczniej czarni myśleli, że farma nieoczeki-wanie otrzymała posiłki umożliwiające wysłanie dwojga strzel-ców na niebezpieczną eskapadę.Kanonada Sesuru przycichła.Bogu dzięki i chwała - pięciu uzbrojonych Europejczykówwięcej! Była to grupa Mr Marshalla, który spieszył na ratunekswojemu przyjacielowi Rupingowi, farmerowi w Matokoland.Zanim jednak udało mu się tam przedostać, dotarła doń wia-domość o jego śmierci.Bez pomocy ze strony farmy i im niepowiodłoby się lepiej, ale przynajmniej dali tubylcom porząd-ną nauczkę, chcąc jak najdrożej sprzedać swoją skórę.Ich szybkostrzelna broń dokonała krwawej jatki na ściga-jących ich ludziach Chinamore.Wieczorem w oddali rozległysię odgłosy jękliwych zawodzeń.- Opłakują w kraalach zmarłych, na razie jesteśmy bez-pieczni! - orzekł ojciec Richartz.Dziwna to była melodia nazakończenie dnia.Wreszcie mogli opuścić swoją twierdzę.Zaraz też zaczętowycinać pobliskie drzewa i krzewy, aby mieć swobodne poleostrzału.Ale Mashona nie zaatakowali już następnego dnia, brońbiałych poczyniła zbyt wiele spustoszeń.Lornetki dowiodłynawet, że z całym dobytkiem wynieśli się w pobliże dających263lepsze schronienie skał wokół Chishawasha.Wystawili jedy-nie straże przy drodze do Salisbury i Umtali.Mieszkańcy Loy-ola Farm mogli się swobodnie poruszać, zaopatrzyć w świeżąwodę i dalej wzmacniać fortyfikacje.Raz w oddali rozległysię odgłosy wystrzałów, a potem zapadła cisza.Najwidoczniejpodjęto próby przyjścia misji z odsieczą.Nagle w czwartkowy poranek grzmiące hurra" odbijają-ce się echem po otwartym polu - patrol! Trzydziestu trzechjezdzców z karabinem maszynowym Maxima! Spowita obło-kiem czerwonego kurzu kawaleria ruszyła w dolinę, kierującsię ku farmie.Kapitan Taylor potrząsnął najpierw dłońmi swo-jego podkomendnego, porucznika Guepratti, a potem ojca Ri-chartza, któremu z radości pokazały się łzy w oczach.- Nie wiem, jak się odwdzięczyć, kapitanie.Teraz możemysię utrzymać całe miesiące.Serdecznie witamy!Oficer spojrzał na niego zdumiony, a potem się roześmiał.- Co takiego? Nie macie dość samotności? Nic z tego, mamrozkaz administratora oraz komendanta, aby was wszystkichsprowadzić do obozu!Ojciec Richartz okazał zaniepokojenie.Właśnie teraz, gdypoczuli się bezpiecznie, mają opuścić wszystko? Posiadali prze-cież jeszcze setkę zdrowego bydła, bezcenny skarb w tych cza-sach, wiele cennych książek, a także - wartość przewyższającąwszystkie ziemskie skarby - nową kapelę.Mieliby to wszystkowydać na splądrowanie?Kapitan Taylor był nieugięty.Rozkaz to rozkaz.Sytuacjabyła dużo poważniejsza, niż ojcowie przypuszczali.Nie wolnoczekać nawet godziny, jeśli chce się uprzedzić zmasowany atakMashona.Jedynie solidnym galopem uda się przedrzeć do Sa-lisbury.Ponieważ brakowało jednego wierzchowca, ojciec Ri-chartz dosiadł rumaka wraz z kapitanem Taylorem.I zaczęła się dzika gonitwa.264Tętent kopyt, tu i tam krótki rozkaz, w twarz boleśnie ude-rzał czerwony piach - nikt nie odzywał się bez potrzeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Kolejny atak odparty, ale na jak długo?- Amunicja? - padło pytanie porucznika.Przeliczyli, ale nie trwało to długo.Nie starczy już, aby sta-wić opór kolejnemu, zmasowanemu natarciu.Wkrótce ich ka-rabiny zamilkną.Kolejne spojrzenie, zrozumieli się bez słów.- Wszyscy jesteśmy w rękach Boga - padły spokojne słowaojca Richartza.Odmówili modlitwy za umierających, a on udzielił absolu-cji generalnej.Następny atak oznaczał ich śmierć.Te chwile stanowiły dla białych ciężką próbę samodyscypli-ny.Tubylcy nie mogli poznać, jakie panują nastroje.Tylko Se-sango pozostał dziwnie spokojny.Nieustannie podchodził dostrzelnic, chciwie wypatrując kolejnych napastników.OjciecRichartz smutno się uśmiechnął - czy oto nie dawała o sobieznać nagromadzona dzika żądza zemsty? Tak, w podobnych261sytuacjach i białemu człowiekowi nie przychodziło łatwo pa-miętać o napomnieniach Chrystusa, gdy należało opanowaćemocje i gniew, zachowując jedynie prawo do koniecznejobrony!Nagle katechista wydał z siebie nieartykułowany okrzyk,a wszyscy obrócili się w jego stronę.Zobaczyli, że podskakujez radości.- Baba! Nadciąga pomoc! Zobacz!Podniecony wskazał na północ.Na położonym około miliod farmy wzgórzu Golgoty, na którym wznosił się ku niebuznak Zbawiciela, pojawiło się pięciu jezdzców, lecz najpewniejbyli to Matabele.Skąd na taką odległość Sesango mógł do-strzec, że to biali? Na tle jasnego horyzontu wszystkie postacipowlekała czerń.Guepratti przyłożył lornetkę do oczu.- Rzeczywiście, ojcze! To odsiecz, tylko że czarni depczą impo piętach.Na miłość boską, dlaczego nie schronią się w misji?Wyjaśnienie mogło być tylko jedno - myśleli zapewne, żemisja wpadła już w ręce wroga.- Szybko, ojcze, jakieś prześcieradło? Wywiesić białą flagę!Muszą jechać ku nam, bo inaczej zginiemy wszyscy!Wywieszono prowizoryczną flagę przywiązaną do kija odmiotły, wymachując nią energicznie.Ale biali podejrzewali naj-widoczniej jakiś podstęp, zatrzymali się, odpowiadając jedyniedesperackim ogniem.Pozostawało tylko jedno, pospieszyć imna pomoc, wykorzystując resztki amunicji.Dwaj bracia zakon-ni zgłosili się na ochotnika.- Jeśli dostaniemy osłonę ogniową, poruczniku, to pogalopujemy do Golgoty, żeby oświecić tamtych.Ojciec Richartz próbował pohamować te zapędy.BratBiermann, zwalisty, muskularny Westfalczyk, delikatnie,lecz zdecydowanie odsunął przełożonego na bok.262Chodziło przecież o życie albo śmierć! Guepratti nie krył po-dziwu - z takimi podkomendnymi dało się czegoś dokonać.Doprawdy, bracia zakonni żyjąc Ewangelią, wcale nie nie-wieścieli.Bez zwłoki dosiedli koni - na prawo i lewo padły towarzy-szące im salwy.Ten sygnał natychmiast zrozumieli także bro-niący się pod krzyżem.Sprzymierzeniec nadchodzi z pomocą!Z głośnym hurra" pocwałowali ku braciom.Wszystkim udałosię przedrzeć, najwidoczniej czarni myśleli, że farma nieoczeki-wanie otrzymała posiłki umożliwiające wysłanie dwojga strzel-ców na niebezpieczną eskapadę.Kanonada Sesuru przycichła.Bogu dzięki i chwała - pięciu uzbrojonych Europejczykówwięcej! Była to grupa Mr Marshalla, który spieszył na ratunekswojemu przyjacielowi Rupingowi, farmerowi w Matokoland.Zanim jednak udało mu się tam przedostać, dotarła doń wia-domość o jego śmierci.Bez pomocy ze strony farmy i im niepowiodłoby się lepiej, ale przynajmniej dali tubylcom porząd-ną nauczkę, chcąc jak najdrożej sprzedać swoją skórę.Ich szybkostrzelna broń dokonała krwawej jatki na ściga-jących ich ludziach Chinamore.Wieczorem w oddali rozległysię odgłosy jękliwych zawodzeń.- Opłakują w kraalach zmarłych, na razie jesteśmy bez-pieczni! - orzekł ojciec Richartz.Dziwna to była melodia nazakończenie dnia.Wreszcie mogli opuścić swoją twierdzę.Zaraz też zaczętowycinać pobliskie drzewa i krzewy, aby mieć swobodne poleostrzału.Ale Mashona nie zaatakowali już następnego dnia, brońbiałych poczyniła zbyt wiele spustoszeń.Lornetki dowiodłynawet, że z całym dobytkiem wynieśli się w pobliże dających263lepsze schronienie skał wokół Chishawasha.Wystawili jedy-nie straże przy drodze do Salisbury i Umtali.Mieszkańcy Loy-ola Farm mogli się swobodnie poruszać, zaopatrzyć w świeżąwodę i dalej wzmacniać fortyfikacje.Raz w oddali rozległysię odgłosy wystrzałów, a potem zapadła cisza.Najwidoczniejpodjęto próby przyjścia misji z odsieczą.Nagle w czwartkowy poranek grzmiące hurra" odbijają-ce się echem po otwartym polu - patrol! Trzydziestu trzechjezdzców z karabinem maszynowym Maxima! Spowita obło-kiem czerwonego kurzu kawaleria ruszyła w dolinę, kierującsię ku farmie.Kapitan Taylor potrząsnął najpierw dłońmi swo-jego podkomendnego, porucznika Guepratti, a potem ojca Ri-chartza, któremu z radości pokazały się łzy w oczach.- Nie wiem, jak się odwdzięczyć, kapitanie.Teraz możemysię utrzymać całe miesiące.Serdecznie witamy!Oficer spojrzał na niego zdumiony, a potem się roześmiał.- Co takiego? Nie macie dość samotności? Nic z tego, mamrozkaz administratora oraz komendanta, aby was wszystkichsprowadzić do obozu!Ojciec Richartz okazał zaniepokojenie.Właśnie teraz, gdypoczuli się bezpiecznie, mają opuścić wszystko? Posiadali prze-cież jeszcze setkę zdrowego bydła, bezcenny skarb w tych cza-sach, wiele cennych książek, a także - wartość przewyższającąwszystkie ziemskie skarby - nową kapelę.Mieliby to wszystkowydać na splądrowanie?Kapitan Taylor był nieugięty.Rozkaz to rozkaz.Sytuacjabyła dużo poważniejsza, niż ojcowie przypuszczali.Nie wolnoczekać nawet godziny, jeśli chce się uprzedzić zmasowany atakMashona.Jedynie solidnym galopem uda się przedrzeć do Sa-lisbury.Ponieważ brakowało jednego wierzchowca, ojciec Ri-chartz dosiadł rumaka wraz z kapitanem Taylorem.I zaczęła się dzika gonitwa.264Tętent kopyt, tu i tam krótki rozkaz, w twarz boleśnie ude-rzał czerwony piach - nikt nie odzywał się bez potrzeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]