[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drodze spotykamy rybaków samotnych, siedzących w zadumie naswych czółnach przy brzegu rzeki i zapatrzonych na "spławki" kilkujednocześnie zarzuconych wędek.Te maleńkie, z jednego kloca spicza-ste ich czółenka, mają w jednym końcu nizką budkę nakształt przewró-conej niecki, dla ochrony podczas deszczu.Samotnicy zagadnięci przeznas o rybackie szczęście, narzekali na zły połów, zapewniając, że za lat158dawnych Bug był daleko rybniejszy, a teraz przez dzień cały czekająccierpliwie na marną zdobycz, "czółno moknie, rybak sochnie".Nie licząc dwóch noclegów w Terespolu, pierwszy po nich w ciąguwodnej wędrówki, wypadł nam we wsi Kuzawce, pod Neplami.Zapy-tana wieśniaczka, czerpiąca wiadrami wodę, gdzieby można w Kuzaw-ce zanocować, zaprosiła nas ze szczerą gościnnością do drugiej chaty zbrzegu wioski.Słońce już zachodziło, gąski, bydełko i świnki powra-cały z pola do domu.Kilka dziewcząt przechodziło wbród przez rzekę,niosąc potężne kosze wodnego zielska na karm dla trzody chlewnej.Znużeni i do szczętu przemokli na owej Białej górze, udaliśmy się pro-sto na spoczynek do stodoły, pełnej bardzo siana.U wrót podwórkaprzywitał nas uprzejmie gospodarz, sympatycznej powierzchowności,nizkiego wzrostu, w płaskim, słomianym domowej roboty, z szerokie-mi skrzydłami kapeluszu.O wysuszeniu przemokniętej odzieży naszej przy ognisku, nie byłomowy, bo ogień był zagaszony i cała rodzina wieśniacza udawała sięjuż na spoczynek.Wieczór był chłodny po spadłym w okolicy gradzie,więc nie pozostało nic innego do zrobienia, jak nie rozbierając sięwcale, zakopać w sianie po szyję i zasnąć, aby przez krótką noc roz-grzać się i wyschnąć.Razem z nami przyszło na to siano trzech wy-rostków, synów naszego gospodarza.Najprzód uklękli chłopcy i dośćdługo szeptali pacierze, następnie poszli gdzie siano leżało najwyżej, wszczycie szopy, nakryli je rańtuchem i po chwili poczęli chrapać.Zanu-rzony w sianie i owiany jego miłą wonią, zasnąłem również szybko.%7łejednak nie miałem na sobie suchej nitki, więc śniłem zaraz, że się pła-wię w jakiejś rozkosznej kąpieli rzecznej, której brzegi zasypane bez-miarem starożytnych krzemiennych narzędzi.Gdy kłopotałem się sro-dze, gdzie tyle skarbów podzieję, uczułem nagle na moim karku jakiśdławiący ciężar, sięgający jakby do mego gardła.Począłem przez senkrzyczeć i szukać rewolweru.Rozbudzony nareszcie przekonałem się,że był to jeden z owych chłopców, który spiąc, stoczył się po pochyło-ści siana ku mnie.O samym wschodzie słońca przyszedł gospodarz obudzić swoich sy-nów i nam uprzejmie powiedzieć dzień dobry.Rozbudzeni chłopcyuklękli najprzód i rozpoczęli dzień od modlitwy, która jest istotnie tąolbrzymią i tajemniczą dzwignią etyczną i moralną, jakiej żadna innazastąpić im nie może.Po nocnym śnie, otrzezwiwszy się zimną, kryniczną wodą, przyjrzałemsię stodole, w której mieliśmy nocny przytułek.W jednym jej rogukmieć zagrodził sobie komorę na wymłócone ziarno.Na ścianie tejkomory wisiały cepy.Cep mazowiecki z nad Wisły, składa się, z dzier-159żaka i bijaka, tu na Podlasiu bijak nazywa się taksamo, ale dzierżakmianował nasz gospodarz cepiłkiem.Na podwórku oglądaliśmy sporestadko dobrego bydełka, a w całej Kuzawce widać było zamożność iskrzętność jej mieszkańców.Nikt tu nie skarżył się ani na brak chleba,ani na panów, którzy jako dobrzy sąsiedzi tych kmieci, życzliwie przeznich byli wspominani.Ja robiłem notatki, pan Julian tymczasem odrysował niebieloną chatęnaszego gazdy z jej słomianą, o dużych okapach strzechą i narożnempodsieniem wspartym na słupie węgielnym.Ogródek otoczony byłpłotem plecionym porządnie z łozy, jak się plotą warkocze.W chaciena stole leżał bochen chleba białym obrusem domowej roboty przysło-nięty, jako zawsze gotowy posiłek dla gościa lub ubogiego, który wprogi domu wstępuje.Dawny to i piękny zwyczaj gościnności słowiań-skiej.Przy pożegnaniu ani gospodarz, ani dwunastoletni syn jego, który namusługiwał, pomimo naszych nalegań, nie chcieli od nas przyjąć żadnejpieniężnej zapłaty.Gospodarz tłómaczył się nieśmiało, że brać pienią-dze od gości i podróżnych, "to nie byłoby po katolicku".Wieś Kuzaw-kę opuściliśmy pieszo, aby ułatwić Prokopowi przebycie mielizn, którewidzieliśmy z daleka ponaznaczane przez retmanów "wiechami" z ga-łęzi zatkniętych i przy łamanych.Piasek tych mielizn był tak ruchomy,że niekiedy przez samo kołysanie łodzi zatrzymanej na nim, Prokop to-rował sobie dostateczne przejście na głębszą wodę.Z powodu tej ru-chomości dna, Bug, choć mniej bystry niż Wisła, ma koryto równieniestałe i robi często flisom niespodzianki, zamieniając w ciągu jedne-go roku mielizny na głębiny lub odwrotnie.Przy ujściu Krzny (inaczej Trzny) do Bugu, leży majętność Neple, zpięknym ogrodem i słynną ongi z gajów kameliowych kwiaciarnią,własność dawniej Mierzejewskich.Znalezliśmy tu pierwszy od Brze-ścia wyniosły brzeg rzeki, z pięknym widokiem na zarzecze.Pan Julianodrysował ołówkiem części tych urwisk i zakątek pięknego lasu.Dalejwidzimy znowu po raz pierwszy, obydwa brzegi rzeki strojne w roz-koszną zieloność leśną, wśród której Bug niezwykle szeroki, głęboki ispokojny, wygląda jak piękne jezioro szmaragdowe.A znowu dalej mabrzegi obnażone, gdzie na piaszczystej krawędzi stało rzędem pięć cza-pli zadumanych, jakby śpiących, a jednak dziwnie czujnych i ostroż-nych.Liczne siwe rybitwy, mniejszego i większego gatunku, podobneze zręcznego lotu do jaskółek, pląsały po nad cichem zwierciadłem Bu-gu, rzucały się z góry lotem strzały, bądz po małą rybkę, która nie-ostrożnie wypłynęła, bądz chwytając dzióbkiem wodę.Spostrzegłszynas wydawały przerazliwy krzyk trwogi.Inne znowu, widocznie dlaochłodzenia się, siadały stadkami na mokrym piasku nadbrzeżnym.160Ptaków tych zauważyłem nie równie większą ilość nad Bugiem niż nadNiemnem.Za to nie widziałem tutaj litewskich "bibików", gatunku du-żej pliszki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Po drodze spotykamy rybaków samotnych, siedzących w zadumie naswych czółnach przy brzegu rzeki i zapatrzonych na "spławki" kilkujednocześnie zarzuconych wędek.Te maleńkie, z jednego kloca spicza-ste ich czółenka, mają w jednym końcu nizką budkę nakształt przewró-conej niecki, dla ochrony podczas deszczu.Samotnicy zagadnięci przeznas o rybackie szczęście, narzekali na zły połów, zapewniając, że za lat158dawnych Bug był daleko rybniejszy, a teraz przez dzień cały czekająccierpliwie na marną zdobycz, "czółno moknie, rybak sochnie".Nie licząc dwóch noclegów w Terespolu, pierwszy po nich w ciąguwodnej wędrówki, wypadł nam we wsi Kuzawce, pod Neplami.Zapy-tana wieśniaczka, czerpiąca wiadrami wodę, gdzieby można w Kuzaw-ce zanocować, zaprosiła nas ze szczerą gościnnością do drugiej chaty zbrzegu wioski.Słońce już zachodziło, gąski, bydełko i świnki powra-cały z pola do domu.Kilka dziewcząt przechodziło wbród przez rzekę,niosąc potężne kosze wodnego zielska na karm dla trzody chlewnej.Znużeni i do szczętu przemokli na owej Białej górze, udaliśmy się pro-sto na spoczynek do stodoły, pełnej bardzo siana.U wrót podwórkaprzywitał nas uprzejmie gospodarz, sympatycznej powierzchowności,nizkiego wzrostu, w płaskim, słomianym domowej roboty, z szerokie-mi skrzydłami kapeluszu.O wysuszeniu przemokniętej odzieży naszej przy ognisku, nie byłomowy, bo ogień był zagaszony i cała rodzina wieśniacza udawała sięjuż na spoczynek.Wieczór był chłodny po spadłym w okolicy gradzie,więc nie pozostało nic innego do zrobienia, jak nie rozbierając sięwcale, zakopać w sianie po szyję i zasnąć, aby przez krótką noc roz-grzać się i wyschnąć.Razem z nami przyszło na to siano trzech wy-rostków, synów naszego gospodarza.Najprzód uklękli chłopcy i dośćdługo szeptali pacierze, następnie poszli gdzie siano leżało najwyżej, wszczycie szopy, nakryli je rańtuchem i po chwili poczęli chrapać.Zanu-rzony w sianie i owiany jego miłą wonią, zasnąłem również szybko.%7łejednak nie miałem na sobie suchej nitki, więc śniłem zaraz, że się pła-wię w jakiejś rozkosznej kąpieli rzecznej, której brzegi zasypane bez-miarem starożytnych krzemiennych narzędzi.Gdy kłopotałem się sro-dze, gdzie tyle skarbów podzieję, uczułem nagle na moim karku jakiśdławiący ciężar, sięgający jakby do mego gardła.Począłem przez senkrzyczeć i szukać rewolweru.Rozbudzony nareszcie przekonałem się,że był to jeden z owych chłopców, który spiąc, stoczył się po pochyło-ści siana ku mnie.O samym wschodzie słońca przyszedł gospodarz obudzić swoich sy-nów i nam uprzejmie powiedzieć dzień dobry.Rozbudzeni chłopcyuklękli najprzód i rozpoczęli dzień od modlitwy, która jest istotnie tąolbrzymią i tajemniczą dzwignią etyczną i moralną, jakiej żadna innazastąpić im nie może.Po nocnym śnie, otrzezwiwszy się zimną, kryniczną wodą, przyjrzałemsię stodole, w której mieliśmy nocny przytułek.W jednym jej rogukmieć zagrodził sobie komorę na wymłócone ziarno.Na ścianie tejkomory wisiały cepy.Cep mazowiecki z nad Wisły, składa się, z dzier-159żaka i bijaka, tu na Podlasiu bijak nazywa się taksamo, ale dzierżakmianował nasz gospodarz cepiłkiem.Na podwórku oglądaliśmy sporestadko dobrego bydełka, a w całej Kuzawce widać było zamożność iskrzętność jej mieszkańców.Nikt tu nie skarżył się ani na brak chleba,ani na panów, którzy jako dobrzy sąsiedzi tych kmieci, życzliwie przeznich byli wspominani.Ja robiłem notatki, pan Julian tymczasem odrysował niebieloną chatęnaszego gazdy z jej słomianą, o dużych okapach strzechą i narożnempodsieniem wspartym na słupie węgielnym.Ogródek otoczony byłpłotem plecionym porządnie z łozy, jak się plotą warkocze.W chaciena stole leżał bochen chleba białym obrusem domowej roboty przysło-nięty, jako zawsze gotowy posiłek dla gościa lub ubogiego, który wprogi domu wstępuje.Dawny to i piękny zwyczaj gościnności słowiań-skiej.Przy pożegnaniu ani gospodarz, ani dwunastoletni syn jego, który namusługiwał, pomimo naszych nalegań, nie chcieli od nas przyjąć żadnejpieniężnej zapłaty.Gospodarz tłómaczył się nieśmiało, że brać pienią-dze od gości i podróżnych, "to nie byłoby po katolicku".Wieś Kuzaw-kę opuściliśmy pieszo, aby ułatwić Prokopowi przebycie mielizn, którewidzieliśmy z daleka ponaznaczane przez retmanów "wiechami" z ga-łęzi zatkniętych i przy łamanych.Piasek tych mielizn był tak ruchomy,że niekiedy przez samo kołysanie łodzi zatrzymanej na nim, Prokop to-rował sobie dostateczne przejście na głębszą wodę.Z powodu tej ru-chomości dna, Bug, choć mniej bystry niż Wisła, ma koryto równieniestałe i robi często flisom niespodzianki, zamieniając w ciągu jedne-go roku mielizny na głębiny lub odwrotnie.Przy ujściu Krzny (inaczej Trzny) do Bugu, leży majętność Neple, zpięknym ogrodem i słynną ongi z gajów kameliowych kwiaciarnią,własność dawniej Mierzejewskich.Znalezliśmy tu pierwszy od Brze-ścia wyniosły brzeg rzeki, z pięknym widokiem na zarzecze.Pan Julianodrysował ołówkiem części tych urwisk i zakątek pięknego lasu.Dalejwidzimy znowu po raz pierwszy, obydwa brzegi rzeki strojne w roz-koszną zieloność leśną, wśród której Bug niezwykle szeroki, głęboki ispokojny, wygląda jak piękne jezioro szmaragdowe.A znowu dalej mabrzegi obnażone, gdzie na piaszczystej krawędzi stało rzędem pięć cza-pli zadumanych, jakby śpiących, a jednak dziwnie czujnych i ostroż-nych.Liczne siwe rybitwy, mniejszego i większego gatunku, podobneze zręcznego lotu do jaskółek, pląsały po nad cichem zwierciadłem Bu-gu, rzucały się z góry lotem strzały, bądz po małą rybkę, która nie-ostrożnie wypłynęła, bądz chwytając dzióbkiem wodę.Spostrzegłszynas wydawały przerazliwy krzyk trwogi.Inne znowu, widocznie dlaochłodzenia się, siadały stadkami na mokrym piasku nadbrzeżnym.160Ptaków tych zauważyłem nie równie większą ilość nad Bugiem niż nadNiemnem.Za to nie widziałem tutaj litewskich "bibików", gatunku du-żej pliszki [ Pobierz całość w formacie PDF ]