[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To pan zrobił - pisnął Phipps.- On to zrobił, panie Johnstone, nie ja.- To pan zrobił, sir, tak masz się do mnie zwracać - poprawiłgo Alan, odstawiając pusty kałamarz.- Powtórz, proszę.- Panie Johnstone, sir! - krzyknął zdesperowany Phipps.-Niech pan powstrzyma tego szaleńca.- Szaleńca? Patrzcie no! - podjął Alan.- Jeśli jestem szalony, to ty doprowadziłeś mnie do tego stanu, każąc mi czekaćponad dwie godziny na tym cholernie niewygodnym krześlei cały czas znosić twoją bezczelność.Jestem wybuchowy,o czym przekonują się szybko pracujący dla mnie ludzie.Była to nieprawda, ale poirytowany Phipps nie poznał się natym.- Pracują dla pana! Ja nie pracuję dla pana! Ja pracuję dlapana Johnstone'a.- A on pracuje dla mnie - wyjaśnił uprzejmie Alan.Wziąłdo ręki pióro kancelisty i na oczach całego personelu i Johnstone'a zanurzył je w kałamarzu, po czym niedbale wypisał swojeinicjały na czole Phippsa.- Już teraz wiesz, że on pracuje dla mnie.Więc i ty należyszdo mnie, Phipps.Własnością Alana Dilhorne'a jest wszystko, coznajduje się w tym biurze.Chyba że chcesz zrezygnować.W sali zapanowała jeszcze większa cisza, przerwana tylkoskamleniem kancelisty, wycierającego czoło chusteczką do nosa:- To nie może być prawda, panie Johnstone.- To jest prawda - zapewnił Alan.- A teraz doprowadz doporządku swoją odrażającą gębę oraz zapaskudzoną robotęi przepisz to jeszcze raz, ale tak jak trzeba.- To nie fair - poskarżył się łzawo Phipps.- Powinien panpowiedzieć, kim jest.- Widzisz, chciałem się przekonać, jak potraktujecie kogoś,kogo nie znacie.No i przekonałem się.Mam rację, Phipps? Jeślizaś nie pojmujesz, co było złego w tym, co mówiłeś, to chybatrzeba od razu zlikwidować londyńską filię firmy Dilhornei Synowie".Zgadzasz się ze mną? - Rozejrzał się wokół i zwracając się do wszystkich obecnych, dodał: - Zabierzcie się natychmiast do uczciwej pracy.%7ładnego z was nigdy nie zatrudniłbym w moim biurze w Sydney.Pan Johnstone przekaże, czego oczekuję, i niech was Bóg ma w swojej opiece, jeśli nie będziecie gotowi na jutro rano.- Ruszył do wyjścia i już przydrzwiach odwrócił się i rzucił ostatnie ostrzeżenie: - Jeszczejedno, od dziś koniec z południowym piwem!ROZDZIAA DRUGITego samego dnia po południu Eleanor, opuszczając szkolnypokój po lekcjach, w których uczestniczyła wraz z Charlesem,stwierdziła, że jest już prawie wpół do czwartej i że wobec tegonie starczy jej czasu, by się przebrać na spotkanie z australijskimznajomym Neda.Uznała więc, że wystarczająco odpowiedniana tę okazję będzie spacerowa, ciemnoniebieska sukienka, którąmiała na sobie.Zeszła już na sam dół pięknych schodów, które pięły sięspiralą do góry, gdy napotkała Stainesa.Lokaj skłonił sięi rzekł:- Pan Ned jest w salonie, panno Eleanor, i czeka tam naswojego znajomego.Prosi, by pani do niego dołączyła.Eleanor odniosła wrażenie, że słyszy w głosie Stainesa kpiącą nutę.Natychmiast odrzuciła tę myśl jako absolutnie niemożliwą i przeszła przez hol do drzwi salonu.Powinna zaufać swemu instynktowi.Ned przez całe popołudnie jej unikał.Polecił natomiast Stainesowi, by zaprowadziłbezzwłocznie pana Alana Dilhorne'a do salonu i zapowiedział,że pan Ned Hatton zaraz do niego przyjdzie.Uprzedził Stainesa, że Alan jest bardzo do niego podobny, i zabronił mu mówić o tym komukolwiek przed przybyciemgościa.- Chcę zrobić rodzince kawał - wyznał - nie zepsuj mi więczabawy.Staines obiecał dyskrecję.Wszyscy służący lubili Neda,gdyż zawsze był uprzejmy, wesoły i miły, choć niektórych nie-pokoiła myśl, co się stanie z fortuną Hattonów po śmierci sirHarta.Eleanor pod wpływem nagłego impulsu odwróciła się doStainesa i zażartowała:- Czekamy na Australijczyka, tak? Jak sądzisz, czy będziemiał kajdany?Staines skłonił głowę i otworzył przed nią podwójne drzwi.Eleanor weszła do salonu i zastała tam nie australijskiego gościa, lecz Neda stojącego twarzą do kominka i przyglądającegosię wiszącemu nad nim namalowanemu przez Lawrence'a portretowi ciotecznej babki Almerii.Eleanor była trochę podobna do ciotki ojca, jednakże surowego wyrazu twarzy Almerii Stanton nie łagodziły ani zwiewnasuknia, ani przypięty do niej bukiecik kwiatów.Ned przechyliłna bok rudoblond głowę, żeby lepiej widzieć portret, co wydałosię Eleanor zabawne.Zwróciła też uwagę na dziwaczny strój,który miał na sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- To pan zrobił - pisnął Phipps.- On to zrobił, panie Johnstone, nie ja.- To pan zrobił, sir, tak masz się do mnie zwracać - poprawiłgo Alan, odstawiając pusty kałamarz.- Powtórz, proszę.- Panie Johnstone, sir! - krzyknął zdesperowany Phipps.-Niech pan powstrzyma tego szaleńca.- Szaleńca? Patrzcie no! - podjął Alan.- Jeśli jestem szalony, to ty doprowadziłeś mnie do tego stanu, każąc mi czekaćponad dwie godziny na tym cholernie niewygodnym krześlei cały czas znosić twoją bezczelność.Jestem wybuchowy,o czym przekonują się szybko pracujący dla mnie ludzie.Była to nieprawda, ale poirytowany Phipps nie poznał się natym.- Pracują dla pana! Ja nie pracuję dla pana! Ja pracuję dlapana Johnstone'a.- A on pracuje dla mnie - wyjaśnił uprzejmie Alan.Wziąłdo ręki pióro kancelisty i na oczach całego personelu i Johnstone'a zanurzył je w kałamarzu, po czym niedbale wypisał swojeinicjały na czole Phippsa.- Już teraz wiesz, że on pracuje dla mnie.Więc i ty należyszdo mnie, Phipps.Własnością Alana Dilhorne'a jest wszystko, coznajduje się w tym biurze.Chyba że chcesz zrezygnować.W sali zapanowała jeszcze większa cisza, przerwana tylkoskamleniem kancelisty, wycierającego czoło chusteczką do nosa:- To nie może być prawda, panie Johnstone.- To jest prawda - zapewnił Alan.- A teraz doprowadz doporządku swoją odrażającą gębę oraz zapaskudzoną robotęi przepisz to jeszcze raz, ale tak jak trzeba.- To nie fair - poskarżył się łzawo Phipps.- Powinien panpowiedzieć, kim jest.- Widzisz, chciałem się przekonać, jak potraktujecie kogoś,kogo nie znacie.No i przekonałem się.Mam rację, Phipps? Jeślizaś nie pojmujesz, co było złego w tym, co mówiłeś, to chybatrzeba od razu zlikwidować londyńską filię firmy Dilhornei Synowie".Zgadzasz się ze mną? - Rozejrzał się wokół i zwracając się do wszystkich obecnych, dodał: - Zabierzcie się natychmiast do uczciwej pracy.%7ładnego z was nigdy nie zatrudniłbym w moim biurze w Sydney.Pan Johnstone przekaże, czego oczekuję, i niech was Bóg ma w swojej opiece, jeśli nie będziecie gotowi na jutro rano.- Ruszył do wyjścia i już przydrzwiach odwrócił się i rzucił ostatnie ostrzeżenie: - Jeszczejedno, od dziś koniec z południowym piwem!ROZDZIAA DRUGITego samego dnia po południu Eleanor, opuszczając szkolnypokój po lekcjach, w których uczestniczyła wraz z Charlesem,stwierdziła, że jest już prawie wpół do czwartej i że wobec tegonie starczy jej czasu, by się przebrać na spotkanie z australijskimznajomym Neda.Uznała więc, że wystarczająco odpowiedniana tę okazję będzie spacerowa, ciemnoniebieska sukienka, którąmiała na sobie.Zeszła już na sam dół pięknych schodów, które pięły sięspiralą do góry, gdy napotkała Stainesa.Lokaj skłonił sięi rzekł:- Pan Ned jest w salonie, panno Eleanor, i czeka tam naswojego znajomego.Prosi, by pani do niego dołączyła.Eleanor odniosła wrażenie, że słyszy w głosie Stainesa kpiącą nutę.Natychmiast odrzuciła tę myśl jako absolutnie niemożliwą i przeszła przez hol do drzwi salonu.Powinna zaufać swemu instynktowi.Ned przez całe popołudnie jej unikał.Polecił natomiast Stainesowi, by zaprowadziłbezzwłocznie pana Alana Dilhorne'a do salonu i zapowiedział,że pan Ned Hatton zaraz do niego przyjdzie.Uprzedził Stainesa, że Alan jest bardzo do niego podobny, i zabronił mu mówić o tym komukolwiek przed przybyciemgościa.- Chcę zrobić rodzince kawał - wyznał - nie zepsuj mi więczabawy.Staines obiecał dyskrecję.Wszyscy służący lubili Neda,gdyż zawsze był uprzejmy, wesoły i miły, choć niektórych nie-pokoiła myśl, co się stanie z fortuną Hattonów po śmierci sirHarta.Eleanor pod wpływem nagłego impulsu odwróciła się doStainesa i zażartowała:- Czekamy na Australijczyka, tak? Jak sądzisz, czy będziemiał kajdany?Staines skłonił głowę i otworzył przed nią podwójne drzwi.Eleanor weszła do salonu i zastała tam nie australijskiego gościa, lecz Neda stojącego twarzą do kominka i przyglądającegosię wiszącemu nad nim namalowanemu przez Lawrence'a portretowi ciotecznej babki Almerii.Eleanor była trochę podobna do ciotki ojca, jednakże surowego wyrazu twarzy Almerii Stanton nie łagodziły ani zwiewnasuknia, ani przypięty do niej bukiecik kwiatów.Ned przechyliłna bok rudoblond głowę, żeby lepiej widzieć portret, co wydałosię Eleanor zabawne.Zwróciła też uwagę na dziwaczny strój,który miał na sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]