[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może pózniejprzyjdzie ten czas, ale dziś ani on by nie uwierzył, ani ja nie miał-bym go czym przekonać.Może pózniej.Uważaj waćpan! Powiedzmu, że ci ludzie mnie napadli i że musiałem się bronić.- Po sprawiedliwości tak i było - rzekł Rzędzian.- Czekaj.Powiedz jeszcze panu Wołodyjowskiemu, żeby siękupy trzymali, że Radziwiłł, niech jeno się jazdy od Pontusa docze-ka, to wnet ruszy na nich.Może już jest w drodze.Obaj z księciemkoniuszym i elektorem praktykują, i blisko granicy niebezpieczniestać.A przede wszystkim niech się kupy trzymają, bo poginą mar-nie.Wojewoda witebski chce się na Podlasie przedrzeć.Niech muidą naprzeciw, aby w razie przeszkody dać pomoc.- Wszystko powiem, jakoby mi za to płacono.- Choć to Kmicic mówi, choć Kmicic ostrzega, niechże muwierzą, niech się poradzą z innymi pułkownikami i zastanowią, żew kupie będą mocniejsi.Powtarzam, że hetman już w drodze, a japanu Wołodyjowskiemu nie wróg.- %7łeby ja to miał jaki znak od waszej miłości, to by lepiej jeszczebyło - rzekł Rzędzian.- Po co ci znaku?67 Henryk Sienkiewicz- Bo i pan Wołodyjowski zaraz by lepiej w szczerość afektu wa-szej miłości uwierzył i tak by pomyślał, że musi być coś w tym, jeśliznak przysyła.- To masz ten sygnet - rzekł Kmicic - chociaż znaków po mnienie brak na łbach u tych ludzi; których panu Wołodyjowskiemuodwieziesz.To rzekłszy zdjął pierścień z palca.Rzędzian zaś przyjął goskwapliwie i rzekł:- Dziękuję pokornie jegomości.W godzinę pózniej Rzędzian wraz ze swymi wozami, z czela-dzią, trochę jeno poturbowaną, jechał spokojnie ku Szczuczynowiodwożąc trzech zabitych i resztę rannych, między którymi JózwęButryma z przeciętą twarzą i rozbitą głową.Jadąc spoglądał na pier-ścień, którego kamień cudnie błyszczał przy księżycu, i rozmyślał otym dziwnym i strasznym człowieku, który tyle złego sprawiwszykonfederatom, a tyle dobrego Szwedom i Radziwiłłowi, chciał jed-nak widocznie ratować konfederatów od ostatniej zguby. Bo to, co radził, to szczerze - mówił do siebie Rzędzian.- Kupyzawsze się lepiej trzymać.Ale czemu ostrzega? Chyba z afektu dlapana Wołodyjowskiego, że go to zdrowiem w Billewiczach udaro-wał.Chyba z afektu! Ba, aleć księciu hetmanowi na złe może wyjśćten afekt.Dziwny to człek.Radziwiłłowi służy, a naszym ludziomżyczy.I do Szwedów jedzie.Tego ja nie rozumiem.Po chwili zaś dodał: Hojny pan.Jeno zle mu w drogę włazić.Równie ciężko i równie bezskutecznie jak Rzędzian łamał sobiegłowę stary Kiemlicz, pragnąc znalezć odpowiedz na pytanie: komupan Kmicic służy?  Do króla jedzie, a konfederatów bije, którzywłaśnie przy królu stoją? Co to jest? I Szwedom nie ufa, bo się kryje.Co z nami będzie?Tu, nie mogąc dojść do żadnej konkluzji, zwrócił się ze złości kusynom:68 Potop t.2- Szelmy! Bez błogosławieństwa pozdychacie! A nie mogliściechoć tamtych pobitych obmacać?- Balim się! - odpowiedzieli Kosma i Damian.Jeden Soroka był zadowolony i cłapał wesoło tuż za swympułkownikiem. Już nas zły urok minął - myślał - skorośmy tamtych pobili.Ciekaw jestem, kogo teraz będziemy bili?I było mu to wszystko jedno, również jak i to, gdzie jechał.Do Kmicica nikt nie śmiał przystąpić ani pytać go o cokolwiek,bo młody pułkownik jechał chmurny jak noc.I gryzł się strasznie,że tych ludzi musiał pobić, obok których rad by w szeregu jak naj-prędzej stać.Lecz gdyby nawet poddał się i pozwolił odprowadzić dopana Wołodyjowskiego, co by pomyślał pan Wołodyjowski, gdybysię dowiedział, że schwytano go przebierającego się pod zmienionąpostacią ku Szwedom i z glejtami do szwedzkich komendantów. Stare grzechy mnie ścigają i prześladują.- mówił sobie Kmicic.- Ucieknę jak najdalej, a Ty, Boże, mnie prowadz.I począł się modlić żarliwie i opędzać sumieniu, które powta-rzało mu: Znów trupy za tobą, i nieszwedzkie. Boże, bądz miłościw!.- odpowiadał Kmicic - jadę do panamego, tam mi się służba rozpocznie.69 Henryk SienkiewiczROZDZIAA 5Rzędzian nie miał zamiaru zostawać na noc w  Pokrzyku , boz Wąsoszy do Szczuczyna było niedaleko - pragnął więc tylko daćwytchnienie koniom, zwłaszcza tym, które wozy ładowne ciągnęły.Gdy więc Kmicic pozwolił mu jechać dalej, nie tracił Rzędzianczasu i w godzinę pózniej wjeżdżał już do Szczuczyna pózną nocąi opowiedziawszy się strażom, roztasował się w rynku, bo domybyły przez żołnierzy pozajmowane, którzy i tak nie wszyscy moglisię pomieścić.�w Szczuczyn uchodził za miasto, ale nim nie byłrzeczywiście, nie miał albowiem jeszcze ani wałów, ani ratusza, anisądów, ani kolegium pijarskiego, które dopiero za czasów króla JanaIII powstało, a domów szczupło i więcej chałup niż domów, któredlatego tylko miastem się zwały, że w kwadrat były pobudowanetworząc rynek, niewiele zresztą mniej błotnisty od stawu, nad któ-rym mieścina leżała.Przespawszy się pod ciepłą wilczurą, doczekał Rzędzian rankai zaraz udał się do pana Wołodyjowskiego, który nie widziawszy good wieków, przyjął radośnie i zaraz poprowadził do kwatery panówSkrzetuskich i pana Zagłoby.Rozpłakał się aż Rzędzian na widokdawnego pana, któremu tyle lat służąc wiernie, tyle przygód razemz nim przebył i fortuny się w końcu dorobił.Nie wstydząc się więcdawnej służby począł po rękach pana Jana całować i powtarzaćz rozrzewnieniem:70 Potop t.2- Mój jegomość.mój jegomość.W jakich to czasach my sięznów spotykamy!.Jęli tedy razem wszyscy na czasy narzekać - wreszcie pan Zagłobarzekł:- Ale ty, Rzędzian, zawsze u fortuny za pazuchą siedzisz i jakowidzę, na pana wyszedłeś.Pamiętasz, azalim ci nie prorokował, żejeżeli cię nie powieszą, to będzie z ciebie pociecha!.Cóż się terazz tobą dzieje?- Mój jegomość, za co mnie mieli wieszać, kiedy ja ani prze-ciw Bogu, ani przeciw prawu nic nie uczynił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl