[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W jednej sekundzie dała się pochłonąć rozkoszy inie protestowała, gdy wargami przywarł do jej ust.Wyczuwszy przyzwolenie, Benedick zaczął delektować się pieszczotą.Kilka razymusnął jej dolną wargę i lekko chwycił zębami.Zdyszana Melisanda czuła, że jest goto-wa pozwolić mu na wszystko, a gdy uniósł głowę, przyciągnęła go do siebie i odwza-jemniła pocałunek z wielkim zapałem, choć bez wprawy.Jak przez mgłę uświadomiła sobie, że Benedick ją uczy.Demonstrował, co możnazrobić z językiem, naprowadzał, pokazywał, kiedy gwałtowniej, a kiedy delikatniej ca-łować.Wreszcie nie mogła dłużej znieść przedłużającego się napięcia.Mimo to zebrałasię w sobie, odetchnęła i złożyła dłonie na kolanach.Podobało się jej i chciała więcej,choć jego pocałunek był niczym trucizna.Zmuszał do zachowań, których nie ak-ceptowała, i burzył jej wewnętrzny spokój.- No więc dobrze reaguję na pańskie pocałunki, Rohan - oświadczyła wyzywają-cym tonem.- Jestem tylko człowiekiem, a pan doskonale całuje.Nie, żebym się na tymznała, ale podejrzewam, że jest pan jednym z najprawdziwszych mistrzów ars amandi.Powinnam wypytać moje dziewczęta i sprawdzić, co one myślą na ten temat - dodała lo-dowato.Gdy się uśmiechnął, wokół jego oczu pojawiły się delikatne zmarszczki.- Pokazałaś mi, gdzie jest moje miejsce, słodka Samarytanko.Nie musisz dyskuto-wać o mnie ze swoją trzódką.Powiem ci wszystko, czego pragniesz.- Gołąbeczki to nie trzódka, tylko stadko.- Wszystko jedno.Nadal uważam, że jesteś bardzo niebezpieczną kobietą.- Znowusięgnął po kanapkę, a ona podziwiała jego śniade, smukłe palce, w których trzymałchleb.- Naprawdę? To urocze! - Rozpromieniła się.- Czym jeszcze mogę pana przerazić?- Chyba nie sądzisz, że ci powiem, prawda? - Zerknął na ruiny.- Rozejrzałem sięjuż po pogorzelisku.Nie ma śladu ludzkiej obecności, a poza tym wydaje mi się, że niejest tam bezpiecznie.Chyba dość widzieliśmy.Po posiłku powinniśmy wrócić do miasta.RLT- Mowy nie ma - oznajmiła stanowczo.- Pokonaliśmy kawał drogi i zamierzamdopiąć swego.Nie zniechęci mnie pan bajeczkami o niebezpieczeństwie zawalenia sięmurów.Przekona się pan, że jestem ulepiona z twardszej gliny niż większość pańskichznajomych.- Niewątpliwie - wymamrotał.- No cóż, ale trzymaj się blisko mnie i nigdzie nieodchodz.- Naturalnie - odparła.- Kłamiesz, prawda?- Naturalnie - powtórzyła.- Pań może iść za mną.Benedick przeczesał palcami ciemne, nieco kręcone włosy, a Melisanda zastanowi-ła się, jakie byłyby w dotyku.Wyglądały na miękkie, niczym futro małego wilczka.- Naprawdę doprowadzasz mnie do szału - mruknął.- Wobec tego osiągnęłam zamierzony cel.- Wstała.- Może posprząta pan ten bała-gan, a ja rozejrzę się po ruinach? To sprawiedliwe, w końcu to ja wszystko rozstawiłam.Benedick również zerwał się na równe nogi i ruszył za nią.- Bałagan może poczekać.- Stanowczym ruchem wziął ją pod rękę, po czym ruszy-li w kierunku spiętrzonych ruin pogorzeliska.Benedick z uśmiechem pomyślał, że powinien być w paskudnym nastroju.W koń-cu Melisanda go obrażała, kusiła, rzuciła mu wyzwanie, a nawet zaczęła mu grozić.Pła-kała, a on nienawidził łez.Uważał je za damską słabość, którą kobiety wykorzystują domanipulowania mężczyznami, aby spełniali ich zachcianki.Tak naprawdę nie mógł jednak winić Melisandy.Choć było to zdumiewające, naj-wyrazniej bardzo pragnęła, aby jej choleryczny mąż powrócił.Zza grobu.I chyba szcze-rze wierzyła, że nie interesują jej rozkosze cielesne, choć reagowała za każdym razem,gdy jej dotykał.Nie miał pojęcia, dlaczego wydawała mu się tak kusząca.Aby nie ulecjej czarowi, musiał jak najszybciej odwiezć ją z powrotem do Londynu, do jej domu peł-nego zbrukanych gołąbeczek.Z Kersley Hall nie pozostało nawet tyle, by mogła tu zamieszkać rodzina myszy.Ogień strawił wszystko, co nie było z kamienia, nie ucierpiały jedynie fragmenty ze-RLTwnętrznych murów i kominy.Melisanda przystanęła tam, gdzie kiedyś znajdowały siędrzwi frontowe, i pokręciła głową.- Od pożaru chyba rzeczywiście nie było tu nikogo - powiedziała.- Zgadzam się.Wobec tego możemy.- Co to za budynek? - Wskazała skromną chatkę, znajdującą się w pewnym odda-leniu od domu.Dach był częściowo spalony, lecz jego większość zachowała się w dobrym stanie.W oknach Melisanda dostrzegła zasłony.- Nie mam pojęcia - odparł Benedick.- Te okoliczne domostwa mają rozmaite za-stosowania.Może to dom odzwiernego albo ogrodnika czy też łowczego.Równie dobrzemógł służyć jako mleczarnia albo pralnia, choć wtedy pewnie byłoby więcej kominów.Być może to po prostu dom gospodyni, choć zazwyczaj mieszkają one w głównym bu-dynku.Jeśli uważasz, że Niebiańskie Zastępy spotykają się w takim otoczeniu, jesteś wbłędzie.Po pierwsze, z braku miejsca nie dałoby się tam urządzić porządnej orgii.Podrugie, Zastępy cenią sobie ciepłe sypialnie, mnóstwo najlepszego wina i komfort.Ci lu-dzi nie zniżyliby się do poziomu domku gospodyni.- Pozwoli pan, że sprawdzę.- Ruszyła w kierunku zabudowań.Benedick zmełł w ustach przekleństwo i poszedł za nią.- Czekaj.- Miał złe przeczucia.Melisanda sięgała do gałki, ale podbiegł bliżej ichwycił ją za ramię.- Ja pierwszy.Zanim skończył mówić te słowa, ziemia pod ich stopami nagle się osunęła.Bene-dick zobaczył, że Melisanda się zapada, więc momentalnie wyciągnął ramiona, by jąchwycić, i runął w dół razem z nią.RLTRozdział szesnastyBenedick zdołał obrócić ich, kiedy spadali, więc wylądował pod Melisandą, chro-niąc ją przed bolesnym uderzeniem o podłoże.Stęknął nieelegancko, gdyż jednocześnierąbnął mocno o grunt i został przygnieciony przez spadającą kobietę.Poruszył się nie-pewnie, nie wypuszczając jej z objęć, i dopiero po kilku sekundach z nieskrywaną ulgązdołał odetchnąć.Wyglądało na to, że Melisanda wcale nie ma zamiaru wstać.Wczepiłasię w niego kurczowo, a jemu przeszło przez myśl, że jest ranna.Ze strachem poruszyłrękami i zaczął ostrożnie ją obmacywać w poszukiwaniu połamanych kości.Dopierowtedy drgnęła i przetoczyła się, po czym z irytacją pacnęła go w dłoń.Benedick usiadł ilekko się skrzywił.- Melisando, wszystko w porządku? - zapytał z niepokojem.W powietrzu unosiło się sporo kurzu i pyłu, więc zakaszlała.- Chyba tak.Co się stało?- Wygląda na to, że znalezliśmy miejsce spotkań Niebiańskich Zastępów - odrzekł.- W piwnicy?- Rozejrzyj się.Nie jesteśmy w piwnicy, tylko w samym środku tunelu.Na ścia-nach są pochodnie i toporne rysunki.Czegoś takiego nie znajdziesz w kopalniach.Podwpływem ognia i warunków pogodowych musiało dojść do osłabienia gruntu, który za-walił się pod naszym ciężarem.- Nie lubię małych, zamkniętych przestrzeni - wyznała słabym głosem.Benedick wstał i otrzepał płaszcz z ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.W jednej sekundzie dała się pochłonąć rozkoszy inie protestowała, gdy wargami przywarł do jej ust.Wyczuwszy przyzwolenie, Benedick zaczął delektować się pieszczotą.Kilka razymusnął jej dolną wargę i lekko chwycił zębami.Zdyszana Melisanda czuła, że jest goto-wa pozwolić mu na wszystko, a gdy uniósł głowę, przyciągnęła go do siebie i odwza-jemniła pocałunek z wielkim zapałem, choć bez wprawy.Jak przez mgłę uświadomiła sobie, że Benedick ją uczy.Demonstrował, co możnazrobić z językiem, naprowadzał, pokazywał, kiedy gwałtowniej, a kiedy delikatniej ca-łować.Wreszcie nie mogła dłużej znieść przedłużającego się napięcia.Mimo to zebrałasię w sobie, odetchnęła i złożyła dłonie na kolanach.Podobało się jej i chciała więcej,choć jego pocałunek był niczym trucizna.Zmuszał do zachowań, których nie ak-ceptowała, i burzył jej wewnętrzny spokój.- No więc dobrze reaguję na pańskie pocałunki, Rohan - oświadczyła wyzywają-cym tonem.- Jestem tylko człowiekiem, a pan doskonale całuje.Nie, żebym się na tymznała, ale podejrzewam, że jest pan jednym z najprawdziwszych mistrzów ars amandi.Powinnam wypytać moje dziewczęta i sprawdzić, co one myślą na ten temat - dodała lo-dowato.Gdy się uśmiechnął, wokół jego oczu pojawiły się delikatne zmarszczki.- Pokazałaś mi, gdzie jest moje miejsce, słodka Samarytanko.Nie musisz dyskuto-wać o mnie ze swoją trzódką.Powiem ci wszystko, czego pragniesz.- Gołąbeczki to nie trzódka, tylko stadko.- Wszystko jedno.Nadal uważam, że jesteś bardzo niebezpieczną kobietą.- Znowusięgnął po kanapkę, a ona podziwiała jego śniade, smukłe palce, w których trzymałchleb.- Naprawdę? To urocze! - Rozpromieniła się.- Czym jeszcze mogę pana przerazić?- Chyba nie sądzisz, że ci powiem, prawda? - Zerknął na ruiny.- Rozejrzałem sięjuż po pogorzelisku.Nie ma śladu ludzkiej obecności, a poza tym wydaje mi się, że niejest tam bezpiecznie.Chyba dość widzieliśmy.Po posiłku powinniśmy wrócić do miasta.RLT- Mowy nie ma - oznajmiła stanowczo.- Pokonaliśmy kawał drogi i zamierzamdopiąć swego.Nie zniechęci mnie pan bajeczkami o niebezpieczeństwie zawalenia sięmurów.Przekona się pan, że jestem ulepiona z twardszej gliny niż większość pańskichznajomych.- Niewątpliwie - wymamrotał.- No cóż, ale trzymaj się blisko mnie i nigdzie nieodchodz.- Naturalnie - odparła.- Kłamiesz, prawda?- Naturalnie - powtórzyła.- Pań może iść za mną.Benedick przeczesał palcami ciemne, nieco kręcone włosy, a Melisanda zastanowi-ła się, jakie byłyby w dotyku.Wyglądały na miękkie, niczym futro małego wilczka.- Naprawdę doprowadzasz mnie do szału - mruknął.- Wobec tego osiągnęłam zamierzony cel.- Wstała.- Może posprząta pan ten bała-gan, a ja rozejrzę się po ruinach? To sprawiedliwe, w końcu to ja wszystko rozstawiłam.Benedick również zerwał się na równe nogi i ruszył za nią.- Bałagan może poczekać.- Stanowczym ruchem wziął ją pod rękę, po czym ruszy-li w kierunku spiętrzonych ruin pogorzeliska.Benedick z uśmiechem pomyślał, że powinien być w paskudnym nastroju.W koń-cu Melisanda go obrażała, kusiła, rzuciła mu wyzwanie, a nawet zaczęła mu grozić.Pła-kała, a on nienawidził łez.Uważał je za damską słabość, którą kobiety wykorzystują domanipulowania mężczyznami, aby spełniali ich zachcianki.Tak naprawdę nie mógł jednak winić Melisandy.Choć było to zdumiewające, naj-wyrazniej bardzo pragnęła, aby jej choleryczny mąż powrócił.Zza grobu.I chyba szcze-rze wierzyła, że nie interesują jej rozkosze cielesne, choć reagowała za każdym razem,gdy jej dotykał.Nie miał pojęcia, dlaczego wydawała mu się tak kusząca.Aby nie ulecjej czarowi, musiał jak najszybciej odwiezć ją z powrotem do Londynu, do jej domu peł-nego zbrukanych gołąbeczek.Z Kersley Hall nie pozostało nawet tyle, by mogła tu zamieszkać rodzina myszy.Ogień strawił wszystko, co nie było z kamienia, nie ucierpiały jedynie fragmenty ze-RLTwnętrznych murów i kominy.Melisanda przystanęła tam, gdzie kiedyś znajdowały siędrzwi frontowe, i pokręciła głową.- Od pożaru chyba rzeczywiście nie było tu nikogo - powiedziała.- Zgadzam się.Wobec tego możemy.- Co to za budynek? - Wskazała skromną chatkę, znajdującą się w pewnym odda-leniu od domu.Dach był częściowo spalony, lecz jego większość zachowała się w dobrym stanie.W oknach Melisanda dostrzegła zasłony.- Nie mam pojęcia - odparł Benedick.- Te okoliczne domostwa mają rozmaite za-stosowania.Może to dom odzwiernego albo ogrodnika czy też łowczego.Równie dobrzemógł służyć jako mleczarnia albo pralnia, choć wtedy pewnie byłoby więcej kominów.Być może to po prostu dom gospodyni, choć zazwyczaj mieszkają one w głównym bu-dynku.Jeśli uważasz, że Niebiańskie Zastępy spotykają się w takim otoczeniu, jesteś wbłędzie.Po pierwsze, z braku miejsca nie dałoby się tam urządzić porządnej orgii.Podrugie, Zastępy cenią sobie ciepłe sypialnie, mnóstwo najlepszego wina i komfort.Ci lu-dzi nie zniżyliby się do poziomu domku gospodyni.- Pozwoli pan, że sprawdzę.- Ruszyła w kierunku zabudowań.Benedick zmełł w ustach przekleństwo i poszedł za nią.- Czekaj.- Miał złe przeczucia.Melisanda sięgała do gałki, ale podbiegł bliżej ichwycił ją za ramię.- Ja pierwszy.Zanim skończył mówić te słowa, ziemia pod ich stopami nagle się osunęła.Bene-dick zobaczył, że Melisanda się zapada, więc momentalnie wyciągnął ramiona, by jąchwycić, i runął w dół razem z nią.RLTRozdział szesnastyBenedick zdołał obrócić ich, kiedy spadali, więc wylądował pod Melisandą, chro-niąc ją przed bolesnym uderzeniem o podłoże.Stęknął nieelegancko, gdyż jednocześnierąbnął mocno o grunt i został przygnieciony przez spadającą kobietę.Poruszył się nie-pewnie, nie wypuszczając jej z objęć, i dopiero po kilku sekundach z nieskrywaną ulgązdołał odetchnąć.Wyglądało na to, że Melisanda wcale nie ma zamiaru wstać.Wczepiłasię w niego kurczowo, a jemu przeszło przez myśl, że jest ranna.Ze strachem poruszyłrękami i zaczął ostrożnie ją obmacywać w poszukiwaniu połamanych kości.Dopierowtedy drgnęła i przetoczyła się, po czym z irytacją pacnęła go w dłoń.Benedick usiadł ilekko się skrzywił.- Melisando, wszystko w porządku? - zapytał z niepokojem.W powietrzu unosiło się sporo kurzu i pyłu, więc zakaszlała.- Chyba tak.Co się stało?- Wygląda na to, że znalezliśmy miejsce spotkań Niebiańskich Zastępów - odrzekł.- W piwnicy?- Rozejrzyj się.Nie jesteśmy w piwnicy, tylko w samym środku tunelu.Na ścia-nach są pochodnie i toporne rysunki.Czegoś takiego nie znajdziesz w kopalniach.Podwpływem ognia i warunków pogodowych musiało dojść do osłabienia gruntu, który za-walił się pod naszym ciężarem.- Nie lubię małych, zamkniętych przestrzeni - wyznała słabym głosem.Benedick wstał i otrzepał płaszcz z ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]