[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czerwona ręka - oznajmił Owens z tradycyjnie beznamiętnym wyrazem twarzy.-Gotuj się do walki, karzełku.- Co? - Spojrzałem na niego, kompletnie nie wiedząc, czego chce.Gary zbliżył się domnie, wyciągając prawicę usmarowaną krwią.Domyśliłem się, że to ona musiała pozostawićślad na mojej twarzy.- Dotknęła cię czerwona ręka, karzełku.Czekam na ciebie dzisiaj wieczorem wsiłowni, moi chłopcy dadzą ci popalić.- Odwrócił się i odszedł, podczas gdy reszta więzniówrozstąpiła się przed nim jak Morze Czerwone.- Walka na śmierć i życie, karzełku! - wrzasnął przez ramię, wracając do pracy.-Dzisiaj umrzesz.ARENAResztę dnia spędziłem w stanie ciężkiego szoku, bezmyślnie waląc kilofem w ścianę ipróbując sobie wyobrazić, co może się wydarzyć dzisiejszego popołudnia.Pamiętałem ociałach wywlekanych z siłowni, widywałem Pięćdziesiątki Dziewiątki i Czerepów, którzywychodzili stamtąd, szczerząc się wariacko i prezentując rozharatane pięści i pokrwawionebuty.Będę pośród nich jak owca w stadzie wilków, kompletnie nie nadawałem się nawojownika, pożrą mnie żywcem.Ale dlaczego właśnie teraz? Przecież wystarczyłyby jeszczejakieś dwa tygodnie, a mógłbym odzyskać wolność, płynąc z nurtem rzeki ku przeznaczeniuinnemu niż dożywocie spędzone w Otchłani.Zamiast tego czeka mnie śmierć z ręki psychola,który rozsmakował się w zabijaniu.W czasie pracy Donovan próbował mi wyjaśnić podstawowe zasady samoobrony,tłumacząc, że powinienem atakować oczy, gardło i genitalia.Na samą myśli o tym robiło misię niedobrze.To, że dwa tygodnie temu posłałem Ashleya na pewną śmierć, też niepomagało, bo sytuacja była wtedy całkiem inna.Odebrałem komuś życie, żeby ocalić innąosobę, z nikim nie walczyłem.Z Czerepami nie miałem najmniejszych szans.Po pracy spotkaliśmy się na placu z Zet i Tobym.Obaj pracowali tego dnia w kuchni,przemycając kolejną partię rękawic do celi.Umierali z niecierpliwości, żeby się dowiedzieć,jak nam poszło.Wystarczyło im zaledwie parę pytań, żeby zrozumieć, że coś poszło nie tak.- Wiedziałem - westchnął Zet.- Straciliśmy tamte rękawice, prawda?- Z rękawicami wszystko w porządku - uspokoił go Donovan.- Zanieśliśmy je namiejsce, żadnych problemów.- No to co się stało? Przecież was nie złapali, skoro tu jesteście.- To przez nich.- Donovan skinął głową w stronę grupki Czerepów zmierzających nasiłownię.- Alex dostał dzisiaj wyzwanie, musi stanąć wieczorem do walki.Zet wyraznie pobladł.- Zabiją cię - stwierdził.- Nie dasz rady, Alex.- Nie ma innego wyjścia - ciągnął dalej Donovan.- Widziałem to już miliony razy.Jeśli nie stawisz się na wyzwanie, to po ciebie przychodzą i wbijają nóż w plecy.- A nie możemy go gdzieś ukryć?- Gdzie? - Nie próbowałem hamować irytacji.- W szopie na narzędzia?Zamilkłem, widząc nadchodzącego strażnika, który zmierzył mnie wzrokiem pełnymzłośliwego rozbawienia, tak jakby doskonale wiedział, co się święci.- Cokolwiek się zdarzy - podjąłem, kiedy odszedł - nie możemy rezygnować z planu.Nawet jeśli mnie zabiją, wszyscy wiecie, co macie robić.Skinęli głowami, ale w ich oczach widać było wahanie.- A zresztą - dodałem - zawsze mogę przecież wygrać.Tym razem żaden z nich nie odpowiedział.Wieczór nadszedł błyskawicznie.Myślałem, że czas jakoś zwolni, a każda wypełnionaprzerażeniem sekunda sprawi, że godziny będą wlekły się bez końca.Wyglądało to jednaktak, że w jednej chwili gadałem na placu z chłopakami, a w następnej ktoś zrzucił mnie zkrzesła i powlókł na siłownię.Próbowałem walczyć z oboma Czerepami, którzy ciągnęli mniepo kamiennej posadzce, ale nawet nie zauważyli moich żałosnych ciosów.Nie wiedziałem, wjaki sposób mógłbym im stawić czoło na arenie.Usłyszałem znajomy głos i zobaczyłem u swego boku Donovana, który powtarzał, żemam się nie szarpać.Otoczeni przez Czerepów i Pięćdziesiątki Dziewiątki stanęliśmy przeddrzwiami do siłowni.Ktoś popchnął mnie od tyłu i wpadłem do środka, potykając się owłasne stopy i upadając na podłogę.Myślałem przez chwilę, że spróbują zatrzymaćDonovana na zewnątrz, nagle jednak poczułem, jak podnosi mnie za rękę.Cała siłownia, wielkości połowy więziennej stołówki, była wypełniona pordzewiałymekwipunkiem do ćwiczeń: sztangami, ławeczkami, stał tu nawet przedpotopowy rowerstacjonarny.Wszystko poustawiano w koło, pozostawiając wolny skrawek podłogi, którawydawała się jeszcze bardziej czerwona niż ściany pomieszczenia.Tym, co mnie jednak najbardziej zaskoczyło, była liczba ludzi upchniętych na takmałej powierzchni.Większość z nich, przyozdobiona chustami Czerepów oraz wzoramiwymalowanymi na policzkach, rozsiadła się na otaczających nas sprzętach i oczekiwała narozpoczęcie widowiska.Reszta publiki, najwyrazniej nienależąca do żadnego z gangów, przepychała sięmiędzy sobą na tyłach sali, walcząc o jak najlepszy widok.W sumie pojawiło się jakieśpięćdziesiąt osób spragnionych widoku mojej krwi.Dostrzegłem Gary ego dopiero wtedy, kiedy zeskoczył z ławeczki, podnosząc w góręramiona i zwracając się do tłumu.- Karzełek postanowił nam pokazać, że jest twardzielem - wrzasnął i popatrzył w mojąstronę.- Chodz tu - zawołał.- Oczy i gardło, pamiętaj - szepnął Donovan.- Nie daj się powalić.Jeśli utrzymasz sięna nogach, być może dasz radę przetrwać.Aatwo powiedzieć, tyle że już teraz ledwie potrafiłem ustać o własnych siłach.Zbliżyłem się powoli do krawędzi pustego okręgu, próbując ignorować dobiegające zewszystkich stron gwizdy.Gary podszedł tak blisko, że moje oczy znalazły się na wysokościjego piersi.Kiedy się pochylił, mogłem zobaczyć ślinę kapiącą z rzadkiego blond wąsika.- Biedny karzełek! - Twarz chłopaka była jak zwykle pozbawiona wyrazu.Gdy jednakspojrzałem mu w oczy, dostrzegłem w nich jakieś poruszenie, w jego zrenicach wciąż wiło sięi wirowało coś mrocznego i pierwotnego.Odwrócił się do mnie tyłem i popatrzył nazgromadzoną publiczność.- Niech wystąpią ci, którzy domagali się tego pojedynku.Na ring wskoczyła trójka Czerepów.Natychmiast rozpoznałem, że to ci sami, zktórymi walczyłem w stołówce, kumple gościa pożartego przez psy Naczelnika.Poczułemnagły promyczek nadziei.Skoro miałem walczyć tylko z tą trójką, to istniała szansa, że mi sięuda.Poprzednim razem przecież stawiłem im czoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Czerwona ręka - oznajmił Owens z tradycyjnie beznamiętnym wyrazem twarzy.-Gotuj się do walki, karzełku.- Co? - Spojrzałem na niego, kompletnie nie wiedząc, czego chce.Gary zbliżył się domnie, wyciągając prawicę usmarowaną krwią.Domyśliłem się, że to ona musiała pozostawićślad na mojej twarzy.- Dotknęła cię czerwona ręka, karzełku.Czekam na ciebie dzisiaj wieczorem wsiłowni, moi chłopcy dadzą ci popalić.- Odwrócił się i odszedł, podczas gdy reszta więzniówrozstąpiła się przed nim jak Morze Czerwone.- Walka na śmierć i życie, karzełku! - wrzasnął przez ramię, wracając do pracy.-Dzisiaj umrzesz.ARENAResztę dnia spędziłem w stanie ciężkiego szoku, bezmyślnie waląc kilofem w ścianę ipróbując sobie wyobrazić, co może się wydarzyć dzisiejszego popołudnia.Pamiętałem ociałach wywlekanych z siłowni, widywałem Pięćdziesiątki Dziewiątki i Czerepów, którzywychodzili stamtąd, szczerząc się wariacko i prezentując rozharatane pięści i pokrwawionebuty.Będę pośród nich jak owca w stadzie wilków, kompletnie nie nadawałem się nawojownika, pożrą mnie żywcem.Ale dlaczego właśnie teraz? Przecież wystarczyłyby jeszczejakieś dwa tygodnie, a mógłbym odzyskać wolność, płynąc z nurtem rzeki ku przeznaczeniuinnemu niż dożywocie spędzone w Otchłani.Zamiast tego czeka mnie śmierć z ręki psychola,który rozsmakował się w zabijaniu.W czasie pracy Donovan próbował mi wyjaśnić podstawowe zasady samoobrony,tłumacząc, że powinienem atakować oczy, gardło i genitalia.Na samą myśli o tym robiło misię niedobrze.To, że dwa tygodnie temu posłałem Ashleya na pewną śmierć, też niepomagało, bo sytuacja była wtedy całkiem inna.Odebrałem komuś życie, żeby ocalić innąosobę, z nikim nie walczyłem.Z Czerepami nie miałem najmniejszych szans.Po pracy spotkaliśmy się na placu z Zet i Tobym.Obaj pracowali tego dnia w kuchni,przemycając kolejną partię rękawic do celi.Umierali z niecierpliwości, żeby się dowiedzieć,jak nam poszło.Wystarczyło im zaledwie parę pytań, żeby zrozumieć, że coś poszło nie tak.- Wiedziałem - westchnął Zet.- Straciliśmy tamte rękawice, prawda?- Z rękawicami wszystko w porządku - uspokoił go Donovan.- Zanieśliśmy je namiejsce, żadnych problemów.- No to co się stało? Przecież was nie złapali, skoro tu jesteście.- To przez nich.- Donovan skinął głową w stronę grupki Czerepów zmierzających nasiłownię.- Alex dostał dzisiaj wyzwanie, musi stanąć wieczorem do walki.Zet wyraznie pobladł.- Zabiją cię - stwierdził.- Nie dasz rady, Alex.- Nie ma innego wyjścia - ciągnął dalej Donovan.- Widziałem to już miliony razy.Jeśli nie stawisz się na wyzwanie, to po ciebie przychodzą i wbijają nóż w plecy.- A nie możemy go gdzieś ukryć?- Gdzie? - Nie próbowałem hamować irytacji.- W szopie na narzędzia?Zamilkłem, widząc nadchodzącego strażnika, który zmierzył mnie wzrokiem pełnymzłośliwego rozbawienia, tak jakby doskonale wiedział, co się święci.- Cokolwiek się zdarzy - podjąłem, kiedy odszedł - nie możemy rezygnować z planu.Nawet jeśli mnie zabiją, wszyscy wiecie, co macie robić.Skinęli głowami, ale w ich oczach widać było wahanie.- A zresztą - dodałem - zawsze mogę przecież wygrać.Tym razem żaden z nich nie odpowiedział.Wieczór nadszedł błyskawicznie.Myślałem, że czas jakoś zwolni, a każda wypełnionaprzerażeniem sekunda sprawi, że godziny będą wlekły się bez końca.Wyglądało to jednaktak, że w jednej chwili gadałem na placu z chłopakami, a w następnej ktoś zrzucił mnie zkrzesła i powlókł na siłownię.Próbowałem walczyć z oboma Czerepami, którzy ciągnęli mniepo kamiennej posadzce, ale nawet nie zauważyli moich żałosnych ciosów.Nie wiedziałem, wjaki sposób mógłbym im stawić czoło na arenie.Usłyszałem znajomy głos i zobaczyłem u swego boku Donovana, który powtarzał, żemam się nie szarpać.Otoczeni przez Czerepów i Pięćdziesiątki Dziewiątki stanęliśmy przeddrzwiami do siłowni.Ktoś popchnął mnie od tyłu i wpadłem do środka, potykając się owłasne stopy i upadając na podłogę.Myślałem przez chwilę, że spróbują zatrzymaćDonovana na zewnątrz, nagle jednak poczułem, jak podnosi mnie za rękę.Cała siłownia, wielkości połowy więziennej stołówki, była wypełniona pordzewiałymekwipunkiem do ćwiczeń: sztangami, ławeczkami, stał tu nawet przedpotopowy rowerstacjonarny.Wszystko poustawiano w koło, pozostawiając wolny skrawek podłogi, którawydawała się jeszcze bardziej czerwona niż ściany pomieszczenia.Tym, co mnie jednak najbardziej zaskoczyło, była liczba ludzi upchniętych na takmałej powierzchni.Większość z nich, przyozdobiona chustami Czerepów oraz wzoramiwymalowanymi na policzkach, rozsiadła się na otaczających nas sprzętach i oczekiwała narozpoczęcie widowiska.Reszta publiki, najwyrazniej nienależąca do żadnego z gangów, przepychała sięmiędzy sobą na tyłach sali, walcząc o jak najlepszy widok.W sumie pojawiło się jakieśpięćdziesiąt osób spragnionych widoku mojej krwi.Dostrzegłem Gary ego dopiero wtedy, kiedy zeskoczył z ławeczki, podnosząc w góręramiona i zwracając się do tłumu.- Karzełek postanowił nam pokazać, że jest twardzielem - wrzasnął i popatrzył w mojąstronę.- Chodz tu - zawołał.- Oczy i gardło, pamiętaj - szepnął Donovan.- Nie daj się powalić.Jeśli utrzymasz sięna nogach, być może dasz radę przetrwać.Aatwo powiedzieć, tyle że już teraz ledwie potrafiłem ustać o własnych siłach.Zbliżyłem się powoli do krawędzi pustego okręgu, próbując ignorować dobiegające zewszystkich stron gwizdy.Gary podszedł tak blisko, że moje oczy znalazły się na wysokościjego piersi.Kiedy się pochylił, mogłem zobaczyć ślinę kapiącą z rzadkiego blond wąsika.- Biedny karzełek! - Twarz chłopaka była jak zwykle pozbawiona wyrazu.Gdy jednakspojrzałem mu w oczy, dostrzegłem w nich jakieś poruszenie, w jego zrenicach wciąż wiło sięi wirowało coś mrocznego i pierwotnego.Odwrócił się do mnie tyłem i popatrzył nazgromadzoną publiczność.- Niech wystąpią ci, którzy domagali się tego pojedynku.Na ring wskoczyła trójka Czerepów.Natychmiast rozpoznałem, że to ci sami, zktórymi walczyłem w stołówce, kumple gościa pożartego przez psy Naczelnika.Poczułemnagły promyczek nadziei.Skoro miałem walczyć tylko z tą trójką, to istniała szansa, że mi sięuda.Poprzednim razem przecież stawiłem im czoło [ Pobierz całość w formacie PDF ]