[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był tak młody, że jeszcze nieumiał ukrywać swych uczuć.Zrozumiałem od razu, że stało sięcoś niespo-dziewanego.W drodze zatrzymał się przy jakimś krzaku i przepuściwszy kapi-tana, zwrócił się do mnie:- Dziś rano rozmawiałeś w ogrodzie z jakimś człowiekiem? -zapytał.- Tak.- Pytałeś go o Lung-ken-siang?- Tak.- Co to jest Lung-ken-siang?- A ty nie wicsz?- Nie, - odrzekł, a oczy jego zdradzały kłamstwo.- Musisz znać przecież tajemnice Lung-yinów, skoro ofiarowałeśmi talizman.- Nie znam ich.Znak otrzymałem od przyjaciela, tak jak tyotrzymałeś go ode mnie.- W takim razie nic ci nie powiem, gdyż byłaby to zdrada.Odpowiedz ta widocznie mu się bardzo spodobała.W kilka minutpózniej stanęliśmy przed domem naczelnika ban-dytów.Olbrzym powitał nas uprzejmie, na co odpowiedziałem zwykłym,ceremonialnyrn powitaniem.- Czy mogę was prosić, abyście raczyli przestąpić progi megodomu?- Wpierw pozwól przedstawić sobie mojego przyjaciela, Kuang-fu1 urnerstickinga, - odrzekłem ceremonialnie.Kapitanzrozumiał o co chodzi, jedną ręką przycisnął parasol do piersi,drugą zaś podniósł do kapelusza, salutując po wojskowemu.160- Ja zaś prezentujeng drodiegong masterang Kung-ki-fung kimung-ki-lung-ki.Mongoł nie zrozumiał tego fantastycznego języka i nazwiska,Kong-ni zaś z trudnością utrzymał poważny wyraz twarzy.Wprowadzono nas do bawialni, gdzie zastaliśmy córkę gospoda-rza, młodziutką, szczupłą panienkę o smutnym wyrazie twarzy.Obok niej siedział gośb, w którym ze zdumieniem poznaliśmydżiahura.Na początek poczęstowano nas herbatą i oryginalnymichifiskimi ciasteczkami, po czym zaproszono do ogrodu, który było wiele mniejszy i zupełnie inaczej utrzymany, niż ogrbd Phy.Przede wszy-stkim było tutaj bardzo wiele kwiatów, którychodurzający zapach rozchodził się dokoła.Z ogrodu przeszłiśmy naobszerne podwórze.Zdziwiło mnie to bardzo, gdyż Chińczcy nietrzymają zwykle inwenta-rza i z tego powodu, nie potrzebując dlanich miejsca, budują się bardzo ciasno.Przestałem się jednakdziwić, gdy gospodarz otworzył drzwi od stajni, które natychmiastściągnęły moją uwagę.Chińczcy posiadają najgorsze na świeciekonie, byłem więc ciekawy i co nam ten sławetny Si-fan pokaże.Na znak pana domu stajenny wyprowadził ze stajni dwa osiodłanekonie, należące do rasy mongolskiej, niewielkie, niepokazne, leczodznaczające się niezwykłymi zaletami i nadzwyczajnąwytrzymało-ścią.Z tego to właśnie powodu były bardzo drogie.- Czy umie pan jezdzi~ konno? - zapytał Mongoł kapitana.Powtórzyłem to pytanie Turnerstickowi.- Na takich małych kreaturach, tak! ~ odrzekł dzielny marynarz.- Ale ja pana ostrzegam.- Ba, pan wie doskonale, że na rosłym koniu czuję się jak nawulkanie, ale te bolońskie pieski nie przerażają mnie aniodrobinę.Powiedz mu, że jeżd żę.Na moją potwierdzającą odpowiedz Mongoł zaproponował kapi-tanowi wypróbowanie konia, co znowu musiałem przetłumaczyć.Turnerstick nie dał sobie tego dwa razy powtarzać.Niewypuszczając 161 ś.:::.,.,,:.z ręki ozdobnego wachlarza i parasola, wygramolił się na koniai triumfalnie przejechał wokół p.odwórza.- No i jak? - zapytał z miną zwycięzcy.- Bardzo dobrze, - pochwaliłem go szczerze.Po nim wsiadali kolejno Si-fan i dżiahur, i pokazywali nammon-golską szkołę jazdy, aż piana wystąpiła na pyskizmęczonych zwierząt.- Zwiedziłeś prawie cały świat, - rzekł Si-fan zsiadając z koniatuż przede mną - powiedz mi jaki naród jezdzi najlepiej.- Mongołowie, - odrzekłem z poważną miną.- Wiedziałem o tym, - uśmiechnął się zarozumiale.- Czy niezechciałbyś teraz sam spróbować?- Iiwoje konie są zbyt słabe dla mnie.Z pewnością nie rusząsię z miejsca.- Nie jesteś przecież cięższy ode mnie.Położyłem rękę na siodle i jednym susuem wskoczyłem nakonia.Dla mnie, który ujeżdżałem dzikie mustangi,poprowadzenie zmęczo-nego zwierzęcia i uczynienie z niegopowolnego narzędzia dla moich celów nie przedstawiałonajmniejszej trudności.Biedny koń to ciąg-nął naprzód, tocofał się w tył, lecz właściwie nie ruszał się z miejsca, ażwreszcie drgnął i upadł pode mną.- Widzisz, że nie może mnie unieść.Ty jeste~ lepszymjezdzcem, ale ja jestem cięższy.Mongołowie są zapalonymi jezdzcami toteż oczy muzabłysły.-Pokażę ci konia, dla którego nie będziesz zbyt wielkimciężarem.Kazałem go sobie sprowadzić zza gór, ale nikt go nie możedosiąść.- Pokaż mi go.- Przede wszystkim, niech wszyscy się odsuną! Dobrze, zarazgo każę wypuścić, ale jeśli stanie się jakieś nieszczęście, niemiej do mnie pretensji.Skinąłem głową i usunąłem się cokolwiek na bok.Stajennyotwo-rzył drugie drzwi, z których wyskoczył wspaniały rumak rasykaszgar-skiej.Oczy jego błyszczały jak dwa ogniki, z nozdrzybuchała para,162 delikatna skóra drgała przy najmniejszym ruchu.Było torzeczywiście tak piękne zwierzę, że bez wahania zamieniłbym gona najlepszego mustanga.- Jestem pewien, że jeśli wsiądzisz na niego, to jeszcze prędzejznajdziesz się na ziemi, - rzekł Si-fan.- A jeśli nie spadnę, jeżeli w przeciągu godziny w moim rękuzłagodnieje jak baranek?- Będzie twój.- Dobrze.Od tej chwili uważam go za swoją własność.Wyszedłem na podwórze.- Daj spokój, niebezpieczeństawo jest zbyt wielkie! - ostrzegałMongoł.Nie zważałem na te przestrogi.Zdjąłem z siebie wierzchnie, ko-sztwone ubranie i złożyłem jak chustkę.Dziki rumak rzucał się popodwórzu jak szalony, parskając i wierzgając kopytami.Upatrzywszy stosowną chwilę, kiedy przebiegał koło mnie,zarzuciłem mu impro-wizowaną chustkę na głowę.Koń rzucił sięjeszcze kilka kroków naprzód i stanął potrząsając łbem i starającsię zrzucić przeszkadza-jące mu nakrycie.Skorzystałem z tejchwili, aby lewą ręką pochwycić go za grzywę, prawą zaś, awłaściwie dwoma palcami prawej ścisnąć mu silnie nozdrza.Rozszalały rzucił się do przodu, lecz trzymałem go mocno.Najbaxdziej wrażliwym i delikatnym miejscem u konia sąnozdrza.Ból więc jaki mu sprawiłem ściskaniem, oddawał go wmoją moc całkowicie.l~raz zacząłem go ujarzmiać.Razpodnosiłem mu łeb do góry, zmuszając go do stawania na tylnychnogach, a raz opuszcza-łem na dół.Sztukę tę powtórzyłemparokrotnie, po czym poklepałem go po szyi, po piersiach iprzednich nogach, przemawiającjednocześ-nie do niego silnym,przenikliwym głosem, w koficu szybkirn ruchem wskoczyłem muna grzbiet.Koń wspiął się na tylne nogi, lecz głos mójdoprowadził go do porządku.Stanął drżąc na całym ciele i jakbypłacząc z żalu za utraconą swobodą, lecz ułagodzony zupełnie iposłu-szny najmniejszemu memu skinieiu.Jeszcze razpoklepałem go po 163 sryi, po crym wolno objechałem podwórzekilka rary.Stanąwsry przed Mongołem rzekłem z uśmiechem:- Powiedziałem, że mori-mori będzie mój!- Znasz tę rasę? - zapytał zdumiony.- Jestem przecież jezdzcem.- Pdk, widzę to.Ale koń nie jest jeszcze twój.Powiedziałem, że ci! go dam, ale nie powiedziałem kiedy.- A więc powiedz.- Phy pomówi z tobą o tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Był tak młody, że jeszcze nieumiał ukrywać swych uczuć.Zrozumiałem od razu, że stało sięcoś niespo-dziewanego.W drodze zatrzymał się przy jakimś krzaku i przepuściwszy kapi-tana, zwrócił się do mnie:- Dziś rano rozmawiałeś w ogrodzie z jakimś człowiekiem? -zapytał.- Tak.- Pytałeś go o Lung-ken-siang?- Tak.- Co to jest Lung-ken-siang?- A ty nie wicsz?- Nie, - odrzekł, a oczy jego zdradzały kłamstwo.- Musisz znać przecież tajemnice Lung-yinów, skoro ofiarowałeśmi talizman.- Nie znam ich.Znak otrzymałem od przyjaciela, tak jak tyotrzymałeś go ode mnie.- W takim razie nic ci nie powiem, gdyż byłaby to zdrada.Odpowiedz ta widocznie mu się bardzo spodobała.W kilka minutpózniej stanęliśmy przed domem naczelnika ban-dytów.Olbrzym powitał nas uprzejmie, na co odpowiedziałem zwykłym,ceremonialnyrn powitaniem.- Czy mogę was prosić, abyście raczyli przestąpić progi megodomu?- Wpierw pozwól przedstawić sobie mojego przyjaciela, Kuang-fu1 urnerstickinga, - odrzekłem ceremonialnie.Kapitanzrozumiał o co chodzi, jedną ręką przycisnął parasol do piersi,drugą zaś podniósł do kapelusza, salutując po wojskowemu.160- Ja zaś prezentujeng drodiegong masterang Kung-ki-fung kimung-ki-lung-ki.Mongoł nie zrozumiał tego fantastycznego języka i nazwiska,Kong-ni zaś z trudnością utrzymał poważny wyraz twarzy.Wprowadzono nas do bawialni, gdzie zastaliśmy córkę gospoda-rza, młodziutką, szczupłą panienkę o smutnym wyrazie twarzy.Obok niej siedział gośb, w którym ze zdumieniem poznaliśmydżiahura.Na początek poczęstowano nas herbatą i oryginalnymichifiskimi ciasteczkami, po czym zaproszono do ogrodu, który było wiele mniejszy i zupełnie inaczej utrzymany, niż ogrbd Phy.Przede wszy-stkim było tutaj bardzo wiele kwiatów, którychodurzający zapach rozchodził się dokoła.Z ogrodu przeszłiśmy naobszerne podwórze.Zdziwiło mnie to bardzo, gdyż Chińczcy nietrzymają zwykle inwenta-rza i z tego powodu, nie potrzebując dlanich miejsca, budują się bardzo ciasno.Przestałem się jednakdziwić, gdy gospodarz otworzył drzwi od stajni, które natychmiastściągnęły moją uwagę.Chińczcy posiadają najgorsze na świeciekonie, byłem więc ciekawy i co nam ten sławetny Si-fan pokaże.Na znak pana domu stajenny wyprowadził ze stajni dwa osiodłanekonie, należące do rasy mongolskiej, niewielkie, niepokazne, leczodznaczające się niezwykłymi zaletami i nadzwyczajnąwytrzymało-ścią.Z tego to właśnie powodu były bardzo drogie.- Czy umie pan jezdzi~ konno? - zapytał Mongoł kapitana.Powtórzyłem to pytanie Turnerstickowi.- Na takich małych kreaturach, tak! ~ odrzekł dzielny marynarz.- Ale ja pana ostrzegam.- Ba, pan wie doskonale, że na rosłym koniu czuję się jak nawulkanie, ale te bolońskie pieski nie przerażają mnie aniodrobinę.Powiedz mu, że jeżd żę.Na moją potwierdzającą odpowiedz Mongoł zaproponował kapi-tanowi wypróbowanie konia, co znowu musiałem przetłumaczyć.Turnerstick nie dał sobie tego dwa razy powtarzać.Niewypuszczając 161 ś.:::.,.,,:.z ręki ozdobnego wachlarza i parasola, wygramolił się na koniai triumfalnie przejechał wokół p.odwórza.- No i jak? - zapytał z miną zwycięzcy.- Bardzo dobrze, - pochwaliłem go szczerze.Po nim wsiadali kolejno Si-fan i dżiahur, i pokazywali nammon-golską szkołę jazdy, aż piana wystąpiła na pyskizmęczonych zwierząt.- Zwiedziłeś prawie cały świat, - rzekł Si-fan zsiadając z koniatuż przede mną - powiedz mi jaki naród jezdzi najlepiej.- Mongołowie, - odrzekłem z poważną miną.- Wiedziałem o tym, - uśmiechnął się zarozumiale.- Czy niezechciałbyś teraz sam spróbować?- Iiwoje konie są zbyt słabe dla mnie.Z pewnością nie rusząsię z miejsca.- Nie jesteś przecież cięższy ode mnie.Położyłem rękę na siodle i jednym susuem wskoczyłem nakonia.Dla mnie, który ujeżdżałem dzikie mustangi,poprowadzenie zmęczo-nego zwierzęcia i uczynienie z niegopowolnego narzędzia dla moich celów nie przedstawiałonajmniejszej trudności.Biedny koń to ciąg-nął naprzód, tocofał się w tył, lecz właściwie nie ruszał się z miejsca, ażwreszcie drgnął i upadł pode mną.- Widzisz, że nie może mnie unieść.Ty jeste~ lepszymjezdzcem, ale ja jestem cięższy.Mongołowie są zapalonymi jezdzcami toteż oczy muzabłysły.-Pokażę ci konia, dla którego nie będziesz zbyt wielkimciężarem.Kazałem go sobie sprowadzić zza gór, ale nikt go nie możedosiąść.- Pokaż mi go.- Przede wszystkim, niech wszyscy się odsuną! Dobrze, zarazgo każę wypuścić, ale jeśli stanie się jakieś nieszczęście, niemiej do mnie pretensji.Skinąłem głową i usunąłem się cokolwiek na bok.Stajennyotwo-rzył drugie drzwi, z których wyskoczył wspaniały rumak rasykaszgar-skiej.Oczy jego błyszczały jak dwa ogniki, z nozdrzybuchała para,162 delikatna skóra drgała przy najmniejszym ruchu.Było torzeczywiście tak piękne zwierzę, że bez wahania zamieniłbym gona najlepszego mustanga.- Jestem pewien, że jeśli wsiądzisz na niego, to jeszcze prędzejznajdziesz się na ziemi, - rzekł Si-fan.- A jeśli nie spadnę, jeżeli w przeciągu godziny w moim rękuzłagodnieje jak baranek?- Będzie twój.- Dobrze.Od tej chwili uważam go za swoją własność.Wyszedłem na podwórze.- Daj spokój, niebezpieczeństawo jest zbyt wielkie! - ostrzegałMongoł.Nie zważałem na te przestrogi.Zdjąłem z siebie wierzchnie, ko-sztwone ubranie i złożyłem jak chustkę.Dziki rumak rzucał się popodwórzu jak szalony, parskając i wierzgając kopytami.Upatrzywszy stosowną chwilę, kiedy przebiegał koło mnie,zarzuciłem mu impro-wizowaną chustkę na głowę.Koń rzucił sięjeszcze kilka kroków naprzód i stanął potrząsając łbem i starającsię zrzucić przeszkadza-jące mu nakrycie.Skorzystałem z tejchwili, aby lewą ręką pochwycić go za grzywę, prawą zaś, awłaściwie dwoma palcami prawej ścisnąć mu silnie nozdrza.Rozszalały rzucił się do przodu, lecz trzymałem go mocno.Najbaxdziej wrażliwym i delikatnym miejscem u konia sąnozdrza.Ból więc jaki mu sprawiłem ściskaniem, oddawał go wmoją moc całkowicie.l~raz zacząłem go ujarzmiać.Razpodnosiłem mu łeb do góry, zmuszając go do stawania na tylnychnogach, a raz opuszcza-łem na dół.Sztukę tę powtórzyłemparokrotnie, po czym poklepałem go po szyi, po piersiach iprzednich nogach, przemawiającjednocześ-nie do niego silnym,przenikliwym głosem, w koficu szybkirn ruchem wskoczyłem muna grzbiet.Koń wspiął się na tylne nogi, lecz głos mójdoprowadził go do porządku.Stanął drżąc na całym ciele i jakbypłacząc z żalu za utraconą swobodą, lecz ułagodzony zupełnie iposłu-szny najmniejszemu memu skinieiu.Jeszcze razpoklepałem go po 163 sryi, po crym wolno objechałem podwórzekilka rary.Stanąwsry przed Mongołem rzekłem z uśmiechem:- Powiedziałem, że mori-mori będzie mój!- Znasz tę rasę? - zapytał zdumiony.- Jestem przecież jezdzcem.- Pdk, widzę to.Ale koń nie jest jeszcze twój.Powiedziałem, że ci! go dam, ale nie powiedziałem kiedy.- A więc powiedz.- Phy pomówi z tobą o tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]