[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruszyli.Jej ciało tuż przed nim, takie znajome, delikatne.Przywarł do niej mocno, teraz nabrał odwagi, objął ramionami jej szczupłe barki, wjednej ręce trzymał lejce, drugą położył na jej brzuchu.Kiedy pochylił się nad nią, słyszał,jak krew płynie w jej żyłach.Zauważył, że ona się uśmiecha.Niebieskawy zmierzch nastał wcześnie, cienie robiły się coraz czarniejsze, konturypowoli się rozmywały.Drzewa trwały nieruchomo wzdłuż drogi, ale koń pewnie stawiał nogi na zamarzniętejziemi.Nie było wiatru, nie było księżyca.Ciemne grudniowe niebo ponad światem.Takie niskie, że Reinie się zdawało, iż wierzchołki drzew dziurawią gęste chmury.Przed bramą Zamku Marji koń zwolnił.Powoli wjechali na żwirową alejkę.Okna wielkiego salonu były oświetlone.- Czekają na nas - powiedziała Reina.- Kto taki?- Nasi weselni goście.Zakręciło mu się w głowie.Ale ona wciąż przy nim była, a to najważniejsze.Z każdą minutą nabierał pewności,że chociaż to nieprawdopodobne, to jednak nie jest sen.Może oboje umarli.Może zmarł tamw domu, w fotelu, i poszedł prosto do nieba, nawet tego nie zauważywszy.Musiał się roześmiać.Reina także kręciła głową, wyglądała, jakby za chwilę miała wybuchnąć śmiechem.- Chyba się.przestraszysz.Rozwiązała ów tobołek przytroczony do siodła.Kiedy szare płótno się rozsunęło,zobaczył w środku kolorowy jedwab.Wpatrywał się w nią jak zaczarowany.Reina wolno potrząsała głową.- Tak jest - uśmiechnęła się.- Tyle dziwnego się ze mną działo.A ty.ty musiszposłusznie iść za mną, jeśli chcesz mnie mieć.- W ogień i wodę - powiedział i także uśmiechał się do niej, wciąż nie dowierzając.Skinęła głową i weszła do domu.Słyszał głosy, brzęk szkła, szum przyciszonychrozmów z wielkiej sali.Ale Reina prowadziła go gdzie indziej, do małego saloniku przyschodach.Byli sami, w pokoju panowało ciepło.- Reina.ja nie mogę tego pojąć.przychodzisz do mnie, w końcu przychodzisz.Boże, jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek.Twoje oczy płoną!- One żyją - odparła z powagą.- Przedtem tak nie było.Chciał jej dotknąć, poczuć, że to jej wychudzone ciało jest silne i rzeczywiste.Aleona stała pośrodku, zdjęła z siebie wełniany płaszcz, pod którym miała prostą, błękitną szatę.- Ubierz mnie - powiedziała, wskazując głową węzełek, który cały czas trzymała wręce.Widział ją spod zmrużonych powiek, widział każdy jej ruch, czuł każde uderzenieserca, niczym taniec w marzeniu sennym.Ale teraz to jest prawda.Ona uśmiechnęła się tylko do niego, odrzuciła włosy na plecy, kiedy owa szeroka,niebieska szata opadła na podłogę.Nie był w stanie oddychać.Chciał do niej dopaść, pogrążyć się w jej bliskości, kochać ją tak, by zrozumiała, żewłaściwie nigdy się nie rozstawali.Ale jego ręce były posłuszne temu nieśmiałemu uśmiechowi w jej oczach.Poczekaj, zdawał się mówić uśmiech.Ja tęsknię tak samo jak ty, ale powinniśmy poczekać.Nie potrwa to długo, a najważniejsze, że będziemy czekać razem.Całe jego ciało przeniknął dreszcz, w tej samej chwili czuł się bezradny i pewny.- Jeśli jesteś tym, za kogo cię biorę, to je rozpoznasz.To są moje siostry.Wszystkie.W jakiś cudowny sposób, Arill.Drzwi się otworzyły.Te same stłumione rozmowy.Niektóre z kobiet zastygły, z łyżką w pół drogi do ustalbo z kieliszkiem wina przy wargach.Ale Matka wstała i wyciągnęła przed siebie ręce.- To jest Arill, mężczyzna, którego kocham - oznajmiła Reina spokojnie.- Chcę gopoślubić.Teraz.Tak, jak to było we śnie.Wyglądało na to, że Matka rozumie.Gestem dała znak, by Ravi stanął po jednejstronie, Johanna po drugiej.Dała kolejny znak i na małym stoliku, pełnym suszonych i niewielu świeżychkwiatów, położono biały obrus.Były tam też świece, dokładnie takie jak Reina widziała w swoim śnie.Ramię ojca.I twarz Arilla, bez maski, piękniejsza niż jakakolwiek inna i dla niej zupełnie wolnaod blizn.Znowu popłynęły słowa.Zwróciła uwagę na to, że Matka nie złączyła im rąk, nie prosiła, by obiecywali cośinnego, jak tylko to, że będą się starać zachować miłość.Przemawiała do nich czystymgłosem:- Przybyliście tu razem i pozostaniecie razem, dopóki skrzydła śmierci nie przetnąwspólnych dni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ruszyli.Jej ciało tuż przed nim, takie znajome, delikatne.Przywarł do niej mocno, teraz nabrał odwagi, objął ramionami jej szczupłe barki, wjednej ręce trzymał lejce, drugą położył na jej brzuchu.Kiedy pochylił się nad nią, słyszał,jak krew płynie w jej żyłach.Zauważył, że ona się uśmiecha.Niebieskawy zmierzch nastał wcześnie, cienie robiły się coraz czarniejsze, konturypowoli się rozmywały.Drzewa trwały nieruchomo wzdłuż drogi, ale koń pewnie stawiał nogi na zamarzniętejziemi.Nie było wiatru, nie było księżyca.Ciemne grudniowe niebo ponad światem.Takie niskie, że Reinie się zdawało, iż wierzchołki drzew dziurawią gęste chmury.Przed bramą Zamku Marji koń zwolnił.Powoli wjechali na żwirową alejkę.Okna wielkiego salonu były oświetlone.- Czekają na nas - powiedziała Reina.- Kto taki?- Nasi weselni goście.Zakręciło mu się w głowie.Ale ona wciąż przy nim była, a to najważniejsze.Z każdą minutą nabierał pewności,że chociaż to nieprawdopodobne, to jednak nie jest sen.Może oboje umarli.Może zmarł tamw domu, w fotelu, i poszedł prosto do nieba, nawet tego nie zauważywszy.Musiał się roześmiać.Reina także kręciła głową, wyglądała, jakby za chwilę miała wybuchnąć śmiechem.- Chyba się.przestraszysz.Rozwiązała ów tobołek przytroczony do siodła.Kiedy szare płótno się rozsunęło,zobaczył w środku kolorowy jedwab.Wpatrywał się w nią jak zaczarowany.Reina wolno potrząsała głową.- Tak jest - uśmiechnęła się.- Tyle dziwnego się ze mną działo.A ty.ty musiszposłusznie iść za mną, jeśli chcesz mnie mieć.- W ogień i wodę - powiedział i także uśmiechał się do niej, wciąż nie dowierzając.Skinęła głową i weszła do domu.Słyszał głosy, brzęk szkła, szum przyciszonychrozmów z wielkiej sali.Ale Reina prowadziła go gdzie indziej, do małego saloniku przyschodach.Byli sami, w pokoju panowało ciepło.- Reina.ja nie mogę tego pojąć.przychodzisz do mnie, w końcu przychodzisz.Boże, jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek.Twoje oczy płoną!- One żyją - odparła z powagą.- Przedtem tak nie było.Chciał jej dotknąć, poczuć, że to jej wychudzone ciało jest silne i rzeczywiste.Aleona stała pośrodku, zdjęła z siebie wełniany płaszcz, pod którym miała prostą, błękitną szatę.- Ubierz mnie - powiedziała, wskazując głową węzełek, który cały czas trzymała wręce.Widział ją spod zmrużonych powiek, widział każdy jej ruch, czuł każde uderzenieserca, niczym taniec w marzeniu sennym.Ale teraz to jest prawda.Ona uśmiechnęła się tylko do niego, odrzuciła włosy na plecy, kiedy owa szeroka,niebieska szata opadła na podłogę.Nie był w stanie oddychać.Chciał do niej dopaść, pogrążyć się w jej bliskości, kochać ją tak, by zrozumiała, żewłaściwie nigdy się nie rozstawali.Ale jego ręce były posłuszne temu nieśmiałemu uśmiechowi w jej oczach.Poczekaj, zdawał się mówić uśmiech.Ja tęsknię tak samo jak ty, ale powinniśmy poczekać.Nie potrwa to długo, a najważniejsze, że będziemy czekać razem.Całe jego ciało przeniknął dreszcz, w tej samej chwili czuł się bezradny i pewny.- Jeśli jesteś tym, za kogo cię biorę, to je rozpoznasz.To są moje siostry.Wszystkie.W jakiś cudowny sposób, Arill.Drzwi się otworzyły.Te same stłumione rozmowy.Niektóre z kobiet zastygły, z łyżką w pół drogi do ustalbo z kieliszkiem wina przy wargach.Ale Matka wstała i wyciągnęła przed siebie ręce.- To jest Arill, mężczyzna, którego kocham - oznajmiła Reina spokojnie.- Chcę gopoślubić.Teraz.Tak, jak to było we śnie.Wyglądało na to, że Matka rozumie.Gestem dała znak, by Ravi stanął po jednejstronie, Johanna po drugiej.Dała kolejny znak i na małym stoliku, pełnym suszonych i niewielu świeżychkwiatów, położono biały obrus.Były tam też świece, dokładnie takie jak Reina widziała w swoim śnie.Ramię ojca.I twarz Arilla, bez maski, piękniejsza niż jakakolwiek inna i dla niej zupełnie wolnaod blizn.Znowu popłynęły słowa.Zwróciła uwagę na to, że Matka nie złączyła im rąk, nie prosiła, by obiecywali cośinnego, jak tylko to, że będą się starać zachować miłość.Przemawiała do nich czystymgłosem:- Przybyliście tu razem i pozostaniecie razem, dopóki skrzydła śmierci nie przetnąwspólnych dni [ Pobierz całość w formacie PDF ]