[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kamień nadal był ciepły od ognia, który spalił gospodę.Poczuła się odrobinę bezpieczniej.Żaden dorosły nie wciśnie się w tak małą kryjówkę, a na pewno nie coś równie dużego jakpotwory.Ale zawsze mogą dosięgnąć ją włóczniami albo mieczami.Wzdrygnęła się nawspomnienie istoty z mackami zamiast rąk, wyobrażając sobie długie pokryte przyssawkamikończyny poszukujące jej w ciemności niczym wielkie węże.Ścisnęła amulet w kształcie młota, który dał jej stary Ojciec Tempelman i pomodliła siędo Sigmara, by wybawił ją od wszystkich wężorękich rzeczy.Starała się nie dopuścić dosiebie ostatniego wspomnienia - widoku kapłana uciekającego ulicą z małą Lotte Bernhoff narękach.Rogaty olbrzym nadział go na włócznię.Broń przebiła zarówno Tempelmana jak ipięciolatkę, unosząc ich w powietrze jakby nic nie ważyli.- Tu się stało coś strasznego, człeczyno - powiedział głos.Był głęboki, burkliwy igardłowy, ale nie brzmiał jak okropne warczenie bestii.Akcent był obcy, jakby Reikspiel niestanowił naturalnego języka przemawiającego.Przypominał Kat nieznajomych, którymniegdyś usługiwała w gospodzie.Krasnoludy - tak nazywał ich Stary Ingmar, który uważał się za podróżnika, ponieważ razpojechał do Nuln.Byli niscy, niewiele niżsi niż ona sama, ale znacznie grubsi i ciężsi niżjakikolwiek dorosły człowiek.Nosili szare płaszcze i choć nazywali siebie kupcami, mielitopory i tarcze.Smutnie rozmawiali niskimi, melodyjnymi głosami, a gdy się upili,przyłączali się do śpiewu z wioskowymi.Jeden pokazał jej mechanicznego ptaka, cudownietrzepoczącego metalowymi skrzydłami i śpiewającego metalicznym głosem.Błagałałysiejącego Karla, gospodarza tawerny, by jej to kupił, ale chociaż kochał ją jakby była jegowłasną córką, po prostu potrząsnął głową i dalej polerował szkła mówiąc, że w żaden sposóbnie może sobie pozwolić na takie cacko.Poczuła dreszcz, gdy pomyślała co stało się z Karlem, grubą Heide i innymi w gospodzie,których uważała za swoją rodzinę.Słyszała krzyki, gdy potworna horda niszczyła wioskę podwodzą dziwnego wojownika w czarnej zbroi.Widziała szeregi mieszkańców wioskipopędzanych do marszu w kierunku wielkiego ogniska na placu.- Może powinniśmy wyjść, Gotrek.Sądząc po wyglądzie, niezdrowo jest zostawać tudłużej - powiedział z bliska inny głos.Kat uznała, że ten zdecydowanie należy do człowieka.Był delikatny i miękki, z kulturalnym akcentem podobnym do głosu Doktora Gebhardta.Wumyśle Kat błysnęła krótka iskra nadziei.Z całą pewnością potwór nie może mieć takbrzmiącego głosu.A może jednak? Podobnie jak pozostali wioskowi, dorastający w głębiach dzikich lasów,Kat słyszała różne opowieści.O wilkach wyglądających jak ludzie, zanim zostaną wpuszczeniprzez nic nie podejrzewających wieśniaków.O dzieciach, które wyglądały normalnie, ażwyrosły w ohydne zmutowane monstra zabijające swoje własne rodziny.O drwalach, którzysłyszeli płacz dziecka w głębokiej puszczy o zmroku i którzy wyruszyli to zbadać, ale nigdynie wrócili.Słudzy Mrocznych Mocy byli diabelscy i przebiegli, oraz znali wiele sposobówzwabienia niebacznych ku śmierci.- Nie, dopóki nie dowiemy się co tutaj się stało.Na Grungni, to jest rzeźnia! - odezwał sięponownie pierwszy głos, nienaturalnie głośny wśród ciszy.- Jakakolwiek siła potrafi zrobić coś takiego otoczonej murem osadzie, z pewnościązgniecie nas jak robactwo.Spójrz na wyrwy w ścianach twierdzy! Odejdźmy stąd.-Kulturalny głos podszyty był strachem, który odbijał się przerażeniem we własnej piersi Kat.Raz jeszcze pojawiły się przed nią obrazy ubiegłej nocy.Zaczęło się od wielkiegogrzmotu, chociaż niebo było czyste.Przypominała sobie dzwon bijący na alarm, orazpękającą bramę.Pamiętała pęd ku drzwiom gospody i widok zwierzoludzi zalewającychulice, podpalających wioskę i atakujących wszystkich mieczami.Wielka postać podniosła z łatwością młynarza Johana nad swoją koźlą głowę i cisnęłanim w płonącą chatę.Mały Gustav, syn Johana, został przebity widłami przez pierś, a potemposzarpany na kawałki przez dwie zdeformowane kreatury w ubraniach żebraków.Ich twarzepokrywały splecione grzywy włosów i jaszczurcza skóra.Chciała zapomnieć, jak wyrywałyze zwłok strzępy ciała i wpychały je sobie łapczywie w usta z kłami.Pamiętała, jak zastanawiała się dlaczego Hrabia Klein i jego żołnierze nie przychodzą,aby ich bronić, ale kiedy spojrzała na zamek otrzymała odpowiedź.Wieże stały w ogniu.Natle płomieni widoczne były sylwetki powieszonych na szubienicach.Domyślała się że to byliludzie Kleina.Karl wepchnął ją do środka i zasunął drzwi, a potem przed wejściem ułożył stos zestołów.Karl i pomocnik Ulf, a nawet Heide, żona Karla, trzymali noże i inne narzędziakuchenne, żałosna obrona przeciw dzikiemu motłochowi, który na ulicach za drzwiami ryczałz uciechy i szaleństwa.Stali w kole, z bladymi obliczami, pocąc się w migoczącym świetle pochodni, gdy nazewnątrz nie ustawały hałasy zabijania i niszczenia.Zdawało się, jakby ich wszystkienajmroczniejsze koszmary spełniły się, jakby potworne, mityczne siły czające się w sercu lasuwreszcie ruszyły by zagarnąć swoje.Przez chwilę wydawało się, że gospoda zostanie nietknięta, ale wówczas potężneuderzenie wyrwało drzwi z zawiasów i kilka ogromnych zwierzoludzi zepchnęło na bokspiętrzone meble.Kat dokładnie pamiętała zadymione powietrze, jakie wdarło się zotwarciem drzwi.Ulf z piskliwym okrzykiem natarł na wiodącego potwora.Stwór uderzył go w głowęwielką pałką, rozbijając mu czaszkę i rozchlapując mózg po izbie.Kar wrzasnęła, gdygalaretowata substancja uderzyła ją w twarz i ześlizgnęła się po policzku.Kiedy otworzyła swoje oczy spojrzała w oblicze śmierci.Nachylał się nad nią ogromnystwór.Miał ludzkie kształty, ale głowę kozła z rogami skręconymi na kształt runicznegoznaku X.Jego potężne ciało pokrywało rudawe futro.Masywna pałka poplamiona byłamózgiem Ulfa.Zwierzoczłek spojrzał na nią i dostrzegła, że potwór nie ma oczu, tylko puste płaty skóryw miejscu oczodołów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Kamień nadal był ciepły od ognia, który spalił gospodę.Poczuła się odrobinę bezpieczniej.Żaden dorosły nie wciśnie się w tak małą kryjówkę, a na pewno nie coś równie dużego jakpotwory.Ale zawsze mogą dosięgnąć ją włóczniami albo mieczami.Wzdrygnęła się nawspomnienie istoty z mackami zamiast rąk, wyobrażając sobie długie pokryte przyssawkamikończyny poszukujące jej w ciemności niczym wielkie węże.Ścisnęła amulet w kształcie młota, który dał jej stary Ojciec Tempelman i pomodliła siędo Sigmara, by wybawił ją od wszystkich wężorękich rzeczy.Starała się nie dopuścić dosiebie ostatniego wspomnienia - widoku kapłana uciekającego ulicą z małą Lotte Bernhoff narękach.Rogaty olbrzym nadział go na włócznię.Broń przebiła zarówno Tempelmana jak ipięciolatkę, unosząc ich w powietrze jakby nic nie ważyli.- Tu się stało coś strasznego, człeczyno - powiedział głos.Był głęboki, burkliwy igardłowy, ale nie brzmiał jak okropne warczenie bestii.Akcent był obcy, jakby Reikspiel niestanowił naturalnego języka przemawiającego.Przypominał Kat nieznajomych, którymniegdyś usługiwała w gospodzie.Krasnoludy - tak nazywał ich Stary Ingmar, który uważał się za podróżnika, ponieważ razpojechał do Nuln.Byli niscy, niewiele niżsi niż ona sama, ale znacznie grubsi i ciężsi niżjakikolwiek dorosły człowiek.Nosili szare płaszcze i choć nazywali siebie kupcami, mielitopory i tarcze.Smutnie rozmawiali niskimi, melodyjnymi głosami, a gdy się upili,przyłączali się do śpiewu z wioskowymi.Jeden pokazał jej mechanicznego ptaka, cudownietrzepoczącego metalowymi skrzydłami i śpiewającego metalicznym głosem.Błagałałysiejącego Karla, gospodarza tawerny, by jej to kupił, ale chociaż kochał ją jakby była jegowłasną córką, po prostu potrząsnął głową i dalej polerował szkła mówiąc, że w żaden sposóbnie może sobie pozwolić na takie cacko.Poczuła dreszcz, gdy pomyślała co stało się z Karlem, grubą Heide i innymi w gospodzie,których uważała za swoją rodzinę.Słyszała krzyki, gdy potworna horda niszczyła wioskę podwodzą dziwnego wojownika w czarnej zbroi.Widziała szeregi mieszkańców wioskipopędzanych do marszu w kierunku wielkiego ogniska na placu.- Może powinniśmy wyjść, Gotrek.Sądząc po wyglądzie, niezdrowo jest zostawać tudłużej - powiedział z bliska inny głos.Kat uznała, że ten zdecydowanie należy do człowieka.Był delikatny i miękki, z kulturalnym akcentem podobnym do głosu Doktora Gebhardta.Wumyśle Kat błysnęła krótka iskra nadziei.Z całą pewnością potwór nie może mieć takbrzmiącego głosu.A może jednak? Podobnie jak pozostali wioskowi, dorastający w głębiach dzikich lasów,Kat słyszała różne opowieści.O wilkach wyglądających jak ludzie, zanim zostaną wpuszczeniprzez nic nie podejrzewających wieśniaków.O dzieciach, które wyglądały normalnie, ażwyrosły w ohydne zmutowane monstra zabijające swoje własne rodziny.O drwalach, którzysłyszeli płacz dziecka w głębokiej puszczy o zmroku i którzy wyruszyli to zbadać, ale nigdynie wrócili.Słudzy Mrocznych Mocy byli diabelscy i przebiegli, oraz znali wiele sposobówzwabienia niebacznych ku śmierci.- Nie, dopóki nie dowiemy się co tutaj się stało.Na Grungni, to jest rzeźnia! - odezwał sięponownie pierwszy głos, nienaturalnie głośny wśród ciszy.- Jakakolwiek siła potrafi zrobić coś takiego otoczonej murem osadzie, z pewnościązgniecie nas jak robactwo.Spójrz na wyrwy w ścianach twierdzy! Odejdźmy stąd.-Kulturalny głos podszyty był strachem, który odbijał się przerażeniem we własnej piersi Kat.Raz jeszcze pojawiły się przed nią obrazy ubiegłej nocy.Zaczęło się od wielkiegogrzmotu, chociaż niebo było czyste.Przypominała sobie dzwon bijący na alarm, orazpękającą bramę.Pamiętała pęd ku drzwiom gospody i widok zwierzoludzi zalewającychulice, podpalających wioskę i atakujących wszystkich mieczami.Wielka postać podniosła z łatwością młynarza Johana nad swoją koźlą głowę i cisnęłanim w płonącą chatę.Mały Gustav, syn Johana, został przebity widłami przez pierś, a potemposzarpany na kawałki przez dwie zdeformowane kreatury w ubraniach żebraków.Ich twarzepokrywały splecione grzywy włosów i jaszczurcza skóra.Chciała zapomnieć, jak wyrywałyze zwłok strzępy ciała i wpychały je sobie łapczywie w usta z kłami.Pamiętała, jak zastanawiała się dlaczego Hrabia Klein i jego żołnierze nie przychodzą,aby ich bronić, ale kiedy spojrzała na zamek otrzymała odpowiedź.Wieże stały w ogniu.Natle płomieni widoczne były sylwetki powieszonych na szubienicach.Domyślała się że to byliludzie Kleina.Karl wepchnął ją do środka i zasunął drzwi, a potem przed wejściem ułożył stos zestołów.Karl i pomocnik Ulf, a nawet Heide, żona Karla, trzymali noże i inne narzędziakuchenne, żałosna obrona przeciw dzikiemu motłochowi, który na ulicach za drzwiami ryczałz uciechy i szaleństwa.Stali w kole, z bladymi obliczami, pocąc się w migoczącym świetle pochodni, gdy nazewnątrz nie ustawały hałasy zabijania i niszczenia.Zdawało się, jakby ich wszystkienajmroczniejsze koszmary spełniły się, jakby potworne, mityczne siły czające się w sercu lasuwreszcie ruszyły by zagarnąć swoje.Przez chwilę wydawało się, że gospoda zostanie nietknięta, ale wówczas potężneuderzenie wyrwało drzwi z zawiasów i kilka ogromnych zwierzoludzi zepchnęło na bokspiętrzone meble.Kat dokładnie pamiętała zadymione powietrze, jakie wdarło się zotwarciem drzwi.Ulf z piskliwym okrzykiem natarł na wiodącego potwora.Stwór uderzył go w głowęwielką pałką, rozbijając mu czaszkę i rozchlapując mózg po izbie.Kar wrzasnęła, gdygalaretowata substancja uderzyła ją w twarz i ześlizgnęła się po policzku.Kiedy otworzyła swoje oczy spojrzała w oblicze śmierci.Nachylał się nad nią ogromnystwór.Miał ludzkie kształty, ale głowę kozła z rogami skręconymi na kształt runicznegoznaku X.Jego potężne ciało pokrywało rudawe futro.Masywna pałka poplamiona byłamózgiem Ulfa.Zwierzoczłek spojrzał na nią i dostrzegła, że potwór nie ma oczu, tylko puste płaty skóryw miejscu oczodołów [ Pobierz całość w formacie PDF ]