[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właściwie od momentu, gdy Kaziu Czapeczka znalazł tu Ilonkę,nic już nie jest pewne.Poza tym, że Ilonka ma rozsunięte nogi,zmasakrowaną szyję i twarz wtuloną w błoto.Leżąc w ten biednysposób, roztapia się w strugach ulewy.Przez chwilę wydaje sięwszystkim, że jej głowa drgnęła, ale to tylko wiatr poruszył niebieskąchustką.Pod drzewem dostrzegłem Nieśmiałego Teda.Stał oparty o pieńsosny, pepegi wbił w rozmokniętą ziemię, na głowę naciągnął kaptur.Z trudem go poznałem.Wyglądał w tym przebraniu jak myśliwy, nie jakTed.Pomyślałem złośliwie, że może chciałbym, żeby się okazało, że towłaśnie on upolował Ilonkę Szczęście.Jej wielki przyjaciel i opiekun.%7łe to jego delikatne ręce kurczowo zaciskały niebieską chustkę, aż doostatniego westchnienia Ilonki.Nikt inny, ale właśnie Nieśmiały Ted, który za mało mówi, aby nie wydawać się podejrzanym.Alewystarczyło uważnie na niego spojrzeć, aby wiedzieć, że to nie jegorobota.Ted bowiem cierpiał od samego widoku Ilonki.Podszedłemcicho i klepnąłem go w ramię.Potrzebowałem tego gestu, żeby uwolnićsię od zawstydzenia, w jakie wprawiły mnie własne myśli.Ted spojrzałna mnie i skinął głową, jak Belka, gdy daje nam rozgrzeszenie.Szukałem wzrokiem Gośki.Jeżeli naprawdę przyjechała,przyszłaby tu przecież, stanęła w cieniu Ilonkowego nieszczęścia.Boz Hermańców można wyjechać, ale nie można od nich uciec.Milczeliśmy, dopóki ci z policji nie zabrali się do przekładaniaIlonki na specjalne nosze.Do tego czasu wstrzymywaliśmy oddechy,słowa i łzy.Ale gdy kilku mężczyzn dzwignęło ją z ziemi, Hermańcezapłakały.Ten nasz dziwny płacz, przerywany przeciągłym wiatrem, tennasz zbiorowy skowyt będzie odzywał się w mojej głowie już zawszei przypominał, jak boli bezradność.Gdy kolumna samochodów odjechała spod lasu, zabrawszy Ilonkę,jej matkę i doktora, dopadła nas piekielna ciemność.Niemraworuszyliśmy do wsi, prowadzeni przez szarłatańskie zarośla światłemdrwalowych latarek.Co chwilę ktoś się potykał i zapadał w błocie.Natychmiast wyciągały się do niego pomocne ręce.Ja też w ostatniejchwili schwyciłem jakąś staruszkę, której noga ugrzęzła w rozmokniętejglinie.Spojrzała na mnie z wdzięcznością. Mama?  przeraziłem się.A potem szliśmy już razem.Wolno, jak na pogrzebie.Rzędami,których nikt nie ustawiał.Z wieńcami martwych myśli, z opuszczonymigłowami, czując tylko grząską ziemię pod naszym ciężkim krokiem.Wziąłem matkę pod ramię, a ona starała się dotrzymać mi kroku.I tak brnęliśmy przez szarłatańskie lasy, potem przez pustki, aż dopierwszych chałup, ukrytych w dawno przekwitłych jabłoniach.Minęliśmy zgodnie ciemne zagrody i za księdzem Belką skierowaliśmysię do kościoła.Jakby to była najprawdziwsza niedziela, jakby naszawezwał swym głębokim tonem dzwon odnowiony przez Hermana.A potem, skuleni w ławkach, modliliśmy się, powtarzając za Belkąświęte słowa, które miały nam przynieść ulgę.I kiedy skończyliśmy te nocne żebry o duszę Ilonki, to niechrześcijańskie wołanie o śmierć za śmierć, Belka stanął na ambonie. Opuściło nas Szczęście  powiedział. Teraz musimy na niepowtórnie zasłużyć, bo kiedy było obok, nie zauważyliśmy go.Kiedyuśmiechało się do nas, nie rozumieliśmy go.Kiedy mieszkało z nami,pozwoliliśmy mu odejść.Długo jeszcze w milczeniu siedzieliśmy z Edkiem na gankumojego domu.Paliliśmy papierosy, patrząc na nikłe światełka, powoligasnące w sąsiedzkich oknach. Myśl, co chcesz  odezwał się w końcu Edek. Ale ktośnaprawdę widział Kostka na Szarłatach.Chyba drwale.Ci, co robiąu Wiśni na zrębie. Oby się mylili  westchnąłem. Też bym chciał. Edek zapiął kurtkę przeciwdeszczową. Lejejak diabli  warknął z gniewem. Rzeczywiście, ostro daje  zgodziłem się, choć obaj mieliśmygłęboko w dupie dzisiejszą pogodę. A jeszcze wczoraj chciałem postawić Ilonce piwo  odezwał sięEdek spod drzwi. Szkoda, że nie zdążyłem.Jakoś lepiej bym się terazczuł. Dzisiaj każdy by jej postawił  westchnąłem. Nawet Belka. Tylko, wiesz. Edek jakoś nie mógł wyjść, choć chciałemzostać sam. Wciąż nie kumam, dlaczego właśnie Ilonka? Kto jak kto,ale ona nikomu nic złego nie zrobiła  ciągnął w zamyśleniu. Ponoć już tak jest. Wzruszyłem ramionami. Na cierpieniezasługują najlepsi.To taka nagroda, którą dają ci w niebie.Bonus taki nadobrą nieśmiertelność. Pieprzysz jak Belka  skrzywił się Edek. Co Ilonce po tymbonusie? Po tym, że ten chuj, co ją.no wiesz.pójdzie do piekła? Ile totrzeba czekać, żeby skurwiel cierpiał, a i tak nie ma pewności, żedostanie za swoje.Jakoś nikt z piekła nie wrócił, żeby zdać relacjęo tamtejszych zwyczajach. A może takie odejście jest nagrodą?  szepnąłem. Jeślinajwiększe piekło mamy na ziemi, to to by była nagroda, no nie? mówiąc o ziemskim piekle, pomyślałem, nie wiadomo dlaczego,o matce.  No to przynajmniej z tego piekła Ilonka nawiała  zakończyłEdek i naciągnął kaptur.Nie spodobał mi się w tym kapturze.Podobnie jak Ted.Podświadomie czułem, że zbrodniarz, o którym myślą dzisiaj całeHermańce, też miał na głowie kaptur.Z pewnością go miał, bo cóż to zakat bez kaptura?Edek zniknął za krzakami mokrych piwonii, a ja dalej siedziałemna ganku, zastanawiając się, czy Ilonka Szczęście dostała kiedyś kwiaty.Tak po prostu.Czy przyszedł do niej ktoś i powiedział:  IlonkoSzczęście, przyniosłem ci mały bukiecik.Mam nadzieję, że sięucieszysz.26Następnego dnia w drzwiach stołowego stanął ojciec.Niewyglądał najlepiej.Przypominał pacjenta po nieodpowiedniej kuracji,której oznaki na stałe oszpeciły jego ciało i duszę.Patrzył na nas z takąniepewnością, że nawet analfabeta wyczytałby ją z jego wyblakłychoczu. Pora deszczów nadeszła  powiedział zgaszonym głosem.Trzeba rynnę przy ganku wymienić, bo bruk wypłukuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl