[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Owadów było tyle, że ledwie się dało wejść na schody, i już niemal u celu Leewdepnął w plamę rozciśniętych pasikoników na najwyższym schodku.Butomsknął mu się, Lee się poślizgnął, noga wyskoczyła mu między słupkibalustrady, i gdy runął, jakby ziemia się pod nim rozstąpiła, rozległ się trzask, cośjak suchy patyk w mocnym ogniu, i zaraz Lee siedział już nieruchomo, ze zdrowąnogą sterczącą za balustradą, podczas gdy ta druga zawinęła się pod nim, jakbynie byłow niej żadnych kości.Wrzasnął tak, że niemal zagłuszył rojące się szarańczaki. Moja noga.Niech to diabli! Już po niej, Byku.Już po niej.Bykuprzyklęknął obok. Słonko zaraz się tam wbije przez tedrzwi od tyłu powiedział. Przyda się jej szybka pomoc.Musisz po-czekać. Jezus Maria, ależ boli.Dawaj, Byku.Idz już.Gdy Byku ruszył do drzwi, Lee szarpnięciem wyciągnął pasek i wetknął gosobie między zęby, starając się znów nie wrzasnąć.Przy drzwiach Byku nie bawił się w pukanie.To już odpadło.Kopnął je zrozmachem, całą stopą, i odskoczyły w głąb, jak kłapiący jęzor.Wpadł dośrodka, zrobiło się ciemno, gdy drzwi wróciły na miejsce, i nic nie widział, naglejednak coś poczuł, gorąco u nasady kręgosłupa, nisko, nisko, i minął ułameksekundy, nim zdał sobie sprawę, że ktoś od tyłu wbił weń nóż.Clyde rąbnął w drzwi całym ciałem, ale te były solidne i oddały tak, że prawiespadł ze schodów. Jasny szlag warknął i znów się na nie rzucił.Tym razem coś strzeliło w futrynie, ale nie do końca, więc Clyde uderzył wdrzwi jeszcze raz, Słonko wraz z nim, i wpadły do środka, sypiąc drzazgami,więc weszli do mieszkania, zamykając drzwi za sobą, żeby pasikoniki nie lazły.Byku zamachnął się kolbą strzelby wstecz i po łuku, i w coś trafił.Napór nanóż zelżał.Jednak ostrze tkwiło w miejscu, i pomyślał sobie: Kurde, dorwany odtylca, to nie w porządku, nie ja.Zawsze byłem czujny, a tu, psiakrew, czuję, jakmi siedzi kosa w plecach, a utknęła jak bycza pyta w kurzej dupie.Obrócił się więc ku temu, kto go dzgnął, i poczuł, że ten łapie go od przodu zanogi zrozumiał, że po ciemku zdzielił go kolbą i zwalił na podłogę, terazjednak napastnik zaraz go przewróci, i to na plecy, na rękojeść noża.Padając, obrócił ciało, próbował wylądować na boku, i nawet mu się udało.Prawie.Ale częściowo walnął też rękojeścią i poczuł, jak nóż wrzyna się głębiej,jakby ktoś zabił mu tam potężnego ćwieka.Całe wnętrze ciała rozpaliło mu siężywym ogniem, że gorętszego nie było na całej ziemi, ale już po chwili ktoś.czycoś.gramolił się na Byka, niby jakiś karaluch.A że oczy oswoiły mu się już zmrokiem, a i świa-tło przesiąkało z zewnątrz przez szpary wokół niedomkniętych drzwi, nawetjeśli przytłumione przez ciałka milionów szarańczaków, Byku dostrzegł czarnątwarz pod melonikiem.I zaraz wokół szyi zacisnęły mu się potężne ręce.Próbował podciągnąć strzelbę, ale karaluch pacnął ją tak mocno, że wyleciała muz dłoni, i zaraz potem rzucił się na Byka całym ciężarem (wielki, kurna,karaluch), dociskając go do podłogi, na rękojeść noża, aż wrzasnął, a przedoczami zawirowały czarne plamki, a światło zza drzwi jakby przygasło, ale pochwili już był przytomny, choć może nie całkiem, bo wszystko widział jak przezmuślin.Próbował wyciągnąć ręce, capnąć karalucha za gardło, ale zdziałał tyle,że mu zrzucił melonik.Złapał tamtego za głowę, próbował go odepchnąć.Namacał coś kciukiem.Bliznę.Teraz jednak słabł już, czuł też coś ciepłego podsobą własną krew, rozlewającą się po całej podłodze, aż miał wrażenie, żewali się plecami w jakąś wielką sadzawkę.Obrócił kciuk i wetknął go w oko tegowielkiego karalucha, więc facet wykręcił się nieco, ale to wszystko było za mało.I wtedy ten wielki drab, wielki karaluch, znów naparł w dół, żeby nóż robił swoje.Jego twarz była coraz bliżej, Byku zobaczył zęby tamtego, kiedy on rozchyliłusta i dotknął nimi jego warg, i zaczął ssać.Pomyślał: O tak, mam nauczkę, oddziś nie będę już pakował nosa w cudze sprawy.Poczuł wtedy, że zbiera go naśmiech, ale nie mógł się śmiać.Od dziś.Jasne.Będę pilnował własnego nosa.Akurat, ani swojego, ani cudzego.I resztką sił chapnął dolną wargę Dwóch,zagryzł tak mocno, że poczuł, jak pękają mu trzonowce w głębi szczęki.Dwaj poderwał się, odepchnął, a Byku sięgnął do pasa, wyciągnął pistolet iwystrzelił.Kopnięcie broni wytrąciło mu ją z osłabionych palców, ale kula trafiłatamtego w brzuch.Dwaj wstał.Byku pomyślał: No do diabła, a mnie się wydawało, że ja jestem twardziel.Uniósł nieco głowę, ale zaraz opuścił ją z powrotem, myśląc: Co ma być, tobędzie, ze mną już koniec.Dwaj nakrył brzuch dłonią, przestąpił nad Bykiem w stronę drzwi, pchnął jena oścież.Do pokoju z buczeniem sypnęły się insekty.Wyszedł na podest przeddrzwiami, zamykając za sobą drzwi, delikatnie, jakby nic mu nie było.ZobaczyłLee siedzącego u szczytu schodów, z nogą podwiniętą pod ciałem jak kawałgrubego szlaucha i paskiem w zębach. Dostaliśmy powiedział Dwaj.Lee uniósł strzelbę, pociągnął za spust.Trafiony Dwaj zatoczył się wstecz,rąbnął w balustradę, deski trzasnęły i poleciał w dół; trochę trwało, nim uderzył oziemię.Posługując się jedną ręką, Lee przeładował strzelbę, podsunął się, byspojrzeć w dół, ściskając pasek w zębach, jak jastrząb z wężem w dziobie.Dwaj gdzieś znikł.Lee obrócił się tak daleko, jak mógł, od bólu w nodze oczy zaszły mu łzami, izobaczył z podwyższenia, że Dwaj zdołał wstać, szedł tam, w dole, zataczającsię, aż dotarł do samochodu Słonka, trzymając w garści melonik.Otworzyłdrzwi, założył kapelusz i wsiadł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Owadów było tyle, że ledwie się dało wejść na schody, i już niemal u celu Leewdepnął w plamę rozciśniętych pasikoników na najwyższym schodku.Butomsknął mu się, Lee się poślizgnął, noga wyskoczyła mu między słupkibalustrady, i gdy runął, jakby ziemia się pod nim rozstąpiła, rozległ się trzask, cośjak suchy patyk w mocnym ogniu, i zaraz Lee siedział już nieruchomo, ze zdrowąnogą sterczącą za balustradą, podczas gdy ta druga zawinęła się pod nim, jakbynie byłow niej żadnych kości.Wrzasnął tak, że niemal zagłuszył rojące się szarańczaki. Moja noga.Niech to diabli! Już po niej, Byku.Już po niej.Bykuprzyklęknął obok. Słonko zaraz się tam wbije przez tedrzwi od tyłu powiedział. Przyda się jej szybka pomoc.Musisz po-czekać. Jezus Maria, ależ boli.Dawaj, Byku.Idz już.Gdy Byku ruszył do drzwi, Lee szarpnięciem wyciągnął pasek i wetknął gosobie między zęby, starając się znów nie wrzasnąć.Przy drzwiach Byku nie bawił się w pukanie.To już odpadło.Kopnął je zrozmachem, całą stopą, i odskoczyły w głąb, jak kłapiący jęzor.Wpadł dośrodka, zrobiło się ciemno, gdy drzwi wróciły na miejsce, i nic nie widział, naglejednak coś poczuł, gorąco u nasady kręgosłupa, nisko, nisko, i minął ułameksekundy, nim zdał sobie sprawę, że ktoś od tyłu wbił weń nóż.Clyde rąbnął w drzwi całym ciałem, ale te były solidne i oddały tak, że prawiespadł ze schodów. Jasny szlag warknął i znów się na nie rzucił.Tym razem coś strzeliło w futrynie, ale nie do końca, więc Clyde uderzył wdrzwi jeszcze raz, Słonko wraz z nim, i wpadły do środka, sypiąc drzazgami,więc weszli do mieszkania, zamykając drzwi za sobą, żeby pasikoniki nie lazły.Byku zamachnął się kolbą strzelby wstecz i po łuku, i w coś trafił.Napór nanóż zelżał.Jednak ostrze tkwiło w miejscu, i pomyślał sobie: Kurde, dorwany odtylca, to nie w porządku, nie ja.Zawsze byłem czujny, a tu, psiakrew, czuję, jakmi siedzi kosa w plecach, a utknęła jak bycza pyta w kurzej dupie.Obrócił się więc ku temu, kto go dzgnął, i poczuł, że ten łapie go od przodu zanogi zrozumiał, że po ciemku zdzielił go kolbą i zwalił na podłogę, terazjednak napastnik zaraz go przewróci, i to na plecy, na rękojeść noża.Padając, obrócił ciało, próbował wylądować na boku, i nawet mu się udało.Prawie.Ale częściowo walnął też rękojeścią i poczuł, jak nóż wrzyna się głębiej,jakby ktoś zabił mu tam potężnego ćwieka.Całe wnętrze ciała rozpaliło mu siężywym ogniem, że gorętszego nie było na całej ziemi, ale już po chwili ktoś.czycoś.gramolił się na Byka, niby jakiś karaluch.A że oczy oswoiły mu się już zmrokiem, a i świa-tło przesiąkało z zewnątrz przez szpary wokół niedomkniętych drzwi, nawetjeśli przytłumione przez ciałka milionów szarańczaków, Byku dostrzegł czarnątwarz pod melonikiem.I zaraz wokół szyi zacisnęły mu się potężne ręce.Próbował podciągnąć strzelbę, ale karaluch pacnął ją tak mocno, że wyleciała muz dłoni, i zaraz potem rzucił się na Byka całym ciężarem (wielki, kurna,karaluch), dociskając go do podłogi, na rękojeść noża, aż wrzasnął, a przedoczami zawirowały czarne plamki, a światło zza drzwi jakby przygasło, ale pochwili już był przytomny, choć może nie całkiem, bo wszystko widział jak przezmuślin.Próbował wyciągnąć ręce, capnąć karalucha za gardło, ale zdziałał tyle,że mu zrzucił melonik.Złapał tamtego za głowę, próbował go odepchnąć.Namacał coś kciukiem.Bliznę.Teraz jednak słabł już, czuł też coś ciepłego podsobą własną krew, rozlewającą się po całej podłodze, aż miał wrażenie, żewali się plecami w jakąś wielką sadzawkę.Obrócił kciuk i wetknął go w oko tegowielkiego karalucha, więc facet wykręcił się nieco, ale to wszystko było za mało.I wtedy ten wielki drab, wielki karaluch, znów naparł w dół, żeby nóż robił swoje.Jego twarz była coraz bliżej, Byku zobaczył zęby tamtego, kiedy on rozchyliłusta i dotknął nimi jego warg, i zaczął ssać.Pomyślał: O tak, mam nauczkę, oddziś nie będę już pakował nosa w cudze sprawy.Poczuł wtedy, że zbiera go naśmiech, ale nie mógł się śmiać.Od dziś.Jasne.Będę pilnował własnego nosa.Akurat, ani swojego, ani cudzego.I resztką sił chapnął dolną wargę Dwóch,zagryzł tak mocno, że poczuł, jak pękają mu trzonowce w głębi szczęki.Dwaj poderwał się, odepchnął, a Byku sięgnął do pasa, wyciągnął pistolet iwystrzelił.Kopnięcie broni wytrąciło mu ją z osłabionych palców, ale kula trafiłatamtego w brzuch.Dwaj wstał.Byku pomyślał: No do diabła, a mnie się wydawało, że ja jestem twardziel.Uniósł nieco głowę, ale zaraz opuścił ją z powrotem, myśląc: Co ma być, tobędzie, ze mną już koniec.Dwaj nakrył brzuch dłonią, przestąpił nad Bykiem w stronę drzwi, pchnął jena oścież.Do pokoju z buczeniem sypnęły się insekty.Wyszedł na podest przeddrzwiami, zamykając za sobą drzwi, delikatnie, jakby nic mu nie było.ZobaczyłLee siedzącego u szczytu schodów, z nogą podwiniętą pod ciałem jak kawałgrubego szlaucha i paskiem w zębach. Dostaliśmy powiedział Dwaj.Lee uniósł strzelbę, pociągnął za spust.Trafiony Dwaj zatoczył się wstecz,rąbnął w balustradę, deski trzasnęły i poleciał w dół; trochę trwało, nim uderzył oziemię.Posługując się jedną ręką, Lee przeładował strzelbę, podsunął się, byspojrzeć w dół, ściskając pasek w zębach, jak jastrząb z wężem w dziobie.Dwaj gdzieś znikł.Lee obrócił się tak daleko, jak mógł, od bólu w nodze oczy zaszły mu łzami, izobaczył z podwyższenia, że Dwaj zdołał wstać, szedł tam, w dole, zataczającsię, aż dotarł do samochodu Słonka, trzymając w garści melonik.Otworzyłdrzwi, założył kapelusz i wsiadł [ Pobierz całość w formacie PDF ]