[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedyś ktoś ją rozpoznał i przypomniał sobie, że widział ją wtowarzystwie Vidala.Niektórzy pamiętali nawet jej imię.Nikt jednaknie widział jej w ciągu ostatnich tygodni.Czwartego dnia poszukiwańzacząłem podejrzewać, że kiedy ja najspokojniej w świeciekupowałem na dworcu bilety, Cristina opuściła dom z wieżyczką i poprostu zapadła się pod ziemię.Wtedy przypomniałem sobie, że rodzina Vidalów miałazarezerwowany na stałe pokój w hotelu Espańa, przy ulicy Sant Pau,za budynkiem Liceo.Korzystali z niego członkowie rodu, którzy wnoce operowych spektakli nie mieli ochoty lub z różnych względównie mogli wracać nad ranem do Pedralbes.Wiedziałem, że, przynajmniej w swoich chlubnych latach lwasalonowego, Vidal, podobnie jak jego szacowny ojciec, cieszył się wtym pokoju towarzystwem panien i pań, których wizyta w rezydencjirodu, w Pedralbes, czy to ze względu na dystyngowane, czyprzeciwnie, bardzo niskie pochodzenie owych dam, wzbudziłabyniepożądane plotki.Vidal, kiedy mieszkałem jeszcze w pensjonacie dońi Carmen,nieraz proponował mi, bym uczynił z pokoju użytek, gdyby kiedyśprzyszła mi ochota - jak to określił - rozebrać białogłowe wpomieszczeniu budzącym mniejszą grozę.Nie sądziłem, by Cristinazdecydowała się ukryć akurat w tym miejscu, jeśli w ogóle wiedziałao jego istnieniu, ale było ono ostatnim na mojej liście i żadne inne nieprzychodziło mi do głowy.Zapadał zmierzch, kiedy dotarłem do hotelu Espańa i zażądałemwidzenia z dyrektorem, powołując się na serdeczną przyjazń z panemVidalem.Pokazałem dyrektorowi fotografię Cristiny, on zaś, czyniączadość dyskrecji, uśmiechnął się uprzejmie i poinformował, że "innipodwładni" pana Vidal byli tu już kilka tygodni temu, pytając o tęsamą osobę, i że odpowiedział im dokładnie to co mnie: nigdy niewidział tej kobiety w swoim hotelu.Podziękowałem mu za jego nieskażoną przebłyskiemjakiegokolwiek uczucia grzeczność i przybity, skierowałem się dowyjścia.Przechodząc obok jadalni, za przeszkloną ścianą dojrzałemkątem oka znajomą twarz.Pryncypał, jedyny gość w całej sali,siedział przy stole, degustując coś, co z daleka wyglądało jak kostkicukru do kawy.Chciałem zniknąć jak najszybciej, kiedy właśnie się odwrócił i zpromiennym uśmiechem pomachał do mnie ręką.Zżymając się naprześladującego mnie pecha, odpowiedziałem na jego powitanie.Dałmi znak, bym podszedł.Powlokłem się do drzwi jadalni i wszedłemdo środka.- Cóż za miła niespodzianka, spotkać pana tutaj, mój przyjacielu.Właśnie o panu myślałem - odezwał się.Niechętnie uścisnąłem mu dłoń.- Byłem pewien, że nie ma pana w mieście - zauważyłem.- Wróciłem nieco wcześniej.Czy da się pan na coś zaprosić?Odmówiłem, na co on wskazał mi miejsce przy stole.Usiadłem.Pryncypał, zgodnie ze zwyczajem, miał na sobie czarny trzyczęściowygarnitur z wełny i jedwabny czerwony krawat.Wydał mi sięnieskazitelnie elegancki jak zawsze, było jednak w jego wyglądziecoś, co mnie zastanowiło.Długą chwilę to trwało, zanimuświadomiłem sobie, co to takiego.W klapie garnituru brakowałoanioła.Corelli powiódł wzrokiem za moim spojrzeniem i przytaknął.- Niestety, zgubiłem go i nie mam pojęcia gdzie - wyjaśnił.- Mam nadzieję, że nie był bardzo cenny.- Miał wartość wyłącznie sentymentalną.Ale porozmawiajmy osprawach istotnych.Jak się pan miewa, przyjacielu? Mimo iżsporadycznie różnimy się w niektórych kwestiach, bardzo sobie cenięnasze konwersacje.Dziś nie tak łatwo o rozmówcę na poziomie.- Przecenia mnie pan.- Bynajmniej.Upłynęła długa chwila, podczas której widziałem tylko jegospojrzenie bez dna.Pomyślałem, że wolę już, jak wygłasza te swojebanalne przemowy.Kiedy milczał, wyraz jego twarzy zmieniał się, aatmosfera wokół gęstniała.- Zatrzymał się pan tutaj? - zapytałem, by przerwać ciszę.- Nie, nadal mieszkam w domu nieopodal parku Guell.Umówiłem się tu dziś z przyjacielem, ale wszystko wskazuje na to, iżnieco się spózni.Brak dobrych manier u poniektórych jest doprawdygodny ubolewania.- Zdaje mi się, że niewiele jest na świecie osób, które odważyłybysię nie przyjść na spotkanie z panem.Pryncypał spojrzał mi w oczy.- W rzeczy samej, jest ich niewiele.Właściwie jedyną, jakaprzychodzi mi do głowy, jest pan.Pryncypał wziął kostkę cukru i upuścił do filiżanki.W jej śladyposzły dwie następne.Skosztował kawy i dorzucił jeszcze czterykostki, piątą zaś włożył do ust.- Przepadam za cukrem - wyznał.- To widać.- Nie mówi pan nic na temat naszego projektu - zmienił nagletemat.- Jakiś problem?Zaczerpnąłem głęboko powietrza.- Książka jest niemal ukończona - powiedziałem.Twarz pryncypała rozjaśnił uśmiech, na który wolałem niepatrzeć.- To doprawdy znakomita wiadomość.Kiedy będę mógł jąodebrać?- Potrzebuję jeszcze kilku tygodni.Muszę wszystko przejrzeć.Aleto już czysta kosmetyka, nic więcej.- Możemy ustalić jakiś termin?- Jeśli pan sobie życzy.- Odpowiada panu piątek, dwudziestego trzeciego tego miesiąca?Zechce pan przyjąć zaproszenie na kolację, by uczcić szczęśliwy finałnaszego przedsięwzięcia? Do piątku, dwudziestego trzeciego,pozostały dokładnie dwa tygodnie.- Dobrze - zgodziłem się.- W takim razie jesteśmy umówieni.Wziął do ręki filiżankę słodkiej jak ulepek kawy, jakby wznosiłtoast, i opróżnił ją jednym haustem.- A pan? - zapytał jak gdyby nigdy nic.- Cóż pana tu sprowadza?- Szukam kogoś.- Kogoś, kogo znam?- Nie.- I znalazł pan tę osobę?- Nie.Pryncypał powoli pokiwał głową, jakby delektował się moimipółsłówkami.- Mam wrażenie, że zatrzymuję pana wbrew pańskiej woli,przyjacielu.- Jestem trochę zmęczony, nic ponadto.- Nie będę więc zabierał panu więcej czasu.Niekiedy zapominamo tym, że choć pańskie towarzystwo sprawia mi wielką przyjemność,panu być może, wcale nie odpowiada moje.Uśmiechnąłem się uprzejmie i skorzystałem z okazji, by siępodnieść.Zobaczyłem moje odbicie w jego zrenicach - blada kukłauwięziona w mrocznej studni.- Niech pan dba o siebie.Bardzo proszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Kiedyś ktoś ją rozpoznał i przypomniał sobie, że widział ją wtowarzystwie Vidala.Niektórzy pamiętali nawet jej imię.Nikt jednaknie widział jej w ciągu ostatnich tygodni.Czwartego dnia poszukiwańzacząłem podejrzewać, że kiedy ja najspokojniej w świeciekupowałem na dworcu bilety, Cristina opuściła dom z wieżyczką i poprostu zapadła się pod ziemię.Wtedy przypomniałem sobie, że rodzina Vidalów miałazarezerwowany na stałe pokój w hotelu Espańa, przy ulicy Sant Pau,za budynkiem Liceo.Korzystali z niego członkowie rodu, którzy wnoce operowych spektakli nie mieli ochoty lub z różnych względównie mogli wracać nad ranem do Pedralbes.Wiedziałem, że, przynajmniej w swoich chlubnych latach lwasalonowego, Vidal, podobnie jak jego szacowny ojciec, cieszył się wtym pokoju towarzystwem panien i pań, których wizyta w rezydencjirodu, w Pedralbes, czy to ze względu na dystyngowane, czyprzeciwnie, bardzo niskie pochodzenie owych dam, wzbudziłabyniepożądane plotki.Vidal, kiedy mieszkałem jeszcze w pensjonacie dońi Carmen,nieraz proponował mi, bym uczynił z pokoju użytek, gdyby kiedyśprzyszła mi ochota - jak to określił - rozebrać białogłowe wpomieszczeniu budzącym mniejszą grozę.Nie sądziłem, by Cristinazdecydowała się ukryć akurat w tym miejscu, jeśli w ogóle wiedziałao jego istnieniu, ale było ono ostatnim na mojej liście i żadne inne nieprzychodziło mi do głowy.Zapadał zmierzch, kiedy dotarłem do hotelu Espańa i zażądałemwidzenia z dyrektorem, powołując się na serdeczną przyjazń z panemVidalem.Pokazałem dyrektorowi fotografię Cristiny, on zaś, czyniączadość dyskrecji, uśmiechnął się uprzejmie i poinformował, że "innipodwładni" pana Vidal byli tu już kilka tygodni temu, pytając o tęsamą osobę, i że odpowiedział im dokładnie to co mnie: nigdy niewidział tej kobiety w swoim hotelu.Podziękowałem mu za jego nieskażoną przebłyskiemjakiegokolwiek uczucia grzeczność i przybity, skierowałem się dowyjścia.Przechodząc obok jadalni, za przeszkloną ścianą dojrzałemkątem oka znajomą twarz.Pryncypał, jedyny gość w całej sali,siedział przy stole, degustując coś, co z daleka wyglądało jak kostkicukru do kawy.Chciałem zniknąć jak najszybciej, kiedy właśnie się odwrócił i zpromiennym uśmiechem pomachał do mnie ręką.Zżymając się naprześladującego mnie pecha, odpowiedziałem na jego powitanie.Dałmi znak, bym podszedł.Powlokłem się do drzwi jadalni i wszedłemdo środka.- Cóż za miła niespodzianka, spotkać pana tutaj, mój przyjacielu.Właśnie o panu myślałem - odezwał się.Niechętnie uścisnąłem mu dłoń.- Byłem pewien, że nie ma pana w mieście - zauważyłem.- Wróciłem nieco wcześniej.Czy da się pan na coś zaprosić?Odmówiłem, na co on wskazał mi miejsce przy stole.Usiadłem.Pryncypał, zgodnie ze zwyczajem, miał na sobie czarny trzyczęściowygarnitur z wełny i jedwabny czerwony krawat.Wydał mi sięnieskazitelnie elegancki jak zawsze, było jednak w jego wyglądziecoś, co mnie zastanowiło.Długą chwilę to trwało, zanimuświadomiłem sobie, co to takiego.W klapie garnituru brakowałoanioła.Corelli powiódł wzrokiem za moim spojrzeniem i przytaknął.- Niestety, zgubiłem go i nie mam pojęcia gdzie - wyjaśnił.- Mam nadzieję, że nie był bardzo cenny.- Miał wartość wyłącznie sentymentalną.Ale porozmawiajmy osprawach istotnych.Jak się pan miewa, przyjacielu? Mimo iżsporadycznie różnimy się w niektórych kwestiach, bardzo sobie cenięnasze konwersacje.Dziś nie tak łatwo o rozmówcę na poziomie.- Przecenia mnie pan.- Bynajmniej.Upłynęła długa chwila, podczas której widziałem tylko jegospojrzenie bez dna.Pomyślałem, że wolę już, jak wygłasza te swojebanalne przemowy.Kiedy milczał, wyraz jego twarzy zmieniał się, aatmosfera wokół gęstniała.- Zatrzymał się pan tutaj? - zapytałem, by przerwać ciszę.- Nie, nadal mieszkam w domu nieopodal parku Guell.Umówiłem się tu dziś z przyjacielem, ale wszystko wskazuje na to, iżnieco się spózni.Brak dobrych manier u poniektórych jest doprawdygodny ubolewania.- Zdaje mi się, że niewiele jest na świecie osób, które odważyłybysię nie przyjść na spotkanie z panem.Pryncypał spojrzał mi w oczy.- W rzeczy samej, jest ich niewiele.Właściwie jedyną, jakaprzychodzi mi do głowy, jest pan.Pryncypał wziął kostkę cukru i upuścił do filiżanki.W jej śladyposzły dwie następne.Skosztował kawy i dorzucił jeszcze czterykostki, piątą zaś włożył do ust.- Przepadam za cukrem - wyznał.- To widać.- Nie mówi pan nic na temat naszego projektu - zmienił nagletemat.- Jakiś problem?Zaczerpnąłem głęboko powietrza.- Książka jest niemal ukończona - powiedziałem.Twarz pryncypała rozjaśnił uśmiech, na który wolałem niepatrzeć.- To doprawdy znakomita wiadomość.Kiedy będę mógł jąodebrać?- Potrzebuję jeszcze kilku tygodni.Muszę wszystko przejrzeć.Aleto już czysta kosmetyka, nic więcej.- Możemy ustalić jakiś termin?- Jeśli pan sobie życzy.- Odpowiada panu piątek, dwudziestego trzeciego tego miesiąca?Zechce pan przyjąć zaproszenie na kolację, by uczcić szczęśliwy finałnaszego przedsięwzięcia? Do piątku, dwudziestego trzeciego,pozostały dokładnie dwa tygodnie.- Dobrze - zgodziłem się.- W takim razie jesteśmy umówieni.Wziął do ręki filiżankę słodkiej jak ulepek kawy, jakby wznosiłtoast, i opróżnił ją jednym haustem.- A pan? - zapytał jak gdyby nigdy nic.- Cóż pana tu sprowadza?- Szukam kogoś.- Kogoś, kogo znam?- Nie.- I znalazł pan tę osobę?- Nie.Pryncypał powoli pokiwał głową, jakby delektował się moimipółsłówkami.- Mam wrażenie, że zatrzymuję pana wbrew pańskiej woli,przyjacielu.- Jestem trochę zmęczony, nic ponadto.- Nie będę więc zabierał panu więcej czasu.Niekiedy zapominamo tym, że choć pańskie towarzystwo sprawia mi wielką przyjemność,panu być może, wcale nie odpowiada moje.Uśmiechnąłem się uprzejmie i skorzystałem z okazji, by siępodnieść.Zobaczyłem moje odbicie w jego zrenicach - blada kukłauwięziona w mrocznej studni.- Niech pan dba o siebie.Bardzo proszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]