[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógł nic o niej nie wiedzieć, aleich wzajemny pociąg był prawdziwy i rozwijał się w zgoła nieprzewidzianym dla obojgakierunku.Nigdy wcześniej nie pragnął kobiety tak mocno, żadnej nie chciał znać tak do-brze.Więcej niż tylko pożądał.Lubił ją.Podziwiał.Nawet szanował jako przeciwniczkę.Miała odwagę i mocne nerwy, pewność siebie i siłę, choć w głębi duszy była wrażliwa,pełna współczucia i bezbronna.Byli sobie bliscy na sposób, jakiego wcześniej nie znał.Iona o tym wiedziała.Dostrzegał to w jej oczach, wyczuwał w potrzebie dotyku, słyszał wjej głosie.Byli już całkiem zanurzeni w tej niezwykłej rozgrywce i Linwood był za towdzięczny losowi.Zaczekał, aż Venetia usiądzie u szczytu stołu, po czym zasiadł u jego końca.Mię-dzy nimi rozciągały się trzy metry polerowanego mahoniu.- Sama urządziłaś ten pokój czy takim go kupiłaś?- Całkiem sama.- Masz niezwykły smak.Venetia skinęła głową w podzięce i obdarzyła go uśmiechem.L RT- Nie mogłem nie zauważyć Rembrandta.- Obraz musiał być wart fortunę, więcej,niż mogła zarobić nawet najlepiej opłacana aktorka.- Dostałam go w prezencie.- Od wielbiciela? - Linwood pomyślał ze złością o Clandonie, ale nawet bękartRotherhama nie mógłby sobie pozwolić na takie podarunki.Zaraz przypomniał sobiejeszcze o Arlesfordzie i Hunterze, Monteicie i Yorku.- Od ojca - odrzekła.- Czyli jednak nie był wiejskim pastorem.- Nie.- Venetia odwróciła wzrok.Zamilkli, kiedy wszedł Albert wraz z innym służącym, niosąc liczne srebrne tace,które ustawili na stole między nimi.Obaj zostali w pomieszczeniu i stanęli pod ścianą,patrząc beznamiętnie wprost przed siebie.- Mam nadzieję, że jesteś głodny, Francisie - powiedziała i raz jeszcze popatrzyłamu w oczy.Pierwszy raz użyła jego imienia, a Linwood natychmiast zrozumiał, jak wie-le to znaczy.- Szaleńczo - odparł, nie zwracając uwagi na jedzenie.Venetia z uśmiechem nakładała sobie rozmaite dania.Linwood zaczekał, aż skom-ponuje sobie posiłek, nim sam dokonał wyboru.- Jedzenie jest wyśmienite.- Przekażę wyrazy uznania kucharzowi.Rozmawiali niezobowiązująco o sprawach, co do których w zasadzie się zgadzali.Gawędzili i jedli, a służący uzupełniali ich kieliszki wybornym winem.Gdy byli tylkowe dwoje, Venetia nie miała potrzeby udawać upodobania do szampana.Nie wiadomo kiedy opróżnili półmiski.Sztućce zaległy na nich bezczynnie.- Przejdziemy do bawialni na drinka?- Z przyjemnością, Venetio.Linwood szedł za nią i wpatrywał się w hipnotyczne kołysanie jej bioder, rozko-szując się wonią perfum w powietrzu.Bawialnią okazał się niewielki pokój na tyłach domu, umeblowany z myślą o wy-godzie i prywatności, nie na pokaz, mimo to z dobrze znaną już Linwoodowi elegancją.L RTStał tu mały regał na książki, prawdziwe biurko zamiast damskiego sekretarzykaoraz, przy kominku, kanapa i fotel od kompletu.Panował tu porządek, lecz nie tak nie-skazitelny, jak w pozostałych pomieszczeniach.Na biurku piętrzyły się listy i gazety,obok leżał zestaw piór, na stole porzucony romans i karafka, a na poręczy fotela przykominku gazeta, którą pewnie Venetia wcześniej czytała.Pokój był przytulny, ciepły ibardzo prywatny.Dla Linwooda było to kolejne wejrzenie w życie kobiety kryjącej siępod maską aktorki.Tutaj byli już całkiem sami.Linwood zamknął za sobą drzwi.- Brandy? - zapytała Venetia.Skinął głową.- Dziękuję.Nalała do dwóch kieliszków i jeden podała Linwoodowi.- Za przyjaciół, Francisie - wzniosła toast.- Za przyjaciół, Venetio.- Pomyślał, że w pewnym sensie są nimi, choć pozostająprzeciwnikami.Zetknęli się kieliszkami i trzymali je przez chwilę razem.Brandy okazała się równie gładka i subtelna jak każdy z drogich alkoholi w piw-niczce jego ojca.Linwood przyglądał się Venetii, jak zwilża usta i przełyka, w każdymgeście i działaniu niezwykle kobieca w kontraście do męskiej natury trunku.- Brandy, ale nie szampan?- Szokuję? - zapytała z uśmiechem.- Możesz być spokojny, zwykle nie zapraszamdżentelmenów na kolację, a tym bardziej nie pijam z nimi brandy.Podeszła i usiadła w fotelu przy kominku.- Czyli jestem pierwszy? Popatrzyła na niego poważnie i skinęła.- Wbrew obiegowej opinii.Ta świadomość ucieszyła go bardziej, niż powinna.- Dlaczego nie zaprosiłaś nikogo innego?- To niepotrzebne pytanie.- Nie dla mnie.Bawiła się nóżką kieliszka, który stał na podłokietniku, ale kiedy podniosła wzrok,spojrzenie miała niespeszone.L RT- Może powinieneś raczej zapytać, dlaczego zaprosiłam ciebie.Odwróciła oczy i chcąc postawić kieliszek na stoliku, zrzuciła gazetę z poręczy fo-tela na podłogę.Schyliła się, ale Linwood był pierwszy.Ich dłonie zetknęły się na szeleszczącympapierze.Ich oczy się spotkały.Narastała między nimi zmysłowa żądza.Linwood pogła-dził kciukiem jej palce, a ona otworzyła dłoń.Jej oczy pociemniały, a usta się rozchyliły.Cofnęła rękę.Podnieśli się oboje, oddychając w tym samym rytmie.- London Messenger" - zauważył.- Twoja gazeta.Przytaknął w milczeniu i zerknął na stronę, którą czytała.- Morderstwo Rotherhama - powiedziała.- Doskonale się sprzedaje - odparł.Wiedział, że tempo gry uległo właśnie przy-spieszeniu.Mówił spokojnie i bez emocji, jakby temat nic dla niego nie znaczył.- To okrutne stanowisko.- Jestem okrutnym człowiekiem.Nigdy nie udawałem miłości do Rotherhama.- Nie udawałeś - przyznała.Wskazała gazetę.- Nic tu nie ma o pożarze, w którymspłonął dom.- Mnie to nie dziwi, pożar miał miejsce trzy lata temu.- Trzy lata.Pamięć ci dopisuje, Francisie.Linwood wiedział, do czego Venetiazmierza.- Nie narzekam.- Można by się zastanawiać, dlaczego ty tak dobrze to pamiętasz.- Venetia uważ-nie mu się przyglądała.- Nie każdej nocy książęcy pałac płonie po fundamenty.To były niezwykłe fajer-werki.świadkowie są co do tego zgodni.Pchnięcie i zasłona.Napięcie między nimi narastało.Stali bliżej krawędzi niż kiedykolwiek wcześniej.Venetia czekała.Ta krótka chwila ciszy dzwięczała w ich uszach zapowiedzią nie-bezpieczeństwa, ale i pożądaniem.Linwood znał już następne pytanie.L RT- A ty byłeś świadkiem?- Bardzo się interesujesz Rotherhamem, Venetio - odparł.- Jak wszyscy.- Wytrzymała jego spojrzenie.Patrzyła na niego z uwagą równą je-go skupieniu.- Nie odpowiedziałeś jednak na moje pytanie.- Pół Londynu to widziało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Mógł nic o niej nie wiedzieć, aleich wzajemny pociąg był prawdziwy i rozwijał się w zgoła nieprzewidzianym dla obojgakierunku.Nigdy wcześniej nie pragnął kobiety tak mocno, żadnej nie chciał znać tak do-brze.Więcej niż tylko pożądał.Lubił ją.Podziwiał.Nawet szanował jako przeciwniczkę.Miała odwagę i mocne nerwy, pewność siebie i siłę, choć w głębi duszy była wrażliwa,pełna współczucia i bezbronna.Byli sobie bliscy na sposób, jakiego wcześniej nie znał.Iona o tym wiedziała.Dostrzegał to w jej oczach, wyczuwał w potrzebie dotyku, słyszał wjej głosie.Byli już całkiem zanurzeni w tej niezwykłej rozgrywce i Linwood był za towdzięczny losowi.Zaczekał, aż Venetia usiądzie u szczytu stołu, po czym zasiadł u jego końca.Mię-dzy nimi rozciągały się trzy metry polerowanego mahoniu.- Sama urządziłaś ten pokój czy takim go kupiłaś?- Całkiem sama.- Masz niezwykły smak.Venetia skinęła głową w podzięce i obdarzyła go uśmiechem.L RT- Nie mogłem nie zauważyć Rembrandta.- Obraz musiał być wart fortunę, więcej,niż mogła zarobić nawet najlepiej opłacana aktorka.- Dostałam go w prezencie.- Od wielbiciela? - Linwood pomyślał ze złością o Clandonie, ale nawet bękartRotherhama nie mógłby sobie pozwolić na takie podarunki.Zaraz przypomniał sobiejeszcze o Arlesfordzie i Hunterze, Monteicie i Yorku.- Od ojca - odrzekła.- Czyli jednak nie był wiejskim pastorem.- Nie.- Venetia odwróciła wzrok.Zamilkli, kiedy wszedł Albert wraz z innym służącym, niosąc liczne srebrne tace,które ustawili na stole między nimi.Obaj zostali w pomieszczeniu i stanęli pod ścianą,patrząc beznamiętnie wprost przed siebie.- Mam nadzieję, że jesteś głodny, Francisie - powiedziała i raz jeszcze popatrzyłamu w oczy.Pierwszy raz użyła jego imienia, a Linwood natychmiast zrozumiał, jak wie-le to znaczy.- Szaleńczo - odparł, nie zwracając uwagi na jedzenie.Venetia z uśmiechem nakładała sobie rozmaite dania.Linwood zaczekał, aż skom-ponuje sobie posiłek, nim sam dokonał wyboru.- Jedzenie jest wyśmienite.- Przekażę wyrazy uznania kucharzowi.Rozmawiali niezobowiązująco o sprawach, co do których w zasadzie się zgadzali.Gawędzili i jedli, a służący uzupełniali ich kieliszki wybornym winem.Gdy byli tylkowe dwoje, Venetia nie miała potrzeby udawać upodobania do szampana.Nie wiadomo kiedy opróżnili półmiski.Sztućce zaległy na nich bezczynnie.- Przejdziemy do bawialni na drinka?- Z przyjemnością, Venetio.Linwood szedł za nią i wpatrywał się w hipnotyczne kołysanie jej bioder, rozko-szując się wonią perfum w powietrzu.Bawialnią okazał się niewielki pokój na tyłach domu, umeblowany z myślą o wy-godzie i prywatności, nie na pokaz, mimo to z dobrze znaną już Linwoodowi elegancją.L RTStał tu mały regał na książki, prawdziwe biurko zamiast damskiego sekretarzykaoraz, przy kominku, kanapa i fotel od kompletu.Panował tu porządek, lecz nie tak nie-skazitelny, jak w pozostałych pomieszczeniach.Na biurku piętrzyły się listy i gazety,obok leżał zestaw piór, na stole porzucony romans i karafka, a na poręczy fotela przykominku gazeta, którą pewnie Venetia wcześniej czytała.Pokój był przytulny, ciepły ibardzo prywatny.Dla Linwooda było to kolejne wejrzenie w życie kobiety kryjącej siępod maską aktorki.Tutaj byli już całkiem sami.Linwood zamknął za sobą drzwi.- Brandy? - zapytała Venetia.Skinął głową.- Dziękuję.Nalała do dwóch kieliszków i jeden podała Linwoodowi.- Za przyjaciół, Francisie - wzniosła toast.- Za przyjaciół, Venetio.- Pomyślał, że w pewnym sensie są nimi, choć pozostająprzeciwnikami.Zetknęli się kieliszkami i trzymali je przez chwilę razem.Brandy okazała się równie gładka i subtelna jak każdy z drogich alkoholi w piw-niczce jego ojca.Linwood przyglądał się Venetii, jak zwilża usta i przełyka, w każdymgeście i działaniu niezwykle kobieca w kontraście do męskiej natury trunku.- Brandy, ale nie szampan?- Szokuję? - zapytała z uśmiechem.- Możesz być spokojny, zwykle nie zapraszamdżentelmenów na kolację, a tym bardziej nie pijam z nimi brandy.Podeszła i usiadła w fotelu przy kominku.- Czyli jestem pierwszy? Popatrzyła na niego poważnie i skinęła.- Wbrew obiegowej opinii.Ta świadomość ucieszyła go bardziej, niż powinna.- Dlaczego nie zaprosiłaś nikogo innego?- To niepotrzebne pytanie.- Nie dla mnie.Bawiła się nóżką kieliszka, który stał na podłokietniku, ale kiedy podniosła wzrok,spojrzenie miała niespeszone.L RT- Może powinieneś raczej zapytać, dlaczego zaprosiłam ciebie.Odwróciła oczy i chcąc postawić kieliszek na stoliku, zrzuciła gazetę z poręczy fo-tela na podłogę.Schyliła się, ale Linwood był pierwszy.Ich dłonie zetknęły się na szeleszczącympapierze.Ich oczy się spotkały.Narastała między nimi zmysłowa żądza.Linwood pogła-dził kciukiem jej palce, a ona otworzyła dłoń.Jej oczy pociemniały, a usta się rozchyliły.Cofnęła rękę.Podnieśli się oboje, oddychając w tym samym rytmie.- London Messenger" - zauważył.- Twoja gazeta.Przytaknął w milczeniu i zerknął na stronę, którą czytała.- Morderstwo Rotherhama - powiedziała.- Doskonale się sprzedaje - odparł.Wiedział, że tempo gry uległo właśnie przy-spieszeniu.Mówił spokojnie i bez emocji, jakby temat nic dla niego nie znaczył.- To okrutne stanowisko.- Jestem okrutnym człowiekiem.Nigdy nie udawałem miłości do Rotherhama.- Nie udawałeś - przyznała.Wskazała gazetę.- Nic tu nie ma o pożarze, w którymspłonął dom.- Mnie to nie dziwi, pożar miał miejsce trzy lata temu.- Trzy lata.Pamięć ci dopisuje, Francisie.Linwood wiedział, do czego Venetiazmierza.- Nie narzekam.- Można by się zastanawiać, dlaczego ty tak dobrze to pamiętasz.- Venetia uważ-nie mu się przyglądała.- Nie każdej nocy książęcy pałac płonie po fundamenty.To były niezwykłe fajer-werki.świadkowie są co do tego zgodni.Pchnięcie i zasłona.Napięcie między nimi narastało.Stali bliżej krawędzi niż kiedykolwiek wcześniej.Venetia czekała.Ta krótka chwila ciszy dzwięczała w ich uszach zapowiedzią nie-bezpieczeństwa, ale i pożądaniem.Linwood znał już następne pytanie.L RT- A ty byłeś świadkiem?- Bardzo się interesujesz Rotherhamem, Venetio - odparł.- Jak wszyscy.- Wytrzymała jego spojrzenie.Patrzyła na niego z uwagą równą je-go skupieniu.- Nie odpowiedziałeś jednak na moje pytanie.- Pół Londynu to widziało [ Pobierz całość w formacie PDF ]