[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim otworzył usta, Sanczo szybko odpowiedział, że nic szczególnego, po prostu upadek zeskały, ale ciepłe okłady niechybnie dobrze by bokom jego pana zrobiły.Litościwa karczmarka żwawo zabrała się do dzieła, przywoławszy sobie do pomocy córkę,młodziutką i dość urodziwą, oraz służącą imieniem Maritornes, też młodą, ale tak szpetną, żeaż nie chce się szpetoty jej opisywać, tym bardziej że ani oczy zerkające w dwie różne strony,ani płaska twarz o wklęśniętym nosie, ani karłowatość, ani długie do ziemi ręce, ani innepodobne szczegóły jej powierzchowności nie pozbawiały dziewczyny wielkiego powodzeniau zatrzymujących się w gospodzie podróżnych, a tym bardziej nie powściągały jej samejprzed darzeniem owych podróżnych wszelakimi względami.Wszystkie trzy niewiasty zajęłysię tedy Don Kichotem, szykując mu, po pierwsze, łoże, następnie zaś okładając potłuczonemiejsca, to znaczy praktycznie całe ciało, mokrymi szmatami i plastrami. Wygląda to raczej na skutki uderzeń niż upadku zauważyła gospodyni, przypatrując sięobrażeniom rycerza. To dlatego wyjaśnił Sanczo Pansa że skała, o której mówiłem, wiele miała ostrychkantów i iglic, pozostawiających tego rodzaju ślady.Ale, ale, jakby wam parę przyzwoitychszmatek zostało, to i ja nie wzgardziłbym może okładem. Więc i wy, panie, spadliście ze skały? zdumiała się gospodyni. Ja nie zaprzeczył Sanczo ale jako wiernego giermka zawsze mnie boli, ilekroć mójpan, błędny rycerz, ucierpi na ciele. Cóż to jest błędny rycerz? zapytała córka gospodyni. Naprawdę nie słyszałaś, panienko, o błędnych rycerzach? Jak by ci tu wyjaśnić? Rycerzbłędny to w jednej osobie ten, który dostaje kije i który bierze koronę, co mówię koronę!Dwie, trzy, cztery korony, żeby i giermkowi swojemu rozdać. Dał ci już, panie, jaką? Jutro powiedział Sanczo. Za krótko jeszcze jezdzimy po świecie, żeby dziś nasspotkała nagroda, ale jutro z pewnością jej doczekamy.Tu Don Kichot, nie biorący dotąd udziału w rozmowie, uznał za właściwe osobiste do niejwkroczenie. Wierzajcie mi, szlachetna pani rzekł, chwytając karczmarkę za rękę iż i was nieominie wdzięczność za gościnę w tym zamku i za czułość, z jaką opatrzyłyście moje rany.Gdyby zaś nie to, że z wyroku niebios na wieki niewolnikiem jestem innej najcudowniejszejistoty, nie pozostałbym też obojętny na niezwykły urok wasz, o pani, tudzież tych łaskawychpanienek.Wszystkie trzy niewiasty bardzo się zmieszały, bo choć przemowa błędnego rycerzawydała im się jakby wygłoszona w obcym i niezrozumiałym języku, tyle przecież siędomyśliły, że zawiera ona komplementy, jakich nigdy od nikogo nie słyszały pod własnymani czyimkolwiek adresem.Zdumione, pochlebione i zawstydzone, rozpierzchły się przeto, ijedynie Maritornes naprędce opatrzyła jeszcze Sancza, poturbowanego przecież nie mniej odDon Kichota.Don Kichot i Sanczo Pansa zostali w komnacie sypialnej, a dokładniej mówiąc nastrychu, z którego przez dziurawą strzechę mogli przyglądać się mrugającym gwiazdom.To,co przedtem nazwane zostało łożem Don Kichota, było właściwie dechą na nierównychkozłach, przykrytą podartą i brudną derką.Sanczo leżał na macie trzcinowej w głębipomieszczenia, jeszcze głębiej zaś, na stosunkowo najwygodniejszym legowisku, bozłożonym z wypchanych juk, jakie sam zdjął ze swych mułów, spoczywał pewien zamożnymulnik.Nie byli to wszyscy aktualni lokatorzy zajazdu, ale wszyscy nocujący na strychu, a nadole, oprócz stałych mieszkańców, przebywał akurat gość szczególnie szanowany, nie dlakiesy, lecz dla strachu, jaki budził, był to bowiem łucznik z Santa Hermandad, czyli ZwiętegoBractwa, którą to nazwę nosiła jedna z paru groznych policji, strzegących w owych czasachporządku w Hiszpanii.Wspominam o tym łuczniku nie bez kozery, bo i on odegra tuniebawem swą rolę, ale na razie wróćmy do trzech, w tym dwu potłuczonych, mężczyznśpiących na strychu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zanim otworzył usta, Sanczo szybko odpowiedział, że nic szczególnego, po prostu upadek zeskały, ale ciepłe okłady niechybnie dobrze by bokom jego pana zrobiły.Litościwa karczmarka żwawo zabrała się do dzieła, przywoławszy sobie do pomocy córkę,młodziutką i dość urodziwą, oraz służącą imieniem Maritornes, też młodą, ale tak szpetną, żeaż nie chce się szpetoty jej opisywać, tym bardziej że ani oczy zerkające w dwie różne strony,ani płaska twarz o wklęśniętym nosie, ani karłowatość, ani długie do ziemi ręce, ani innepodobne szczegóły jej powierzchowności nie pozbawiały dziewczyny wielkiego powodzeniau zatrzymujących się w gospodzie podróżnych, a tym bardziej nie powściągały jej samejprzed darzeniem owych podróżnych wszelakimi względami.Wszystkie trzy niewiasty zajęłysię tedy Don Kichotem, szykując mu, po pierwsze, łoże, następnie zaś okładając potłuczonemiejsca, to znaczy praktycznie całe ciało, mokrymi szmatami i plastrami. Wygląda to raczej na skutki uderzeń niż upadku zauważyła gospodyni, przypatrując sięobrażeniom rycerza. To dlatego wyjaśnił Sanczo Pansa że skała, o której mówiłem, wiele miała ostrychkantów i iglic, pozostawiających tego rodzaju ślady.Ale, ale, jakby wam parę przyzwoitychszmatek zostało, to i ja nie wzgardziłbym może okładem. Więc i wy, panie, spadliście ze skały? zdumiała się gospodyni. Ja nie zaprzeczył Sanczo ale jako wiernego giermka zawsze mnie boli, ilekroć mójpan, błędny rycerz, ucierpi na ciele. Cóż to jest błędny rycerz? zapytała córka gospodyni. Naprawdę nie słyszałaś, panienko, o błędnych rycerzach? Jak by ci tu wyjaśnić? Rycerzbłędny to w jednej osobie ten, który dostaje kije i który bierze koronę, co mówię koronę!Dwie, trzy, cztery korony, żeby i giermkowi swojemu rozdać. Dał ci już, panie, jaką? Jutro powiedział Sanczo. Za krótko jeszcze jezdzimy po świecie, żeby dziś nasspotkała nagroda, ale jutro z pewnością jej doczekamy.Tu Don Kichot, nie biorący dotąd udziału w rozmowie, uznał za właściwe osobiste do niejwkroczenie. Wierzajcie mi, szlachetna pani rzekł, chwytając karczmarkę za rękę iż i was nieominie wdzięczność za gościnę w tym zamku i za czułość, z jaką opatrzyłyście moje rany.Gdyby zaś nie to, że z wyroku niebios na wieki niewolnikiem jestem innej najcudowniejszejistoty, nie pozostałbym też obojętny na niezwykły urok wasz, o pani, tudzież tych łaskawychpanienek.Wszystkie trzy niewiasty bardzo się zmieszały, bo choć przemowa błędnego rycerzawydała im się jakby wygłoszona w obcym i niezrozumiałym języku, tyle przecież siędomyśliły, że zawiera ona komplementy, jakich nigdy od nikogo nie słyszały pod własnymani czyimkolwiek adresem.Zdumione, pochlebione i zawstydzone, rozpierzchły się przeto, ijedynie Maritornes naprędce opatrzyła jeszcze Sancza, poturbowanego przecież nie mniej odDon Kichota.Don Kichot i Sanczo Pansa zostali w komnacie sypialnej, a dokładniej mówiąc nastrychu, z którego przez dziurawą strzechę mogli przyglądać się mrugającym gwiazdom.To,co przedtem nazwane zostało łożem Don Kichota, było właściwie dechą na nierównychkozłach, przykrytą podartą i brudną derką.Sanczo leżał na macie trzcinowej w głębipomieszczenia, jeszcze głębiej zaś, na stosunkowo najwygodniejszym legowisku, bozłożonym z wypchanych juk, jakie sam zdjął ze swych mułów, spoczywał pewien zamożnymulnik.Nie byli to wszyscy aktualni lokatorzy zajazdu, ale wszyscy nocujący na strychu, a nadole, oprócz stałych mieszkańców, przebywał akurat gość szczególnie szanowany, nie dlakiesy, lecz dla strachu, jaki budził, był to bowiem łucznik z Santa Hermandad, czyli ZwiętegoBractwa, którą to nazwę nosiła jedna z paru groznych policji, strzegących w owych czasachporządku w Hiszpanii.Wspominam o tym łuczniku nie bez kozery, bo i on odegra tuniebawem swą rolę, ale na razie wróćmy do trzech, w tym dwu potłuczonych, mężczyznśpiących na strychu [ Pobierz całość w formacie PDF ]