[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ona mnie przekonała, że ja jeszcze silny i młody, gdybytylko doktor te nogi mi wyreparował; ale zaraz pojedziemy do Karlsbadu albodo jakich wód, bo widzisz, nie ma jak wody.Będę z nią tańcował jeszcze.Coaspan na to? Cieszę się rzekł, uśmiechając się, Marek. A co Kruk na to mówi? spytał Aowczy. Kruk wieczorem odjechał. Dokąd? Nie wiem; myślę, że pewnie gdzie w sąsiedztwo.Aowczy machnął ręką. Już mi teraz wszystko jedno, niechaj sobie jedzie, gdzie chce; pal go diabli,nawet przekonałem się, że głupi! Jakże! Wczoraj mi dowodził, żem ja stary iniedołęga.Daje się lada pozorom uwodzić!Na tym skończyła się rozmowa.Aowczy zadumany i znużony począł drzemać, aMarek wysunął się po cichu.Kruka w istocie nie było w Wężownie; wykradł się i wyjechał.Natura przekornanie dozwalała mu spokojnie patrzeć na to, co się tu działo.Gdy Aowczy animyślał o głupim ożenku, Kruk gotów go był gwałtem prowadzić do ołtarza;teraz, że się już zabierało na wesele, nie mógł tego znieść; trzeba mu było cośzrobić, aby przeszkodzić.W wielkiej liczbie owych konkurentów Starościnej, których ona poodprawiała,był między innymi, na całe Lubelskie znany, Adam Downar.Znali go i dalej, boto był człowiek, co cicho nigdy usiedzieć nie mógł.Miał lat dobrze czterdzieści;ale jak niektóre rasy dobrych koni, co się pózno składają, Downar dopiero dopełni sił dochodził.Mężczyzna był co się zowie śliczny; zbudowany jak dąb,hoży, rumiany, gadatliwy, wesół; do tańca, do różańca, do kieliszka, do szabli,do oracji, do wszystkiego.Jakim sposobem czterdziesteńki się dobił, trudnobyło pojąć, bo nieustannie kochał się i zaręczał.Na nieszczęcie lubił zakazaneowoce; bałamucił mężatki, z mężami się rąbał i zawsze jakaś podobna historyjkaprzeszkodziła mu do własnego wesela.Ale mu czas było i śmiał się z tego.Majątek, który miał na granicy Podlasia, a nawet niezły wcale, nadszastałstrasznie; długów było po uszy; z Downarem wszakże dojść do końca zawszejakoś trudno się okazywało, bo u niego szabla do wszystkiego służyła.Małosiedział w domu, gospodarzył jeszcze mniej; jezdził od komina do komina izawsze był myśli wesołej.W tych wędrówkach za ożenkiem, bo się z tym nie taił, zajechał do Witowa, doStarościnej; zrazu wybornie przyjęty, zaszłapał szkaradnie; zakochał się,oświadczył i dostał odkosza.Kto inny byłby sobie z nim poszedł, tylko nie Downar.Uczepił się doStarościnej, oświadczył, że z każdym, co o jej rękę starać się zechce, będzie siębił do upadłego, słowem, nieustraszoną niewiastę wyląkł.Do pozbycia się go Starościna oświadczyła, że dlatego tylko mu odmawia, żewcale iść za mąż nie myśli; gdyby zaś zmieniła zdanie kiedykolwiek, pewnie bylepszego wyboru nad Downara uczynić nie mogła.Myślała, że raz odpaliwszy go tą sztuką, doczeka się tego, aby Downar sięożenił i o niej zapomniał.Tymczasem dawnym szczęściem jezdził on zawsze podworach, bałamucąc wdowy, panny, a po trosze i mężatki, ale do ożenku nieprzyszło.Odprawienie Downara swojego czasu było szeroko rozgłoszone; wiedział o nimKruk i cichuteńko pojechał do Kurzyłówki.Jedna była bieda tylko, że Downaranigdy w domu zastać niepodobna ani się o niego dowiedzieć.Trafiło się, żewyruszywszy przed Wielkanocą z Kurzyłówki, nie powracał aż o Nowym Roku,ale Kruk na swe szczęście rachował i to mu dopisało.Downar był chory i odtygodnia w domu; koń mu zażyty nadto, rzuciwszy się na drzewo, nogę do pniaprzycisnął i zgniótł okrutnie; smarowano ją winem z rozmarynem i powoliodchodziła.Downar nudził się, o kiju włócząc po pustym dworze.Na taką chwilę nadjechałKruk.Gość w Kurzyłówce teraz był rzadki, chyba wierzyciel, od którego się doalkierza chować musiał dziedzic; zobaczywszy Kruka, mocno się nim ucieszyłDownar i wyszedł doń o kiju. Cóż to wam jest? Bestia koń mnie przycisnął do lipy tak, że mi się cały pień wyrysował nanodze i kory zmarszczki policzyć na niej było można; ale to już przechodzi.Cóżty tu robisz? No, nic, przejeżdżając wstąpiłem. Niech Bóg zapłaci; trafiłeś na kiepski obiad, ale na dobre serce; tymczasemwódki się napijemy.Co słychać?Poczęła się gawęda o tym, o owym.Kruk wielce zręczny dużo nakluczył, pókidoszedł do tego, do czego chciał. Zapomniałem rzekł jednej nowiny ważnej; wszak to Starościna zWitowa idzie za mąż. Kocowa? Hę? To nie może być! Jakże nie! Zaręczona! Z kim, u diabła? Ze starym Aowczym Hińczą. Pleciesz! Oni się mało nie pozajadali. A teraz małżeństwo procesowi koniec kładzie.Tu począł szeroko i długo wykładać Kruk, jak do tego przyszło.Downar słuchałmilczący.Napili się wódki raz i drugi. A kiedyż wesele, nie wiecie? spytał w końcu. Myślę, że rychło, bo stary nie ma czasu do stracenia, Hm! zawołał Downar. Czy ty wiesz, że to na moje koło woda, i że ottak, przypadkiem, oddałeś mi przyjacielską usługę, zawiadamiając o tym?Kruk udał, że nie wiedział o niczym. Ja mam słowo Starościnej! zawołał Downar. Byle noga wydobrzała,jadę i kładnę inhibicję.Gotowem zeznać pod przysięgą, sub fide juramenti, żemi przyrzekła pójść za mnie, jeśliby kiedykolwiek do ołtarza iść miała.Jaswojego nie daruję; Aowczego wyzwę. Ale on na nogach ledwo stoi. A mnie co do tego! krzyknął Downar. Niech go dwóch trzyma, a ja muparagrafy na łysinie będę pisał. Jużciż tego nie zrobicie. Jak mi Bóg miły! Zrobię! Nogę wysmaruję.i bodaj jutro ruszam doWitowa. Ale oni oboje w Wężownie. To do Wężowna.Aatwo się domyślić, co z tego wynikło.Downar położył się, aby nodze daćwypocząć; smarował ją cały dzień, smarować kazał całą noc, a że naturę miałżelazną, noga odeszła trochę i nazajutrz, tylko że nie konno, ale wózkiemwęgierskim, czterema końmi, popędził do Wężowna.Aowczy zakochany jak kot siedział u Marka w Maczkach i co dzień dojeżdżałdo Starościnej; posłał już był nawet po indult i wesele miało się odbyćnieomieszkując [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Ona mnie przekonała, że ja jeszcze silny i młody, gdybytylko doktor te nogi mi wyreparował; ale zaraz pojedziemy do Karlsbadu albodo jakich wód, bo widzisz, nie ma jak wody.Będę z nią tańcował jeszcze.Coaspan na to? Cieszę się rzekł, uśmiechając się, Marek. A co Kruk na to mówi? spytał Aowczy. Kruk wieczorem odjechał. Dokąd? Nie wiem; myślę, że pewnie gdzie w sąsiedztwo.Aowczy machnął ręką. Już mi teraz wszystko jedno, niechaj sobie jedzie, gdzie chce; pal go diabli,nawet przekonałem się, że głupi! Jakże! Wczoraj mi dowodził, żem ja stary iniedołęga.Daje się lada pozorom uwodzić!Na tym skończyła się rozmowa.Aowczy zadumany i znużony począł drzemać, aMarek wysunął się po cichu.Kruka w istocie nie było w Wężownie; wykradł się i wyjechał.Natura przekornanie dozwalała mu spokojnie patrzeć na to, co się tu działo.Gdy Aowczy animyślał o głupim ożenku, Kruk gotów go był gwałtem prowadzić do ołtarza;teraz, że się już zabierało na wesele, nie mógł tego znieść; trzeba mu było cośzrobić, aby przeszkodzić.W wielkiej liczbie owych konkurentów Starościnej, których ona poodprawiała,był między innymi, na całe Lubelskie znany, Adam Downar.Znali go i dalej, boto był człowiek, co cicho nigdy usiedzieć nie mógł.Miał lat dobrze czterdzieści;ale jak niektóre rasy dobrych koni, co się pózno składają, Downar dopiero dopełni sił dochodził.Mężczyzna był co się zowie śliczny; zbudowany jak dąb,hoży, rumiany, gadatliwy, wesół; do tańca, do różańca, do kieliszka, do szabli,do oracji, do wszystkiego.Jakim sposobem czterdziesteńki się dobił, trudnobyło pojąć, bo nieustannie kochał się i zaręczał.Na nieszczęcie lubił zakazaneowoce; bałamucił mężatki, z mężami się rąbał i zawsze jakaś podobna historyjkaprzeszkodziła mu do własnego wesela.Ale mu czas było i śmiał się z tego.Majątek, który miał na granicy Podlasia, a nawet niezły wcale, nadszastałstrasznie; długów było po uszy; z Downarem wszakże dojść do końca zawszejakoś trudno się okazywało, bo u niego szabla do wszystkiego służyła.Małosiedział w domu, gospodarzył jeszcze mniej; jezdził od komina do komina izawsze był myśli wesołej.W tych wędrówkach za ożenkiem, bo się z tym nie taił, zajechał do Witowa, doStarościnej; zrazu wybornie przyjęty, zaszłapał szkaradnie; zakochał się,oświadczył i dostał odkosza.Kto inny byłby sobie z nim poszedł, tylko nie Downar.Uczepił się doStarościnej, oświadczył, że z każdym, co o jej rękę starać się zechce, będzie siębił do upadłego, słowem, nieustraszoną niewiastę wyląkł.Do pozbycia się go Starościna oświadczyła, że dlatego tylko mu odmawia, żewcale iść za mąż nie myśli; gdyby zaś zmieniła zdanie kiedykolwiek, pewnie bylepszego wyboru nad Downara uczynić nie mogła.Myślała, że raz odpaliwszy go tą sztuką, doczeka się tego, aby Downar sięożenił i o niej zapomniał.Tymczasem dawnym szczęściem jezdził on zawsze podworach, bałamucąc wdowy, panny, a po trosze i mężatki, ale do ożenku nieprzyszło.Odprawienie Downara swojego czasu było szeroko rozgłoszone; wiedział o nimKruk i cichuteńko pojechał do Kurzyłówki.Jedna była bieda tylko, że Downaranigdy w domu zastać niepodobna ani się o niego dowiedzieć.Trafiło się, żewyruszywszy przed Wielkanocą z Kurzyłówki, nie powracał aż o Nowym Roku,ale Kruk na swe szczęście rachował i to mu dopisało.Downar był chory i odtygodnia w domu; koń mu zażyty nadto, rzuciwszy się na drzewo, nogę do pniaprzycisnął i zgniótł okrutnie; smarowano ją winem z rozmarynem i powoliodchodziła.Downar nudził się, o kiju włócząc po pustym dworze.Na taką chwilę nadjechałKruk.Gość w Kurzyłówce teraz był rzadki, chyba wierzyciel, od którego się doalkierza chować musiał dziedzic; zobaczywszy Kruka, mocno się nim ucieszyłDownar i wyszedł doń o kiju. Cóż to wam jest? Bestia koń mnie przycisnął do lipy tak, że mi się cały pień wyrysował nanodze i kory zmarszczki policzyć na niej było można; ale to już przechodzi.Cóżty tu robisz? No, nic, przejeżdżając wstąpiłem. Niech Bóg zapłaci; trafiłeś na kiepski obiad, ale na dobre serce; tymczasemwódki się napijemy.Co słychać?Poczęła się gawęda o tym, o owym.Kruk wielce zręczny dużo nakluczył, pókidoszedł do tego, do czego chciał. Zapomniałem rzekł jednej nowiny ważnej; wszak to Starościna zWitowa idzie za mąż. Kocowa? Hę? To nie może być! Jakże nie! Zaręczona! Z kim, u diabła? Ze starym Aowczym Hińczą. Pleciesz! Oni się mało nie pozajadali. A teraz małżeństwo procesowi koniec kładzie.Tu począł szeroko i długo wykładać Kruk, jak do tego przyszło.Downar słuchałmilczący.Napili się wódki raz i drugi. A kiedyż wesele, nie wiecie? spytał w końcu. Myślę, że rychło, bo stary nie ma czasu do stracenia, Hm! zawołał Downar. Czy ty wiesz, że to na moje koło woda, i że ottak, przypadkiem, oddałeś mi przyjacielską usługę, zawiadamiając o tym?Kruk udał, że nie wiedział o niczym. Ja mam słowo Starościnej! zawołał Downar. Byle noga wydobrzała,jadę i kładnę inhibicję.Gotowem zeznać pod przysięgą, sub fide juramenti, żemi przyrzekła pójść za mnie, jeśliby kiedykolwiek do ołtarza iść miała.Jaswojego nie daruję; Aowczego wyzwę. Ale on na nogach ledwo stoi. A mnie co do tego! krzyknął Downar. Niech go dwóch trzyma, a ja muparagrafy na łysinie będę pisał. Jużciż tego nie zrobicie. Jak mi Bóg miły! Zrobię! Nogę wysmaruję.i bodaj jutro ruszam doWitowa. Ale oni oboje w Wężownie. To do Wężowna.Aatwo się domyślić, co z tego wynikło.Downar położył się, aby nodze daćwypocząć; smarował ją cały dzień, smarować kazał całą noc, a że naturę miałżelazną, noga odeszła trochę i nazajutrz, tylko że nie konno, ale wózkiemwęgierskim, czterema końmi, popędził do Wężowna.Aowczy zakochany jak kot siedział u Marka w Maczkach i co dzień dojeżdżałdo Starościnej; posłał już był nawet po indult i wesele miało się odbyćnieomieszkując [ Pobierz całość w formacie PDF ]