[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrazu nadmą460się mocno, ale niektórzy wracają rychło do zdrowia.Lecz z tym frajtrem Bozbąto był przypadek zgoła osobliwy i ciężki: omal że nie pękł, bo nadymanie rzuciłomu się od gwiazdek na pępek.%7łeby go uratować, trzeba było odpruć mu tegwiazdki, i mój frajter znowuż spłaszczył się.Od tej chwili Szwejk daremnie usiłował utrzymać z frajtrem jaką takąrozmowę i wyjaśnić mu po przyjacielsku, dlaczego mówi się powszechnie, żefrajter jest nieszczęściem kompanii.Frajter nie odpowiadał na to wcale i tylko czynił jakieś ciemne pogróżki, że poprzybyciu do brygady odechce się komuś robić głupie uwagi.Jednym słowem,ziomek nie okazał należytej przyjazni, a gdy Szwejk zapytał go, skąd pochodzi,odpowiedział, że mu nic do tego.Ale Szwejk nie ustępował i na wszelki sposób usiłował nawiązać z nimrozmowę.Opowiadał, że nie pierwszy raz jest eskortowany, ale że zawsze bywałowesoło przy takiej sposobności i że był z eskortą w dobrej przyjazni.Frajter milczał i nie odpowiadał, zaś Szwejk wywodził:- Tak mi się wydaje, panie frajter, że musiało pana spotkać na świecie jakieśnieszczęście, skoro pan tak nagle zaniemówił.Znałem sporo smutnych frajtrów,ale takiej kupki nieszczęścia jak pan, panie frajter, z wielkim przeproszeniem,jeszcze nigdy nie widziałem.Niech mi się pan zwierzy ze swej udręki, a być może,iż zdołam poradzić, ponieważ żołnierz, którego prowadzą pod eskortą, miewazawsze daleko większe doświadzenie niż ci, co go pilnują.Albo wiecie co, paniefrajter, żeby nam się nie nudziło, niech pan opowie coś ciekawego, choćby o tym,jaka w pańskich stronach jest okolica, czy dużo tam jest stawów, czy też możeznajduje się tam jaka ładna ruina oraz czy do tej ruiny nie jest przywiązana jakaciekawa legenda.- Mam tego dość! - wrzasnął frajter.- No to szczęśliwy z pana człowiek - rzekł Szwejk - bo inny nigdy niczego niema dosyć.Frajter pogrążył się w milczeniu i tylko rzekł proroczym, ponurym głosem:- W brygadzie powiedzą ci więcej, niż będziesz pragnął, a ja nie myślę wdawaćsię z tobą.Eskortujący w ogóle nie byli zbyt weseli.Węgier rozmawiał z Niemcem wsposób wysoce oryginalny, bo z języka niemieckiego znał tylko dwa słowa: jawohl i was.Gdy Niemiec mówił mu o czymś, to Madziar kiwał głową imówił: Jawohl.A gdy Niemiec milkł, to Madziar przerywał mu pytaniem: Was? I wtedy Niemiec zaczynał opowiadanie na nowo.Polak z eskorty trzymałsię arystokratycznie na uboczu, na nikogo nie zwracał uwagi i bawił się na własnąrękę, smarcząc w podłogę przy pomocy dwóch palców i rozcierając smarki kolbąkarabinu, po czym kolbę zręcznie ocierał o spodnie i od czasu do czasu mruczałpod nosem: Zwięta Panienko!- Niewiele się nagadasz - rzekł do niego Szwejk.- Na Boisku mieszkał wsuterenie niejaki stróż Machaczek, który umiał się wysmarkać na okno i takzręcznie rozmazać smarki, że z tego powstawał obraz Libuszy przepowiadającejsławę Pragi.Ale za każdy swój obraz dostawał od żony takie stypendium, że gębęmiał jak szaflik.Nie dał się wszakże zastraszyć i ciągle się w sztuce swojejdoskonalił.Była to jego jedyna uciecha.461Polak nie odpowiedział mu na to i wreszcie cała eskorta pogrążyła się wgłębokim milczeniu, jakby jechała na pogrzeb i z pietyzmem rozmyślała onieboszczyku.Pociąg zbliżał się do sztabu brygady w Wojałyczu.Tymczasem w sztabie brygady zaszły pewne poważne zmiany.Kierownictwo sztabu brygady oddane zostało pułkownikowi Gerbichowi.Byłto pan posiadający wielkie zdolności wojskowe, które wlazły mu w nogi w postacipodagry.Miał wszakże w ministerstwie wielce wpływowe osoby, które zdziałały,że nie musiał podawać się do dymisji, ale szwendał się po różnych sztabachwiększych formacji wojskowych, pobierał dodatki służbowe i pozostawał takdługo na miejscu, dopóki w czasie ataku podagry nie zrobił jakiegoś głupstwa.Potem translokowali go gdzie indziej, a translokacja taka była zawsze awansem.Z oficerami przy obiedzie nie mówił zazwyczaj o niczym innym, tylko o swoimspuchniętym dużym palcu u nogi, od czasu do czasu przybierał rozmiary wprostgrozne, tak że jego właściciel musiał nosić but specjalnie duży.Przy jedzeniu najmilszą jego przyjemnością było opowiadanie o tym, jak tenpalec ropieje i wilgnie i jak ta wilgoć w wacie przypomina skisły rosół.Toteż cały korpus oficerski, gdy pana pułkownika przenoszono na innemiejsce, żegnał się z nim zawsze z najszczerszym zadowoleniem.Ale poza tym byłto pan wielce lojalny i względem oficerów niższych stopni zachowywał się z wielkąprzyjaznią, opowiadając im niekiedy, ile to dobrych rzeczy zjadł i wypił, zanimdostał podagry [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zrazu nadmą460się mocno, ale niektórzy wracają rychło do zdrowia.Lecz z tym frajtrem Bozbąto był przypadek zgoła osobliwy i ciężki: omal że nie pękł, bo nadymanie rzuciłomu się od gwiazdek na pępek.%7łeby go uratować, trzeba było odpruć mu tegwiazdki, i mój frajter znowuż spłaszczył się.Od tej chwili Szwejk daremnie usiłował utrzymać z frajtrem jaką takąrozmowę i wyjaśnić mu po przyjacielsku, dlaczego mówi się powszechnie, żefrajter jest nieszczęściem kompanii.Frajter nie odpowiadał na to wcale i tylko czynił jakieś ciemne pogróżki, że poprzybyciu do brygady odechce się komuś robić głupie uwagi.Jednym słowem,ziomek nie okazał należytej przyjazni, a gdy Szwejk zapytał go, skąd pochodzi,odpowiedział, że mu nic do tego.Ale Szwejk nie ustępował i na wszelki sposób usiłował nawiązać z nimrozmowę.Opowiadał, że nie pierwszy raz jest eskortowany, ale że zawsze bywałowesoło przy takiej sposobności i że był z eskortą w dobrej przyjazni.Frajter milczał i nie odpowiadał, zaś Szwejk wywodził:- Tak mi się wydaje, panie frajter, że musiało pana spotkać na świecie jakieśnieszczęście, skoro pan tak nagle zaniemówił.Znałem sporo smutnych frajtrów,ale takiej kupki nieszczęścia jak pan, panie frajter, z wielkim przeproszeniem,jeszcze nigdy nie widziałem.Niech mi się pan zwierzy ze swej udręki, a być może,iż zdołam poradzić, ponieważ żołnierz, którego prowadzą pod eskortą, miewazawsze daleko większe doświadzenie niż ci, co go pilnują.Albo wiecie co, paniefrajter, żeby nam się nie nudziło, niech pan opowie coś ciekawego, choćby o tym,jaka w pańskich stronach jest okolica, czy dużo tam jest stawów, czy też możeznajduje się tam jaka ładna ruina oraz czy do tej ruiny nie jest przywiązana jakaciekawa legenda.- Mam tego dość! - wrzasnął frajter.- No to szczęśliwy z pana człowiek - rzekł Szwejk - bo inny nigdy niczego niema dosyć.Frajter pogrążył się w milczeniu i tylko rzekł proroczym, ponurym głosem:- W brygadzie powiedzą ci więcej, niż będziesz pragnął, a ja nie myślę wdawaćsię z tobą.Eskortujący w ogóle nie byli zbyt weseli.Węgier rozmawiał z Niemcem wsposób wysoce oryginalny, bo z języka niemieckiego znał tylko dwa słowa: jawohl i was.Gdy Niemiec mówił mu o czymś, to Madziar kiwał głową imówił: Jawohl.A gdy Niemiec milkł, to Madziar przerywał mu pytaniem: Was? I wtedy Niemiec zaczynał opowiadanie na nowo.Polak z eskorty trzymałsię arystokratycznie na uboczu, na nikogo nie zwracał uwagi i bawił się na własnąrękę, smarcząc w podłogę przy pomocy dwóch palców i rozcierając smarki kolbąkarabinu, po czym kolbę zręcznie ocierał o spodnie i od czasu do czasu mruczałpod nosem: Zwięta Panienko!- Niewiele się nagadasz - rzekł do niego Szwejk.- Na Boisku mieszkał wsuterenie niejaki stróż Machaczek, który umiał się wysmarkać na okno i takzręcznie rozmazać smarki, że z tego powstawał obraz Libuszy przepowiadającejsławę Pragi.Ale za każdy swój obraz dostawał od żony takie stypendium, że gębęmiał jak szaflik.Nie dał się wszakże zastraszyć i ciągle się w sztuce swojejdoskonalił.Była to jego jedyna uciecha.461Polak nie odpowiedział mu na to i wreszcie cała eskorta pogrążyła się wgłębokim milczeniu, jakby jechała na pogrzeb i z pietyzmem rozmyślała onieboszczyku.Pociąg zbliżał się do sztabu brygady w Wojałyczu.Tymczasem w sztabie brygady zaszły pewne poważne zmiany.Kierownictwo sztabu brygady oddane zostało pułkownikowi Gerbichowi.Byłto pan posiadający wielkie zdolności wojskowe, które wlazły mu w nogi w postacipodagry.Miał wszakże w ministerstwie wielce wpływowe osoby, które zdziałały,że nie musiał podawać się do dymisji, ale szwendał się po różnych sztabachwiększych formacji wojskowych, pobierał dodatki służbowe i pozostawał takdługo na miejscu, dopóki w czasie ataku podagry nie zrobił jakiegoś głupstwa.Potem translokowali go gdzie indziej, a translokacja taka była zawsze awansem.Z oficerami przy obiedzie nie mówił zazwyczaj o niczym innym, tylko o swoimspuchniętym dużym palcu u nogi, od czasu do czasu przybierał rozmiary wprostgrozne, tak że jego właściciel musiał nosić but specjalnie duży.Przy jedzeniu najmilszą jego przyjemnością było opowiadanie o tym, jak tenpalec ropieje i wilgnie i jak ta wilgoć w wacie przypomina skisły rosół.Toteż cały korpus oficerski, gdy pana pułkownika przenoszono na innemiejsce, żegnał się z nim zawsze z najszczerszym zadowoleniem.Ale poza tym byłto pan wielce lojalny i względem oficerów niższych stopni zachowywał się z wielkąprzyjaznią, opowiadając im niekiedy, ile to dobrych rzeczy zjadł i wypił, zanimdostał podagry [ Pobierz całość w formacie PDF ]