[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może inne były zazdrosne, gdyż miała wielkie powodzenie u mężczyzn.Niejednaprzyjaciółka oskarżała ją też o to, że stanęła między nią a jej ukochanym, ale Karen przyjmo-wała to milcząco, jak jagnię ofiarne, i tylko patrzała smutnie swymi naiwnymi oczami.Pani Berg znała te oskarżenia, i wielokrotnie, gdy zachodziło coś podobnego, próbowaławycisnąć z Karen wyznanie.Ale Karen stale patrzała na nią wzrokiem, z którego promienio-wało zupełne oddanie się. No, jak stoją sprawy z ukochanym?  spytała pani Berg i pogładziła ją po włosach, ma-cierzyńskim ruchem. Czy przeprosił się z ojcem? Tak, ojciec zgodził się na nasze małżeństwo i Rudolf dostanie gospodarstwo. Więc kiedy będziemy mieli przyjemność stroić pannę młodą? Bo to uważam za swojeprawo. Po żniwach.Bo stary nie chce przekazać gospodarstwa, zanim żniwa się nie skończą.Chce sam zebrać plon, z tego co zasiał. Patrzcie, patrzcie, ależ umie liczyć.Więc jesteś pewnie zadowolona? Tak.63 W twarzy Karen nie drgnął ani jeden rys, mogący dać wyraz jej szczęściu, jedynie warginabrały wilgotnego połysku i zdawały się pełniejsze. Jakże ona przypomina roślinę  pomyślała pani Berg  piękną, soczystą kalię.Czy wogóle jest istotą myślącą? Na pewno nie myśli tak jak my, ona jedynie odczuwa.Nie, nie jestMagdaleną, w każdym razie nie pokutującą. Może sprowadzimy pana Halvora, mógłby nam coś zaśpiewać  powiedziała Helga.Nudziła się. Naturalnie, pobiegnij na górę i sprowadz go.Pan Halvor zszedł i przywitał się z kobietami.Pani Berg spostrzegła, za Karen pozostawiłamu rękę w dłoni, dopóki jej nie wypuścił, poczym ręka opadła jak martwa. A zatem w stosunku do mężczyzn.?  pomyślała.Pan Halvor miał znów swój okres melancholii.Zaśpiewał  Es war ein K�nig in Thule", alez mniejszą dozą  szmalcu" niż zwykle jak się zdawało pani domu.Zapalono lampy.Helga chciała, żeby przeczytał coś wesołego, ale przeprosił i złapał się zaskroń. Powinien pan przeczytać jakiś własny utwór, w ten sposób spłaciłby pan dawne zobo-wiązanie  zaproponowała pani Berg. Nie można stale chować światła pod korcem i zwo-dzić bliznich wykrętami.Pan Halvor siedział przez chwilę niezdecydowany. Robię to bardzo niechętnie  rzekłwreszcie  lecz życzenie szanownej pani jest dla mnie rozkazem. I udał się na górę. Jest poetą  powiedziała Helga do Karen.Matka uśmiechała się niedowierzająco.Pan Halvor zszedł znów na dół z kajetem i zaczął przerzucać kartki.Usiadł trochę na ubo-czu i czytał. To jest, naprawdę porywające  powiedziała pani Berg, gdy skończył, spoglądając nań zuznaniem. Czy pan to, rzeczywiście, sam napisał?  spytała Helga.Uśmiechnął się pobłażliwie.Pani Berg siedziała przez chwilę zamyślona. Czy to.czy to jest wiersz osobisty?  spytała. Tak i nie! Proszę zwolnić mnie od odpowiedzi na to pytanie.Pan Halvor czytał w ich oczach podziw, ale przyjął go z ujmującą skromnością.A ponie-waż pani Berg nie mogła się powstrzymać od wyrażenia mu swego podziwu dla głębokiegonastroju, płynącego z poematu, zarówno w opisach przyrody, jak w stanach duchowych, zaczął opowiadać o swych starych rodzicach, którym zawdzięczał wszystko, co dotychczasosiągnął.I gdyby doprowadził kiedykolwiek do czegoś większego, im należało się podzięko-wanie, zwłaszcza matce, gdyż po niej odziedziczył uczucie, podczas gdy rozum pochodził odojca.I nie wdając się w bliższe osobiste szczegóły, starał się dowieść, że także w związku zpoezją można powiedzieć:  Ręka poruszająca kołyskę, porusza ziemię!"  gdyż historia wy-kazuje w wielu wypadkach, że matki wielkich poetów posiadały bogate życie uczuciowe.Trzy kobiety przysłuchiwały się, oczarowane, jego mowie i każda z nich widziała się wduszy matką wielkiego poety.64 XVIII.Pewnego upalnego czerwcowego popołudnia, Helga położyła się pod drzewami w zachod-niej stronie ogrodu.Słońce piekło; ale nad wałem, na którym siedziała, wznosiło się sklepie-nie z listowia, w kilku kondygnacjach  olchy, jawory i wreszcie, na spodzie, niski krzak bzuw pełnym rozkwicie.Tworzył on rodzaj altany, z której można było widzieć pola i lasy.Tra-wa, na przestrzeni tej groty, była chłodna i świeża, a kiedy się w niej przebierało palcami,ziemia pod nią była zupełnie wilgotna.Cała przestrzeń, jaką Helga mogła objąć wzrokiem,była podzielona na pasy, jaśniejsze lub ciemniejsze, zależnie od tego, czy było to zboże, czykoniczyna, trawa czy pastwisko z łaciatym bydłem.Wprost przed nią leżało pole mieszanki, zktórego codziennie przynosiło się coś do stajni na pokarm, a skoszone było już tak wiele, żemożna było przejść z  Klatki szpaków", poprzez rżysko, aż do wyschniętego dna strumyka.Matka poszła odwiedzić chorą Marję-polewaczkę, i Helga nudziła się.Wycinała scyzory-kiem kępki trawy, przesadzała je i na chwilę zamykała oczy, ażeby pózniej odszukiwać je zzapałem.Zwykle odnajdywała to miejsce, ale udawała przed sobą, że znalezć go nie może,ażeby w ten sposób zabić czas.Właściwie była to zabawa we dwoje; jeden przesadzał kępkitrawy, a drugi ich szukał.Nagle odkryła, że powietrze wypełniał jeden długi brzęczący dzwięk.Prawdopodobnie ist-niał on cały czas, tylko nie spostrzegła tego wcześniej.%7łe też można było tak długo być głu-chą na te dzwięki, i nagle zaczynało się je słyszeć.Spojrzała w górę.Krzak bzu, nad jej głową, cały był usiany owadami, które pokrywałykwiaty, pełzały po nich, wzlatywały w górę i znów siadały, tworząc wielokształtne rojowisko.Jakże były zajęte! Niektóre stały na głowach w głębi kielicha, wysysając słodki płyn, poczymzwolna wyciągały górną część tułowia, pokrytą całkowicie żółtym pyłkiem kwietnym.Komarusiadł Heldze na ręce.Próbowała go zdmuchnąć, ale komar usiadł znowu i uczepił się mocnoprzy pomocy czegoś, co było tak nikłe, że Helga wcale nie mogła tego dojrzeć.Pozwoliła mupozostać, ale gdy ją ukłuł, zadusiła go.Gdyby tak mieć coś do ogryzania! Tam wśród mieszanki rósł również zielony groszek, aletrzeba by było wstać i udać się po niego.%7łeby już zwieziono żyto po drugiej stronie strumy-ka, można by było dostać się do lasku, idąc na przełaj, i oszczędzić sobie nudnego okrążania.%7łar migotał nad polami i fale gorącego powietrza przypływały do Helgi.Raz dolatywałpowiew z góry, przynosząc zapach bzu, to znów przemykał pod drzewami, przywiewajączapach róż z ogrodu, lub uderzał w nią z drugiej strony, z daleka, gdzie wyrobnik z powagąnawoził swe pastwisko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl