[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lantos mogła zostać zarażona, musiał więc od zarazpoddać ją kwarantannie.Przed nim wznosiła się przekrzywiona cerkiew z cebulastą kopułą, wziął więc Lantosna ręce, wspiął się po starych drewnianych stopniach, nogą otworzył drzwi i, najdelikatniejjak potrafił, położył ją na jednej z ławek.Ucieszył się, kiedy usłyszał, że z jej ust wyrwał się jęk.- Eva, zaraz wracam.- Ujął jej ręce, wciąż w lepkich rękawiczkach, i położył nabrzuchu.- Trzymaj je tu, słyszysz? Uciskaj.Cicho stęknęła, a Slater znów wybiegł na zewnątrz.Słysząc wycie wilków w lesie -czyżby zwietrzyły tę krew? - mocno zatrzasnął drzwi cerkwi.Zielone namioty, od którychdzieliło go zaledwie pięćdziesiąt metrów, wydawały się odległe o całe kilometry.Ale nawetsię nie zatrzymał, żeby złapać oddech, tylko zbiegł po schodach po zestaw narzędzichirurgicznych.Misja właśnie się zawaliła, ale jeżeli i on straci głowę, dojdzie do katastrofy naniewyobrażalną skalę.Rozdział 39- Ale co z Russellem? - jęczał Eddie.- Musimy dalej szukać Russella!Harley uważał, że już dość się naszukali Russella.Wrócili aż na cmentarz, gdzieukryli się gdzieś za drzewami i widzieli jakiegoś przysadzistego gościa z siwą bródką, którypopychał na śniegu coś, co przypominało kosiarkę, a potem próbowali iść przez las ślademswojego kumpla moczymordy.Jedynym tropem, jaki znalezli, była jego latarka leżąca podkrzakami, która ciągle świeciła.To nie wyglądało dobrze - dlaczego Russell, choć tępy,miałby wyrzucać latarkę?- Nie możemy zostawić człowieka! - oświadczył Eddie, patrząc na niego płonącymi wpółmroku oczami, a Harley, słysząc to, mało się nie porzygał.Nie możemy zostawićczłowieka? Co ten Eddie sobie myśli? %7łe są marines?- Daj spokój - poradził mu Harley.- Albo już zamarzł gdzieś na kość, albo zaszył sięw kolonii, ma ciepło jak w uchu i wstawia kit o tym, jak płynął kajakiem i się zgubił.Harley zmierzał właśnie do kolonii.Miał już dość cmentarza i jeszcze bardziej dośćpieprzonego lasu.Jeżeli ci ze Straży Przybrzeżnej wykopali coś wartego uwagi, na pewno jużznajdzie to w kolonii.Nie było trudno przekraść się przez dziurę w palisadzie i tuż przed zapadnięciemzmroku zaprowadził Eddiego do ustronnego miejsca za szopą z generatorem.Pogrzebał wplecaku, wyciągnął lornetkę noktowizyjną i zarzucił ją sobie na szyję.- Ej, skąd to masz? - spytał z zazdrością Eddie, gdy Harley regulował noktowizor.- Z Arctic Circle Gun Shoppe.- Ile kosztowała?- Skąd mam wiedzieć? - Przecież za nią nie zapłacił.Rąbnął ją razem z kartonami racjiżywnościowych.Namioty świeciły się na zielono, ale między nimi było zupełnie ciemno i tu właśniemogły mu się przydać obiektywy czułe na podczerwień.Harley był w stanie obserwowaćteren i gdyby ktokolwiek pojawił się na ścieżkach, zauważyłby niewyrazny zarys jegosylwetki.Jedyną wadą było ciche i piskliwe brzęczenie, przypominające komara, któryuporczywie bzyczy nad uchem.Podobnie jak Eddie.- Chcę zobaczyć! - domagał się Eddie, sięgając po lornetkę.- Pokaż.Harley musiał go trzepnąć po łapach, a przy okazji zauważył, że Eddie jest na haju.Gdzieś po drodze musiał połknąć jakiegoś spida.Tylko tego trzeba było teraz Harleyowi -naćpanego wspólnika.Zobaczył jakiś ruch przy kościele - ten Slater biegał po obozie w kombinezonielaboratoryjnym - a potem prowadził Nikę Tincook, burmistrza, oboje mieli ręce pełne jakichśprześcieradeł, koców i toreb z narzędziami medycznymi.O co tu chodzi? Mimo wiatruusłyszał ich zdenerwowane głosy, ale nie słyszał ani nie widział, żeby cokolwiek się działo wtym dużym namiocie przy głównej bramie.gdzie poły łopotały jak szalone, a w środkupaliły się wszystkie światła.- Chodz - powiedział do Eddiego.- Ale trzymaj się nisko i ani pary z gęby.- Co robimy? Idziemy uratować Russella?Harleyowi nie chciało się odpowiadać.Ruszył pochylony w głąb kolonii, przeskakującrury z PCW i kable elektryczne przeprowadzone na śniegu, a potem przelazł pod plecionymisznurami wyznaczającymi granice ścieżek.Przed pochylnią zwolnił na sekundę - czyżby naporęczy była krew? - ale nie mógł przecież zostać na zewnątrz.Dał nura do środka i zaczekałna Eddiego.- Słuchaj, widziałeś krew na.- Zamknij się - przerwał mu Harley, rozglądając się, ale nie zobaczył nikogo.Po obustronach były blaty, na których stały zlewki, fiolki i mikroskopy; widok przypominał mulekcje chemii, której nie zdał.Na monitorze komputera spostrzegł jakąś cząsteczkę - a możeto był atom? - wolno obracającą się wokół własnej osi.- Patrz no - powiedział Eddie, wskazując na trzy pojemniki z białymi myszami.- Twójwąż nie miałby chrapki na te maleństwa?Zanim Harley zdążył go powstrzymać, idiota sięgnął do pojemnika i wyciągnął zaogon mysz.Miała na grzbiecie pomarańczową plamę i rozpaczliwie wiła się w powietrzu.- Rzuć tę cholerną mysz - warknął Harley.Eddie wyszczerzył zęby w uśmiechu i uniósł ją nad otwartymi ustami, jak gdybychciał ją połknąć.Harley popchnął go na tyle mocno, że mysz zdołała się uwolnić i z piskiempobiegła szukać bezpiecznego schronienia.- Skopię ci tyłek, jeżeli zrobisz jeszcze jakąś głupotę - ostrzegł Harley.- Już się boję - odrzekł Eddie, ale spuścił wzrok i więcej go nie prowokował.Harley odwrócił się w stronę laboratorium; jedyną rzeczą, jaką warto byłoby stądukraść, były laptopy i może mikroskopy, ale to cholerstwo trudno byłoby dzwigać.Na drugimkońcu namiotu wisiały porozrywane plastikowe zasłony sięgające od sufitu do podłogi.Wyglądało to jak jakaś kryjówka, ale wyraznie ktoś wdarł się do środka.Sam ten faktwystarczył Harleyowi.Ruszył w głąb namiotu, zauważając, że tu też jest krew, a jeszcze więcej na pasachgrubej folii.Nawet Eddie się ociągał.Harley wsadził głowę do środka i omal nie zwymiotował.Na stalowym stole leżały poćwiartowane zwłoki, a na wózkach i blatach stały miski inaczynia pełne krwi i narządów- Rany boskie - powiedział Eddie, choć był tak nakręcony, że wszedł i stanął jakurzeczony.Uniósł zwisający skalp zasłaniający twarz trupa.- Ciekawe, kto to był.Jeden z tamtych Rosjan, pomyślał Harley, ale dlaczego zrobili z nim teraz cośtakiego.- Zdaje się, że dobrał się też do niego wilk.- Co ty wygadujesz? - spytał Harley, bojąc się popatrzeć na zwłoki z bliska.Jak Eddiemoże to znieść?- Zlady łap - wyjaśnił Eddie, a Harley przemógł się i spojrzał; wytrzymał na tyledługo, by się przekonać, że jednak Eddie przynajmniej raz ma rację.Na stalowym blacie byłykrwawe ślady łap - wyglądające na całkiem świeże.Harley przebiegł wzrokiem niewielkie pomieszczenie, jak gdyby wilk mógł się tugdzieś zaczaić, ale tym razem jego uwagę przyciągnęła lodówka z kołem, które możnazobaczyć na drzwiach do skarbca w banku.Ale patrząc na resztę pomieszczenia, wcale nie był taki pewny, czy chce to otwierać.- Co tam jest? - spytał podniecony Eddie.Harley dotarł tak daleko, że nie było już sensu się zatrzymywać.Przekręcił koło,rozległ się syk jak gdyby odklejanej uszczelki i w środku zapaliło się ostre białe światło.Tu też zobaczył ustawione w szereg kolby i fiolki, z których wiele było oznaczonychnalepkami i etykietami, ale w głębi dostrzegł charakterystyczny biały błysk trzech brylantów,osadzonych w starej mosiężnej ikonie Matki Boskiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Lantos mogła zostać zarażona, musiał więc od zarazpoddać ją kwarantannie.Przed nim wznosiła się przekrzywiona cerkiew z cebulastą kopułą, wziął więc Lantosna ręce, wspiął się po starych drewnianych stopniach, nogą otworzył drzwi i, najdelikatniejjak potrafił, położył ją na jednej z ławek.Ucieszył się, kiedy usłyszał, że z jej ust wyrwał się jęk.- Eva, zaraz wracam.- Ujął jej ręce, wciąż w lepkich rękawiczkach, i położył nabrzuchu.- Trzymaj je tu, słyszysz? Uciskaj.Cicho stęknęła, a Slater znów wybiegł na zewnątrz.Słysząc wycie wilków w lesie -czyżby zwietrzyły tę krew? - mocno zatrzasnął drzwi cerkwi.Zielone namioty, od którychdzieliło go zaledwie pięćdziesiąt metrów, wydawały się odległe o całe kilometry.Ale nawetsię nie zatrzymał, żeby złapać oddech, tylko zbiegł po schodach po zestaw narzędzichirurgicznych.Misja właśnie się zawaliła, ale jeżeli i on straci głowę, dojdzie do katastrofy naniewyobrażalną skalę.Rozdział 39- Ale co z Russellem? - jęczał Eddie.- Musimy dalej szukać Russella!Harley uważał, że już dość się naszukali Russella.Wrócili aż na cmentarz, gdzieukryli się gdzieś za drzewami i widzieli jakiegoś przysadzistego gościa z siwą bródką, którypopychał na śniegu coś, co przypominało kosiarkę, a potem próbowali iść przez las ślademswojego kumpla moczymordy.Jedynym tropem, jaki znalezli, była jego latarka leżąca podkrzakami, która ciągle świeciła.To nie wyglądało dobrze - dlaczego Russell, choć tępy,miałby wyrzucać latarkę?- Nie możemy zostawić człowieka! - oświadczył Eddie, patrząc na niego płonącymi wpółmroku oczami, a Harley, słysząc to, mało się nie porzygał.Nie możemy zostawićczłowieka? Co ten Eddie sobie myśli? %7łe są marines?- Daj spokój - poradził mu Harley.- Albo już zamarzł gdzieś na kość, albo zaszył sięw kolonii, ma ciepło jak w uchu i wstawia kit o tym, jak płynął kajakiem i się zgubił.Harley zmierzał właśnie do kolonii.Miał już dość cmentarza i jeszcze bardziej dośćpieprzonego lasu.Jeżeli ci ze Straży Przybrzeżnej wykopali coś wartego uwagi, na pewno jużznajdzie to w kolonii.Nie było trudno przekraść się przez dziurę w palisadzie i tuż przed zapadnięciemzmroku zaprowadził Eddiego do ustronnego miejsca za szopą z generatorem.Pogrzebał wplecaku, wyciągnął lornetkę noktowizyjną i zarzucił ją sobie na szyję.- Ej, skąd to masz? - spytał z zazdrością Eddie, gdy Harley regulował noktowizor.- Z Arctic Circle Gun Shoppe.- Ile kosztowała?- Skąd mam wiedzieć? - Przecież za nią nie zapłacił.Rąbnął ją razem z kartonami racjiżywnościowych.Namioty świeciły się na zielono, ale między nimi było zupełnie ciemno i tu właśniemogły mu się przydać obiektywy czułe na podczerwień.Harley był w stanie obserwowaćteren i gdyby ktokolwiek pojawił się na ścieżkach, zauważyłby niewyrazny zarys jegosylwetki.Jedyną wadą było ciche i piskliwe brzęczenie, przypominające komara, któryuporczywie bzyczy nad uchem.Podobnie jak Eddie.- Chcę zobaczyć! - domagał się Eddie, sięgając po lornetkę.- Pokaż.Harley musiał go trzepnąć po łapach, a przy okazji zauważył, że Eddie jest na haju.Gdzieś po drodze musiał połknąć jakiegoś spida.Tylko tego trzeba było teraz Harleyowi -naćpanego wspólnika.Zobaczył jakiś ruch przy kościele - ten Slater biegał po obozie w kombinezonielaboratoryjnym - a potem prowadził Nikę Tincook, burmistrza, oboje mieli ręce pełne jakichśprześcieradeł, koców i toreb z narzędziami medycznymi.O co tu chodzi? Mimo wiatruusłyszał ich zdenerwowane głosy, ale nie słyszał ani nie widział, żeby cokolwiek się działo wtym dużym namiocie przy głównej bramie.gdzie poły łopotały jak szalone, a w środkupaliły się wszystkie światła.- Chodz - powiedział do Eddiego.- Ale trzymaj się nisko i ani pary z gęby.- Co robimy? Idziemy uratować Russella?Harleyowi nie chciało się odpowiadać.Ruszył pochylony w głąb kolonii, przeskakującrury z PCW i kable elektryczne przeprowadzone na śniegu, a potem przelazł pod plecionymisznurami wyznaczającymi granice ścieżek.Przed pochylnią zwolnił na sekundę - czyżby naporęczy była krew? - ale nie mógł przecież zostać na zewnątrz.Dał nura do środka i zaczekałna Eddiego.- Słuchaj, widziałeś krew na.- Zamknij się - przerwał mu Harley, rozglądając się, ale nie zobaczył nikogo.Po obustronach były blaty, na których stały zlewki, fiolki i mikroskopy; widok przypominał mulekcje chemii, której nie zdał.Na monitorze komputera spostrzegł jakąś cząsteczkę - a możeto był atom? - wolno obracającą się wokół własnej osi.- Patrz no - powiedział Eddie, wskazując na trzy pojemniki z białymi myszami.- Twójwąż nie miałby chrapki na te maleństwa?Zanim Harley zdążył go powstrzymać, idiota sięgnął do pojemnika i wyciągnął zaogon mysz.Miała na grzbiecie pomarańczową plamę i rozpaczliwie wiła się w powietrzu.- Rzuć tę cholerną mysz - warknął Harley.Eddie wyszczerzył zęby w uśmiechu i uniósł ją nad otwartymi ustami, jak gdybychciał ją połknąć.Harley popchnął go na tyle mocno, że mysz zdołała się uwolnić i z piskiempobiegła szukać bezpiecznego schronienia.- Skopię ci tyłek, jeżeli zrobisz jeszcze jakąś głupotę - ostrzegł Harley.- Już się boję - odrzekł Eddie, ale spuścił wzrok i więcej go nie prowokował.Harley odwrócił się w stronę laboratorium; jedyną rzeczą, jaką warto byłoby stądukraść, były laptopy i może mikroskopy, ale to cholerstwo trudno byłoby dzwigać.Na drugimkońcu namiotu wisiały porozrywane plastikowe zasłony sięgające od sufitu do podłogi.Wyglądało to jak jakaś kryjówka, ale wyraznie ktoś wdarł się do środka.Sam ten faktwystarczył Harleyowi.Ruszył w głąb namiotu, zauważając, że tu też jest krew, a jeszcze więcej na pasachgrubej folii.Nawet Eddie się ociągał.Harley wsadził głowę do środka i omal nie zwymiotował.Na stalowym stole leżały poćwiartowane zwłoki, a na wózkach i blatach stały miski inaczynia pełne krwi i narządów- Rany boskie - powiedział Eddie, choć był tak nakręcony, że wszedł i stanął jakurzeczony.Uniósł zwisający skalp zasłaniający twarz trupa.- Ciekawe, kto to był.Jeden z tamtych Rosjan, pomyślał Harley, ale dlaczego zrobili z nim teraz cośtakiego.- Zdaje się, że dobrał się też do niego wilk.- Co ty wygadujesz? - spytał Harley, bojąc się popatrzeć na zwłoki z bliska.Jak Eddiemoże to znieść?- Zlady łap - wyjaśnił Eddie, a Harley przemógł się i spojrzał; wytrzymał na tyledługo, by się przekonać, że jednak Eddie przynajmniej raz ma rację.Na stalowym blacie byłykrwawe ślady łap - wyglądające na całkiem świeże.Harley przebiegł wzrokiem niewielkie pomieszczenie, jak gdyby wilk mógł się tugdzieś zaczaić, ale tym razem jego uwagę przyciągnęła lodówka z kołem, które możnazobaczyć na drzwiach do skarbca w banku.Ale patrząc na resztę pomieszczenia, wcale nie był taki pewny, czy chce to otwierać.- Co tam jest? - spytał podniecony Eddie.Harley dotarł tak daleko, że nie było już sensu się zatrzymywać.Przekręcił koło,rozległ się syk jak gdyby odklejanej uszczelki i w środku zapaliło się ostre białe światło.Tu też zobaczył ustawione w szereg kolby i fiolki, z których wiele było oznaczonychnalepkami i etykietami, ale w głębi dostrzegł charakterystyczny biały błysk trzech brylantów,osadzonych w starej mosiężnej ikonie Matki Boskiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]