[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No, nie wiem, \e jest ranna, \e ją postrzelono, \e miała wypadek czy.Czycoś naprawdę strasznego?- Musieliby nam powiedzieć.- Zmarszczył brwi.Bianca na chwilę dała sobie spokój z włosami i kasztanowe loki niesfornie opadły naramiona.- Zawsze próbują nas chronić.- Zrobiła znak cudzysłowu w powietrzu.- Ta policjantka,partnerka mamy, nie przyjechałaby tu, gdyby sprawa nie była naprawdę powa\na.- No, mo\e.Jeremy się skrzywił.W tej chwili sygnał oznajmił, \e Bianca dostała SMS.Otworzyła telefoni zobaczyła zdjęcie Chrisa.On i dwóch jego kumpli, w mikołajowych czapkach, z głupimiminami.Uśmiechnęła się i przez chwilę nie martwiła się losem matki.- Nakarm psa - rzuciła przez ramię i wyszła.Jeremy odprowadził ją wzrokiem.Nie zamknęła za sobą drzwi, co strasznie go wkurzyło.Noale teraz wszystko i wszyscy go wkurzają.Nawet Heidi Brewster, która zasypuje goSMS-ami i namawia na spotkanie.Chciał tego, naprawdę.Heidi to ostra laska, a jej usta.Jezu, co ona potrafi zrobić tymi ustami! Stwardniał na samą myśl.Ale Heidi to kłopoty, ateraz nie miał do tego głowy.Nie odpowiadał na jej wiadomości i to ją chyba wkurzało.Trudno.Odkąd ich aresztowano za jazdę pod wpływem alkoholu, był wściekły.Matka dała muszlaban, ten kretyn, ojciec Heidi, zabronił mu się z nią spotykać, a teraz na dodatek utknął uLucky'ego i Michelle.I wcale nie jest fajnie.Ba, miał ich ju\ dosyć.Lucky zachowywał się albo jak kumpel, albo jak przeło\ony.Jakbynaprawdę był jego ojcem.Głupota.A do tego Michelle.Jezu, to te\ niezła laska.Zawsze naobcasach, w obcisłych bluzeczkach i d\insach.Raz zobaczył ją nawet, gdy wychodziła spodprysznica, z mokrymi włosami, bez makija\u, dostrzegł du\e piersi o ró\owych sutkachnabrzmiałych z zimna.Zauwa\ył te\, \e nie jest naturalną blondynką.A co najgorsze - byłpewien, \e go widziała.Ich oczy spotkały się w lustrze.Od tego czasu ciągle siedział w tympokoju, przekonany, \e ilekroć z nim rozmawia, Michelle myśli o tym samym, co on.Widział ją nagą i coś w jej oczach, coś w sposobie, w jaki wysuwała język spomiędzyrozchylonych ust, sugerowało, \e ona o tym wie.Cały czas dręczyło go pytanie, czy zrobiła to celowo; mo\e miała na niego ochotę? Kretynie,to twoja macocha.Opanuj się!Wstał z łó\ka, chwycił buty.Czas zabrać swój samochód, zadzwonić do przyjaciela idowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z matką.Nie mówił Biance, ale on tak\e sięmartwił.Coś jest nie tak.Matka w \yciu nie odpuściłaby Lucky'emu, nie po informacji, \echce prawa do opieki nad nimi.Walczyłaby o nich jak lwica.Jeremy uznał, \e mogłoby się tookazać korzystne dla niego.Byłaby tak przera\ona perspektywą utraty Bianki i jego, \ezgodziłaby się na wszystko, byle ich uszczęśliwić.Skończyłyby się kłótnie i szlabany.Jeremy mógłby robić to, na co tylko miałby ochotę.Kogo chcesz nabrać? Nigdy w \yciu.Będzie ci to wypominała a\ do śmierci.- Cholera - sapnął.Napisał SMS do kumpla, \eby po niego przyjechał.Musi wrócić do domu,rozejrzeć się, zastanowić, gdzie mo\e być matka, i odebrać swój samochód.Musi miećwłasne cztery kółka, musi mieć mo\liwość wyrwania się z tego kiczowatego domku z ró\owąchoinką i gorącą \onką ojczyma.Wło\ył swoją za du\ą kurtkę moro, naciągnął czapkę na oczy i poszedł do kuchni.Znalazłtorbę z psim \arciem.Cisco ze szczęścia kręcił się wokół swojej miski.- Najwy\szy czas - wycedziła Michelle przeciągle.Weszła do kuchni.Miała na sobie d\insy,obcisły golf i pantofle na wysokich obcasach.Dzisiaj była umalowana.Platynowe włosyokalały twarz.Cisco pochłaniał swoją porcję.Michelle włączyła radio.Ciszę wypełniły kolędy.Nagle wkuchni zrobiło się ciasno.- Głodny jesteś? - Czy\by miała chrypę? O Bo\e.Znowu to spojrzenie, to, które zdaje sięmówić: wiem, co widziałeś.Zdjęła fartuch z wieszaka.fartuch pani Mikołajowej.Czerwony, krótki, z futrzaną lamówką.Zawiązała go wokół swojej szczupłej talii, a Jeremynie mógł się odpędzić od myśli, jak wyglądałaby w nim bez ubrania, tylko w wysokichczarnych kozakach.- Nie, dzięki - wykrztusił.Pies kończył jeść.Odruchowo wypuścił go na dwór.Do kuchniwtargnęło zimne powietrze.- Na pewno? Mogę usma\yć naleśniki.- Odwróciła się i patrzyła prosto na niego, zeszpatułką w dłoni, i nagle wyobraził sobie, jak daje mu nią klapsa.Albo on jej.Michelle najego kolanach, jej zaró\owione pośladki w górze, a ona piszczy z bólu i rozkoszy.Cholera.- Nie - wychrypiał.- Tyler ju\ po mnie jedzie.- Wychodzisz? - Naburmuszyła się.- Mhm.- Musi stąd wyjść i to szybko.Wrócił Cisco, wpadł do kuchni ze śniegiem na pyszczku.Jeremy zamknął za nim drzwi.Telefon zadzwonił tak głośno, \e niemal podskoczył.Michelle rzuciła się na aparat jak puma na antylopę.- Halo? - zaczęła.- Tak, tu Michelle Pescoli.Tak, chwileczkę.Ju\ go wołam.-Spowa\niała, we wzroku, który przechwycił Jeremy, nie było ani śladu zalotności.Podeszłado drzwi, zakryła słuchawkę dłonią i zawołała: - Luke! Telefon! Policja!Jeremy czuł, jak serce staje mu w piersi.- Policja? - powtórzyła Bianca, która stanęła w progu z komórką w dłoni.Miała wielkie,okrągłe oczy.- Czy to mama? Czy to ona dzwoni?Oczywiście, \e nie, kretynko! Gdyby to była mama, Michelle powiedziałaby: to twoja byłaalbo: to znowu Regan, albo: to ta suka, ale nie: policja.Ju\ miał to powiedzieć na głos, aledostrzegł strach w oczach siostry.Wiedziała.Równie dobrze jak on.- Jak to, policja? - Lucky zasuwał rozporek i zapinał pasek.- Z biura szeryfa.- Jeremy nigdy nie widział Michelle tak powa\nej.Lucky wziął słuchawkę.- Halo? Tak, tu Lukę Pescoli.- Zerknął na dzieci.- Są tutaj, ze mną.O co chodzi?A potem słuchał.Bianca zagryzała usta, zaciskała dłoń na komórce, Michelle stała jak wrytaw tym idiotycznym fartuchu, ze szpatułką do naleśników w dłoni, nawet Ciscoznieruchomiał.Jeremy wstrzymał oddech.- Tak.Rozumiem.Ale jej tam nie było? Jeremy nie wytrzymał.- Kogo? Gdzie? Mamy?- Zamknij się! - syknęła Bianca, blada jak ściana.Klakson dobiegał jakby z oddali.- Tak, zostaną tutaj, póki sytuacja się nie wyjaśni - powiedział Luke spokojnie, po czym sięrozłączył.Klakson rozbrzmiał ponownie.- Co? - Bianca miała łzy w oczach.Jeremy'emu dudniło w uszach.- Znalezli samochód mamy - usłyszeli.- W wąwozie poni\ej przełęczy Horsebrier.Bianca pisnęła.- To nie wąwóz, to przepaść - szepnęła Michelle.- Ale nic jej nie jest? - Bianca się rozpłakała.Lukę westchnął.- Nie wiem.Jeremy czuł ka\de uderzenie serca, waliło mu jak młot.- Gdzie jest? W szpitalu?- Nie.- Bianca podbiegła do ojca.Objął ją.- Nie było jej w samochodzie.Jest rozbity, ale jejtam nie było.- O Bo\e - sapnęła Michelle.Lukę kręcił głową, dawał jej znaki, by milczała, ale mówiładalej: - To on! Ten cholerny seryjniak! Na miłość boską.Bianca szlochała.- Zamknij się, Michelle, jeszcze tego nie wiemy.Nic nie wiemy! - warknął Luke.Klakson nie ustawał.- Kto to? - \achnął się Luke.Jeremy oprzytomniał.- Kolega, po mnie.- Mamo! - wyła Bianca.- Cicho, kochanie, wszystko będzie dobrze - zapewniał Luke bez przekonania.Bez wiary.Jeremy te\ to wiedział.Nic nie będzie dobrze.Nie, jeśli wszyscy stoją bezczynnie i nikt nicnie robi.On taki nie jest.Wyszedł bez słowa, upewnił się, \e ma kluczyki i portfel [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.No, nie wiem, \e jest ranna, \e ją postrzelono, \e miała wypadek czy.Czycoś naprawdę strasznego?- Musieliby nam powiedzieć.- Zmarszczył brwi.Bianca na chwilę dała sobie spokój z włosami i kasztanowe loki niesfornie opadły naramiona.- Zawsze próbują nas chronić.- Zrobiła znak cudzysłowu w powietrzu.- Ta policjantka,partnerka mamy, nie przyjechałaby tu, gdyby sprawa nie była naprawdę powa\na.- No, mo\e.Jeremy się skrzywił.W tej chwili sygnał oznajmił, \e Bianca dostała SMS.Otworzyła telefoni zobaczyła zdjęcie Chrisa.On i dwóch jego kumpli, w mikołajowych czapkach, z głupimiminami.Uśmiechnęła się i przez chwilę nie martwiła się losem matki.- Nakarm psa - rzuciła przez ramię i wyszła.Jeremy odprowadził ją wzrokiem.Nie zamknęła za sobą drzwi, co strasznie go wkurzyło.Noale teraz wszystko i wszyscy go wkurzają.Nawet Heidi Brewster, która zasypuje goSMS-ami i namawia na spotkanie.Chciał tego, naprawdę.Heidi to ostra laska, a jej usta.Jezu, co ona potrafi zrobić tymi ustami! Stwardniał na samą myśl.Ale Heidi to kłopoty, ateraz nie miał do tego głowy.Nie odpowiadał na jej wiadomości i to ją chyba wkurzało.Trudno.Odkąd ich aresztowano za jazdę pod wpływem alkoholu, był wściekły.Matka dała muszlaban, ten kretyn, ojciec Heidi, zabronił mu się z nią spotykać, a teraz na dodatek utknął uLucky'ego i Michelle.I wcale nie jest fajnie.Ba, miał ich ju\ dosyć.Lucky zachowywał się albo jak kumpel, albo jak przeło\ony.Jakbynaprawdę był jego ojcem.Głupota.A do tego Michelle.Jezu, to te\ niezła laska.Zawsze naobcasach, w obcisłych bluzeczkach i d\insach.Raz zobaczył ją nawet, gdy wychodziła spodprysznica, z mokrymi włosami, bez makija\u, dostrzegł du\e piersi o ró\owych sutkachnabrzmiałych z zimna.Zauwa\ył te\, \e nie jest naturalną blondynką.A co najgorsze - byłpewien, \e go widziała.Ich oczy spotkały się w lustrze.Od tego czasu ciągle siedział w tympokoju, przekonany, \e ilekroć z nim rozmawia, Michelle myśli o tym samym, co on.Widział ją nagą i coś w jej oczach, coś w sposobie, w jaki wysuwała język spomiędzyrozchylonych ust, sugerowało, \e ona o tym wie.Cały czas dręczyło go pytanie, czy zrobiła to celowo; mo\e miała na niego ochotę? Kretynie,to twoja macocha.Opanuj się!Wstał z łó\ka, chwycił buty.Czas zabrać swój samochód, zadzwonić do przyjaciela idowiedzieć się, co tak naprawdę stało się z matką.Nie mówił Biance, ale on tak\e sięmartwił.Coś jest nie tak.Matka w \yciu nie odpuściłaby Lucky'emu, nie po informacji, \echce prawa do opieki nad nimi.Walczyłaby o nich jak lwica.Jeremy uznał, \e mogłoby się tookazać korzystne dla niego.Byłaby tak przera\ona perspektywą utraty Bianki i jego, \ezgodziłaby się na wszystko, byle ich uszczęśliwić.Skończyłyby się kłótnie i szlabany.Jeremy mógłby robić to, na co tylko miałby ochotę.Kogo chcesz nabrać? Nigdy w \yciu.Będzie ci to wypominała a\ do śmierci.- Cholera - sapnął.Napisał SMS do kumpla, \eby po niego przyjechał.Musi wrócić do domu,rozejrzeć się, zastanowić, gdzie mo\e być matka, i odebrać swój samochód.Musi miećwłasne cztery kółka, musi mieć mo\liwość wyrwania się z tego kiczowatego domku z ró\owąchoinką i gorącą \onką ojczyma.Wło\ył swoją za du\ą kurtkę moro, naciągnął czapkę na oczy i poszedł do kuchni.Znalazłtorbę z psim \arciem.Cisco ze szczęścia kręcił się wokół swojej miski.- Najwy\szy czas - wycedziła Michelle przeciągle.Weszła do kuchni.Miała na sobie d\insy,obcisły golf i pantofle na wysokich obcasach.Dzisiaj była umalowana.Platynowe włosyokalały twarz.Cisco pochłaniał swoją porcję.Michelle włączyła radio.Ciszę wypełniły kolędy.Nagle wkuchni zrobiło się ciasno.- Głodny jesteś? - Czy\by miała chrypę? O Bo\e.Znowu to spojrzenie, to, które zdaje sięmówić: wiem, co widziałeś.Zdjęła fartuch z wieszaka.fartuch pani Mikołajowej.Czerwony, krótki, z futrzaną lamówką.Zawiązała go wokół swojej szczupłej talii, a Jeremynie mógł się odpędzić od myśli, jak wyglądałaby w nim bez ubrania, tylko w wysokichczarnych kozakach.- Nie, dzięki - wykrztusił.Pies kończył jeść.Odruchowo wypuścił go na dwór.Do kuchniwtargnęło zimne powietrze.- Na pewno? Mogę usma\yć naleśniki.- Odwróciła się i patrzyła prosto na niego, zeszpatułką w dłoni, i nagle wyobraził sobie, jak daje mu nią klapsa.Albo on jej.Michelle najego kolanach, jej zaró\owione pośladki w górze, a ona piszczy z bólu i rozkoszy.Cholera.- Nie - wychrypiał.- Tyler ju\ po mnie jedzie.- Wychodzisz? - Naburmuszyła się.- Mhm.- Musi stąd wyjść i to szybko.Wrócił Cisco, wpadł do kuchni ze śniegiem na pyszczku.Jeremy zamknął za nim drzwi.Telefon zadzwonił tak głośno, \e niemal podskoczył.Michelle rzuciła się na aparat jak puma na antylopę.- Halo? - zaczęła.- Tak, tu Michelle Pescoli.Tak, chwileczkę.Ju\ go wołam.-Spowa\niała, we wzroku, który przechwycił Jeremy, nie było ani śladu zalotności.Podeszłado drzwi, zakryła słuchawkę dłonią i zawołała: - Luke! Telefon! Policja!Jeremy czuł, jak serce staje mu w piersi.- Policja? - powtórzyła Bianca, która stanęła w progu z komórką w dłoni.Miała wielkie,okrągłe oczy.- Czy to mama? Czy to ona dzwoni?Oczywiście, \e nie, kretynko! Gdyby to była mama, Michelle powiedziałaby: to twoja byłaalbo: to znowu Regan, albo: to ta suka, ale nie: policja.Ju\ miał to powiedzieć na głos, aledostrzegł strach w oczach siostry.Wiedziała.Równie dobrze jak on.- Jak to, policja? - Lucky zasuwał rozporek i zapinał pasek.- Z biura szeryfa.- Jeremy nigdy nie widział Michelle tak powa\nej.Lucky wziął słuchawkę.- Halo? Tak, tu Lukę Pescoli.- Zerknął na dzieci.- Są tutaj, ze mną.O co chodzi?A potem słuchał.Bianca zagryzała usta, zaciskała dłoń na komórce, Michelle stała jak wrytaw tym idiotycznym fartuchu, ze szpatułką do naleśników w dłoni, nawet Ciscoznieruchomiał.Jeremy wstrzymał oddech.- Tak.Rozumiem.Ale jej tam nie było? Jeremy nie wytrzymał.- Kogo? Gdzie? Mamy?- Zamknij się! - syknęła Bianca, blada jak ściana.Klakson dobiegał jakby z oddali.- Tak, zostaną tutaj, póki sytuacja się nie wyjaśni - powiedział Luke spokojnie, po czym sięrozłączył.Klakson rozbrzmiał ponownie.- Co? - Bianca miała łzy w oczach.Jeremy'emu dudniło w uszach.- Znalezli samochód mamy - usłyszeli.- W wąwozie poni\ej przełęczy Horsebrier.Bianca pisnęła.- To nie wąwóz, to przepaść - szepnęła Michelle.- Ale nic jej nie jest? - Bianca się rozpłakała.Lukę westchnął.- Nie wiem.Jeremy czuł ka\de uderzenie serca, waliło mu jak młot.- Gdzie jest? W szpitalu?- Nie.- Bianca podbiegła do ojca.Objął ją.- Nie było jej w samochodzie.Jest rozbity, ale jejtam nie było.- O Bo\e - sapnęła Michelle.Lukę kręcił głową, dawał jej znaki, by milczała, ale mówiładalej: - To on! Ten cholerny seryjniak! Na miłość boską.Bianca szlochała.- Zamknij się, Michelle, jeszcze tego nie wiemy.Nic nie wiemy! - warknął Luke.Klakson nie ustawał.- Kto to? - \achnął się Luke.Jeremy oprzytomniał.- Kolega, po mnie.- Mamo! - wyła Bianca.- Cicho, kochanie, wszystko będzie dobrze - zapewniał Luke bez przekonania.Bez wiary.Jeremy te\ to wiedział.Nic nie będzie dobrze.Nie, jeśli wszyscy stoją bezczynnie i nikt nicnie robi.On taki nie jest.Wyszedł bez słowa, upewnił się, \e ma kluczyki i portfel [ Pobierz całość w formacie PDF ]