[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimonieprzyjemnego powitania Max poczuł przypływzachwytu.Tam, w środku, byli prawdziwi ludzie! Coprawda przerażeni, lecz w świetle dziennym ich obawyzbledną i powitanie może być cieplejsze.Chłopak zakopałsię głębiej w siano i śpiwór, wciągnął do płuc zimne,nocne powietrze i starał się zasnąć.Zwit obwieściło donośne pianie koguta.W pobliżurozlegało się pełne zadowolenia gdakanie, przeciągłebeczenie owiec, a kiedy Max otworzył oczy, zobaczyłmałego chłopca w piżamie, rzucającego ziarno stłoczonejwokół niego gromadce drobiu.Nieopodal dwiedziewczynki doiły kozę, która ze znudzonym wyrazempyska spokojnie żuła gałąz.Max podparł się na łokciach iniemal nadział na długą włócznię, drżącą lekko iwycelowaną prosto w jego twarz. Kim jesteś?  zapytał opryskliwy głos. I czego tuszukasz?Max ominął wzrokiem włócznię, która była takzardzewiała, że prędzej złamałaby się, niż spowodowałajakiekolwiek poważne szkody.Trzymał jąmężczyzna potężnej budowy, na oko sześćdziesięcioletni.Brakowałomu paru zębów i patrzył przymrużonymi oczami, jakbywzrok mu szwankował.Max podniósł ręce i powiedział powoli: Mam na imię Max i przychodzę w pokojowychzamiarach. Nie jesteś demonem?  spytał roztrzęsionymężczyzna, a pot spływał mu po twarzy. Nie  potwierdził Max i ostrożnie podniósł się nanogi.Podczas ich rozmowy kilkanaścioro spokojnych,poważnych dzieci krzątało się wokół porannychobowiązków, tylko od czasu do czasu rzucając ciekawespojrzenia na dziwnego przybysza.Ponieważ Max niemówił dobrze po włosku, konwersacja szła jak po grudzie,lecz mimo to udało się pewne rzeczy wyjaśnić.Popierwsze to, że mężczyzna nie był ojcem dzieci, tylko ichopiekunem.Max zorientował się, że gospodarstwo musisłużyć za przytułek lub jest siedzibą jakiejś wspólnoty.Spytany o rodziców dzieci, mężczyzna skubał tylko siwewąsy. Nie żyją  mruknął w końcu i wbił w Maksaspojrzenie swych małych, hardych oczu.Następniepodrapał się po siwiejącej czuprynie i bąknął, że Max niejest tu mile widziany.I tak jest zbyt wiele gąb dowykarmienia.Mówiąc to, zaśmiał się ponuro i rozłożyłręce, jakby chciał dodać: Obaj jesteśmy mężczyznami idobrze wiemy, o co chodzi, nie? Na prawej dłoni mężczyzny Max dostrzegł trzy znaki.Największy, tuż pod palcami, był pieczęcią Astarotha.Zanim, bardziej na środku dłoni, widniał znak Prusiasa, zaśostatnie było małe kółko, a w nim jakiś znaczek, lecz Maxnie widział, co przedstawia.Chciał zapytać i wskazałznaczek, lecz mężczyzna spojrzał na Maksa gniewnie igwałtownie zamknął dłoń.Aby zmienić temat, Max zapytał o jedzenie.Mężczyzna zerknął na ukryty w pochwie gladius.Podejrzliwe oczka zlustrowały następnie twarz Maksa.Wydawało się, że rozważa różne warianty postępowania.Wreszcie uśmiechnął się, a raczej przywołał na twarznieszczery grymas nieznajdujący odbicia w oczach.Odparł, że oczywiście, w domu mieli jedzenie.Zprzyjemnością poczęstują Maksa posiłkiem, lecz przedzapadnięciem nocy musi odejść.Czasy są ciężkie.Ciężkie.Młody człowiek na pewno rozumie.Oczywiście,że tak.Kiedy zbliżali się do domu, Max stwierdził, że dzieciw ogóle się nie odzywają.Były w różnym wieku  odmałych pędraków po kilkunastoletnią młodzież.Powiedział nawet  cześć" do mniej więcejdziewięcioletniej dziewczynki, ale ta tylko wydęła usta ikiwnęła głową.Opiekun przez cały czas nie spuszczał zniej srogiego spojrzenia.Coś tu było nie tak.Z corazwiększą podejrzliwością Max patrzył na nieszczerzeuśmiechniętego mężczyznę.Pierwszym wrażeniem, jakie odniósł po wejściu do domu, była niewyobrażalna nędza.Mimo wysokiegosufitu w ogromnym pokoju było ciemno, ponuro istrasznie.Zciany były okopcone i zatłuszczone odkominka, zapewne zatkanego.Roztaczał się duszącysmród odchodów.Max zakrztusił się i szybko rozejrzał,by sprawdzić, czy nikogo nie obraził, lecz mężczyznacisnął tylko starą włócznię w kąt, gdzie łaciaty kundelobgryzał stary but, jeden z wielu walających się w pokoju. Poszedł sobie, Pietro?  rozległ się głos kobiety.Bo już wybraliśmy. Cicho bądz!  odburknął mężczyzna. Mamygościa honorowego.Mówiąc to, zaśmiał się, klepnął Maksa w ramię ipoprowadził go do miejsca, gdzie dwie kobiety siedziałyprzy dużym stole obok kamiennego paleniska.Pierwsza,w podobnym wieku co mężczyzna, była krzepka i miałahardą, ogorzałą twarz.Ze spokojem obrzuciła Maksataksującym spojrzeniem.Nic nie powiedziała ani też nieuśmiechnęła się, ba, nawet nie skinęła głową.Ręcetrzymała zaplecione na stole, obok kawałka różowegokwarcu połyskującego w wąskiej smudze światła, którapadała z północnego okna. To wybrałyście?  zapytał ciężko Pietro.Kobieta odwróciła się do swej młodszej towarzyszki,która skinęła tylko głową i powróciła do karmienia piersiąnoworodka.Zapadła pełna napięcia cisza.Pietrowestchnął i poprowadził Maksa dalej.Minęli stół, naktórym stała beczka w połowie wypełniona przezroczystym alkoholem wydzielającym wońfermentacji.Mężczyzna zanurzył w niej drewnianączarkę, napełnił ją, po czym jednym haustem opróżnił.Potem zaproponował to samo Maksowi, który odmówił izwrócił się zamiast tego do młodszej kobiety. Jak ma na imię?  zapytał, uśmiechając się dodziecka.Spojrzały na niego ciężkie, niemrugające,niebieskie oczy.Matka na pewno nie miała więcej niżdwadzieścia lat.Jej blada twarz nie zdradzała żadnychcieplejszych uczuć.Nic prócz pustki i wrogości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl