[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rosła tam trawa, czułam jejsilny, słodki zapach.Czułam ogromną senność, lecz próbowałam z nią walczyć.To byłoirytujące, bo byłam sama i chciałam cieszyć się samotnością.Gdy to mówiła, na jej twarzy malował się wyraz buntu.Reeve jedynie skinął głową iodchylił się do tyłu.- Piłam kawę, \eby nie zasnąć - ciągnęła, wtykając kwiat we włosy.Jego spojrzenie stało się badawcze, lecz chyba tego nie zauwa\yła.- Skąd miałaś kawę?- Skąd? - Zmarszczyła brwi, uznając, \e to niemądre pytanie, zwa\ywszy, \erozmawiają o śnie.- Z termosu.Z takiego du\ego czerwonego termosu z rączką u góry.Kawanie pomogła i zapadłam w drzemkę.Pamiętam, \e słońce mocno grzało i słyszałam pszczoły,tak jak teraz.Nagle.- widział, jak zaciska nerwowo palce, nim wło\yła ręce do kieszeni -zniknęło.Stało się ciemno i wilgotno.Pachniało stęchlizną, jak w grobie.Słychać było głosy.Poczuł napięcie, lecz jego głos pozostał spokojny.- Czyje głosy?- Nie wiem.Nie tyle je słyszałam, co czułam, jakby przechodziły przeze mnie.Bałamsię.Bałam się strasznie, a nie mogłam się obudzić, \eby przerwać ten sen.- Sen - mruknął - czy wspomnienie?Obróciła się błyskawicznie, z płonącym wzrokiem, z dłońmi zaciśniętymi w pięści.- Nie wiem.Skąd mam wiedzieć? Myślisz, \e pstryknę palcami i powiem: faktycznie,teraz sobie przypominam? - Z pasją kopnęła białe kamyczki le\ące wzdłu\ ście\ki.- Wiesz,spacerowałam po ogrodzie z Bennettem i myślałam tylko o tym, jaki to czarujący mę\czyzna.Cholera! Czy tak powinnam myśleć o własnym bracie?- To jest czarujący mę\czyzna, Gabriello.- Nie traktuj mnie protekcjonalnie - wycedziła przez zęby.- Nigdy!Uśmiechnął się, gdy\ - świadomie czy nieświadomie - była w tej chwili księ\niczką.Przemawiała przez nią królewska krew, co dla Amerykanina, który jak on naoglądał sięeuropejskich arystokratów, było dosyć zabawne.Jednak podniósł się i miękko powiedział:- Kto mówi o jakimś hokus - pokus? Nikt cię nie naciska, poza tobą samą, Brie.- Có\ za mia\d\ąca uprzejmość!- Nie martw się.- Wzruszył ramionami.- Nie będę dla ciebie uprzejmy.- Jestem tego pewna.- Pokiwała głową, patrząc na niego z niechęcią.- Kiedyśpowiedziałeś, \e jestem samolubna.Dlaczego?Bez zastanowienia przeciągnął palcem wzdłu\ bruzdy pomiędzy jej ściągniętymi wgniewie brwiami.- Egocentryczna byłoby lepszym słowem.W tej chwili masz do tego prawo.- Nie wiem, czy mi się bardziej podoba.Mówiłeś te\, \e jestem rozpieszczona.- Owszem.- Opuścił rękę, tak \e stali teraz twarzą w twarz, nie dotykając się.- Nie zgadzam się z tym.- Przykro mi.Jej oczy zwęziły się.- Przykro ci, \e to powiedziałeś?- Nie.Przykro dlatego, \e nie chcesz pogodzić się z tym, kim jesteś.- A ty jesteś niegrzecznym łobuzem, Reeve.Nieuprzejmym i zadufanym w sobiefacetem.- To fakt - przytaknął i zaczął huśtać się na piętach.- Powiedziałem te\, \e jesteś uparta.Uniosła podbródek.- Z tym się zgadzam - oznajmiła chłodno.- Ale nie masz prawa tak do mnie mówić.Skłonił się przed nią, powoli i arogancko.Skoro uparła się, by odgrywać przed nimksię\niczkę, sam zagra \ebraka.- Upraszam kornie o wybaczenie, Wasza Wysokość - zaskomlił.Ogień zapłonął w jej krwi, w oczach.Poczuła, jak palce w kieszeniach zginają się wszpony, by rozorać mu twarz.Hamowały ją nakazy dobrego wychowania, ale zdała sobiesprawę, \e nie dba o nie.- Kpisz ze mnie! - syknęła.- Dodajmy do listy: przenikliwa.Zadziwiona prędkością, z jaką narasta w niej złość,zrobiła krok ku niemu.- Reeve, wychodzisz z siebie, \eby mnie obrazić.Czemu?Było w niej coś porywającego, gdy stała przed nim, tak wyniosła, zła i zimna.Ująłdelikatnie jej twarz.Otworzyła usta z zaskoczenia.- Bo tylko wtedy myślisz o mnie.Wszystko mi jedno, jak o mnie myślisz, Gabriello,dopóki w ogóle to robisz.- Więc masz, czego chciałeś - odparowała.- Myślę o tobie, ale nie myślę o tobiedobrze.Jego usta rozciągnęły się powoli w uśmiechu.Zalała ją fala gorąca i zaschło jej wgardle.- Tylko myśl o mnie - powiedział z dziwną powagą.- Nie rozrzucę ró\ na podłodze,kiedy poprowadzę cię do łó\ka.Nie będzie skrzypiec i atłasowych prześcieradeł.Będziemytylko ty i ja.Nie odsunęła się.Nie wiedziała, czy z powodu szoku, czy podniecenia.A mo\e zpowodu dumy.Taką miała nadzieję.- Teraz chyba ty potrzebujesz psychoanalityka.Mo\e straciłam pamięć, Reeve, alejestem pewna, \e sama wybieram sobie kochanków.- Ja tak\e sam wybieram.- Zabierz ręce - za\ądała spokojnie, z odrobiną arogancji, która pokrywała strach.Nie posłuchał.Przyciągnął ją odrobinę bli\ej.- Czy to królewski rozkaz?Mogłaby w tej chwili mieć na sobie szatę i koronę.- Interpretuj to, jak chcesz.Jestem zmuszona znosić twój dotyk, Reeve.Człowiek ztwoim pochodzeniem powinien znać zasady.- Amerykanie nie przywiązują takiej wagi do protokołu jak Europejczycy, Brie.- Jegousta krą\yły wokół jej ust, lecz nawet ich nie muskały.- Chcę cię dotknąć, dotykam.Jeślichcę cię wziąć, biorę, w odpowiednim dla nas dwojga momencie.Jej wzrok stracił nagle ostrość, a kolana ugięły się.Znów zrobiło się ciemno i tu\przed nią zamajaczyła niewyrazna twarz.Czuła zapach wina - mocnego i zatęchłego.Strachpotroił się, pulsując w niej niczym narkotyk.Gwałtownie odepchnęła go i zatoczyła się.- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła.- Ty draniu! Relachez-moi, salaud! - nagle znowuprzeszła na francuski.W jej głosie zabrzmiała tak desperacka nuta, \e Reeve, który w pierwszym odruchupuścił ją, natychmiast złapał ponownie, chroniąc przed niechybnym upadkiem.Z przera\eniem zobaczył, jak opada z powrotem na krzesło i kuli się z głową międzykolanami.Klnąc w duchu samego siebie, przemówił spokojnym, miękkim głosem:- Oddychaj głęboko i rozluznij się.Przepraszam.Nie zamierzałem zabrać ci niczego,czego nie chciałabyś dać.Nie zrobiłby tego.Nie.Z zamkniętymi oczami usiłowała odzyskać jasność umysłu,usunąć ten szum.- Nie!Usiłowała wyrwać mu rękę, więc puścił ją.Twarz miała bladą jak kreda.Uniosła kuniemu wzrok.- To nie byłeś ty - wykrztusiła z wysiłkiem.- Przypomniałam sobie.myślę, \e.-Zamknęła oczy, by spowolnić oddech, odzyskać zimną krew.- To był ktoś inny.Przez chwilębyłam gdzie indziej.Ten mę\czyzna trzymał mnie.Było ciemno albo pamięć nie pozwala mizobaczyć jego twarzy.Ale trzymał mnie i wiedziałam, och, wiedziałam, \e mnie zgwałci.Byłpijany.Kurczowo złapała Reeve'a za rękę, lecz mówiła dalej:- Czułam od niego zapach wina.Nawet teraz go czuję.Miał twarde, szorstkie ręce.Byłbardzo silny i bardzo pijany.Boleśnie przełknęła ślinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Rosła tam trawa, czułam jejsilny, słodki zapach.Czułam ogromną senność, lecz próbowałam z nią walczyć.To byłoirytujące, bo byłam sama i chciałam cieszyć się samotnością.Gdy to mówiła, na jej twarzy malował się wyraz buntu.Reeve jedynie skinął głową iodchylił się do tyłu.- Piłam kawę, \eby nie zasnąć - ciągnęła, wtykając kwiat we włosy.Jego spojrzenie stało się badawcze, lecz chyba tego nie zauwa\yła.- Skąd miałaś kawę?- Skąd? - Zmarszczyła brwi, uznając, \e to niemądre pytanie, zwa\ywszy, \erozmawiają o śnie.- Z termosu.Z takiego du\ego czerwonego termosu z rączką u góry.Kawanie pomogła i zapadłam w drzemkę.Pamiętam, \e słońce mocno grzało i słyszałam pszczoły,tak jak teraz.Nagle.- widział, jak zaciska nerwowo palce, nim wło\yła ręce do kieszeni -zniknęło.Stało się ciemno i wilgotno.Pachniało stęchlizną, jak w grobie.Słychać było głosy.Poczuł napięcie, lecz jego głos pozostał spokojny.- Czyje głosy?- Nie wiem.Nie tyle je słyszałam, co czułam, jakby przechodziły przeze mnie.Bałamsię.Bałam się strasznie, a nie mogłam się obudzić, \eby przerwać ten sen.- Sen - mruknął - czy wspomnienie?Obróciła się błyskawicznie, z płonącym wzrokiem, z dłońmi zaciśniętymi w pięści.- Nie wiem.Skąd mam wiedzieć? Myślisz, \e pstryknę palcami i powiem: faktycznie,teraz sobie przypominam? - Z pasją kopnęła białe kamyczki le\ące wzdłu\ ście\ki.- Wiesz,spacerowałam po ogrodzie z Bennettem i myślałam tylko o tym, jaki to czarujący mę\czyzna.Cholera! Czy tak powinnam myśleć o własnym bracie?- To jest czarujący mę\czyzna, Gabriello.- Nie traktuj mnie protekcjonalnie - wycedziła przez zęby.- Nigdy!Uśmiechnął się, gdy\ - świadomie czy nieświadomie - była w tej chwili księ\niczką.Przemawiała przez nią królewska krew, co dla Amerykanina, który jak on naoglądał sięeuropejskich arystokratów, było dosyć zabawne.Jednak podniósł się i miękko powiedział:- Kto mówi o jakimś hokus - pokus? Nikt cię nie naciska, poza tobą samą, Brie.- Có\ za mia\d\ąca uprzejmość!- Nie martw się.- Wzruszył ramionami.- Nie będę dla ciebie uprzejmy.- Jestem tego pewna.- Pokiwała głową, patrząc na niego z niechęcią.- Kiedyśpowiedziałeś, \e jestem samolubna.Dlaczego?Bez zastanowienia przeciągnął palcem wzdłu\ bruzdy pomiędzy jej ściągniętymi wgniewie brwiami.- Egocentryczna byłoby lepszym słowem.W tej chwili masz do tego prawo.- Nie wiem, czy mi się bardziej podoba.Mówiłeś te\, \e jestem rozpieszczona.- Owszem.- Opuścił rękę, tak \e stali teraz twarzą w twarz, nie dotykając się.- Nie zgadzam się z tym.- Przykro mi.Jej oczy zwęziły się.- Przykro ci, \e to powiedziałeś?- Nie.Przykro dlatego, \e nie chcesz pogodzić się z tym, kim jesteś.- A ty jesteś niegrzecznym łobuzem, Reeve.Nieuprzejmym i zadufanym w sobiefacetem.- To fakt - przytaknął i zaczął huśtać się na piętach.- Powiedziałem te\, \e jesteś uparta.Uniosła podbródek.- Z tym się zgadzam - oznajmiła chłodno.- Ale nie masz prawa tak do mnie mówić.Skłonił się przed nią, powoli i arogancko.Skoro uparła się, by odgrywać przed nimksię\niczkę, sam zagra \ebraka.- Upraszam kornie o wybaczenie, Wasza Wysokość - zaskomlił.Ogień zapłonął w jej krwi, w oczach.Poczuła, jak palce w kieszeniach zginają się wszpony, by rozorać mu twarz.Hamowały ją nakazy dobrego wychowania, ale zdała sobiesprawę, \e nie dba o nie.- Kpisz ze mnie! - syknęła.- Dodajmy do listy: przenikliwa.Zadziwiona prędkością, z jaką narasta w niej złość,zrobiła krok ku niemu.- Reeve, wychodzisz z siebie, \eby mnie obrazić.Czemu?Było w niej coś porywającego, gdy stała przed nim, tak wyniosła, zła i zimna.Ująłdelikatnie jej twarz.Otworzyła usta z zaskoczenia.- Bo tylko wtedy myślisz o mnie.Wszystko mi jedno, jak o mnie myślisz, Gabriello,dopóki w ogóle to robisz.- Więc masz, czego chciałeś - odparowała.- Myślę o tobie, ale nie myślę o tobiedobrze.Jego usta rozciągnęły się powoli w uśmiechu.Zalała ją fala gorąca i zaschło jej wgardle.- Tylko myśl o mnie - powiedział z dziwną powagą.- Nie rozrzucę ró\ na podłodze,kiedy poprowadzę cię do łó\ka.Nie będzie skrzypiec i atłasowych prześcieradeł.Będziemytylko ty i ja.Nie odsunęła się.Nie wiedziała, czy z powodu szoku, czy podniecenia.A mo\e zpowodu dumy.Taką miała nadzieję.- Teraz chyba ty potrzebujesz psychoanalityka.Mo\e straciłam pamięć, Reeve, alejestem pewna, \e sama wybieram sobie kochanków.- Ja tak\e sam wybieram.- Zabierz ręce - za\ądała spokojnie, z odrobiną arogancji, która pokrywała strach.Nie posłuchał.Przyciągnął ją odrobinę bli\ej.- Czy to królewski rozkaz?Mogłaby w tej chwili mieć na sobie szatę i koronę.- Interpretuj to, jak chcesz.Jestem zmuszona znosić twój dotyk, Reeve.Człowiek ztwoim pochodzeniem powinien znać zasady.- Amerykanie nie przywiązują takiej wagi do protokołu jak Europejczycy, Brie.- Jegousta krą\yły wokół jej ust, lecz nawet ich nie muskały.- Chcę cię dotknąć, dotykam.Jeślichcę cię wziąć, biorę, w odpowiednim dla nas dwojga momencie.Jej wzrok stracił nagle ostrość, a kolana ugięły się.Znów zrobiło się ciemno i tu\przed nią zamajaczyła niewyrazna twarz.Czuła zapach wina - mocnego i zatęchłego.Strachpotroił się, pulsując w niej niczym narkotyk.Gwałtownie odepchnęła go i zatoczyła się.- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła.- Ty draniu! Relachez-moi, salaud! - nagle znowuprzeszła na francuski.W jej głosie zabrzmiała tak desperacka nuta, \e Reeve, który w pierwszym odruchupuścił ją, natychmiast złapał ponownie, chroniąc przed niechybnym upadkiem.Z przera\eniem zobaczył, jak opada z powrotem na krzesło i kuli się z głową międzykolanami.Klnąc w duchu samego siebie, przemówił spokojnym, miękkim głosem:- Oddychaj głęboko i rozluznij się.Przepraszam.Nie zamierzałem zabrać ci niczego,czego nie chciałabyś dać.Nie zrobiłby tego.Nie.Z zamkniętymi oczami usiłowała odzyskać jasność umysłu,usunąć ten szum.- Nie!Usiłowała wyrwać mu rękę, więc puścił ją.Twarz miała bladą jak kreda.Uniosła kuniemu wzrok.- To nie byłeś ty - wykrztusiła z wysiłkiem.- Przypomniałam sobie.myślę, \e.-Zamknęła oczy, by spowolnić oddech, odzyskać zimną krew.- To był ktoś inny.Przez chwilębyłam gdzie indziej.Ten mę\czyzna trzymał mnie.Było ciemno albo pamięć nie pozwala mizobaczyć jego twarzy.Ale trzymał mnie i wiedziałam, och, wiedziałam, \e mnie zgwałci.Byłpijany.Kurczowo złapała Reeve'a za rękę, lecz mówiła dalej:- Czułam od niego zapach wina.Nawet teraz go czuję.Miał twarde, szorstkie ręce.Byłbardzo silny i bardzo pijany.Boleśnie przełknęła ślinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]