[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aatwe jest to, comógł wymyślić każdy. Już się zaplątałem - pomyślał Auzgin.- Generalnie, jeśli nie jesteściewampirami, to nie mamy o czym z wami rozmawiać.Badacze się znalezli, patrzcie ich!Jaki z was pożytek? Wiecie co.? Przyjdzcie pózniej.Ja potrzebuję mocnych gwarancjina to, że jeśli nie zdołacie pomóc chłopcu, to on wróci tu, do nas.%7łądamprzekonujących dowodów.A teraz albo się położę, albo otwieram ogień.Jak wolisz. Dobranoc - pomyślała istota.- Odchodzę.My umiemy czekać.Mamywystarczająco dużo czasu.Gość bezszelestnie zniknął w mroku nocy.Wowka odwrócił się na drugi bok ichyba wreszcie normalnie zasnął. Jakże ci półbogowie i supermeni lubią chwalić się swoimi możliwościami! -myślał Auzgin, układając pistolet między ścianą a materacem.- Czasu mamy dość, noproszę, proszę! Fima widzi dwadzieścia odcieni nocy.A ja? Ja chcę do domu.Jaktylko przestanie mi się kręcić w głowie, jadę.Wowkę na razie zostawię tutaj.Ech,synku, co my mamy z tobą robić?Rano Auzgin podskoczył jak użądlony, skrzywił się, czując, że głowa mu pęka.Wyszarpnął spod materaca pistolet, zapatrzył się nań dzikim wzrokiem, odwrócił siędo Wowki.Wilkołaka nie było.- Wowkaaa! - ryknął Auzgin.- Wowkaaa!!!W drzwiach stanął Dolinski.- Nie drzyj się - powiedział.- I tak łeb mi pęka.Dość tego, że szwendałeś się ponocy z pistoletem tam i nazad.A mnie się jakieś cholerstwo śniło.O tajnym zakonieprzyszłych.Którzy nie są wampirami, ale też gówno z nich niezłe.Kotow ma rację:dokoła same pedzie.Doktor zawiózł go na oddział.Kiepsko u Kotowa z głową.AMiszka umarł, gnojek.Tak się mają sprawy.* * ** * * Mistrzowie zjawili się w południe.Najpierw rozległ się znany do obrzydzeniazgrzyt w uszach, przed oczami ludzi zawisła mgła.Krzyki, przekleństwa, psie ujadanie.Potem zabrzęczało powietrze.I wszystko ucichło.Ochrona leżała na trawie, z przyzwyczajenia złożywszy ręce za plecami.Naśrodku podwórka Dolinski z trudem utrzymywał za obrożę rozwścieczonego Greya.Przed furtką stały długie czarne samochody.Obok - trzech gości w urzędowychgarniturach, człekokształtnych, ale o dziwo Auzgin nie był w stanie im się dobrzeprzyjrzeć. To twój dom? - pomyślał Wowka.Auzgin nie od razu zrozumiał obraz, jaki przekazał mu wilkołak, a potem dotarłodo niego - no tak, to mrowisko nazywa się Moskwa.I ten budynek na peryferiachwidział kiedyś, przejeżdżając obok. Powiedziałem, że sam nie pojadę.Oni chcieli mnie zmusić, ale okazałem sięsilniejszy.Teraz zapraszają nas obu.Będziemy razem.Ty nie dasz im mnie oszukać, aja nie pozwolę, żeby oni mieszali ci w głowie.Dziękuję za wyjaśnienie, co to jestkłamstwo.Teraz jestem na to przygotowany, ale lepiej jedz ze mną, co?Kłamstwo w myślach Wowki wyglądało ohydnie - jak kłębek poruszających sięłapczywych macek.Wilkołak był tuż obok, przy werandzie, szczerzył kły i stroszył sierść.Nie dlatego,że był zdenerwowany, ale po prostu demonstrując siłę.Dopiero co odbył się tu małymentalny bój, z którego Wowka wyszedł zwycięsko, sam jeden przeciwko trzem mistrzom !Auzgin popatrzył na Dolinskiego, ten skinął głową.Za furtką stali prawdziwi mistrzowie.Rozczarowani, niewiedzący, jak się zachować; ich morale wyraznieobniżyło poziom.Byli uzbrojeni, ale bali się pokazać lufy.Wowka, Dolinski, Grey,nawet Auzgin - napawali ich lękiem.- Poczuli swoją śmierć! - prychnął Dolinski.- No to co, Andriej, jedz i targuj się.Mamy sporo rzeczy do wyszarpania starszym.- Jak choćby wolność - powiedział Auzgin - Wowki.Wowka zdziwił się.Wydawało mu się, że dysponuje wolnością.Już nikt niezdołałby uwiązać go na łańcuchu.Auzgin nie tłumaczył Wowce, że wolność i wolna wola to dwie różne rzeczy.Wytłumaczenie tego tak młodemu człowiekowi jest dość trudne.- Jacyś oni tacy niepoważni - rzekł Auzgin, przypatrując się mistrzom.Terazwidział ich lepiej.Nic w tych mistrzach nie było takiego, co kojarzyłoby się zwyśnionym przyszłym.Tamten wydawał się wewnętrznie bardziej ludzki.A citutaj.- Czego chcesz od nich, robotów nieszczęsnych? Biedna moja dziewczynka,pewnie jest taka sama jak oni.Boże, jakże ja ich nienawidzę! Pozabijałbym.Gdyby nieWowka. Oni mi nie są potrzebni - przekazał Wowka.- Obejdę się bez nich.Decydujcie. Mistrzowie przestępowali z nogi na nogę pod furtką.Auzgin się zastanawiał.Dolinski wściekał.A Wowka niemal już się cieszył.Ta ospała walka nerwów mogła sięciągnąć nie wiadomo jak długo, ale nagle na werandzie dały się słyszeć ciężkie kroki.- Kiedy to się wreszcie skończy?! - ryknął Zykow.- Po kiego chuja pchacie się ipchacie do naszego miasta? Ja wam tu zaraz.- Ej! - zawołał Dolinski.- Kapralu, proszę nie szaleć! Mistrzowie zrejterowali do swoich aut, pośpiesznie wpakowali się do środka.Auzgin odwrócił się i poczuł, że opada mu szczęka.Na werandzie stał nagi Zykow.W lewej ręce trzymał obrzyn, w prawej piastował granat.Auzgin pierwszy raz widziałtaki na własne oczy.To był RGO, współczesna cytryna ze stumetrowym polemrażenia, eksplodująca po uderzeniu w przeszkodę.Gdyby Zykow cisnął nią w mistrzów , ci nie mieliby żadnych szans.Zresztą, wszystkim by się niezle dostało, gdyby Zykow ją na przykładprzypadkowo upuścił.- Won z mojego ogrodu! Won! - ryczał Zykow.- Wszystkich pozabijam, sam tuzostanę!Któryś z leżących na ziemi ochroniarzy cicho zawył.Samochody ruszyły.Zawróciły.Odjechały.Zykow głośno sapnął.- Wie pan co, kapralu.- powiedział wolno Doliński.- Z pana taki sam świr, jak zpańskiego dowódcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Aatwe jest to, comógł wymyślić każdy. Już się zaplątałem - pomyślał Auzgin.- Generalnie, jeśli nie jesteściewampirami, to nie mamy o czym z wami rozmawiać.Badacze się znalezli, patrzcie ich!Jaki z was pożytek? Wiecie co.? Przyjdzcie pózniej.Ja potrzebuję mocnych gwarancjina to, że jeśli nie zdołacie pomóc chłopcu, to on wróci tu, do nas.%7łądamprzekonujących dowodów.A teraz albo się położę, albo otwieram ogień.Jak wolisz. Dobranoc - pomyślała istota.- Odchodzę.My umiemy czekać.Mamywystarczająco dużo czasu.Gość bezszelestnie zniknął w mroku nocy.Wowka odwrócił się na drugi bok ichyba wreszcie normalnie zasnął. Jakże ci półbogowie i supermeni lubią chwalić się swoimi możliwościami! -myślał Auzgin, układając pistolet między ścianą a materacem.- Czasu mamy dość, noproszę, proszę! Fima widzi dwadzieścia odcieni nocy.A ja? Ja chcę do domu.Jaktylko przestanie mi się kręcić w głowie, jadę.Wowkę na razie zostawię tutaj.Ech,synku, co my mamy z tobą robić?Rano Auzgin podskoczył jak użądlony, skrzywił się, czując, że głowa mu pęka.Wyszarpnął spod materaca pistolet, zapatrzył się nań dzikim wzrokiem, odwrócił siędo Wowki.Wilkołaka nie było.- Wowkaaa! - ryknął Auzgin.- Wowkaaa!!!W drzwiach stanął Dolinski.- Nie drzyj się - powiedział.- I tak łeb mi pęka.Dość tego, że szwendałeś się ponocy z pistoletem tam i nazad.A mnie się jakieś cholerstwo śniło.O tajnym zakonieprzyszłych.Którzy nie są wampirami, ale też gówno z nich niezłe.Kotow ma rację:dokoła same pedzie.Doktor zawiózł go na oddział.Kiepsko u Kotowa z głową.AMiszka umarł, gnojek.Tak się mają sprawy.* * ** * * Mistrzowie zjawili się w południe.Najpierw rozległ się znany do obrzydzeniazgrzyt w uszach, przed oczami ludzi zawisła mgła.Krzyki, przekleństwa, psie ujadanie.Potem zabrzęczało powietrze.I wszystko ucichło.Ochrona leżała na trawie, z przyzwyczajenia złożywszy ręce za plecami.Naśrodku podwórka Dolinski z trudem utrzymywał za obrożę rozwścieczonego Greya.Przed furtką stały długie czarne samochody.Obok - trzech gości w urzędowychgarniturach, człekokształtnych, ale o dziwo Auzgin nie był w stanie im się dobrzeprzyjrzeć. To twój dom? - pomyślał Wowka.Auzgin nie od razu zrozumiał obraz, jaki przekazał mu wilkołak, a potem dotarłodo niego - no tak, to mrowisko nazywa się Moskwa.I ten budynek na peryferiachwidział kiedyś, przejeżdżając obok. Powiedziałem, że sam nie pojadę.Oni chcieli mnie zmusić, ale okazałem sięsilniejszy.Teraz zapraszają nas obu.Będziemy razem.Ty nie dasz im mnie oszukać, aja nie pozwolę, żeby oni mieszali ci w głowie.Dziękuję za wyjaśnienie, co to jestkłamstwo.Teraz jestem na to przygotowany, ale lepiej jedz ze mną, co?Kłamstwo w myślach Wowki wyglądało ohydnie - jak kłębek poruszających sięłapczywych macek.Wilkołak był tuż obok, przy werandzie, szczerzył kły i stroszył sierść.Nie dlatego,że był zdenerwowany, ale po prostu demonstrując siłę.Dopiero co odbył się tu małymentalny bój, z którego Wowka wyszedł zwycięsko, sam jeden przeciwko trzem mistrzom !Auzgin popatrzył na Dolinskiego, ten skinął głową.Za furtką stali prawdziwi mistrzowie.Rozczarowani, niewiedzący, jak się zachować; ich morale wyraznieobniżyło poziom.Byli uzbrojeni, ale bali się pokazać lufy.Wowka, Dolinski, Grey,nawet Auzgin - napawali ich lękiem.- Poczuli swoją śmierć! - prychnął Dolinski.- No to co, Andriej, jedz i targuj się.Mamy sporo rzeczy do wyszarpania starszym.- Jak choćby wolność - powiedział Auzgin - Wowki.Wowka zdziwił się.Wydawało mu się, że dysponuje wolnością.Już nikt niezdołałby uwiązać go na łańcuchu.Auzgin nie tłumaczył Wowce, że wolność i wolna wola to dwie różne rzeczy.Wytłumaczenie tego tak młodemu człowiekowi jest dość trudne.- Jacyś oni tacy niepoważni - rzekł Auzgin, przypatrując się mistrzom.Terazwidział ich lepiej.Nic w tych mistrzach nie było takiego, co kojarzyłoby się zwyśnionym przyszłym.Tamten wydawał się wewnętrznie bardziej ludzki.A citutaj.- Czego chcesz od nich, robotów nieszczęsnych? Biedna moja dziewczynka,pewnie jest taka sama jak oni.Boże, jakże ja ich nienawidzę! Pozabijałbym.Gdyby nieWowka. Oni mi nie są potrzebni - przekazał Wowka.- Obejdę się bez nich.Decydujcie. Mistrzowie przestępowali z nogi na nogę pod furtką.Auzgin się zastanawiał.Dolinski wściekał.A Wowka niemal już się cieszył.Ta ospała walka nerwów mogła sięciągnąć nie wiadomo jak długo, ale nagle na werandzie dały się słyszeć ciężkie kroki.- Kiedy to się wreszcie skończy?! - ryknął Zykow.- Po kiego chuja pchacie się ipchacie do naszego miasta? Ja wam tu zaraz.- Ej! - zawołał Dolinski.- Kapralu, proszę nie szaleć! Mistrzowie zrejterowali do swoich aut, pośpiesznie wpakowali się do środka.Auzgin odwrócił się i poczuł, że opada mu szczęka.Na werandzie stał nagi Zykow.W lewej ręce trzymał obrzyn, w prawej piastował granat.Auzgin pierwszy raz widziałtaki na własne oczy.To był RGO, współczesna cytryna ze stumetrowym polemrażenia, eksplodująca po uderzeniu w przeszkodę.Gdyby Zykow cisnął nią w mistrzów , ci nie mieliby żadnych szans.Zresztą, wszystkim by się niezle dostało, gdyby Zykow ją na przykładprzypadkowo upuścił.- Won z mojego ogrodu! Won! - ryczał Zykow.- Wszystkich pozabijam, sam tuzostanę!Któryś z leżących na ziemi ochroniarzy cicho zawył.Samochody ruszyły.Zawróciły.Odjechały.Zykow głośno sapnął.- Wie pan co, kapralu.- powiedział wolno Doliński.- Z pana taki sam świr, jak zpańskiego dowódcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]