[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecieram ją, ścieram to z siebie białym śniegiem, który miesza się z czerwienią, tworząc wyblakłeplamy na miałkim podłożu.Po chwili półprzytomne padają na ziemię, gdzie zdychają.Zadzgali sięwzajemnie nożami, nie wierzę, leżą teraz obok mnie, cali we krwi, brudni od sadzy i osmolenidymem.Dyszą i przerazliwie charczą, jakby ochryple szeptali, po chwili na zawsze nieruchomieją.Na rękawach mają założone żółte opaski z rysunkiem słońca.Leżę jeszcze przez chwilę, po czym próbuję powstać.Nie mogę utrzymać równowagi, kręcimi się w głowie, wszystko lata i wiruje mi przed oczami, jakaś masakra.Robię pierwszy krok, ponim drugi i następny, które są powolne, jakby wyważone, ale tak naprawdę to ostatkiem sił staramsię nie upaść.Brnę przez śnieżne pole w nieznanym kierunku, dookoła morze bieli i wielka pustka.Na horyzoncie pojawiają się pierwsze drzewa, a za nimi pojedyncze zabudowy, bez drzwi i okien,jakby oskalpowane z tynku.Sprawiają wrażenie, że spotkał je jakiś straszliwy kataklizm.Spalonedrzewa nie pozwalają myśleć inaczej.Mijam je, idę dalej.Słyszę krzyk dziecka, odwracam się zasiebie, strach przeszywa moje ciało, trzęsę się z zimna, cała z przerażenia drżę.Rozgarniam nogamiśnieg, który szeleści mi pod butami, depczę po nim, tworząc nowe ślady.Paruje mi oddech, kiedyrobię wdech, to mam wrażenie, że powietrze zamarza mi w płucach.Krztuszę się, pluję na bokigęstą, żółto-czerwoną flegmą, pózniej głośno złorzeczę.Czuję martwe ciała pod nogami, niektóre z nich nawet dostrzegam.Wzrok pomału mi sięnormuje.Są obrzydliwe, jakby ludzie ci odeszli już dawno temu.Zimno częściowo konserwujezwłoki, ale nie do końca, bo to, co dostrzegam, najlepszym jest tego przykładem, to resztki z ludzi,pożarte ciała i wybielone kości, to trupy niepodobne do człowieka, które sprawiają wrażenie, żeduch uleciał z nich już dawno temu.Mijam przeżarte rdzą centrum handlowe, do którego boję sięwejść, obok niego dostrzegam stary hotel, który na tle innych, podobnych, wygląda nawet znośnie.Nadciąga zmrok, będę musiała się w nim schronić.Najgorsze, że nie widać żadnych ludzi, ciekawegdzie się pochowali, a może już od dawna nie żyją?Podchodzę do granitowych schodów, na stopniach widzę ślady zaschniętego osocza.Wchodzę po nich, drzwi są otwarte.W środku panuje cisza, niewiele widać.Zamykam za sobąskrzypiące podwoje, wpatruję się w ciemność, która jest mi jakoś bliska.W głowie panuje pustka,rozkawałkowane wspomnienia tworzą niezgrabną całość.Zapach dymu dociera do mnie po chwili.Czuję fetor zwęglonych ciał, spalonej skóry i stopionych włosów, już wcześniej gdzieś podobnynapotkałam.Boję się iść dalej.Dalej jest już tylko cisza.Ruszam przed siebie, kieruję się prosto naszerokie schody, wchodzę po nich, staram się nie hałasować, ale nie jest to łatwe.Czasami o cośzaczepiam, albo szuram podeszwą, odgłosy mojego ciężkiego stąpania rozchodzą się wtedy pobudynku.Dotykam poręczy, które są zimne i czymś wysmarowane.Przysuwam palec do nosa,śmierdzi odchodami, wycieram rękę o spodnie i idę dalej.Liczę stopnie, które zostawiam za sobą,jest ich wiele, po jakimś czasie tracę rachubę.Poślizgnęłam się na czymś, upadając, podparłamręką.Coś się komuś rozlało, pomyślałam.Tym razem wytarłam dłoń bez podtykania pod nos,jakbym wiedziała z czym mam do czynienia.Buty grzęzną mi w jakieś gęstej mazi, łapię się ściany,która jest zimna, chropowata i sucha.Podtrzymuję się jej, idąc w górę.Kilka sekund pózniej słyszęjakieś odgłosy, jakby wystraszone koty przebiegały w pobliżu.Potem pojawiają się mocne dzwięki,których już nie rozpoznaję.Jakby ktoś do mnie niezrozumiale przemawiał? Wsłuchuję się w jegoszeleszczący głos, który zaraz znika, przypomina mi on poruszające się w jesiennym parku gałęzie,które na moment ucichły.Znowu cisza, myślę, głucha i dudniąca w moich małych uszach.Masujębrzuch, gładzę go i rozmyślam, pamięć nadal nie powraca.Przede mną kolejne metryniewidocznych korytarzy, które udaje mi się przebyć.Dyszę, bo brak mi sił, charczę, jakbymprzebiegła maraton.Splunęłam, ale nie usłyszałam, jak ślina spadła na ziemię.Cichoodchrząknęłam i jeszcze raz splunęłam, znowu nic, tylko dzwięk samego plucia dotarł do mnie, apotem zapadła głucha cisza.Delikatnie poruszam nogą, natrafiłam na pustą przestrzeń, dużąniezamaskowaną dziurę w podłodze, która jest przede mną.Cholera, zaklęłam! W oddalidostrzegam jakiś ruch, jakby ciemność falowała wokół mnie, zacierając się i rozjaśniającjednocześnie.Może to tylko złudzenie, a może strach powoduje u mnie takie właśnie reakcje?Udaje mi się odnalezć bezpieczne przejście, omijam dzięki temu zastawioną pułapkę.Idę dalej,słyszę wyrazne głosy, kilka minut potem dostrzegam wąskie światło, które pojawia się na końcudługiego korytarza.Przyspieszam, niemal lecę w jego kierunku coraz szybciej i szybciej, jak ćma,która w swoim życiu ma tylko jeden cel, za wszelką cenę chce dosięgnąć jasności i dotknąć jejgorejących płomieni ostatni już raz.Słabo widzę, mam wrażenie, że ktoś mnie ciągle obserwuje, iże jest nieopodal.Dobrze się przy tym maskuje, bo nie mogę go dostrzec, ale wiem, że czai sięgdzieś w pobliżu.Korytarz pokryty jest stertą odpadów i śmieci, panuje zaduch, wszędzie zalegabrud.Mijam taboret, na którym leżą puste butelki.Uważam, żeby go nie przewrócić i żeby ich niestrącić.Dalej stoi ławeczka, a na niej leżą jakieś porwane książki i pogniecione gazety, którepokryte są lepką substancją.Szeleszczące pod butami zasuszone kwiaty, zgniłe pożywienie, rozlanefekalia i rzygowiny zalegają w prawie każdym miejscu.Podarte ubrania, trup nagiej kobiety,częściowo zjedzony, osłaniam twarz, kiedy przechodzę obok.Jestem jakieś dziesięć metrów odświatła, które staje się coraz mocniejsze.Widzę przed sobą jakiś ruch, przemykające na tle jasności,przygarbione sylwetki, niewidoczne w blasku promieni, szukające cienia, mroku wiecznej nocy,stale przystające i nasłuchujące, jakby były niewidome, jakby kierowały się tylko słuchem, którymiały niemal doskonały.Stanęłam, nie pójdę już dalej.Strach jest we mnie jeszcze większy, alejeśli nie tam, to dokąd, innej drogi przecież nie ma&Biorę kilka głębszych oddechów i ruszam dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Przecieram ją, ścieram to z siebie białym śniegiem, który miesza się z czerwienią, tworząc wyblakłeplamy na miałkim podłożu.Po chwili półprzytomne padają na ziemię, gdzie zdychają.Zadzgali sięwzajemnie nożami, nie wierzę, leżą teraz obok mnie, cali we krwi, brudni od sadzy i osmolenidymem.Dyszą i przerazliwie charczą, jakby ochryple szeptali, po chwili na zawsze nieruchomieją.Na rękawach mają założone żółte opaski z rysunkiem słońca.Leżę jeszcze przez chwilę, po czym próbuję powstać.Nie mogę utrzymać równowagi, kręcimi się w głowie, wszystko lata i wiruje mi przed oczami, jakaś masakra.Robię pierwszy krok, ponim drugi i następny, które są powolne, jakby wyważone, ale tak naprawdę to ostatkiem sił staramsię nie upaść.Brnę przez śnieżne pole w nieznanym kierunku, dookoła morze bieli i wielka pustka.Na horyzoncie pojawiają się pierwsze drzewa, a za nimi pojedyncze zabudowy, bez drzwi i okien,jakby oskalpowane z tynku.Sprawiają wrażenie, że spotkał je jakiś straszliwy kataklizm.Spalonedrzewa nie pozwalają myśleć inaczej.Mijam je, idę dalej.Słyszę krzyk dziecka, odwracam się zasiebie, strach przeszywa moje ciało, trzęsę się z zimna, cała z przerażenia drżę.Rozgarniam nogamiśnieg, który szeleści mi pod butami, depczę po nim, tworząc nowe ślady.Paruje mi oddech, kiedyrobię wdech, to mam wrażenie, że powietrze zamarza mi w płucach.Krztuszę się, pluję na bokigęstą, żółto-czerwoną flegmą, pózniej głośno złorzeczę.Czuję martwe ciała pod nogami, niektóre z nich nawet dostrzegam.Wzrok pomału mi sięnormuje.Są obrzydliwe, jakby ludzie ci odeszli już dawno temu.Zimno częściowo konserwujezwłoki, ale nie do końca, bo to, co dostrzegam, najlepszym jest tego przykładem, to resztki z ludzi,pożarte ciała i wybielone kości, to trupy niepodobne do człowieka, które sprawiają wrażenie, żeduch uleciał z nich już dawno temu.Mijam przeżarte rdzą centrum handlowe, do którego boję sięwejść, obok niego dostrzegam stary hotel, który na tle innych, podobnych, wygląda nawet znośnie.Nadciąga zmrok, będę musiała się w nim schronić.Najgorsze, że nie widać żadnych ludzi, ciekawegdzie się pochowali, a może już od dawna nie żyją?Podchodzę do granitowych schodów, na stopniach widzę ślady zaschniętego osocza.Wchodzę po nich, drzwi są otwarte.W środku panuje cisza, niewiele widać.Zamykam za sobąskrzypiące podwoje, wpatruję się w ciemność, która jest mi jakoś bliska.W głowie panuje pustka,rozkawałkowane wspomnienia tworzą niezgrabną całość.Zapach dymu dociera do mnie po chwili.Czuję fetor zwęglonych ciał, spalonej skóry i stopionych włosów, już wcześniej gdzieś podobnynapotkałam.Boję się iść dalej.Dalej jest już tylko cisza.Ruszam przed siebie, kieruję się prosto naszerokie schody, wchodzę po nich, staram się nie hałasować, ale nie jest to łatwe.Czasami o cośzaczepiam, albo szuram podeszwą, odgłosy mojego ciężkiego stąpania rozchodzą się wtedy pobudynku.Dotykam poręczy, które są zimne i czymś wysmarowane.Przysuwam palec do nosa,śmierdzi odchodami, wycieram rękę o spodnie i idę dalej.Liczę stopnie, które zostawiam za sobą,jest ich wiele, po jakimś czasie tracę rachubę.Poślizgnęłam się na czymś, upadając, podparłamręką.Coś się komuś rozlało, pomyślałam.Tym razem wytarłam dłoń bez podtykania pod nos,jakbym wiedziała z czym mam do czynienia.Buty grzęzną mi w jakieś gęstej mazi, łapię się ściany,która jest zimna, chropowata i sucha.Podtrzymuję się jej, idąc w górę.Kilka sekund pózniej słyszęjakieś odgłosy, jakby wystraszone koty przebiegały w pobliżu.Potem pojawiają się mocne dzwięki,których już nie rozpoznaję.Jakby ktoś do mnie niezrozumiale przemawiał? Wsłuchuję się w jegoszeleszczący głos, który zaraz znika, przypomina mi on poruszające się w jesiennym parku gałęzie,które na moment ucichły.Znowu cisza, myślę, głucha i dudniąca w moich małych uszach.Masujębrzuch, gładzę go i rozmyślam, pamięć nadal nie powraca.Przede mną kolejne metryniewidocznych korytarzy, które udaje mi się przebyć.Dyszę, bo brak mi sił, charczę, jakbymprzebiegła maraton.Splunęłam, ale nie usłyszałam, jak ślina spadła na ziemię.Cichoodchrząknęłam i jeszcze raz splunęłam, znowu nic, tylko dzwięk samego plucia dotarł do mnie, apotem zapadła głucha cisza.Delikatnie poruszam nogą, natrafiłam na pustą przestrzeń, dużąniezamaskowaną dziurę w podłodze, która jest przede mną.Cholera, zaklęłam! W oddalidostrzegam jakiś ruch, jakby ciemność falowała wokół mnie, zacierając się i rozjaśniającjednocześnie.Może to tylko złudzenie, a może strach powoduje u mnie takie właśnie reakcje?Udaje mi się odnalezć bezpieczne przejście, omijam dzięki temu zastawioną pułapkę.Idę dalej,słyszę wyrazne głosy, kilka minut potem dostrzegam wąskie światło, które pojawia się na końcudługiego korytarza.Przyspieszam, niemal lecę w jego kierunku coraz szybciej i szybciej, jak ćma,która w swoim życiu ma tylko jeden cel, za wszelką cenę chce dosięgnąć jasności i dotknąć jejgorejących płomieni ostatni już raz.Słabo widzę, mam wrażenie, że ktoś mnie ciągle obserwuje, iże jest nieopodal.Dobrze się przy tym maskuje, bo nie mogę go dostrzec, ale wiem, że czai sięgdzieś w pobliżu.Korytarz pokryty jest stertą odpadów i śmieci, panuje zaduch, wszędzie zalegabrud.Mijam taboret, na którym leżą puste butelki.Uważam, żeby go nie przewrócić i żeby ich niestrącić.Dalej stoi ławeczka, a na niej leżą jakieś porwane książki i pogniecione gazety, którepokryte są lepką substancją.Szeleszczące pod butami zasuszone kwiaty, zgniłe pożywienie, rozlanefekalia i rzygowiny zalegają w prawie każdym miejscu.Podarte ubrania, trup nagiej kobiety,częściowo zjedzony, osłaniam twarz, kiedy przechodzę obok.Jestem jakieś dziesięć metrów odświatła, które staje się coraz mocniejsze.Widzę przed sobą jakiś ruch, przemykające na tle jasności,przygarbione sylwetki, niewidoczne w blasku promieni, szukające cienia, mroku wiecznej nocy,stale przystające i nasłuchujące, jakby były niewidome, jakby kierowały się tylko słuchem, którymiały niemal doskonały.Stanęłam, nie pójdę już dalej.Strach jest we mnie jeszcze większy, alejeśli nie tam, to dokąd, innej drogi przecież nie ma&Biorę kilka głębszych oddechów i ruszam dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]