[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez jakiś czas był redaktorem w partyjnej gazecie, ale i stamtądsię go pozbyli.Podobno gruzlica nie tylko zwiększa zainteresowanie seksem, aletakże wyostrza inteligencję.Może szybciej niż inni zrozumiał, że komunizm to niejest dobre lekarstwo na żydowską chorobę.- Napisz do niego. - Napisałam.Odpisała mi jego żona, że jest jej bardzo smutno, ale jej drogiIcchak umarł parę miesięcy wcześniej.%7łe rozumie moje rozterki i bardzo miwspółczuje, ale nic nie umie mi pomóc, bo jej drogi Icchak wprawdzie częstowspominał Nowy Targ i Zakopane, ale nigdy nie napomknął, żeby zostawił tamjakieś dzieci.- Rzeczywiście umarł?- A bo ja wiem?- To tym bardziej powinnaś dać sobie z tym spokój.- Ale ja nie mogę, rozumiesz? - Nagle usiadła i ze złością uderzyła pięścią wkoc.- Nie mogę, nie mogę.Nie potrafię.- Dotknęła palcem czubka nosa.- Co mam ztym zrobić? Zoperować?- A więc jednak chodzi o nos.- Jeszcze raz spróbował obrócić wszystko w żart,ale Pauli naprawdę nie było do śmiechu.- Chodzi o to, mój koziołku, że nie wiem, kim właściwie jestem.Rozumiesz to?Czy ją rozumiał? Jeśli ona nie wiedziała, kim jest, to, co on miał powiedzieć?- Stwarzasz sobie sztuczne problemy - odparł, bo sam chciał uwierzyć, że takjest.- Tak sądzisz?Czuł, że Paula znów może się obrazić, ale, jak zwykle, nie zdołał sięopanować.- A co mam sądzić? Nie chodzisz po ziemi.Wściekasz się, że zdałaś egzamin,jakby to było nieszczęście.Tylko, dlatego, że musisz mieć własne zdanie na tematjakiegoś kraju na końcu świata, o którym tak naprawdę nic nie wiesz.Czy to nie sąurojone problemy? Czym ty się w ogóle zajmujesz? Uciekasz gdzieś za morza, takjakby nasze życie nie toczyło się tutaj.Jakbyśmy nie mieli własnych zmartwień.Izrael, Południowa Ameryka, o matko święta, nie uważasz, że byłby już czaswyrosnąć z bajek o Indianach?Sięgnęła po następnego papierosa.Pstryknęła zapalniczką kilka razy, zanimzdołała go zapalić.Trzęsły się jej ręce.Zaczynała go denerwować.Przyszła do niegoze sprawami, z którymi on sam nie umiał sobie poradzić.Czekał, kiedy się na niegowścieknie i pójdzie.Ale Paulina wcale się nie wściekła.Czuł, że miała na to wielkąochotę, ale zamiast tego rozpłakała się.Azy zawsze go zmiękczały.Wyciągnął rękę ipołożył na jej nagich plecach.Zadrżała i odwróciła się, a potem znów przycisnęła siędo niego z całej siły.Leżała tak i chlipała mu pod pachą, a on głaskał ją po włosach.Pozwolił jej spokojnie się wypłakać.Kiedy skończyła, uniosła się na łokciu, obtartaoczy palcami i powiedziała:- Nie rozumiesz, że to właśnie, dlatego?- Dlaczego?- Dlatego, że nie mogę nawet na pewno wiedzieć, kim jestem, lubię zajmowaćsię tym, co dzieje się na drugim końcu świata.Ty nigdy nie marzyłeś, żeby pojechaćgdzieś daleko, przeżyć coś innego?- Owszem - uśmiechnął się.- Na Dziki Zachód.- No? - Ale dawno z tego wyrosłem.- A ja może nigdy nie wyrosnę.Taka już jestem. Kiedy już myślał, że znowu się pokłócą, ona nagle powiedziała niemalprosząco:- Nie bądz na mnie zły.Bądz ze mną.Ja wiem, pewnie cię wkurzam, możenudzę.Ale nie zostawiaj mnie teraz samej z sobą.Proszę.Nie był bez serca.Takie teksty zawsze go wzruszały.Nie odepchnął jej.Nawetobjął i przyciągnął do siebie jeszcze mocniej, a potem zaczął uspokajająco gładzić poplecach.Była gorąca i spocona.- Dobrze mi z tobą, wiesz? - zamruczała.No jasne, że o tym wiedział.Było jej z nim dobrze zawsze wtedy, kiedymusiała lizać się z oparzeń.- Prześpijmy się teraz trochę - powiedział.Leżała przy jego boku, z twarzą wciśniętą w jego pachę, z ramieniemprzerzuconym przez jego pierś, tak cicho i spokojnie, jakby bała się, że się rozmyśli.Nawet nie zauważył, kiedy usnęła.Nareszcie mógł odpocząć, czując tylko na biodrzeciepło jej brzucha i jej delikatny oddech na szyi.Rozumiał ją, jeszcze jak.Przypomniał sobie czasy, kiedy sam nie bardzowiedział, czy w ogóle ma jakiegoś ojca.Waśnie wtedy dowiedział się, że dzieci mogąbrać się z wiatru.Stało się to na letnisku, które spędzał z dziadkiem Kossakowskimw Ostrowsku.Dziadek wynajął pokój u bliskich krewnych blizniaków Srali, więcAndrzej spędzał ze Zbyszkiem i Tadkiem prawie całe dnie.Blizniaki Srale, jakosynowie ludu mający, na co dzień do czynienia z kryciem krów i klaczy, dużo więcejniż on wiedzieli na temat, skąd się biorą dzieci.To właśnie oni, kiedy towarzyszył imprzy pasieniu krów na łące nad Dunajcem, uświadomili go, że czasem ojciec wcalenie jest potrzebny.Wystarczy, że kobieta w nieodpowiedniej chwili wystawi się dowiatru, a może zostać przez niego zapylona.Tak właśnie mówili, a jemu robiło sięgorąco w uszy, jakby za chwilę miały się zapalić żywym ogniem.Kiedy się masiedem czy dziewięć lat, takie sprawy są aż za bardzo poważne.Co prawdakażdemu, kto znał jego matkę, byłoby trudno wyobrazić ją sobie wystawiającą się dowiatru, ale właśnie dlatego takie podejrzenie mogło być tym bardziej nieznośne.Dopiero jakiś czas pózniej babka Kurniawina wytłumaczyła mu, jak towłaściwie jest z tym zapylaniem przez wiatr, że tak się mówi, kiedy pannie zaczynarosnąć brzuch, a ona nie potrafi wskazać, z czyjego powodu.Czasami babkaKurniawina potrafiła być bardzo złośliwa.Pamiętał, że jeszcze parę razy ni stąd, nizowąd wyskakiwała z gadką o takich, co to wzięli się z wiatru, przez co są czymśtakim nie wiadomo, czym.Obudził się, kiedy za oknami szarzało.Deszcz ciągle padał.Paulina spałaodwrócona do niego plecami, z kolanami podciągniętymi pod piersi.Wiedział, że niebędzie z nią łatwo.Ale łatwizna nigdy go nie pociągała.Może, co najwyżej wchwilach słabości.A te miał już za sobą.%7łycie z Paulą wydawało mu się terazgodnym jego wyzwaniem.Nie chciał zakłócać jej snu i długo leżał nieruchomo,słuchając bębnienia deszczu o parapet.24 Kiedy szedł spotkać się z ojczymem, wziął skrzypce po dziadku Kurniawie.Był właśnie z nimi u lutnika i jeszcze nie ochłonął po tym, co przy okazji usłyszał.Popowrocie od babki zauważył, że jeden z kołków nie jest oryginalny, tylko dorobionybyle jak, po partacku.Zaszedł do starego pana Szmita, który kiedyś udzielał mulekcji skrzypiec, za półdarmo, bo był starym przyjacielem dziadka Kossakowskiego.Teraz prowadził niewielki warsztat, gdzie naprawiał instrumenty.A prawdęmówiąc, głównie tam przesiadywał, bo prawie nikt do niego nie zaglądał.Kiedytylko wziął skrzypce do ręki, aż podbiegł z nimi do okna i oglądał na wszystkiestrony.- Zwięty Boże - zawołał na cały głos, może dlatego, że był trochę głuchy.- Askąd pan ma ten piękny instrument?- Po dziadku - powiedział Andrzej obojętnie.- Po Józefie Kurniawie - dodał,żeby nauczyciel nie pomylił sobie jego dziadków.- Proszę wybaczyć! - zawołał Szmit.- Pański dziadek był wybitnym artystąludowym, naprawdę wybitnym, ceniłem go wysoko.Ale takich skrzypiec to on napewno nie miał.Ani nie były mu potrzebne, ani nie było go na nie stać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl