[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwyczajnie sobie czekał na coś lub na kogoś, może na dziewczynę, albona taksówkę, nic wielkiego.Radość z kamuflażu nie potrwała długo.Przed budynkiemInformacji pojawiła się czarna limuzyna.Odczytał zmianę jako zapowiedz rychłego wyjścia,któregoś z wyższych rangą oficerów.Napawał się widokiem, zapominając, że jeszczeniedawno właśnie tego najbardziej się obawiał.Gdy się czeka na coś ważnego, wszystko jest podporządkowane jednemu celowi żeby się w końcu doczekać.Cała reszta wydaje się nieistotna, w identyczną pułapkę wpadłzwiadowca Gdula.Ucieszył się, że samochód anonsuje Kapisa, zapomniał, że z samochodemmarszem i nawet biegiem nie wygra.Ostatnie odesłanie oka do zegarka.Minuta przedszesnastą i dokładnie o tej godzinie, major wgramolił się na tylną kanapę auta.Jerzyrozpoznał obiekt z bezpiecznej odległości.Kapis miał tak niepowtarzalnie groteskowąsylwetkę, że nie sposób go pomylić, w każdym razie nie z innym majorem.Mały,przygarbiony na jedną stronę, zawsze przechylał głowę na bok i patrzył spode łba.W rachityczny sposób salutował do przekrzywionej czapki, jakby żartował z wojskowejświętości, ale to nie była kpina, tylko efekt żałosnej fizjonomii.Wszystkie niepowtarzalne,osobnicze cechy Gdula rozpoznał bez trudu i dopiero, gdy obiekt wszedł do wozu, dotarłodo niego, że zwiad zaraz wezmie w pusty łeb.Samochód ruszył w kierunku skrzyżowania,w tej samej chwili szpieg przestał analizować cokolwiek.Instynktownie odskoczył i skrył sięw bramie, skąd patrzył na przejeżdżającą limuzynę i nawet nie mógł dostrzec, kto siedziałw środku.Po krótkiej chwili wychylił się i odwrócił za odjeżdżającym samochodem, któryprzejechał skrzyżowanie, potem skręcił w następną ulicę. Koniec tajnej misji pomyślał i poczuł się dokładnie tak, jak wyglądał cały rekonesansporucznika Gduli, poczuł się kretyńsko.Wyszedł z bramy, obojętny od upokorzenia.Wyglądał jak dziecko, które zobaczyło, że tata w drugim pokoju odkleja brodę ZwiętegoMikołaja.Stał otępiały, przestał myśleć i nawet się bać.Nie przejmował się tym czy zostałrozpoznany, czy ktoś go widział? Szedł przed siebie, śladem czarnej plamy, która mignęłaprzed oczami i ambicją.Nie mógł się pogodzić z tym, co sobie zafundował, wściekał się,a złość powodowała, że nie zachowywał najmniejszej ostrożności.Pokonanie kawałka drogi od bramy, gdzie stał jeszcze kilka chwil temu, doprzecznicy, w którą wjechała limuzyna, zajęło moment.Jerzy wyszedł za róg i.oniemiał.Może 50 metrów od zakrętu zobaczył Kapisa i kierowcę, który otwierał tylne drzwi.Widokbył tak niespodziewany, że odrzucił za fasadę budynku.Gdula nawet nie zdążył pomyśleć, by90się wycofać, a już stał po drugiej, bezpieczniejszej stronie zbiegu ulic.Nic w zastanymobrazie nie układało się w logiczną ciągłość.Z Informacji do miejsca, gdzie Kapis wysiadł,nie mogło być więcej niż 300 metrów, może 350.Przejechać taką spacerową trasę służbowymwozem? Kto robi podobne rzeczy? Kapis! Przejażdżka do nikogo nie pasowała tak bardzo,jak do niego, uwielbiał symbole własnej bezkarności i z przepychem korzystał z należnychprzywilejów. Dlaczego nie spytałem Minza, gdzie ten cudak mieszka? Minza? Pewnie i Chętki zna adresod kilku tygodni, każdy z nich, każdy ogon.Zwiadowca Gdula pomyślał o czymś najbardziej oczywistym, a potem zeszła lawinapojedynczych spostrzeżeń, rozbitych o skołataną głowę.Odrzucił wszystkie, nie chciał sięznęcać nad sobą, nie teraz, gdy jedno pytanie wciąż pozostawało aktualne: Co teraz?.Strzelił tyle głupstw, że postanowił popełnić jeszcze jedno raz jeszcze zerknął za fasadęi zdążył zobaczyć majora wchodzącego do domu.Dokładnie zlokalizował miejsce, zapamiętałodległość, po czym odskoczył i nawet przeszedł kawałek w drugą stronę, żeby się głębiejschować.Ostatni ruch był jednocześnie pierwszym rozsądnym, jaki się tego popołudniaJerzemu przydarzył.Przyczajony, czekał, aż kierowca zawróci, nie chciał być zdemaskowany,wolał postać ile trzeba, by nie trafić na szofera Kapisa.Zamierzał spokojnie wrócić do domu,bez dodatkowych przygód ale nic się na ulicy nie działo, najmniejszego warkotu, który jużdawno powinien był słyszeć.W końcu upłynęło tyle czasu, że dalsze sterczenie wydawało siębezcelowe.Ile może jechać przez skrawek drogi? Tym bardziej, że w chwili, gdy ostatni razwidział limuzynę, właśnie ruszała z miejsca.Kolejna bolesna historia? Na wszystkie pytania,odpowiedzi należało szukać za rogiem.Wyczyny zwiadowcy Gduli miały być czymś w rodzaju praktycznego egzaminu dlapoczątkujących szpiegów, który oblał bez prawa poprawki.Wszystkie możliwe błędyi śmieszności popełniał seriami, złożony efekt braku przygotowania i bezmyślnie silnej,pozbawionej kontroli determinacji.Zdawał sobie sprawę z własnych dokonań, przynajmniejod czasu do czasu pojawiała się taka myśl, w tych najbardziej skompromitowanychnieudolnością miejscach.Ośmieszał się, ale nieustraszenie brnął w kolejne etapy roboty, naktórej kompletnie się nie znał.Za rogiem zastał pustkę, niczego żywego i niczego martwego,żadnych ludzi, żadnych samochodów.Zapewne kierowca miał do zrobienia coś więcej niżpodrzucenie Kapisa do domu i pojechał w swoją stronę.Jerzy wściekł się i ruszył, gdziewzrok mu podpowiadał.W zapamiętanym miejscu, zobaczył odświeżoną dwupiętrowąkamienicę, wyróżniającą się na tle odrapanych i podniszczonych budynków.Połyskującyświeżością punkt wśród szarej ruiny był dodatkową podpowiedzią, że to musi być adres obiektu.Kapis używał swojej pozycji do wszystkiego, użył i do tego, aby jego domwyglądał jak dom.Gdula stał przed budynkiem, popełniając następne szaleństwo o jakie niepokusiłby się najgłupszy ogon.Gapił się na kamienicę i cieszył z osiągniętego sukcesu namierzył bezcenny adres [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Zwyczajnie sobie czekał na coś lub na kogoś, może na dziewczynę, albona taksówkę, nic wielkiego.Radość z kamuflażu nie potrwała długo.Przed budynkiemInformacji pojawiła się czarna limuzyna.Odczytał zmianę jako zapowiedz rychłego wyjścia,któregoś z wyższych rangą oficerów.Napawał się widokiem, zapominając, że jeszczeniedawno właśnie tego najbardziej się obawiał.Gdy się czeka na coś ważnego, wszystko jest podporządkowane jednemu celowi żeby się w końcu doczekać.Cała reszta wydaje się nieistotna, w identyczną pułapkę wpadłzwiadowca Gdula.Ucieszył się, że samochód anonsuje Kapisa, zapomniał, że z samochodemmarszem i nawet biegiem nie wygra.Ostatnie odesłanie oka do zegarka.Minuta przedszesnastą i dokładnie o tej godzinie, major wgramolił się na tylną kanapę auta.Jerzyrozpoznał obiekt z bezpiecznej odległości.Kapis miał tak niepowtarzalnie groteskowąsylwetkę, że nie sposób go pomylić, w każdym razie nie z innym majorem.Mały,przygarbiony na jedną stronę, zawsze przechylał głowę na bok i patrzył spode łba.W rachityczny sposób salutował do przekrzywionej czapki, jakby żartował z wojskowejświętości, ale to nie była kpina, tylko efekt żałosnej fizjonomii.Wszystkie niepowtarzalne,osobnicze cechy Gdula rozpoznał bez trudu i dopiero, gdy obiekt wszedł do wozu, dotarłodo niego, że zwiad zaraz wezmie w pusty łeb.Samochód ruszył w kierunku skrzyżowania,w tej samej chwili szpieg przestał analizować cokolwiek.Instynktownie odskoczył i skrył sięw bramie, skąd patrzył na przejeżdżającą limuzynę i nawet nie mógł dostrzec, kto siedziałw środku.Po krótkiej chwili wychylił się i odwrócił za odjeżdżającym samochodem, któryprzejechał skrzyżowanie, potem skręcił w następną ulicę. Koniec tajnej misji pomyślał i poczuł się dokładnie tak, jak wyglądał cały rekonesansporucznika Gduli, poczuł się kretyńsko.Wyszedł z bramy, obojętny od upokorzenia.Wyglądał jak dziecko, które zobaczyło, że tata w drugim pokoju odkleja brodę ZwiętegoMikołaja.Stał otępiały, przestał myśleć i nawet się bać.Nie przejmował się tym czy zostałrozpoznany, czy ktoś go widział? Szedł przed siebie, śladem czarnej plamy, która mignęłaprzed oczami i ambicją.Nie mógł się pogodzić z tym, co sobie zafundował, wściekał się,a złość powodowała, że nie zachowywał najmniejszej ostrożności.Pokonanie kawałka drogi od bramy, gdzie stał jeszcze kilka chwil temu, doprzecznicy, w którą wjechała limuzyna, zajęło moment.Jerzy wyszedł za róg i.oniemiał.Może 50 metrów od zakrętu zobaczył Kapisa i kierowcę, który otwierał tylne drzwi.Widokbył tak niespodziewany, że odrzucił za fasadę budynku.Gdula nawet nie zdążył pomyśleć, by90się wycofać, a już stał po drugiej, bezpieczniejszej stronie zbiegu ulic.Nic w zastanymobrazie nie układało się w logiczną ciągłość.Z Informacji do miejsca, gdzie Kapis wysiadł,nie mogło być więcej niż 300 metrów, może 350.Przejechać taką spacerową trasę służbowymwozem? Kto robi podobne rzeczy? Kapis! Przejażdżka do nikogo nie pasowała tak bardzo,jak do niego, uwielbiał symbole własnej bezkarności i z przepychem korzystał z należnychprzywilejów. Dlaczego nie spytałem Minza, gdzie ten cudak mieszka? Minza? Pewnie i Chętki zna adresod kilku tygodni, każdy z nich, każdy ogon.Zwiadowca Gdula pomyślał o czymś najbardziej oczywistym, a potem zeszła lawinapojedynczych spostrzeżeń, rozbitych o skołataną głowę.Odrzucił wszystkie, nie chciał sięznęcać nad sobą, nie teraz, gdy jedno pytanie wciąż pozostawało aktualne: Co teraz?.Strzelił tyle głupstw, że postanowił popełnić jeszcze jedno raz jeszcze zerknął za fasadęi zdążył zobaczyć majora wchodzącego do domu.Dokładnie zlokalizował miejsce, zapamiętałodległość, po czym odskoczył i nawet przeszedł kawałek w drugą stronę, żeby się głębiejschować.Ostatni ruch był jednocześnie pierwszym rozsądnym, jaki się tego popołudniaJerzemu przydarzył.Przyczajony, czekał, aż kierowca zawróci, nie chciał być zdemaskowany,wolał postać ile trzeba, by nie trafić na szofera Kapisa.Zamierzał spokojnie wrócić do domu,bez dodatkowych przygód ale nic się na ulicy nie działo, najmniejszego warkotu, który jużdawno powinien był słyszeć.W końcu upłynęło tyle czasu, że dalsze sterczenie wydawało siębezcelowe.Ile może jechać przez skrawek drogi? Tym bardziej, że w chwili, gdy ostatni razwidział limuzynę, właśnie ruszała z miejsca.Kolejna bolesna historia? Na wszystkie pytania,odpowiedzi należało szukać za rogiem.Wyczyny zwiadowcy Gduli miały być czymś w rodzaju praktycznego egzaminu dlapoczątkujących szpiegów, który oblał bez prawa poprawki.Wszystkie możliwe błędyi śmieszności popełniał seriami, złożony efekt braku przygotowania i bezmyślnie silnej,pozbawionej kontroli determinacji.Zdawał sobie sprawę z własnych dokonań, przynajmniejod czasu do czasu pojawiała się taka myśl, w tych najbardziej skompromitowanychnieudolnością miejscach.Ośmieszał się, ale nieustraszenie brnął w kolejne etapy roboty, naktórej kompletnie się nie znał.Za rogiem zastał pustkę, niczego żywego i niczego martwego,żadnych ludzi, żadnych samochodów.Zapewne kierowca miał do zrobienia coś więcej niżpodrzucenie Kapisa do domu i pojechał w swoją stronę.Jerzy wściekł się i ruszył, gdziewzrok mu podpowiadał.W zapamiętanym miejscu, zobaczył odświeżoną dwupiętrowąkamienicę, wyróżniającą się na tle odrapanych i podniszczonych budynków.Połyskującyświeżością punkt wśród szarej ruiny był dodatkową podpowiedzią, że to musi być adres obiektu.Kapis używał swojej pozycji do wszystkiego, użył i do tego, aby jego domwyglądał jak dom.Gdula stał przed budynkiem, popełniając następne szaleństwo o jakie niepokusiłby się najgłupszy ogon.Gapił się na kamienicę i cieszył z osiągniętego sukcesu namierzył bezcenny adres [ Pobierz całość w formacie PDF ]