[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Layla, która szła pięćdziesiąt metrów za nim, była w długiej do kostek koszuli zszorstkiego muślinu, w krzykliwym swetrze naszywanym cekinami i jaskrawoczerwonejchustce na głowie.Choć wyglądała dość dziwacznie, znakomicie wtapiała się w tłum.Szlabany ustawiono w taki sposób, \e wszyscy musieli między nimi przejść.Czuwającyobok policjanci przyglądali się ludziom pobie\nie i obojętnie.Tymczasem drugą połową drogi jechały cię\arówki, furgonetki i samochody, które przepuszczano pojedynczo, jedenpo drugim.Bryson z ulgą stwierdził, \e kolumna pielgrzymów nie zwalnia, \e posuwa sięstałym tempem.Obok policjantów przeszedł, mocno wspierając się na lasce, niepewnymkrokiem człowieka, który dobiega kresu nieludzko długiej podró\y.Ani na nich niepatrzył, ani demonstracyjnie ich nie ignorował.Nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi.Kilka sekund pózniej, niesiony ludzką rzeką, znalazł się po drugiej stronie szlabanu.Wtem silny rozbłysk.Zwietlisty refleks, promień jasnego, porannego słońca odbity odgładkiej, szklistej powierzchni.Nick lekko odwrócił głowę.Silna lornetka przy twarzypolicjanta na ławce.Tak samo jak jego koledzy przy szlabanach on te\ przypatrywał siępielgrzymom sunącym do miasta aleją Juana Carlosa I.Wsparcie albo drugi filtr.Napewno.Stał i metodycznie omiatał wzrokiem tłum.Mimo wczesnej godziny słońceporządnie przygrzewało i miał spocone czoło.Czoło.Bryson a\ drgnął.Czoło i włosy wystające spod daszka policyjnej czapki.Włosybyły jasne, a czoło bardzo blade.W tej części Hiszpanii blondynów widywało się rzadkoalbo wcale, jednak bardziej ni\ włosy uderzyła go biel jego skóry.W tym klimacie, w tympiekącym słońcu, prędzej czy pózniej musiał się opalić albo przynajmniej lekko przypiecka\dy policjant, nawet urzędas, który wychodził z posterunku jedynie na lunch.Nie, to nie miejscowy.Pewnie nawet nie Hiszpan.Obficie się pocił.śeby otrzeć łokciem czoło, na chwilę opuścił lornetkę i wtedy Brysonzobaczył jego twarz.Szare, leniwe, choć drapie\nie skupione oczy, cienkie usta, kredowo-biała skóra, popielatewłosy: skądś go znał.Sudan.Chartum.Blondyn przyjechał tam z Rotterdamu jako ekspert techniczny, by wraz z grupąeuropejskich fachowców doradzać Irakijczykom przy budowie fabryki pociskówbalistycznych i zbierać od nich zamówienia na sprzęt niezbędny do konstrukcji scudów.Naprawdę był kimś innym: szpiclem, wtyka Dyrektoriatu.Był równie\ agentem do zadańspecjalnych, mistrzem w sztuce szybkiego zabijania.Bryson zakładał w Chartumie siatkęinfiltracyjną i zbierał dowody, które pózniej mo\na by wykorzystać przeciwko Irakowi.Spotkał się z blondynem tylko raz - niby przypadkowo minęli się na ulicy - przekazującmu mikrofilm z dossier poszczególnych celów, łącznie z ich adresami, rozkładem dnia iuwagami na temat dziur w ochronie.Nie znał jego nazwiska.Wiedział jedynie, \eczłowiek ten jest bezwzględnym zabójcą- niewykluczone, \e psychopatą- i znakomiciewyszkolonym agentem.Ci z Dyrektoriatu nasłali na niego najlepszego z najlepszych.Teraz nie było \adnychwątpliwości, \e uznali go za  bezpowrotnie straconego".Tylko jak go znalezli? Rozwścieczeni kradzie\ą cię\arówki, skuszeni du\ą łapówkąprzemytnicy musieli się wygadać.W tej części kraju dróg było niewiele i jeśli ktośdysponował śmigłowcem, mógł łatwo przeczesać je z powietrza.Bryson \adnegośmigłowca nie widział, lecz przez kilka godzin spali, on i Layla, i niewykluczone, \ewłaśnie wtedy tamci ich namierzyli.Poza tym silnik cię\arówki warczał tak głośno, \e nieusłyszeliby nic nawet wówczas, gdyby maszyna przeleciała im tu\ nad głową.Nie.Najlepszą wskazówką musiała być pospiesznie porzucona cię\arówka.Tamci znalezliją i zyskali niezbity dowód, \e on i Libanka są gdzieś w pobli\u.Mogli teraz albozawrócić, albo iść dalej, do Santiago de Compostela, innego wyjścia nie było.Nie miałwątpliwości, \e zabójcy czekają na nich i tu, i tam, i w mieście, i poza miastem.Chciał sprawdzić, czy Layla wcią\ za nim idzie, czy jest bezpieczna, ale nie mógłryzykować.Wtem serce podjechało mu do gardła.Szybko odwrócił wzrok.Za pózno.Czuł, po prostuwiedział, \e blondyn go rozpoznał.Wypatrzył mnie, zobaczył, namierzył.Uciec? Równie dobrze mógłby pomachać mu przed nosem czerwoną flagą.Spokojnie,tylko spokojnie.Dzieliła ich spora odległość i przed podjęciem jakichkolwiek działań blondyn musiał się ostatecznie upewnić, czy to on.Od spotkania w Chartumie upłynęłowiele lat, poza tym Nick miał na głowie kaptur i tamten nie widział dokładnie jego twarzy.Nie, nie strzeli.Zaczeka.Czas zwolnił bieg.Bryson intensywnie myślał.Serce waliło mu jak młotem, w \yłachkrą\yła sama adrenalina, mimo to nie przyspieszył kroku.Po prostu musiał wtopić się wtłum.Kątem oka dostrzegł, \e blondyn sięga do kabury.Tłum pielgrzymów zgęstniał do tegostopnia, \e Bryson płynął w nim jak w rzece, z tym \e nurt tej rzeki był nieznośnie leniwy.Skąd wiedział, \e to ja? Przecie\ w tym kapturze.Zrobiło mu się niedobrze.Kaptur.Wszystko przez ten cholerny kaptur.Paliło słońce.Fakt,niektórzy mieli na głowach czapki, ale kaptur przed gorącem nie chronił, wprostprzeciwnie.Nie tylko on był w habicie, lecz \aden z pozostałych mnichów, tychprawdziwych i tych przebranych, nie zało\ył kaptura.Po prostu rzucał się w oczy!Lekko odwróciwszy głowę, dostrzegł nagły ruch, jaskrawy refleks słońca.Ju\.Zabójcawyjął broń.W tej samej chwili Nick osunął się na ziemię, udając, \e zasłabł, \e zemdlał z gorąca.Powstało zamieszanie.Ktoś zaklął, młoda, zatroskana kobieta głośno krzyknęła.Ułamek sekundy pózniej rozległo się charakterystyczne cmoknięcie tłumika.W tłumiebuchnął krzyk, przerazliwy wrzask.Trysnęła krew i młoda kobieta stojąca krok od niegorunęła na ziemię z odstrzelonym czerepem.Wyjąc z przera\enia, ogarnięty paniką tłumrzucił się do ucieczki. Brysona zasypał grad kamyków wyrwanych z ziemi przez pociski [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl