[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opóznilibyśmy ich marsz! I nie zabiją nas! Chyba \e dostarczysz impretekstu.Nie dawaj im go! Nie teraz! To rozkaz, majorze!Te słowa wypowiedział w ciemności na wpół zagłodzony podpułkownik, jedyny poza nimoficer w szałasie.- Nic nie rozumiesz - powiedział do telefonu.- Wszystkozniekształciłeś.To nie tak wyglądało!- Owszem tak, majorze - zaprzeczył powolny szept.- W kilka miesięcy pózniej przy zabitymoficerze Wietkongu znaleziono skrawek papieru.Znajdowało się na nim przedśmiertnezeznanie podpułkownika, który wiedział, co groziło jeńcom w Han Czou.Ośmiu ludzi zostałozastrzelonych, poniewa\ złamałeś rozkaz swego przeło\onego.- Nigdy nic nie mówiono.Dlaczego?- Bo odbyła się parada.Wystarczyło.O'Brien podniósł dłoń do czoła.Poczuł zupełną pustkę w piersi.- Po co mi o tym mówisz?- Bo mieszasz się do spraw, które do ciebie nie nale\ą.Nie będziesz tego robił dłu\ej.* * *Rozdział 10.Potę\na postać Daniela Sutherlanda widniała w drugim końcu sali, przy półkach z ksią\kami.Stał bokiem w szylkretowych okularach na ogromnej głowie, trzymając w masywnychdłoniach cię\ką ksią\kę.Odwrócił się i przemówił.Głos miał niski, dzwięczny i przyjemnieciepły.- Precedensy, panie Chancellor.Prawo a\ nazbyt często kieruje się precedensami,które a\ nazbyt często są niedoskonałe.- Sutherland uśmiechnął się, zamknął ksią\kę iostro\nie odło\ył ją na półkę.Podszedł do Petera z wyciągniętą ręką.Pomimo swego wiekuporuszał się pewnie i z godnością.- Mój syn i wnuczka są pańskimi namiętnymi czytelnikami.Wiadomość, \e ma pan do mnie przyjść, zrobiła na nich wielkie wra\enie.Ja niestety niemiałem jeszcze okazji, by przeczytać pana ksią\ki.- To ja jestem pod wra\eniem, sir - odrzekłPeter z całą szczerością, gdy uścisnęli sobie dłonie.- Dziękuję za to, \e zechciał mnie panprzyjąć.Nie zabiorę wiele pańskiego czasu.Puściwszy dłoń Petera, Sutherland uśmiechnął się uspokajająco.Wskazał na jeden zestojących przy stole konferencyjnym foteli.- Proszę zająć miejsce.- Dziękuję - Peter zaczekał, póki sędzia nie doszedł do własnego fotela, trzy miejsca dalej, przysamym końcu stołu.Usiedli.- Czym więc mogę panu słu\yć? - Sutherland oparł się wygodnie.Miał łagodny wyraz twarzy, nie bez szczypty humoru.- Przyznaję, \e jestem zaskoczony.Powiedział pan mojej sekretarce, \e sprawa jest osobista, choć nigdy przedtem niespotkaliśmy się.- Sam nie wiem, od czego by tu zacząć.- Ryzykując, \e tym powiedzeniem mogę zranić pana pisarską odrazę do banału, pozwolęsobie zapytać: dlaczego nie zacząć od początku? - Ale\ o to właśnie idzie! Nie znam początku.Nawet nie jestem pewien, czy coś takiego istnieje.A je\eli tak, to mo\e pan stanowczo uznać,\e nie jestem uprawniony do jego poznania.- W takim wypadku przecie\ mogę panu o tym powiedzieć.Peter kiwnął głową.- Poznałem pewnego człowieka.Nie mogę powiedzieć, kto to taki ani gdzie się spotkaliśmy.Wymienił pana nazwisko w powiązaniu z małą grupą wpływowych osobistości tutaj, wWaszyngtonie.Powiedział, \e ta grupa została uformowana kilka lat temu w ściśleokreślonym celu: nadzoru nad działalnością J.Edgara Hoovera.Oznajmił, \e w jegoprzekonaniu pan jest człowiekiem odpowiedzialnym za istnienie tej grupy.Chciałbym panazapytać, czy to prawda.Sutherland siedział nieruchomo.Jego wielkie czarne oczy, jeszcze powiększone szkłamiokularów, były pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.- Czy ten człowiek wymienił jeszcze jakieśnazwiska?- Nie, sir.Nie w związku z tą grupą.Powiedział, \e nie zna nikogo innego.- Czy mogę zapytać, jak doszło do ujawnienia mego nazwiska? - Czy chce pan przez topowiedzieć, \e to prawda?- Byłbym wdzięczny, gdyby najpierw zechciał pan odpowiedzieć na moje pytanie.Peter zastanawiał się przez chwilę.Jeśli nie wymieni nazwiska Longwortha, mo\eodpowiedzieć na pytanie.- Ujrzał je na czymś, co określił jako list przewodni.O ile rozumiem, oznaczało to, \e ma panbyć odbiorcą pewnej określonej informacji.- Jakiej?- O nim, jak przypuszczam.Jak równie\ o osobach, o których było wiadomo, \e zostałypoddane przez Hoovera negatywnej obserwacji.Sędzia odetchnął głęboko.- Człowiek, z którym pan rozmawiał, nazywa się Longworth.Były agent terenowy FBI, AlanLongworth, obecnie figurujący na liście etatów Departamentu Stanu.By ukryć zdumienie, Chancellor a\ napiął mięśnie brzucha.- Nie jestem w staniewypowiedzieć się na ten temat - odrzekł nieporadnie.- Nie musi pan - odpowiedział Sutherland.- Czy pan Longworth powiedział te\ panu, \e byłspecjalnym agentem odpowiedzialnym za tę negatywną obserwację?- Człowiek, z którym rozmawiałem, wspomniał o tym.Ale tylko wspomniał.- Wobec tego ja to uzupełnię.- Sędzia poruszył się w fotelu.- Po pierwsze, co do panawstępnego pytania.Tak, istniała taka grupa zaniepokojonych osobistości.I podkreślam u\ytyczas: istniała.Jeśli idzie o moje w niej uczestnictwo, zajmowałem tam pozycję drugorzędną idotyczącą jedynie pewnych prawnych aspektów zagadnienia.- Nie rozumiem, sir.Jakiego zagadnienia?- Pan Hoover z po\ałowania godną płodnością produkował nieuzasadnione oskar\enia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Opóznilibyśmy ich marsz! I nie zabiją nas! Chyba \e dostarczysz impretekstu.Nie dawaj im go! Nie teraz! To rozkaz, majorze!Te słowa wypowiedział w ciemności na wpół zagłodzony podpułkownik, jedyny poza nimoficer w szałasie.- Nic nie rozumiesz - powiedział do telefonu.- Wszystkozniekształciłeś.To nie tak wyglądało!- Owszem tak, majorze - zaprzeczył powolny szept.- W kilka miesięcy pózniej przy zabitymoficerze Wietkongu znaleziono skrawek papieru.Znajdowało się na nim przedśmiertnezeznanie podpułkownika, który wiedział, co groziło jeńcom w Han Czou.Ośmiu ludzi zostałozastrzelonych, poniewa\ złamałeś rozkaz swego przeło\onego.- Nigdy nic nie mówiono.Dlaczego?- Bo odbyła się parada.Wystarczyło.O'Brien podniósł dłoń do czoła.Poczuł zupełną pustkę w piersi.- Po co mi o tym mówisz?- Bo mieszasz się do spraw, które do ciebie nie nale\ą.Nie będziesz tego robił dłu\ej.* * *Rozdział 10.Potę\na postać Daniela Sutherlanda widniała w drugim końcu sali, przy półkach z ksią\kami.Stał bokiem w szylkretowych okularach na ogromnej głowie, trzymając w masywnychdłoniach cię\ką ksią\kę.Odwrócił się i przemówił.Głos miał niski, dzwięczny i przyjemnieciepły.- Precedensy, panie Chancellor.Prawo a\ nazbyt często kieruje się precedensami,które a\ nazbyt często są niedoskonałe.- Sutherland uśmiechnął się, zamknął ksią\kę iostro\nie odło\ył ją na półkę.Podszedł do Petera z wyciągniętą ręką.Pomimo swego wiekuporuszał się pewnie i z godnością.- Mój syn i wnuczka są pańskimi namiętnymi czytelnikami.Wiadomość, \e ma pan do mnie przyjść, zrobiła na nich wielkie wra\enie.Ja niestety niemiałem jeszcze okazji, by przeczytać pana ksią\ki.- To ja jestem pod wra\eniem, sir - odrzekłPeter z całą szczerością, gdy uścisnęli sobie dłonie.- Dziękuję za to, \e zechciał mnie panprzyjąć.Nie zabiorę wiele pańskiego czasu.Puściwszy dłoń Petera, Sutherland uśmiechnął się uspokajająco.Wskazał na jeden zestojących przy stole konferencyjnym foteli.- Proszę zająć miejsce.- Dziękuję - Peter zaczekał, póki sędzia nie doszedł do własnego fotela, trzy miejsca dalej, przysamym końcu stołu.Usiedli.- Czym więc mogę panu słu\yć? - Sutherland oparł się wygodnie.Miał łagodny wyraz twarzy, nie bez szczypty humoru.- Przyznaję, \e jestem zaskoczony.Powiedział pan mojej sekretarce, \e sprawa jest osobista, choć nigdy przedtem niespotkaliśmy się.- Sam nie wiem, od czego by tu zacząć.- Ryzykując, \e tym powiedzeniem mogę zranić pana pisarską odrazę do banału, pozwolęsobie zapytać: dlaczego nie zacząć od początku? - Ale\ o to właśnie idzie! Nie znam początku.Nawet nie jestem pewien, czy coś takiego istnieje.A je\eli tak, to mo\e pan stanowczo uznać,\e nie jestem uprawniony do jego poznania.- W takim wypadku przecie\ mogę panu o tym powiedzieć.Peter kiwnął głową.- Poznałem pewnego człowieka.Nie mogę powiedzieć, kto to taki ani gdzie się spotkaliśmy.Wymienił pana nazwisko w powiązaniu z małą grupą wpływowych osobistości tutaj, wWaszyngtonie.Powiedział, \e ta grupa została uformowana kilka lat temu w ściśleokreślonym celu: nadzoru nad działalnością J.Edgara Hoovera.Oznajmił, \e w jegoprzekonaniu pan jest człowiekiem odpowiedzialnym za istnienie tej grupy.Chciałbym panazapytać, czy to prawda.Sutherland siedział nieruchomo.Jego wielkie czarne oczy, jeszcze powiększone szkłamiokularów, były pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.- Czy ten człowiek wymienił jeszcze jakieśnazwiska?- Nie, sir.Nie w związku z tą grupą.Powiedział, \e nie zna nikogo innego.- Czy mogę zapytać, jak doszło do ujawnienia mego nazwiska? - Czy chce pan przez topowiedzieć, \e to prawda?- Byłbym wdzięczny, gdyby najpierw zechciał pan odpowiedzieć na moje pytanie.Peter zastanawiał się przez chwilę.Jeśli nie wymieni nazwiska Longwortha, mo\eodpowiedzieć na pytanie.- Ujrzał je na czymś, co określił jako list przewodni.O ile rozumiem, oznaczało to, \e ma panbyć odbiorcą pewnej określonej informacji.- Jakiej?- O nim, jak przypuszczam.Jak równie\ o osobach, o których było wiadomo, \e zostałypoddane przez Hoovera negatywnej obserwacji.Sędzia odetchnął głęboko.- Człowiek, z którym pan rozmawiał, nazywa się Longworth.Były agent terenowy FBI, AlanLongworth, obecnie figurujący na liście etatów Departamentu Stanu.By ukryć zdumienie, Chancellor a\ napiął mięśnie brzucha.- Nie jestem w staniewypowiedzieć się na ten temat - odrzekł nieporadnie.- Nie musi pan - odpowiedział Sutherland.- Czy pan Longworth powiedział te\ panu, \e byłspecjalnym agentem odpowiedzialnym za tę negatywną obserwację?- Człowiek, z którym rozmawiałem, wspomniał o tym.Ale tylko wspomniał.- Wobec tego ja to uzupełnię.- Sędzia poruszył się w fotelu.- Po pierwsze, co do panawstępnego pytania.Tak, istniała taka grupa zaniepokojonych osobistości.I podkreślam u\ytyczas: istniała.Jeśli idzie o moje w niej uczestnictwo, zajmowałem tam pozycję drugorzędną idotyczącą jedynie pewnych prawnych aspektów zagadnienia.- Nie rozumiem, sir.Jakiego zagadnienia?- Pan Hoover z po\ałowania godną płodnością produkował nieuzasadnione oskar\enia [ Pobierz całość w formacie PDF ]