[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W sadzie?- Tego się nie da przetłumaczyć - wyjaśniła pospiesznie Karin, podchodząc do barku.- Czy chcecie po kostce lodu do whisky? - Oui, mer ci.Ale whisky znacznie więcej niż lodu, s'ii vous plait.- Naturellement.Na lotnisku Concorde, zgodnie z poleceniem władz francuskich, ambasadora Daniela Courtlanda wyprowadzono pod eskortą przednimi drzwiami samolotu, zanim pozostałym pasażerom pozwolono opuścić pokład.Maszyny liniowca powoli zamierały z przenikliwym wizgiem, kiedy Amerykanin w otoczeniu żołnierzy z piechoty morskiej zmierzał już przez płytę lotniska ku czekającej na niego limuzynie.Przez całą podróż przygotowywał się właśnie na ten moment spotkania z żoną, dochodząc parokrotnie do wniosku, że będzie to najtrudniejsza chwila w jego dotychczasowym życiu.Nie mógł odegnać od siebie wizji rzucającego mu się na szyję zagorzałego wroga, nieprzyjaciela szkolonego od wczesnego dzieciństwa wyszkolonego w zdradzaniu takich ludzi jak on - w jego ocenie perspektywy znacznie gorszej od straty ukochanej kobiety.Teraz zaś, kiedy tylko kierowca otworzył przed nim drzwi, rzeczywiście znalazł się w objęciach owego ponętnego, zaciekłego wroga.- Nie było cię tylko trzy dni, a już tak strasznie się za tobą stęskniłam! - zawołała Janinę Clunitz Courtland.- Ja również, kochanie.Ale wynagrodzę ci to w dwójnasób.Obojgu nam to wynagrodzę.- Koniecznie, nie mogę się doczekać! Uświadamiając sobie, że jesteś tysiące mil ode mnie, odczuwałam taki ból, jakbym naprawdę była chora!- Już po wszystkim, Janinę.Musisz się przyzwyczaić do tak nieoczekiwanych narad w Waszyngtonie.Pełnię odpowiedzialną służbę, musze wykonywać polecenia.Pocałowali się - niby czule i gorąco - ale Courtland miał wrażenie, że czuje na wargach smak trucizny.- W takim razie będziesz musiał mnie zabierać ze sobą.Tak bardzo cię kocham!- Zobaczymy, co da się zrobić.A teraz, moja droga, czy mogłabyś nie wprawiać w jeszcze większe zakłopotanie tych dwóch żołnierzy siedzących z przodu?- Tak, oczywiście.Chociaż wolałabym już tutaj ściągnąć z ciebie spodnie.- Później, kochana, później.Pamiętaj, że jestem nie tylko twoim mężem, lecz również ambasadorem.- A ja jestem jednym z głównych specjalistów w zakresie informatyki, ale w takich chwilach mam to w nosie.Janinę Courtland położyła dłoń na udzie męża, któremu daleko było do stanu podniecenia.Wydostali się z terenu lotniska i pojechali avenue Gabriel, najkrótszą drogą do ambasady, gdzie, zamierzali bezpośrednio udać się windą do mieszkania służbowego na piętrze.Kiedy olbrzymi samochód stanął przed frontowym wejściem budynku, na zewnątrz wyszło dwóch wartowników, żeby pomóc wysiąść ambasadorowi i jego żonie oraz zająć się bagażami.Nagle, niemalże jak spod ziemi, wyjechały zza rogu trzy auta bez tablic rejestracyjnych i wpadły na chodnik.Małżonkowie znaleźli się między wozami.Drzwi pojazdów otworzyły się z trzaskiem, na ulicę wyskoczyło kilku zamaskowanych mężczyzn ubranych w czarne kominiarki i otworzyło ogień z pistoletów automatycznych, siejąc kulami na lewo i prawo.Niemal w tej samej chwili odpowiedział im terkot automatów z dwóch samochodów, które musiały jechać za limuzyną.Na zatłoczonej avenue Gabriel wybuchła panika, ludzie pospiesznie szukali jakiegoś schronienia.Czterech terrorystów osunęło się na ziemię, także jeden z żołnierzy eskorty, zgięty wpół, trzymając się za brzuch, usiadł na chodniku.Ambasador Courtland próbował się wczołgać pod samochód; jedną ręką trzymał się za prawą nogę, drugą za przestrzelone ramię.Natomiast Janinę Clunitz, Sonnenkind, zginęła na miejscu - całą sukienkę z przodu miała zakrwawioną, kilka pocisków trafiło ją w głowę.Nie ulegało wątpliwości, że paru zamaskowanych morderców zdołało uciec, chociaż nikt nie wiedział ilu; zapewne wmieszali się w tłum, zerwawszy z głowy kominiarki, i oddalili spokojnie, udając zwykłych przechodniów.- Merde! Merde! Merde! - wrzeszczał Claude Moreau, który wyskoczył z jednego z dwóch aut eskortujących amerykańską limuzynę.- Tyle zrobiliśmy, a efekt jest taki, jakbyśmy nie robili nic!.Zabierzcie wszystkich zabitych do środka, tylko z nikim nie rozmawiajcie! Och, ja nieszczęsny, zasłużyłem na degradację.Zajmijcie się ambasadorem, on żyje! Biegiem! Wśród ludzi wypadających z budynku ambasady był również Stanley Witkowski! Przyskoczył do Moreau, chwycił go za ramię i przekrzykując głośne już zawodzenie syren policyjnych wrzasnął mu do ucha:- Posłuchaj, Francuziku! Od tej chwili masz robić dokładnie to, co ci mówię, bo inaczej wypowiem prawdziwą wojnę i tobie, i naszemu CIA! Jasne?!- Stanley.mruknął oszołomiony szef Deuxieme Bureau, spuszczając nisko głowę.- Zawiodłem na całej linii.Postąpisz ze mną tak, jak ci się spodoba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- W sadzie?- Tego się nie da przetłumaczyć - wyjaśniła pospiesznie Karin, podchodząc do barku.- Czy chcecie po kostce lodu do whisky? - Oui, mer ci.Ale whisky znacznie więcej niż lodu, s'ii vous plait.- Naturellement.Na lotnisku Concorde, zgodnie z poleceniem władz francuskich, ambasadora Daniela Courtlanda wyprowadzono pod eskortą przednimi drzwiami samolotu, zanim pozostałym pasażerom pozwolono opuścić pokład.Maszyny liniowca powoli zamierały z przenikliwym wizgiem, kiedy Amerykanin w otoczeniu żołnierzy z piechoty morskiej zmierzał już przez płytę lotniska ku czekającej na niego limuzynie.Przez całą podróż przygotowywał się właśnie na ten moment spotkania z żoną, dochodząc parokrotnie do wniosku, że będzie to najtrudniejsza chwila w jego dotychczasowym życiu.Nie mógł odegnać od siebie wizji rzucającego mu się na szyję zagorzałego wroga, nieprzyjaciela szkolonego od wczesnego dzieciństwa wyszkolonego w zdradzaniu takich ludzi jak on - w jego ocenie perspektywy znacznie gorszej od straty ukochanej kobiety.Teraz zaś, kiedy tylko kierowca otworzył przed nim drzwi, rzeczywiście znalazł się w objęciach owego ponętnego, zaciekłego wroga.- Nie było cię tylko trzy dni, a już tak strasznie się za tobą stęskniłam! - zawołała Janinę Clunitz Courtland.- Ja również, kochanie.Ale wynagrodzę ci to w dwójnasób.Obojgu nam to wynagrodzę.- Koniecznie, nie mogę się doczekać! Uświadamiając sobie, że jesteś tysiące mil ode mnie, odczuwałam taki ból, jakbym naprawdę była chora!- Już po wszystkim, Janinę.Musisz się przyzwyczaić do tak nieoczekiwanych narad w Waszyngtonie.Pełnię odpowiedzialną służbę, musze wykonywać polecenia.Pocałowali się - niby czule i gorąco - ale Courtland miał wrażenie, że czuje na wargach smak trucizny.- W takim razie będziesz musiał mnie zabierać ze sobą.Tak bardzo cię kocham!- Zobaczymy, co da się zrobić.A teraz, moja droga, czy mogłabyś nie wprawiać w jeszcze większe zakłopotanie tych dwóch żołnierzy siedzących z przodu?- Tak, oczywiście.Chociaż wolałabym już tutaj ściągnąć z ciebie spodnie.- Później, kochana, później.Pamiętaj, że jestem nie tylko twoim mężem, lecz również ambasadorem.- A ja jestem jednym z głównych specjalistów w zakresie informatyki, ale w takich chwilach mam to w nosie.Janinę Courtland położyła dłoń na udzie męża, któremu daleko było do stanu podniecenia.Wydostali się z terenu lotniska i pojechali avenue Gabriel, najkrótszą drogą do ambasady, gdzie, zamierzali bezpośrednio udać się windą do mieszkania służbowego na piętrze.Kiedy olbrzymi samochód stanął przed frontowym wejściem budynku, na zewnątrz wyszło dwóch wartowników, żeby pomóc wysiąść ambasadorowi i jego żonie oraz zająć się bagażami.Nagle, niemalże jak spod ziemi, wyjechały zza rogu trzy auta bez tablic rejestracyjnych i wpadły na chodnik.Małżonkowie znaleźli się między wozami.Drzwi pojazdów otworzyły się z trzaskiem, na ulicę wyskoczyło kilku zamaskowanych mężczyzn ubranych w czarne kominiarki i otworzyło ogień z pistoletów automatycznych, siejąc kulami na lewo i prawo.Niemal w tej samej chwili odpowiedział im terkot automatów z dwóch samochodów, które musiały jechać za limuzyną.Na zatłoczonej avenue Gabriel wybuchła panika, ludzie pospiesznie szukali jakiegoś schronienia.Czterech terrorystów osunęło się na ziemię, także jeden z żołnierzy eskorty, zgięty wpół, trzymając się za brzuch, usiadł na chodniku.Ambasador Courtland próbował się wczołgać pod samochód; jedną ręką trzymał się za prawą nogę, drugą za przestrzelone ramię.Natomiast Janinę Clunitz, Sonnenkind, zginęła na miejscu - całą sukienkę z przodu miała zakrwawioną, kilka pocisków trafiło ją w głowę.Nie ulegało wątpliwości, że paru zamaskowanych morderców zdołało uciec, chociaż nikt nie wiedział ilu; zapewne wmieszali się w tłum, zerwawszy z głowy kominiarki, i oddalili spokojnie, udając zwykłych przechodniów.- Merde! Merde! Merde! - wrzeszczał Claude Moreau, który wyskoczył z jednego z dwóch aut eskortujących amerykańską limuzynę.- Tyle zrobiliśmy, a efekt jest taki, jakbyśmy nie robili nic!.Zabierzcie wszystkich zabitych do środka, tylko z nikim nie rozmawiajcie! Och, ja nieszczęsny, zasłużyłem na degradację.Zajmijcie się ambasadorem, on żyje! Biegiem! Wśród ludzi wypadających z budynku ambasady był również Stanley Witkowski! Przyskoczył do Moreau, chwycił go za ramię i przekrzykując głośne już zawodzenie syren policyjnych wrzasnął mu do ucha:- Posłuchaj, Francuziku! Od tej chwili masz robić dokładnie to, co ci mówię, bo inaczej wypowiem prawdziwą wojnę i tobie, i naszemu CIA! Jasne?!- Stanley.mruknął oszołomiony szef Deuxieme Bureau, spuszczając nisko głowę.- Zawiodłem na całej linii.Postąpisz ze mną tak, jak ci się spodoba [ Pobierz całość w formacie PDF ]