[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Posłuchaj, musimy jechać jutro do miasta.Lily mawyznaczoną przymiarkę, a poza tym ju\ czas najwy\szyzadecydować, w jakich sukienkach wystąpimy na jej ślubie.- Nie mogę.- Willa rozluzniła popręg i zdjęła siodło zgrzbietu Moon.-Jestem zajęta.- Nie mo\esz się wykręcać w nieskończoność.- Skrzywiła się,gdy Willa bezmyślnie przeszła po młodziutkich dzikichkwiatkach, które pojawiły się wokół słupka.- Nie wykręcam się.- Willa przerzuciła siodło przezogrodzenie, zdjęła z konia derkę i wędzidło.- Pogodziłam się ju\z faktem, \e będę musiała wło\yć na siebie jakąś beznadziejnąkieckę i najprawdopodobniej wpiąć kwiaty we włosy.Po prostunie mogę w tej chwili wziąć wolnego dnia.Wyjęła z kieszeni dłutko, oparła się o Moon, uniosła tylną nogęklaczy i zaczęła dłubać w jej kopycie.- Jeśli nie pojedziesz z nami, same będziemy musiały coś dlaciebie wybrać.Willa prychnęła, uchyliła się przed ogonem Moon i uniosła jejnastępne kopyto. - Przecie\ i tak to wy podejmiecie ostateczną decyzję, wzwiązku z tym nie ma najmniejszego znaczenia, czy pojadę zwami, czy nie.Właściwie to prawda, pomyślała Tess, i ze swobodą, o którąjeszcze kilka miesięcy temu trudno byłoby ją podejrzewać,poklepała Moon.- To jest bardzo wa\ne dla Lily.Tym razem Willa westchnęła i podeszła do przedniej nogi.- Wiem, \e sprawiam jej zawód i bardzo mi przykro z tegopowodu.Naprawdę.Ale sama nie wiem, w co mam najpierwwło\yć ręce.Tyle jeszcze trzeba zrobić, zanim zmieni się pogoda.- Zanim zmieni się pogoda?- Tak.- Dlaczego miałaby się zmieniać? - Tess zmarszczyła brwi ispojrzała na czyste, cudownie niebieskie niebo.- Przecie\ jest ju\połowa kwietnia.- Hollywood, tutaj i w czerwcu czasem na zachodzie padaśnieg.Zima wcale jeszcze się nie skończyła.- Willa spojrzała naniebo i dostrzegła piękne kłębiaste chmury, które uporczywiegromadziły się wokół szczytów.Wyglądały bardzo podejrzanie.-Wiosenny śnieg jest bardzo po\yteczny, dostarcza glebieniezbędnej wilgoci i bardzo szybko topnieje.Ale zdarzają się te\wiosenne zamiecie.- Wzruszyła ramionami i wło\yła dłutko dokieszeni.- Nigdy nie wiadomo, co się zdarzy.- Zamieć.O mój Bo\e! Popatrz, przecie\ ju\ kwitną kwiaty.-Tess spojrzała na to, co zostało przy słupku.- A raczej kwitły.- Bardzo się o nie troszczymy, to znaczy o te, które uprawiamy.Na twoim miejscu nie zdejmowałabym jeszcze grubej bielizny.Zaczekaj tutaj, Moon.-Mówiąc to, podniosła ponownie siodło iruszyła z nim w stronę stajni.- To nie wszystko.- Tess postanowiła dokończyć to, co miałado powiedzenia, dlatego ruszyła za Willą.- Od kilku dni chcę ztobą porozmawiać i jakoś mi się to nie udaje.- Przecie\ widzisz, \e jestem zajęta.- W mrocznej stajni Willapozbyła się swego ładunku i wzięła do ręki szczotkę. - Chciałabym się dowiedzieć kilku rzeczy.- Na przykład?- Posłuchaj.Malujesz się i znikasz z Benem.Nie ma sprawy.Cieszę się, \e jesteś szczęśliwa.Przez cały dzień zapładniaszniczego nie podejrzewające krowy albo kaleczysz sobie ręcedrutem kolczastym.To wszystko jest dla mnie jasne, ale bardzochciałabym wiedzieć, co jest grane.- O co ci chodzi?- Doskonale wiesz, o co.- Klnąc pod nosem, Tess wyszła zestajni.Tymczasem Willa zabrała się za szczotkowanie Moon.- Oddłu\szego czasu nic się nie dzieje, Will.Niezmiernie się cieszę, \ejest spokój.Mimo to zaczynam się coraz bardziej denerwować.Tyjedna rozmawiasz z gliniarzami, a nam niczego nie przekazujesz.- Myślałam, \e jesteś zbyt zajęta pisaniem nowego scenariuszai rozmawianiem przez telefon ze swoim agentem, by jeszczeznalezć czas na cokolwiek innego, zwłaszcza na martwienie się.- Tymczasem martwię się, i to bardzo.Nate mówi, \e nie manic nowego.Mimo to wcią\ rozstawiacie warty.Willa westchnęła.- Nie mogę ryzykować.- Wcale nie chcę, \ebyś cokolwiek ryzykowała.- Tess,próbując odzyskać spokój, poklepała Moon po szyi.- Chocia\muszę się przyznać, \e parę razy naprawdę serdecznie sięwystraszyłam, kiedy wyszłam wieczorem i usłyszałam, \e wokółdomu krą\ą ludzie.Czasem tak\e ty doprowadzasz mnie do szału,gdy chodzisz niespokojnie tam i z powrotem po swoim pokoju.Willa nie odrywała wzroku od delikatnej sierści Moon.- Nocami często dręczą mnie koszmary.Tess, bardziej zaskoczona wyznaniem ni\ samym faktem,podeszła bli\ej.- Bardzo mi przykro.Willa dotychczas nie przyznawała się do tego nikomu i w tejchwili zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełniłapowa\nego błędu.No có\, to się jeszcze oka\e.- Są teraz du\o gorsze.Od ostatniej wyprawy na hale.Od chwili, gdy zdałam sobie sprawę, \e ta dziewczyna zostałazamordowana w naszej chacie.Zresztą nie ma ju\ co do tegonajmniejszych wątpliwości.Policja po sprawdzeniu krwi, którabyła na ręcznikach i szmatach znalezionych przeze mnie podzlewem, potwierdziła moje podejrzenie.- Jak to się stało, do diabła, \e gliniarze tego nie znalezli?Willa wzruszyła ramionami i w dalszym ciągu szczotkowałakonia.- Nie jest to jedyna chata ani jedynie schronienie w górach.Porozglądali się, doszli do wniosku, \e wszystko jest na swoimmiejscu i wygląda tak, jak powinno.Po co mieliby wtykać nos wciemne kąty i wywracać do góry nogami kosze na śmieci.Terazna pewno sprawdzili tam wszystko, co mogli.I tak im to wniczym nie pomogło.Tak czy siak, często o tym myślę,przypominają mi się chwile, które spędziłam w chacie zpostrzelonym, krwawiącym i nieświadomym niczego Adamem.Poklepała Moon po szyi i odesłała ją na pastwisko.- On o niczym nie wiedział.- Mo\e jest ju\ po wszystkim - powiedziała Tess.- Mo\e tenfacet stąd odszedł.Wiesz, tak właśnie robią rekiny.Przez jakiśczas krą\ą po jakimś obszarze, a potem wynoszą się i znajdująsobie inne \erowisko.- Przez cały czas się boję.- Przyznanie się do tego przyszło jejłatwiej ni\ przypuszczała.Mo\e dlatego, \e przez cały czaswidziała Lily, która spacerowała pod rękę z Adamem i uśmiechałasię do niego.Doszła do wniosku, \e strach i miłość stanowiąnieodłączną parę.- Kiedy cię\ko pracuję, udaje mi się zapomniećo strachu.Nie myślę o tym równie\, kiedy jest ze mną Ben.Trudno myśleć o takich rzeczach, kiedy jest się w łó\ku zmę\czyzną.Rzeczywiście, pomyślała Tess.Ale pod warunkiem, \e jest toodpowiedni mę\czyzna.- Najgorzej jest mniej więcej o trzeciej nad ranem - ciągnęłaWilla - kiedy nikogo przy mnie nie ma i nic nie odsuwa ode mnietego strachu.Wówczas wypełza on ze wszystkich kątów i chwyta mnie za gardło.W takich chwilach zaczynam się zastanawiać, czydobrze postępuję.- Z czym?- Z ranczem.- To ranczo było jej domem.Mieszkała tam odurodzenia.-Czy dobrze robię, zatrzymując w Mercy ciebie i Lily,skoro nie mam pewności, \e jesteście tu bezpieczne.- Nie masz \adnego wyboru.- Tess oparła nogę o ogrodzenie.Nie potrafiła patrzyć na tę ziemię oczami Willi i szczerze wątpiła,czy kiedykolwiek jej się to uda.Mimo to zaczęła podziwiaćwpływ, jaki ta kraina wywiera na ludzi.- Przecie\ ka\da z nas maswój rozum.I własne plany.- Być mo\e.- Mogę ci nawet powiedzieć, jak wyglądają moje.Kiedywyznaczony przez testament czas dobiegnie końca, wracam doLos Angeles.Wybiorę się na zakupy na Rodeo Drive i zjem lunchw najmodniejszym lokalu.- Doskonale zdawała sobie sprawę, \ebędzie to dla niej ju\ zupełnie inny lokal ni\ ten, w którym jadłalunch ubiegłej jesieni.- Za moją część spadku gdzieś na Malibukupię sobie dom.Na pewno będzie stał blisko oceanu, poniewa\marzę o tym, by przez cała dobę móc słuchać szumu fal.- Nigdy nie widziałam oceanu - powiedziała cicho Willa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl