[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Twoje stajnie, twój tor - odparował sztywno Jamison.- Zgadza się.Dzisiaj to do mnie dotarło.Zauważyłem, że ludzie nie traktują mnie jakointegralnej części całego przedsięwzięcia.To moja wina.- Odłożył rozkład gonitw.- Przezpierwszych parę lat po przejęciu farmy zajęty byłem budową domu i wydeptywaniem ścieżekdo tutejszego hermetycznego kręgu właścicieli ziemskich.A potem tak się już utarło, żewiększość codziennych spraw pozostawiłem w twoich rękach, sam zaś zabawiałem się wewłaściciela.Teraz mam zamiar przyłożyć się do pracy.Uważam cię za swoją prawą rękę,Jamie, i we wszystkich sprawach dotyczących koni jestem otwarty na każdą twoją radę.Niemniej wracam do interesu i ani myślę przegrać.To mu minie, uznał Jamison.Właściciele rzadko kiedy oddają się prawdziwej robociena dłuższą metę.Liczą się tylko ich pozycja i forsa.- Znasz farmę równie dobrze jak każdy z nas.- Już dawno nie zdarzyło mi się mieć wideł w ręce.- Gabe uśmiechnął się nawspomnienie Kelsey wywijającej widłami niczym włócznią.Spojrzał na dużą, okrągłą tarczęzegara, przytwierdzonego przez Jamisona do ściany.- Moglibyśmy zacząć od Pimlico.Kogowysłałeś z klaczą?- Carstairsa.Torky'ego jako dżokeja.Lynette ją oporządza.- No to jedzmy.Zobaczmy, czy sprawdzają się jako zespół.Ponieważ pozostawiono jej pełną swobodę, Kelsey zmieniła pantofle na boty i ruszyłaprzed siebie.Tym razem jednak nie poszła w stronę stajni - nie chciała przeszkadzać ani teżbyć oglądana niczym jakaś osobliwość.Skierowała się ku łagodnym wzgórzom, na którychpasły się konie.Powitały ją spokój i niezmącona cisza, tak inne od zgiełku tego poranka.Odczuwałapotrzebę ruchu, by się otrząsnąć z rannych przeżyć i odzyskać wewnętrzną równowagę.Uspokoiła się dopiero, gdy pokonała pierwsze wzniesienie.Czy to możliwe, że bywała tu jako dziecko i niczego nie pamięta? Myśl, że pierwszetrzy lata życia są dla niej białą plamą, irytowała ją w najwyższym stopniu.W normalnejsytuacji nie miałoby to większego znaczenia, ale przecież te pierwsze lata rzutowały na jejprzyszłość, na jej skrzywioną przyszłość.Chciała cofnąć się do nich, by móc stwierdzić, co wnich było dobrego, a co złego.Zatrzymała się przy starannie utrzymanym białym ogrodzeniu.Gdy się o nie oparła,trzy klacze rozpoczęły zaimprowizowany na poczekaniu wyścig, a za nimi podążyły,zabawnie podskakując, ich młode.Inna klacz stała spokojnie w miejscu, skubiąc trawę ipozwalając ssać się zrebięciu.To widok niemal zbyt doskonały, pomyślała Kelsey.Lekko przerysowana pocztówka,za śliczna i nieskazitelna, żeby mogła być prawdziwa.Ale przyłapała się na tym, że śmieje sięna widok zrebięcia, podziwia jego niewiarygodnie delikatne kończyny i pochylenie pełnegoelegancji łba.Zastanawiała się, co by zrobił, gdyby przeszła przez ogrodzenie i spróbowała gopopieścić.- Czyż to nie ekscytujące? - Do płotu podeszła Naomi.Wiatr rozwiewał jej krótkiewłosy, przycięte bardziej dla wygody niż dla fasonu na wysokość podbródka.- Mogę na niepatrzeć w nieskończoność.Każdej wiosny, rok po roku.Powtarzalność tego zjawiska działana mnie kojąco, a tkwiące w nim możliwości - podniecająco.- Są piękne.I jakieś takie stateczne.Trudno je sobie wyobrazić, jak pędzą na torze.- Mają żyłkę sportową, są stworzone do biegu i prędkości.Sama się o tym jutroprzekonasz.- Naomi odrzuciła do tyłu włosy, po czym, zniecierpliwiona, nałożyła wyjętą zkieszeni kurtki zgrabną czapeczkę.- A ten tutaj, który ssie matkę, ma pięć dni.- Pięć? - Zaskoczona Kelsey zawróciła, by z bliska przyjrzeć się matce i dziecku.yrebak był gładki i lśniący.Wyglądał zdrowo, a padok, jak się zdawało, bynajmniej go nieonieśmielał.- To wprost niewiarygodne.- Szybko rosną.Za trzy lata będzie w pełni rozkwitu.Wszystko zaczyna się tutaj, adokładnie biorąc, w stajni zarodowej, by pózniej mignąć barwną, rozmazaną plamą na meciewyścigu.Osiągnie ze sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt centymetrów wysokości i okołopięciuset czterdziestu kilogramów wagi i będzie się ścigał po torze z człowiekiem nagrzbiecie.To piękny widok.- No ale nie od razu - zauważyła Kelsey.- Niełatwo jest chyba przekształcić coś takdelikatnego w walczącego zawodnika?- Prawda - uśmiechnęła się Naomi.Jej córka już to zrozumiała.Ma to jednak we krwi,pomyślała.- To wymaga pracy i poświęcenia.Ale ma sens.Zawsze i wszędzie.- Nasunęładaszek czapki na oczy.- Przepraszam, że na tak długo cię zostawiłam.Kowal lubi sobiepogadać.Był przyjacielem mojego ojca.Pracuje dla mnie tutaj, na miejscu, a nie na torze, zewzględu na starą znajomość.Wszystko w porządku.Nie oczekuję, że będziesz mnie zabawiała.- A czego oczekujesz?- Niczego.Na razie.Naomi spojrzała za siebie na karmiącą klacz i zatęskniła, by ona i jej córka takżemogły w tak naturalny sposób wyrażać łączące je więzy.- Nadal jesteś zła za ten poranek?- Zła to niewłaściwe słowo.- Kelsey odwróciła się ku matce.Widziała terazwyraznie jej profil.- Raczej zbita z tropu, zakłopotana.Wszyscy stali tak bezczynnie.- Ale nie ty.- Uśmiechając się szeroko, Naomi potrząsnęła głową.- Myślałam, żeprzebijesz na wylot tego pijanicę.Zazdroszczę ci Kelsey, tej natychmiastowej, niekontrolowanej reakcji, która bierze się z odwagi albo z nadmiernego poczucia honoru.Zamarłam.Jestem tchórzliwa, a jeśli chodzi o honor, niewiele mi go zostało.Przed laty takżebym się nie zawahała.Skrzyżowała ramiona i popatrzyła na córkę.- Zastanawiasz się pewnie, dlaczego nie wezwaliśmy policji.Gabe zrobił to dla mnie.Gdyby był u siebie, zachowałby się tak samo, ale raczej wezwał policję.Tutaj jednak.nocóż, wiedział, że nie palę się do rozmowy ze stróżami porządku.Nawet po tylu latach.- To nie moja sprawa.Naomi przymknęła oczy.Drobny szczegół, któremu musiały obecnie wspólnie stawićczoło, polegał na tym, że mimo wszystko to była sprawa Kelsey.- Nie bałam się, gdy przyszli mnie aresztować.Byłam tak bezczelnie pewna, że to oniwyjdą na głupków, a ja na bohaterkę.Nie bałam się, siedząc w izbie przesłuchań z jej długimilustrami, szarymi ścianami i twardym krzesełkiem, zaprojektowanym tak, żeby człowiek czułsię na nim upokorzony.- Otworzyła oczy.- Byłam opanowana.Na początku.Jestem przecieżz rodziny Chadwicków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.- Twoje stajnie, twój tor - odparował sztywno Jamison.- Zgadza się.Dzisiaj to do mnie dotarło.Zauważyłem, że ludzie nie traktują mnie jakointegralnej części całego przedsięwzięcia.To moja wina.- Odłożył rozkład gonitw.- Przezpierwszych parę lat po przejęciu farmy zajęty byłem budową domu i wydeptywaniem ścieżekdo tutejszego hermetycznego kręgu właścicieli ziemskich.A potem tak się już utarło, żewiększość codziennych spraw pozostawiłem w twoich rękach, sam zaś zabawiałem się wewłaściciela.Teraz mam zamiar przyłożyć się do pracy.Uważam cię za swoją prawą rękę,Jamie, i we wszystkich sprawach dotyczących koni jestem otwarty na każdą twoją radę.Niemniej wracam do interesu i ani myślę przegrać.To mu minie, uznał Jamison.Właściciele rzadko kiedy oddają się prawdziwej robociena dłuższą metę.Liczą się tylko ich pozycja i forsa.- Znasz farmę równie dobrze jak każdy z nas.- Już dawno nie zdarzyło mi się mieć wideł w ręce.- Gabe uśmiechnął się nawspomnienie Kelsey wywijającej widłami niczym włócznią.Spojrzał na dużą, okrągłą tarczęzegara, przytwierdzonego przez Jamisona do ściany.- Moglibyśmy zacząć od Pimlico.Kogowysłałeś z klaczą?- Carstairsa.Torky'ego jako dżokeja.Lynette ją oporządza.- No to jedzmy.Zobaczmy, czy sprawdzają się jako zespół.Ponieważ pozostawiono jej pełną swobodę, Kelsey zmieniła pantofle na boty i ruszyłaprzed siebie.Tym razem jednak nie poszła w stronę stajni - nie chciała przeszkadzać ani teżbyć oglądana niczym jakaś osobliwość.Skierowała się ku łagodnym wzgórzom, na którychpasły się konie.Powitały ją spokój i niezmącona cisza, tak inne od zgiełku tego poranka.Odczuwałapotrzebę ruchu, by się otrząsnąć z rannych przeżyć i odzyskać wewnętrzną równowagę.Uspokoiła się dopiero, gdy pokonała pierwsze wzniesienie.Czy to możliwe, że bywała tu jako dziecko i niczego nie pamięta? Myśl, że pierwszetrzy lata życia są dla niej białą plamą, irytowała ją w najwyższym stopniu.W normalnejsytuacji nie miałoby to większego znaczenia, ale przecież te pierwsze lata rzutowały na jejprzyszłość, na jej skrzywioną przyszłość.Chciała cofnąć się do nich, by móc stwierdzić, co wnich było dobrego, a co złego.Zatrzymała się przy starannie utrzymanym białym ogrodzeniu.Gdy się o nie oparła,trzy klacze rozpoczęły zaimprowizowany na poczekaniu wyścig, a za nimi podążyły,zabawnie podskakując, ich młode.Inna klacz stała spokojnie w miejscu, skubiąc trawę ipozwalając ssać się zrebięciu.To widok niemal zbyt doskonały, pomyślała Kelsey.Lekko przerysowana pocztówka,za śliczna i nieskazitelna, żeby mogła być prawdziwa.Ale przyłapała się na tym, że śmieje sięna widok zrebięcia, podziwia jego niewiarygodnie delikatne kończyny i pochylenie pełnegoelegancji łba.Zastanawiała się, co by zrobił, gdyby przeszła przez ogrodzenie i spróbowała gopopieścić.- Czyż to nie ekscytujące? - Do płotu podeszła Naomi.Wiatr rozwiewał jej krótkiewłosy, przycięte bardziej dla wygody niż dla fasonu na wysokość podbródka.- Mogę na niepatrzeć w nieskończoność.Każdej wiosny, rok po roku.Powtarzalność tego zjawiska działana mnie kojąco, a tkwiące w nim możliwości - podniecająco.- Są piękne.I jakieś takie stateczne.Trudno je sobie wyobrazić, jak pędzą na torze.- Mają żyłkę sportową, są stworzone do biegu i prędkości.Sama się o tym jutroprzekonasz.- Naomi odrzuciła do tyłu włosy, po czym, zniecierpliwiona, nałożyła wyjętą zkieszeni kurtki zgrabną czapeczkę.- A ten tutaj, który ssie matkę, ma pięć dni.- Pięć? - Zaskoczona Kelsey zawróciła, by z bliska przyjrzeć się matce i dziecku.yrebak był gładki i lśniący.Wyglądał zdrowo, a padok, jak się zdawało, bynajmniej go nieonieśmielał.- To wprost niewiarygodne.- Szybko rosną.Za trzy lata będzie w pełni rozkwitu.Wszystko zaczyna się tutaj, adokładnie biorąc, w stajni zarodowej, by pózniej mignąć barwną, rozmazaną plamą na meciewyścigu.Osiągnie ze sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt centymetrów wysokości i okołopięciuset czterdziestu kilogramów wagi i będzie się ścigał po torze z człowiekiem nagrzbiecie.To piękny widok.- No ale nie od razu - zauważyła Kelsey.- Niełatwo jest chyba przekształcić coś takdelikatnego w walczącego zawodnika?- Prawda - uśmiechnęła się Naomi.Jej córka już to zrozumiała.Ma to jednak we krwi,pomyślała.- To wymaga pracy i poświęcenia.Ale ma sens.Zawsze i wszędzie.- Nasunęładaszek czapki na oczy.- Przepraszam, że na tak długo cię zostawiłam.Kowal lubi sobiepogadać.Był przyjacielem mojego ojca.Pracuje dla mnie tutaj, na miejscu, a nie na torze, zewzględu na starą znajomość.Wszystko w porządku.Nie oczekuję, że będziesz mnie zabawiała.- A czego oczekujesz?- Niczego.Na razie.Naomi spojrzała za siebie na karmiącą klacz i zatęskniła, by ona i jej córka takżemogły w tak naturalny sposób wyrażać łączące je więzy.- Nadal jesteś zła za ten poranek?- Zła to niewłaściwe słowo.- Kelsey odwróciła się ku matce.Widziała terazwyraznie jej profil.- Raczej zbita z tropu, zakłopotana.Wszyscy stali tak bezczynnie.- Ale nie ty.- Uśmiechając się szeroko, Naomi potrząsnęła głową.- Myślałam, żeprzebijesz na wylot tego pijanicę.Zazdroszczę ci Kelsey, tej natychmiastowej, niekontrolowanej reakcji, która bierze się z odwagi albo z nadmiernego poczucia honoru.Zamarłam.Jestem tchórzliwa, a jeśli chodzi o honor, niewiele mi go zostało.Przed laty takżebym się nie zawahała.Skrzyżowała ramiona i popatrzyła na córkę.- Zastanawiasz się pewnie, dlaczego nie wezwaliśmy policji.Gabe zrobił to dla mnie.Gdyby był u siebie, zachowałby się tak samo, ale raczej wezwał policję.Tutaj jednak.nocóż, wiedział, że nie palę się do rozmowy ze stróżami porządku.Nawet po tylu latach.- To nie moja sprawa.Naomi przymknęła oczy.Drobny szczegół, któremu musiały obecnie wspólnie stawićczoło, polegał na tym, że mimo wszystko to była sprawa Kelsey.- Nie bałam się, gdy przyszli mnie aresztować.Byłam tak bezczelnie pewna, że to oniwyjdą na głupków, a ja na bohaterkę.Nie bałam się, siedząc w izbie przesłuchań z jej długimilustrami, szarymi ścianami i twardym krzesełkiem, zaprojektowanym tak, żeby człowiek czułsię na nim upokorzony.- Otworzyła oczy.- Byłam opanowana.Na początku.Jestem przecieżz rodziny Chadwicków [ Pobierz całość w formacie PDF ]