[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jestem tylko dziesięć lat starszy od ciebie i choć wciąż czuję się młodo,stałem się starcem - mówił, ściszając głos, w którym pobrzmiewały nutkiżalu, a nawet goryczy.- On nie może się o tym dowiedzieć, Maddy - dodał.-Jeszcze nie teraz.nie jest gotowy.- Ale to nie w porządku, że nie wie, jaki wpływ na jego ciało ma jazda wczasie!Foster położył palec na ustach.Jej głos mógł przebić się przez hałas namoście i dotrzeć do uszu chłopca.- Liam nie ma wyboru, Madelaine.Albo podróże w czasie, albo powrót naTitanica.W ten sposób zyska przynajmniej siedem, może osiem lat życia. - A jeśli odejdzie? Jeżeli zdecyduje się opuścić to miejsce i nigdy nie wró-cić?- Nie może tego zrobić, przyniosłoby to jedynie kłopoty.- To takie.- jej głos przybrał ostrzejszy ton - to takie niesprawiedliwe.Starzec ze smutkiem wzruszył ramionami.- Samo życie jest niesprawiedliwe.Staramy się wykorzystać je na tyle, naile pozwala nam los, Maddy.Liam dostał w prezencie kilka dodatkowych lat.Pomyśl o wszystkich niesamowitych rzeczach, które w tym czasie zobaczy.A co ze wspaniałościami, które już widział? Przecież to młody chłopak uro-dzony w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym szóstym roku, który patrzył naNowy Jork dwudziestego pierwszego wieku, delektując się przy tym cheese-burgerami, frytkami, lodami i napojami gazowanymi z lodem.Nie sądzisz,że Juliusz Verne lub Herbert G.Wells oddaliby wszystko, żeby zamienić sięmiejscami z Liamem? Nawet na kilka minut, tylko po to, by rzucić wzrokiemna współczesny świat.- Ale to i tak niesprawiedliwe, że nie może się o tym dowiedzieć - upierałasię Maddy.- Być może dla niego samego lepiej będzie, jeśli na razie zataimy prawdę -odrzekł Foster, spoglądając na dziewczynę.- Po moim odejściu, kiedy jużzostaniesz przywódcą drużyny, to ty podejmiesz decyzję, kiedy Liam dowiesię o wszystkim.Przygryzła wargę i ze smutkiem spojrzała na Sal i Liama, którzy chichotalii wydurniali się kosztem Boba.Biedny Liam.biedny Liam.- Obaj gadacie tak.niedorzecznie - powiedziała Sal, naciągając na głowękaptur.- Istna rewia dziwadeł.Zupełnie jak bohaterowie jakiegoś starego,czarno-białego filmu.Liam popatrzył na nią ze złością.- Co też masz na myśli? Czy nie mówię jak wszyscy inni na ulicy?Dziewczyna potrząsnęła głową i zaśmiała się.- Nie.Mówisz ze śmiesznym irlandzkim akcentem.- Jestem z Corku, tak się u nas mówi - bronił się chłopak.- Zresztą twójindyjski akcent też mnie śmieszy.Niemalże jak walijski.Sal ponownie wybuchnęła śmiechem.- Bob! - Delikatnie dziobnęła jednostkę pomocniczą w żebra.- Odegrajrolę Liama.- Czy chcesz, abym replikował wzorzec mowy Liama O Connora?- Noo, tak.Dalej!Bob błyskawicznie zatrzepotał powiekami, pobierając dane z małego pro-cesora w głowie. - Moja godność to Liam O Connor, w rzeczy samej.I przybyłem do pań-stwa z Corku w Irlandii, nie inaczej - wyrecytował Bob z obojętnym wyra-zem twarzy.- Uroczo! - zachichotała Sal.- Arggh! Nie dworuj sobie ze mnie, Sal.Czekaj, czekaj! - Liam podejrzliwiezmrużył oczy.- Czy ty go przypadkiem tego nie nauczyłaś?Przytaknęła, zaciskając usta.- Potwierdzam - sucho oznajmił Bob.- Sal Vikram nauczyła mnie, jak re-plikować wzorzec mowy Liama O Connora.Liam pokręcił głową z dobrodusznym politowaniem.- Cóż, przynajmniej nie ubieram się jak żebrak na karnawał, nie noszę po-rwanych ubrań i nie smaruję koszul pomarańczową farbą.- Słucham? - Sal z niepokojem spojrzała na neonowe logo naklejone nabluzie z kapturem.- Ach, to.To tylko logo kapeli rockowej: Ess-Zed.- Kapeli rockowej?- Bhangrarockowej.moi rodzice nie znoszą tej muzyki.Mówią, że jestzbyt zachodnia, zbyt amerykańska.- Aha! - grzecznie skomentował Liam, nie do końca rozumiejąc, co plecieSal.- A są dziesięć razy lepsi niż amerykańskie zespoły.tysiąc razy mrocz-niejsi, a poza tym dodają hip-hopowe układy taneczne i rapują. Hip-hopowe układy taneczne? - Liam zmarszczył brwi.- Taneczne?.Aha! Mówisz więc o jakimś rodzaju muzyki?Sal spojrzała na niego z mieszaniną sympatii i zdumienia.Chłopak uśmiechnął się i wyszczerzył zęby.- Słuchaj, ja też uwielbiam muzykę.Kocham orkiestry dęte i kapele woj-skowe.Uwierz mi, przy takiej muzyce można radośnie podskakiwać.W mo-ich okolicach popularne są też melodie ludowe.Czy kiedykolwiek słyszałaśo The Galway Races? Molly Malone? The Jolly Beggarman?Patrzyła niego w osłupieniu.- Nie? To niemożliwe.- Wzruszył ramionami.- No cóż.to piosnki, przyktórych można tańczyć do upadłego.Są jeszcze.Sal udawała, że uważnie słucha paplaniny o salach tanecznych w Corku,skrycie rozkoszując się manierą chłopaka, który gadał jak chodzący antyk,jak pełen osobliwego uroku dżentelmen starej daty z poprzedniego stulecia- zupełnie inaczej niż chłopcy z jej epoki.Droczyła się z nim, choć uwielbiałanietypową barwę jego akcentu. Tworzymy bardzo dziwną grupę - pomyślała z uśmiechem.-  Jak jakaśpokręcona rodzinka.Po raz pierwszy od swojej  śmierci , odkąd została wyrwana z doskonale znanego jej życia i świata, poczuła się niemal.niemal szczęśliwa.W jej gło-wie pojawiła się dziwna myśl - to mógłby być jej nowy dom, nowe życie, doktórego postara się przywyknąć.Popatrzyła na poświatę unoszącą się nad Manhattanem, zadowolona, żeich biuro terenowe jest właśnie tutaj.w tym miejscu i w tym czasie.Pomy-ślała, że jest prawdziwą wybranką, ponieważ może mieszkać w NowymJorku złotego wieku, zanim światem wstrząsnęły głębokie przemiany: glo-balny kryzys, recesja i długi spadek po równi pochyłej.Na wieczornym nie-bie, nad ich głowami zawisły kłęby gęstych chmur, skąpane w bursztynowejpoświacie roztaczającego się pod nimi miasta.Czerwone niebo nocą.żeglarza rozkoszą.Zapowiadało się na deszcz.Delikatny podmuch wiatru dotknął nagiej skóry przedramion i na krótkąchwilę przykleił grzywkę do oczu dziewczyny.Szemrzący wietrzyk zdawałsię szeptać do uszu obietnicę czegoś więcej niż tylko deszczu. Nadciąga burza, Sal.Czy ją słyszysz? - przemknęło jej przez myśl.d ROZDZIAA 32Nowy Jork rok 200112.lub 13.wtorek (tracę rachubę)Jest wtorek rano.Wtorki to  smutne dni.W przeciwieństwie do  weso-łych poniedziałków.Nie znoszę pełnych rozpaczy wtorków - płonące Bliz-niacze Wieże, płacz, strach.przerażające gruzowisko i powietrze gęste odpyłu i skrawków papieru.Wolałabym wtedy w ogóle nie wychodzić, zostać w bazie.Ale Fostertwierdzi, że ważne jest, abym idealnie poznała dwa oblicza Nowego Jorku - przed i  po.Jeszcze wcześnie.Siódma rano.Zawsze budzę się pierwsza.Pozostali śpiąw najlepsze.Maddy chrapie na materacu poniżej.Liam skomle jak szcze-niak.s�Sal otworzyła oczy.W bazie panowała całkowita cisza.Foster spał na sta-rej sofie obok wnęki kuchennej, niespokojnie wiercąc się pod kołdrą.ABob.Bob odpoczywał w jednej z próbówek porodowych na zapleczu.Za-stanawiała się, o czym może śnić, jeśli w ogóle miewa jakieś sny.Zamknęładziennik, usiadła, pod kocem wciągnęła na siebie ubranie i po cichu zwlokłasię z łóżka.Chwyciła leżący obok dolnego materaca worek z brudnymi ubra-niami i podeszła do stołu kuchennego.Wspólnie ustalili, że co drugi wtorekrano będą oddawali szczupły zapas ubrań do pralni, aby odebrać je wieczo-rem.Otworzyła lodówkę.Zabrakło mleka.Ktoś opróżnił ostatni karton i nic nie powiedział.Pokręciła głową i wes-tchnęła jak zatroskana matka.Bez niej zagłodziliby się na śmierć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl