[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na to Szandarowski:- Chłopie, jeśli łżesz, szyja ci spadnie, ale jeśli prawdę mówisz,proś, o co chcesz.A pacholik skłonił mu się do strzemienia.- %7łebym tak zdrów był! Nie chcę nijakiej nagrody, jeno żeby miwielmożny pan oficer siablę dać kazał.- A dać mu tam jaką szerpentynę! - krzyknął na swoją czeladzzupełnie już przekonany Szandarowski.Inni oficerowie poczęli wypytywać jeszcze pachołka, gdzie dwór,gdzie wieś, co robią Szwedzi, ten zaś odrzekł:- Pilnują, psiajuchy! Kiedy byście prosto poszli, to was obaczą,ale ja waju za olszyną poprowadzę.Wydano wnet rozkazy i chorągiew ruszyła zrazu rysią, potemw skok.Pachołek jechał oklep na swoim zrebaku bez uzdy, przedpierwszym szeregiem.yrebaka piętami gołymi poganiał, a coraz tospoglądał promienistymi oczyma na obnażoną szerpentynę.Gdy już wieś było widać, wykręcił w łozy i wiódł drogą, trochęgrząską, ku olszynom, w których było jeszcze błotniściej; za czymzwolnili koniom.- Cichajcie! - rzekł chłopak - jako się olszyna skończy, oni będąna prawo o ćwierć stajania.77Henryk SienkiewiczWięc poczęli się posuwać bardzo z wolna, bo i droga była trud-na, a ciężkie konie jazdy zapadały nieraz do kolan.Wreszcie olszynapoczęła rzednąć i wyjechali na brzeg.Wówczas, nie dalej jak o trzysta kroków, ujrzeli idący niecow górę obszerny majdan, za nim dom księży, otoczony lipami, mię-dzy którymi widać było słomiane wiechetki ulów, na majdanie zaśdwustu jezdzców w czółenkowych hełmach i pancerzach.Olbrzymi jezdzcy siedzieli na olbrzymich, lubo wychudzonych,koniach i stali w gotowości, jedni z rapierami przy ramionach, drudzyz muszkietami opartymi o uda, ale patrzyli wszyscy w inną stronę,ku głównej drodze, skąd jedynie mogli się spodziewać nieprzyjaciela.Wspaniały błękitny sztandar ze złotym lwem powiewał nad ich głowami.Dalej, naokół domu, stały straże, po dwóch ludzi; jedna z nichzwrócona była ku olszynie, ale że słońce okrutnie grało i raziłooczy, a w olszynie, która już się pokryła bujnym liściem, było prawieciemno, więc jezdzców polskich nie mogła owa straż dostrzec.W Szandarowskim, kawalerze ognistym, krew poczęła kipiećjak ukrop, lecz się pohamował i czekał, póki szereg się nie uładzi;tymczasem Roch Kowalski położył swą ciężką rękę na ramieniupachołka.- Słuchaj, bąku ! - rzekł.- A widziałeś króla?- Widziałem, wielmożny panie - szepnęło chłopię.- Jakże wygląda? Po czym go poznać?- Czarny okrutnie na gębie i czerwone wstęgi przy boku nosi.- Konia zaś jego poznałbyś?- Koń też kary, z łysiną.Na to Roch:- Stajenny! pilnuj się mnie i pokaż mi go!- Dobrze, panie! A prędko skoczym?.- Zamknij gębę!Tu umilkli i pan Roch modlić się począł do Najświętszej Panny, abymu z Karolem spotkać się dozwoliła i prowadziła rękę w spotkaniu.78Potop t.3Chwilę jeszcze trwała cisza, wtem koń pod samymSzandarowskim parsknął okrutnie.Na to rajtar ze straży spojrzał,drgnął, jakby go coś podrzuciło w kulbace, i wypalił z pistoletu.- Ałła! ałła!.Bij, morduj!.zabij!.Uha-u-bij! - rozległo sięw olszynie.I chorągiew, wypadłszy jak grom z cienia, runęła ku Szwedom.Uderzyła w dym, nim zdołali się wszyscy do niej czołem zwró-cić, i wnet poczęła się straszna rąbanina na szable tylko i rapiery, bostrzelać nikt nie miał czasu.W mgnieniu oka zepchnięto rajtarówna płot, który zwalił się z trzaskiem pod parciem zadów końskich,i poczęto ich siec tak zapamiętale, iż stłoczyli się i zmieszali.Dwakroć próbowali się zewrzeć i dwakroć rozerwani utworzylidwie osobne kupy, które w mgnieniu oka rozdzieliły się znowu namniejsze, wreszcie rozsypały się jak ziarnka grochu, które chłopszuflą rzuci w powietrze.Nagle rozległy się rozpaczliwe głosy:- Król! król! Ratujcie króla!Karol Gustaw zaś zaraz w pierwszej chwili spotkania wypadł zpistoletami w ręku i szpadą w zębach przeze drzwi.Rajtar, którytrzymał konia tuż przy drzwiach, podał mu go natychmiast, królwskoczył nań i skręciwszy koło samego węgła rzucił się między lipyi ule, by tyłem wymknąć się z koła bitwy.Dobiegłszy do płotu wspiął konia, przesadził płot i wpadłw kupę rajtarów, broniącą się prawemu skrzydłu polskiemu, któreprzed chwilą właśnie okrążywszy dom, zderzyło się za ogrodem zeSzwedami.- W konie! - krzyknął Karol Gustaw.I obaliwszy pchnięciem szpady jezdzca polskiego, który jużwznosił nań szablę, jednym susem wydostał się z wiru bitwy;za nim rajtarowie rozerwali szereg polski i ruszyli całym pędem, jakstado jeleni, gnane przez psy, pędzi tam, gdzie je prowadzi rogaczprzewodnik.79Henryk SienkiewiczJezdzcy polscy zwrócili za nimi konie i rozpoczęła się gonitwa.Jedni i drudzy wypadli na główną drogę prowadzącą z Rudnika doBojanówka.Spostrzeżono ich z przedniego dziedzińca, na którymwrzała główna bitwa, i wówczas to właśnie rozległy się głosy:- Król! król! Ratujcie króla!Lecz rajtarowie na przednim dziedzińcu byli już tak przyciśnięciprzez samego Szandarowskiego, że i o własnym nawet ratunku my-śleć nie mogli, pognał więc król w kupie nie większej nad dwunasturajtarów, za nimi zaś pognało blisko trzydziestu towarzystwa, naczele zaś wszystkich Roch Kowalski.Pachołek, który miał mu króla pokazać, zamieszał się gdzieśw głównej bitwie, lecz Roch i sam poznał Karola Gustawa po bukie-cie z czerwonych wstąg.Za czym pomyślał, że jego chwila nadeszła,pochylił się w kulbace, ścisnął konia ostrogami i popędził jak wichernaprzód.Uciekający, dobywając ostatnich sił z koni, rozciągnęli się poszerokiej drodze.Szybsze i lżejsze rumaki polskie poczęły ich jed-nak wkrótce dochodzić.Pierwszego rajtara dojechał Roch bardzoprędko, więc wstał w strzemionach dla lepszego rozmachu i ciąłstrasznie; rękę wraz z łopatką jednym okropnym zamachem odwa-lił i biegł wichrem, oczy na nowo w króla utkwiwszy.Następnie drugi rajtar zaczernił mu przed oczyma, zwalił dru-giego, trzeciemu przełupał hełm i głowę na dwie połowy i rwał dalej,króla jedynie na oku mając [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Na to Szandarowski:- Chłopie, jeśli łżesz, szyja ci spadnie, ale jeśli prawdę mówisz,proś, o co chcesz.A pacholik skłonił mu się do strzemienia.- %7łebym tak zdrów był! Nie chcę nijakiej nagrody, jeno żeby miwielmożny pan oficer siablę dać kazał.- A dać mu tam jaką szerpentynę! - krzyknął na swoją czeladzzupełnie już przekonany Szandarowski.Inni oficerowie poczęli wypytywać jeszcze pachołka, gdzie dwór,gdzie wieś, co robią Szwedzi, ten zaś odrzekł:- Pilnują, psiajuchy! Kiedy byście prosto poszli, to was obaczą,ale ja waju za olszyną poprowadzę.Wydano wnet rozkazy i chorągiew ruszyła zrazu rysią, potemw skok.Pachołek jechał oklep na swoim zrebaku bez uzdy, przedpierwszym szeregiem.yrebaka piętami gołymi poganiał, a coraz tospoglądał promienistymi oczyma na obnażoną szerpentynę.Gdy już wieś było widać, wykręcił w łozy i wiódł drogą, trochęgrząską, ku olszynom, w których było jeszcze błotniściej; za czymzwolnili koniom.- Cichajcie! - rzekł chłopak - jako się olszyna skończy, oni będąna prawo o ćwierć stajania.77Henryk SienkiewiczWięc poczęli się posuwać bardzo z wolna, bo i droga była trud-na, a ciężkie konie jazdy zapadały nieraz do kolan.Wreszcie olszynapoczęła rzednąć i wyjechali na brzeg.Wówczas, nie dalej jak o trzysta kroków, ujrzeli idący niecow górę obszerny majdan, za nim dom księży, otoczony lipami, mię-dzy którymi widać było słomiane wiechetki ulów, na majdanie zaśdwustu jezdzców w czółenkowych hełmach i pancerzach.Olbrzymi jezdzcy siedzieli na olbrzymich, lubo wychudzonych,koniach i stali w gotowości, jedni z rapierami przy ramionach, drudzyz muszkietami opartymi o uda, ale patrzyli wszyscy w inną stronę,ku głównej drodze, skąd jedynie mogli się spodziewać nieprzyjaciela.Wspaniały błękitny sztandar ze złotym lwem powiewał nad ich głowami.Dalej, naokół domu, stały straże, po dwóch ludzi; jedna z nichzwrócona była ku olszynie, ale że słońce okrutnie grało i raziłooczy, a w olszynie, która już się pokryła bujnym liściem, było prawieciemno, więc jezdzców polskich nie mogła owa straż dostrzec.W Szandarowskim, kawalerze ognistym, krew poczęła kipiećjak ukrop, lecz się pohamował i czekał, póki szereg się nie uładzi;tymczasem Roch Kowalski położył swą ciężką rękę na ramieniupachołka.- Słuchaj, bąku ! - rzekł.- A widziałeś króla?- Widziałem, wielmożny panie - szepnęło chłopię.- Jakże wygląda? Po czym go poznać?- Czarny okrutnie na gębie i czerwone wstęgi przy boku nosi.- Konia zaś jego poznałbyś?- Koń też kary, z łysiną.Na to Roch:- Stajenny! pilnuj się mnie i pokaż mi go!- Dobrze, panie! A prędko skoczym?.- Zamknij gębę!Tu umilkli i pan Roch modlić się począł do Najświętszej Panny, abymu z Karolem spotkać się dozwoliła i prowadziła rękę w spotkaniu.78Potop t.3Chwilę jeszcze trwała cisza, wtem koń pod samymSzandarowskim parsknął okrutnie.Na to rajtar ze straży spojrzał,drgnął, jakby go coś podrzuciło w kulbace, i wypalił z pistoletu.- Ałła! ałła!.Bij, morduj!.zabij!.Uha-u-bij! - rozległo sięw olszynie.I chorągiew, wypadłszy jak grom z cienia, runęła ku Szwedom.Uderzyła w dym, nim zdołali się wszyscy do niej czołem zwró-cić, i wnet poczęła się straszna rąbanina na szable tylko i rapiery, bostrzelać nikt nie miał czasu.W mgnieniu oka zepchnięto rajtarówna płot, który zwalił się z trzaskiem pod parciem zadów końskich,i poczęto ich siec tak zapamiętale, iż stłoczyli się i zmieszali.Dwakroć próbowali się zewrzeć i dwakroć rozerwani utworzylidwie osobne kupy, które w mgnieniu oka rozdzieliły się znowu namniejsze, wreszcie rozsypały się jak ziarnka grochu, które chłopszuflą rzuci w powietrze.Nagle rozległy się rozpaczliwe głosy:- Król! król! Ratujcie króla!Karol Gustaw zaś zaraz w pierwszej chwili spotkania wypadł zpistoletami w ręku i szpadą w zębach przeze drzwi.Rajtar, którytrzymał konia tuż przy drzwiach, podał mu go natychmiast, królwskoczył nań i skręciwszy koło samego węgła rzucił się między lipyi ule, by tyłem wymknąć się z koła bitwy.Dobiegłszy do płotu wspiął konia, przesadził płot i wpadłw kupę rajtarów, broniącą się prawemu skrzydłu polskiemu, któreprzed chwilą właśnie okrążywszy dom, zderzyło się za ogrodem zeSzwedami.- W konie! - krzyknął Karol Gustaw.I obaliwszy pchnięciem szpady jezdzca polskiego, który jużwznosił nań szablę, jednym susem wydostał się z wiru bitwy;za nim rajtarowie rozerwali szereg polski i ruszyli całym pędem, jakstado jeleni, gnane przez psy, pędzi tam, gdzie je prowadzi rogaczprzewodnik.79Henryk SienkiewiczJezdzcy polscy zwrócili za nimi konie i rozpoczęła się gonitwa.Jedni i drudzy wypadli na główną drogę prowadzącą z Rudnika doBojanówka.Spostrzeżono ich z przedniego dziedzińca, na którymwrzała główna bitwa, i wówczas to właśnie rozległy się głosy:- Król! król! Ratujcie króla!Lecz rajtarowie na przednim dziedzińcu byli już tak przyciśnięciprzez samego Szandarowskiego, że i o własnym nawet ratunku my-śleć nie mogli, pognał więc król w kupie nie większej nad dwunasturajtarów, za nimi zaś pognało blisko trzydziestu towarzystwa, naczele zaś wszystkich Roch Kowalski.Pachołek, który miał mu króla pokazać, zamieszał się gdzieśw głównej bitwie, lecz Roch i sam poznał Karola Gustawa po bukie-cie z czerwonych wstąg.Za czym pomyślał, że jego chwila nadeszła,pochylił się w kulbace, ścisnął konia ostrogami i popędził jak wichernaprzód.Uciekający, dobywając ostatnich sił z koni, rozciągnęli się poszerokiej drodze.Szybsze i lżejsze rumaki polskie poczęły ich jed-nak wkrótce dochodzić.Pierwszego rajtara dojechał Roch bardzoprędko, więc wstał w strzemionach dla lepszego rozmachu i ciąłstrasznie; rękę wraz z łopatką jednym okropnym zamachem odwa-lił i biegł wichrem, oczy na nowo w króla utkwiwszy.Następnie drugi rajtar zaczernił mu przed oczyma, zwalił dru-giego, trzeciemu przełupał hełm i głowę na dwie połowy i rwał dalej,króla jedynie na oku mając [ Pobierz całość w formacie PDF ]