[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poruszał przy tym bezgłośnieustami, jakby po cichu wymawiał poszczególne słowa.- Na tym zdjęciu wygląda o wiele zdrowiej niż w rzeczywistości.Przypuszczam, że zostało zrobione przedtem, nim zawładnął niądemon uzależnienia.- Czyli znał pan Kitty - sprecyzowała Evelyn.- Tak.485- Kiedy widział ją pan po raz ostatni?- Miesiąc temu? Może wcześniej.To nie miało sensu.Amanda położyła na stole prawo jazdy LucyBennett, a potem dokument Mary Halston.- Co pan powie o tych dziewczynach?Pochylił się nad stołem i po kolei obejrzał zdjęcia.Bez pośpiechu.Znowu poruszał ustami, odczytując ich imiona.Amanda wsłuchiwałasię w jego oddech, w stały rytm wdechów i wydechów.Widziałaczubek jego głowy.Jasno- brązowe włosy naznaczone były płatkamiłupieżu.- Tak.- Podniósł wzrok.- Znam tę dziewczynę.Była u nas kilkarazy, ale ostatecznie wybrała misję.Tego się spodziewałem, ponieważmiała coś wspólnego z Treyem.Mówiąc to, wskazywał zdjęcie Mary Halston, ofiary znalezionejpoprzedniej nocy.- Jeśli zaś chodzi o tę dziewczynę.- Wskazał Lucy Bennett.- Niejestem pewien.Obie są bardzo do siebie podobne.I obie z pewnościąsą uzależnione od narkotyków.To przekleństwo naszego pokolenia.Na wszelki wypadek Evelyn potwierdziła zeznania.- Więc rozpoznał pan Lucy Bennett i Mary Halston jako osoby,które korzystały z tej jadłodajni, tak?- Tak mi się wydaje.Evelyn pilnie notowała.- A Mary była ulubienicą Treya Callahana?- Zgadza się.- Kiedy po raz ostatni widział pan Lucy albo Mary?- Przed kilkoma tygodniami? Może miesiąc temu? - Znowuprzyjrzał się fotografiom.- Tutaj obie wyglądają na zdrowe, normalnedziewczyny.486Z powrotem podniósł wzrok, najpierw na Evelyn, potem na Amandę.- Jesteście obie oficerami policji, więc pewnie zdążyłyście sięprzyzwyczaić do widoku spustoszenia, jakie czyni uzależnienie odnarkotyków.Te dziewczęta.Te biedne dziewczęta.- Ze smutkiempotrząsnął głową.- Narkotyki to trucizna i nie wiem, dlaczego naszPan dopuścił do ich istnienia, jednak pewien typ ludzi łatwo ulegapokusie.Drżą przed mocą narkotyku, choć powinni drżeć przed mocąPana.Jego głos potężnie rozbrzmiał w całym pomieszczeniu.Amanda beztrudu wyobraziła go sobie na ambonie.Albo na ulicach.- Jest tutaj pewien alfons, którego na ulicy nazywają Juice.- Ten grzesznik jest mi znany.- Mówił, że czasami przychodzi pan prawić kazania dziewczynom,które właśnie pracują?- Wykonuję zadanie powierzone mi przez Pana, nie bacząc naniebezpieczeństwo.Amanda raczej nie wyobrażała sobie, żeby kiedykolwiek czuł sięzagrożony, zważywszy, że żadna osoba przy zdrowych zmysłach niebyłaby szczęśliwa, wpadając w ciemnej alei na faceta tak wielkiego jakJames Ulster.- Czy był pan kiedyś w Techwood Homes?- Och, wiele razy - odparł.- Dostarczam zupę staruszkom, które niewychodzą z domu.Do Techwood jeżdżę w poniedziałki i piątki, doGrady Homes w wtorki i czwartki.Inna kuchnia obsługuje PerryHomes i Washington Heights.- Dziękuję - przerwała mu Evelyn.- Nas interesuje wyłącznieTechwood.- Słyszałem, że tam ostatnimi czasy dzieją się straszne rzeczy -powiedział, ściskając razem dłonie.- To wielka próba dla duszy,487patrzeć, jak żyją tamtejsi ludzie.Ale jak sądzę, raz zasnąwszy,zakończym na zawsze boleści serca*.* Fragment Hamleta Williama Szekspira w przekładzie Józefa Paszkowskiego.Amanda poczuła, że jej serce na moment przestaje bić.- Trey Callahan wypowiedział dokładnie to samo zdanie.To cytat zSzekspira.- Naprawdę? - zdziwił się.- Widocznie zaraził mnie tym samymsposobem mówienia.Jak wspominałem, Callahan nieustannie poruszałtę kwestię.- Czy pamięta pan prostytutkę, która nazywała się Jane Delray?- Nie.Czy ma jakieś kłopoty?- A Hanka Bennetta? Czy kiedykolwiek miał pan okazję go poznać?- Evelyn poczekała na odpowiedz, ale Ulster pokręcił głową.- Mawłosy mniej więcej w tym samym kolorze co pan.I jakieś metrosiemdziesiąt wzrostu.Chodzi zawsze modnie ubrany.- Nie, siostro.Obawiam się, że go nie znam.Schowane w torebce Evelyn radio ożyło.Najpierw rozległ sięprzytłumiony dzwięk, a potem seria kliknięć.Evelyn sięgnęła do torby,żeby wyciszyć odbiornik, ale zatrzymała się, gdy z głośnika usłyszałaswoje nazwisko.- Mitchell? - Amanda od razu rozpoznała głos Butcha Bonniego.- Proszę wybaczyć - powiedziała, wyjmując radio.- Tu Mitchell,dziesięć cztery.- Podaj mi swoją lokalizację na dwadzieścia pięć - rozkazał Butch.-Natychmiast.Z radia rozległy się kolejne kliknięcia i zbiorowy atak śmiechu.Butch przekazał im, że czeka na zewnątrz.Evelyn odwróciła się do Ulstera.488- Dziękuję, że pan z nami porozmawiał.Mam nadzieję, że nie będziepan miał nic przeciwko, jeśli zadzwonimy jeszcze z pytaniami?- Oczywiście, że nie.Czy mam wam podać swój numer telefonu?Długopis Evelyn niemal całkiem zniknął w lewej dłoni Ulstera.Chwycił go całą pięścią, zamiast pomiędzy kciukiem a palcemwskazującym, a następnie naskrobał siedem cyfr.Ponad nimi staranniewykaligrafował swoje nazwisko.Jego pismo przypominało dziecięcebazgroły, a przy ostatniej literze nacisnął tak mocno, że końcówkawkładu przebiła papier.- Dziękuję - powiedziała Evelyn.Z wyraznym oporem sięgnęła po długopis.Wsunęła na niegoskuwkę i zamknęła notes.Kiedy wstały, Ulster także podniósł się zławy.Po kolei wyciągnął do nich rękę.W tym upale wszyscy bylizlani potem, ale w dłoni Ulstera było cos wyjątkowo lepkiego.Delikatnie uścisnął im dłonie, ale jeśli chodzi o Amandę, to i takpomyślała, że gdyby tylko zechciał, bez trudu mógł skruszyć im palce.Evelyn oddychała płytko, idąc ku drzwiom.- Jezu - wyszeptała.Mimo ulgi, jaką sprawiło im obu pożegnanie z Ulsterem, na widokButcha Amanda miała ochotę cofnąć się do środka.Wyraznie gotowałsię z wściekłości.- Co wy wyrabiacie, do kurwy nędzy? - warknął, a potem złapałEvelyn za rękę i pociągnął w dół betonowych schodów.- Nie możesz.- zdążyła zawołać Amanda.- Zamknij się!Popchnął Amandę na ścianę i zamierzył się pięścią, ale zatrzymałsię, zanim zadał jej cios.- Ile razy mam wam to powtarzać? - wrzasnął.- Wam obu!Cofnął się, szurając nogami po chodniku.489- Jezu Chryste!Amanda przycisnęła rękę do piersi.Czuła, jak jej serce łomocze,obijając się o żebra.A pózniej spostrzegła, że Evelyn upada.Podskoczyła, żeby pomóc jej wstać.- Nie.- Evelyn zdołała zachować równowagę.Z całej siły obiemapięściami walnęła Butcha prosto w sam środek klatki piersiowej.- Co jest, do.- zatoczył się w tył, a wtedy uderzyła go ponownie.Ijeszcze raz, aż znalazł się tuż przy ścianie.- Jeśli kiedykolwiek ośmielisz się mnie dotknąć, to wypalę ci prostow ten głupi pysk! Słyszysz, co mówię?!Butch wydawał się całkiem oszołomiony.- Co, do diabła, w ciebie wstąpiło?Evelyn przechadzała się tam i z powrotem, jak uwięzione w klatcezwierzę.- Mam was dosyć, cholerne dupki - wycedziła.- Pijesz do mnie? - Butch wyciągnął papierosy.- A co z wami,cipki? Ile razy mówiono wam, żebyście dały sobie spokój, co? -Pogrzebał paluchami w paczce.- Starałem się być dla was miły.Starałem się delikatnie was ostrzec.A potem słyszę, że zaczęłyściewęszyć dookoła mojego informatora.I sprawiać masę kłopotów.Okazało się, że z wami nie warto bawić się w dżentelmena.Co więcmam robić, co?- Kto jest twoim informatorem?- Nie wasz zasrany interes.Evelyn wyrwała mu papierosy.Była tak wściekła, że miała trudnościz wypowiadaniem słów.- Czy wiesz, draniu, że ta zamordowana dziewczyna to Jane Delray?Uciekł spojrzeniem w bok.- Gówno prawda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Poruszał przy tym bezgłośnieustami, jakby po cichu wymawiał poszczególne słowa.- Na tym zdjęciu wygląda o wiele zdrowiej niż w rzeczywistości.Przypuszczam, że zostało zrobione przedtem, nim zawładnął niądemon uzależnienia.- Czyli znał pan Kitty - sprecyzowała Evelyn.- Tak.485- Kiedy widział ją pan po raz ostatni?- Miesiąc temu? Może wcześniej.To nie miało sensu.Amanda położyła na stole prawo jazdy LucyBennett, a potem dokument Mary Halston.- Co pan powie o tych dziewczynach?Pochylił się nad stołem i po kolei obejrzał zdjęcia.Bez pośpiechu.Znowu poruszał ustami, odczytując ich imiona.Amanda wsłuchiwałasię w jego oddech, w stały rytm wdechów i wydechów.Widziałaczubek jego głowy.Jasno- brązowe włosy naznaczone były płatkamiłupieżu.- Tak.- Podniósł wzrok.- Znam tę dziewczynę.Była u nas kilkarazy, ale ostatecznie wybrała misję.Tego się spodziewałem, ponieważmiała coś wspólnego z Treyem.Mówiąc to, wskazywał zdjęcie Mary Halston, ofiary znalezionejpoprzedniej nocy.- Jeśli zaś chodzi o tę dziewczynę.- Wskazał Lucy Bennett.- Niejestem pewien.Obie są bardzo do siebie podobne.I obie z pewnościąsą uzależnione od narkotyków.To przekleństwo naszego pokolenia.Na wszelki wypadek Evelyn potwierdziła zeznania.- Więc rozpoznał pan Lucy Bennett i Mary Halston jako osoby,które korzystały z tej jadłodajni, tak?- Tak mi się wydaje.Evelyn pilnie notowała.- A Mary była ulubienicą Treya Callahana?- Zgadza się.- Kiedy po raz ostatni widział pan Lucy albo Mary?- Przed kilkoma tygodniami? Może miesiąc temu? - Znowuprzyjrzał się fotografiom.- Tutaj obie wyglądają na zdrowe, normalnedziewczyny.486Z powrotem podniósł wzrok, najpierw na Evelyn, potem na Amandę.- Jesteście obie oficerami policji, więc pewnie zdążyłyście sięprzyzwyczaić do widoku spustoszenia, jakie czyni uzależnienie odnarkotyków.Te dziewczęta.Te biedne dziewczęta.- Ze smutkiempotrząsnął głową.- Narkotyki to trucizna i nie wiem, dlaczego naszPan dopuścił do ich istnienia, jednak pewien typ ludzi łatwo ulegapokusie.Drżą przed mocą narkotyku, choć powinni drżeć przed mocąPana.Jego głos potężnie rozbrzmiał w całym pomieszczeniu.Amanda beztrudu wyobraziła go sobie na ambonie.Albo na ulicach.- Jest tutaj pewien alfons, którego na ulicy nazywają Juice.- Ten grzesznik jest mi znany.- Mówił, że czasami przychodzi pan prawić kazania dziewczynom,które właśnie pracują?- Wykonuję zadanie powierzone mi przez Pana, nie bacząc naniebezpieczeństwo.Amanda raczej nie wyobrażała sobie, żeby kiedykolwiek czuł sięzagrożony, zważywszy, że żadna osoba przy zdrowych zmysłach niebyłaby szczęśliwa, wpadając w ciemnej alei na faceta tak wielkiego jakJames Ulster.- Czy był pan kiedyś w Techwood Homes?- Och, wiele razy - odparł.- Dostarczam zupę staruszkom, które niewychodzą z domu.Do Techwood jeżdżę w poniedziałki i piątki, doGrady Homes w wtorki i czwartki.Inna kuchnia obsługuje PerryHomes i Washington Heights.- Dziękuję - przerwała mu Evelyn.- Nas interesuje wyłącznieTechwood.- Słyszałem, że tam ostatnimi czasy dzieją się straszne rzeczy -powiedział, ściskając razem dłonie.- To wielka próba dla duszy,487patrzeć, jak żyją tamtejsi ludzie.Ale jak sądzę, raz zasnąwszy,zakończym na zawsze boleści serca*.* Fragment Hamleta Williama Szekspira w przekładzie Józefa Paszkowskiego.Amanda poczuła, że jej serce na moment przestaje bić.- Trey Callahan wypowiedział dokładnie to samo zdanie.To cytat zSzekspira.- Naprawdę? - zdziwił się.- Widocznie zaraził mnie tym samymsposobem mówienia.Jak wspominałem, Callahan nieustannie poruszałtę kwestię.- Czy pamięta pan prostytutkę, która nazywała się Jane Delray?- Nie.Czy ma jakieś kłopoty?- A Hanka Bennetta? Czy kiedykolwiek miał pan okazję go poznać?- Evelyn poczekała na odpowiedz, ale Ulster pokręcił głową.- Mawłosy mniej więcej w tym samym kolorze co pan.I jakieś metrosiemdziesiąt wzrostu.Chodzi zawsze modnie ubrany.- Nie, siostro.Obawiam się, że go nie znam.Schowane w torebce Evelyn radio ożyło.Najpierw rozległ sięprzytłumiony dzwięk, a potem seria kliknięć.Evelyn sięgnęła do torby,żeby wyciszyć odbiornik, ale zatrzymała się, gdy z głośnika usłyszałaswoje nazwisko.- Mitchell? - Amanda od razu rozpoznała głos Butcha Bonniego.- Proszę wybaczyć - powiedziała, wyjmując radio.- Tu Mitchell,dziesięć cztery.- Podaj mi swoją lokalizację na dwadzieścia pięć - rozkazał Butch.-Natychmiast.Z radia rozległy się kolejne kliknięcia i zbiorowy atak śmiechu.Butch przekazał im, że czeka na zewnątrz.Evelyn odwróciła się do Ulstera.488- Dziękuję, że pan z nami porozmawiał.Mam nadzieję, że nie będziepan miał nic przeciwko, jeśli zadzwonimy jeszcze z pytaniami?- Oczywiście, że nie.Czy mam wam podać swój numer telefonu?Długopis Evelyn niemal całkiem zniknął w lewej dłoni Ulstera.Chwycił go całą pięścią, zamiast pomiędzy kciukiem a palcemwskazującym, a następnie naskrobał siedem cyfr.Ponad nimi staranniewykaligrafował swoje nazwisko.Jego pismo przypominało dziecięcebazgroły, a przy ostatniej literze nacisnął tak mocno, że końcówkawkładu przebiła papier.- Dziękuję - powiedziała Evelyn.Z wyraznym oporem sięgnęła po długopis.Wsunęła na niegoskuwkę i zamknęła notes.Kiedy wstały, Ulster także podniósł się zławy.Po kolei wyciągnął do nich rękę.W tym upale wszyscy bylizlani potem, ale w dłoni Ulstera było cos wyjątkowo lepkiego.Delikatnie uścisnął im dłonie, ale jeśli chodzi o Amandę, to i takpomyślała, że gdyby tylko zechciał, bez trudu mógł skruszyć im palce.Evelyn oddychała płytko, idąc ku drzwiom.- Jezu - wyszeptała.Mimo ulgi, jaką sprawiło im obu pożegnanie z Ulsterem, na widokButcha Amanda miała ochotę cofnąć się do środka.Wyraznie gotowałsię z wściekłości.- Co wy wyrabiacie, do kurwy nędzy? - warknął, a potem złapałEvelyn za rękę i pociągnął w dół betonowych schodów.- Nie możesz.- zdążyła zawołać Amanda.- Zamknij się!Popchnął Amandę na ścianę i zamierzył się pięścią, ale zatrzymałsię, zanim zadał jej cios.- Ile razy mam wam to powtarzać? - wrzasnął.- Wam obu!Cofnął się, szurając nogami po chodniku.489- Jezu Chryste!Amanda przycisnęła rękę do piersi.Czuła, jak jej serce łomocze,obijając się o żebra.A pózniej spostrzegła, że Evelyn upada.Podskoczyła, żeby pomóc jej wstać.- Nie.- Evelyn zdołała zachować równowagę.Z całej siły obiemapięściami walnęła Butcha prosto w sam środek klatki piersiowej.- Co jest, do.- zatoczył się w tył, a wtedy uderzyła go ponownie.Ijeszcze raz, aż znalazł się tuż przy ścianie.- Jeśli kiedykolwiek ośmielisz się mnie dotknąć, to wypalę ci prostow ten głupi pysk! Słyszysz, co mówię?!Butch wydawał się całkiem oszołomiony.- Co, do diabła, w ciebie wstąpiło?Evelyn przechadzała się tam i z powrotem, jak uwięzione w klatcezwierzę.- Mam was dosyć, cholerne dupki - wycedziła.- Pijesz do mnie? - Butch wyciągnął papierosy.- A co z wami,cipki? Ile razy mówiono wam, żebyście dały sobie spokój, co? -Pogrzebał paluchami w paczce.- Starałem się być dla was miły.Starałem się delikatnie was ostrzec.A potem słyszę, że zaczęłyściewęszyć dookoła mojego informatora.I sprawiać masę kłopotów.Okazało się, że z wami nie warto bawić się w dżentelmena.Co więcmam robić, co?- Kto jest twoim informatorem?- Nie wasz zasrany interes.Evelyn wyrwała mu papierosy.Była tak wściekła, że miała trudnościz wypowiadaniem słów.- Czy wiesz, draniu, że ta zamordowana dziewczyna to Jane Delray?Uciekł spojrzeniem w bok.- Gówno prawda [ Pobierz całość w formacie PDF ]