[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pragnąłem tylko tego, co kiedyś byłomoje.Uniesienia, miłości.W świecie miłości czułem się jak w domu,wszędzie indziej byłem tylko gościem.Ale ta miłość nastąpiła zbytwcześnie w życiu.Byłoby lepiej, a w każdym razie łatwiej, gdybyśmysię poznali i pokochali dopiero za parę lat, gdybyśmy mieli za sobą łataprób i rozczarowań, my natomiast jednym wielkim susemprzeskoczyliśmy tę magiczną granicę dzielącą dzieciństwo oddojrzałości.Trudno mi było pogodzić się z przerażającym faktem, żenajważniejsza rzecz, jaka miała mi się przydarzyć w życiu, rzeczstanowiąca istotę mojego istnienia, nastąpiła wtedy, gdy liczyłemniecałe siedemnaście lat.Zastanawiałem się nad tym, gdzie teraz jestJade.Myślałem o listach, schowanych, wyrzuconych do śmieci lubspalonych.Ręce, które niczym sparaliżowane tkwiły pod strumieniemgorącej wody, stawały się coraz bardziej czerwone.- Nie potrzebujesz pomocy? - usłyszałem głos Arthura.Nie śmiałemspojrzeć mu w twarz; aż trząsłem się z wysiłku, usiłując powstrzymaćłzy.- Wezmę ścierkę.Ty myj, a ja będę wycierał.Stanął tuż obok.Koszulę miał rozpiętą: widziałem najego piersi długie, ciemne, lśniące od potu włosy.Arthur zerknął namnie, po czym wytarł jedyny półmisek, jaki znajdował się na suszarce.Rozpaczliwie szukałem w myślach słów i wreszcie udało mi sięsklecić zdanie: Nie jestem zbyt szybki, prawda?", ale nie byłem wstanie wypowiedzieć go na głos.Nawykłem już do łez, ale niepotrafiłem ich opanować.Były niezależne ode mnie.Umyłem następnypółmisek, który wręczyłem ojcu do wytarcia.- David.Potrząsnąłem głową i Arthur umilkł.Pracowaliśmy w ciszy, myjąc iwycierając półmiski, a potem w ciszyzabrałem się do szklanek i kieliszków.Powoli dochodziłem do siebie,oddech mi wracał do normy.Spojrzałem na ojca.Wzrok miął ponury,usta natomiast zaciśnięte tak mocno, że były bJade, niemalprzezroczyste.O Boże, pomyślałem zirytowany, martwi się o mnie ichce, żebym go uspokoił.- Padam ze zmęczenia.- Nie było to zbyt wyszukaneusprawiedliwienie, ale przynajmniej pokrywało się z prawdą.Arthur skinął głową, nie podnosząc oczu znad szklanki, którą trzymałw ręce.Wsunął do środka ścierkę i zaczął trzeć tak energicznie, żeszkło pękło.- Porozmawiaj ze mną, David - poprosił łamiącym się głosem.Wiedziałem, jak sobie radzić z ludzką ciekawością czy troską, iprzychodziło mi to równie łatwo jak oszustowi rozdawanie kart zespodu talii.Był to zabieg prosty, nieskomplikowany, który czasemstosowałem całkiem mimo woli.Postanowiłem uciec się do jegopomocy.- O czym chcesz rozmawiać?- O czymkolwiek.O tym, co cię trapi.Wzruszyłem ramionami.Czułem, że za chwilę znówsię rozbeczę, i nie umiałem temu zapobiec, może nawet nie chciałem.Odłożyłem na bok gąbkę oraz namydloną szklankę i przycisnąłemdłonie do twarzy.Między palcami spływały mi ciepłe, oleiste łzy.- Pragnę ci pomóc.- Jestem strasznie zmęczony - mruknąłem, niepe-wien, czy Arthurmnie zrozumiał.Spazmatyczny szloch zniekształcał słowa.- Czy chodzi o przyjęcie? O to, że czułeś się nieswojo wśród tychludzi?Zaprzeczyłem.- Powiedz mi, David.Porozmawiaj ze mną.Wyznaj, co cię gnębi.-Pochylił się do przodu i zakręcił kran.- Jestem zakochany - wyznałem przez łzy, nie odrywając rąk odtwarzy.Arthur położył mi rękę na ramieniu.- Wiem, David.Wiem.- Po czym.nie umiem tego wytłumaczyć.usłyszałem coś, czego nie powiedział, mianowicie: Ja też".- Jak mogę ci pomóc? - spytał.- Proszę, powiedz, co mam zrobić?Słyszałem, jak matka wchodzi do kuchni.Czekałem, aż coś powie,ale czuła się skrępowana, wyłączona z rozmowy.Odwróciłem się doRose, odsłaniając swoje spuchnięte, zaczerwienione oczy.Cofnęła się iprzykładając dłoń do twarzy, patrzyła na mnie z szeroko otwartymiustami, zakłopotana, a zarazem zawstydzona.Odwróciłem się zpowrotem do okna.Pożerał mnie smutek, coraz głębszy, corazsilniejszy, coraz bardziej intensywny, i nagle przeraziłem się, że dłużejtego nie zniosę.Potarłem czoło; zacisnąłem zęby i wtem bez żadnegoostrzeżenia - a jeśli było ostrzeżenie, to trwało zaledwie ułameksekundy - coś mi ścisnęło wnętrzności i zwróciłem cały dżin wypity wciągu przyjęcia.Wymioty ochlapały ścianki zlewu i zmieszały się zmydlinami.- O Boże - westchnęła Rose, tylko na wpół z obrzydzeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Pragnąłem tylko tego, co kiedyś byłomoje.Uniesienia, miłości.W świecie miłości czułem się jak w domu,wszędzie indziej byłem tylko gościem.Ale ta miłość nastąpiła zbytwcześnie w życiu.Byłoby lepiej, a w każdym razie łatwiej, gdybyśmysię poznali i pokochali dopiero za parę lat, gdybyśmy mieli za sobą łataprób i rozczarowań, my natomiast jednym wielkim susemprzeskoczyliśmy tę magiczną granicę dzielącą dzieciństwo oddojrzałości.Trudno mi było pogodzić się z przerażającym faktem, żenajważniejsza rzecz, jaka miała mi się przydarzyć w życiu, rzeczstanowiąca istotę mojego istnienia, nastąpiła wtedy, gdy liczyłemniecałe siedemnaście lat.Zastanawiałem się nad tym, gdzie teraz jestJade.Myślałem o listach, schowanych, wyrzuconych do śmieci lubspalonych.Ręce, które niczym sparaliżowane tkwiły pod strumieniemgorącej wody, stawały się coraz bardziej czerwone.- Nie potrzebujesz pomocy? - usłyszałem głos Arthura.Nie śmiałemspojrzeć mu w twarz; aż trząsłem się z wysiłku, usiłując powstrzymaćłzy.- Wezmę ścierkę.Ty myj, a ja będę wycierał.Stanął tuż obok.Koszulę miał rozpiętą: widziałem najego piersi długie, ciemne, lśniące od potu włosy.Arthur zerknął namnie, po czym wytarł jedyny półmisek, jaki znajdował się na suszarce.Rozpaczliwie szukałem w myślach słów i wreszcie udało mi sięsklecić zdanie: Nie jestem zbyt szybki, prawda?", ale nie byłem wstanie wypowiedzieć go na głos.Nawykłem już do łez, ale niepotrafiłem ich opanować.Były niezależne ode mnie.Umyłem następnypółmisek, który wręczyłem ojcu do wytarcia.- David.Potrząsnąłem głową i Arthur umilkł.Pracowaliśmy w ciszy, myjąc iwycierając półmiski, a potem w ciszyzabrałem się do szklanek i kieliszków.Powoli dochodziłem do siebie,oddech mi wracał do normy.Spojrzałem na ojca.Wzrok miął ponury,usta natomiast zaciśnięte tak mocno, że były bJade, niemalprzezroczyste.O Boże, pomyślałem zirytowany, martwi się o mnie ichce, żebym go uspokoił.- Padam ze zmęczenia.- Nie było to zbyt wyszukaneusprawiedliwienie, ale przynajmniej pokrywało się z prawdą.Arthur skinął głową, nie podnosząc oczu znad szklanki, którą trzymałw ręce.Wsunął do środka ścierkę i zaczął trzeć tak energicznie, żeszkło pękło.- Porozmawiaj ze mną, David - poprosił łamiącym się głosem.Wiedziałem, jak sobie radzić z ludzką ciekawością czy troską, iprzychodziło mi to równie łatwo jak oszustowi rozdawanie kart zespodu talii.Był to zabieg prosty, nieskomplikowany, który czasemstosowałem całkiem mimo woli.Postanowiłem uciec się do jegopomocy.- O czym chcesz rozmawiać?- O czymkolwiek.O tym, co cię trapi.Wzruszyłem ramionami.Czułem, że za chwilę znówsię rozbeczę, i nie umiałem temu zapobiec, może nawet nie chciałem.Odłożyłem na bok gąbkę oraz namydloną szklankę i przycisnąłemdłonie do twarzy.Między palcami spływały mi ciepłe, oleiste łzy.- Pragnę ci pomóc.- Jestem strasznie zmęczony - mruknąłem, niepe-wien, czy Arthurmnie zrozumiał.Spazmatyczny szloch zniekształcał słowa.- Czy chodzi o przyjęcie? O to, że czułeś się nieswojo wśród tychludzi?Zaprzeczyłem.- Powiedz mi, David.Porozmawiaj ze mną.Wyznaj, co cię gnębi.-Pochylił się do przodu i zakręcił kran.- Jestem zakochany - wyznałem przez łzy, nie odrywając rąk odtwarzy.Arthur położył mi rękę na ramieniu.- Wiem, David.Wiem.- Po czym.nie umiem tego wytłumaczyć.usłyszałem coś, czego nie powiedział, mianowicie: Ja też".- Jak mogę ci pomóc? - spytał.- Proszę, powiedz, co mam zrobić?Słyszałem, jak matka wchodzi do kuchni.Czekałem, aż coś powie,ale czuła się skrępowana, wyłączona z rozmowy.Odwróciłem się doRose, odsłaniając swoje spuchnięte, zaczerwienione oczy.Cofnęła się iprzykładając dłoń do twarzy, patrzyła na mnie z szeroko otwartymiustami, zakłopotana, a zarazem zawstydzona.Odwróciłem się zpowrotem do okna.Pożerał mnie smutek, coraz głębszy, corazsilniejszy, coraz bardziej intensywny, i nagle przeraziłem się, że dłużejtego nie zniosę.Potarłem czoło; zacisnąłem zęby i wtem bez żadnegoostrzeżenia - a jeśli było ostrzeżenie, to trwało zaledwie ułameksekundy - coś mi ścisnęło wnętrzności i zwróciłem cały dżin wypity wciągu przyjęcia.Wymioty ochlapały ścianki zlewu i zmieszały się zmydlinami.- O Boże - westchnęła Rose, tylko na wpół z obrzydzeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]