[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez całą tę trzydniówkę nie mogła też się ani razu widzieć z mężem, choć pokilkakroć do niego posyłała.Gniew jej doszedł do wysokiego stopnia.Powyjezdzie tych tajemniczych gości, gdy Dobek przyszedł blady przywitać się znią, prawie doń mówić nie chciała.- Gdybym była mogła przewidzieć, co mnie tu czeka - rzekła - i to utrapioneżycie pustelnicze, na jakie jestem skazana, bądz waćpan pewien, że wolałabymbyła pozostać na dzierżawie w Smołochowie.- I to by bodaj było najlepiej! - mruknął Dobek.- Ale cóż to za życie! Co to za życie! - poczęła wołać.- To nie do zniesienia!- Mogłaś się, moja jejmość, z góry na nie przygotować, bom sobie wyrazniezastrzegł, że obyczajów moich zmienić nie myślę - odparł Dobek.- To darmo!Z tej i następnych rozmów przekonała się Sabina, że wiele władzy straciła i żemyśleć o jej odzyskaniu teraz nie było można.Zajęła więc mężnie stanowiskonieprzyjazne.Dwór jej ode dworu mężowskiego jak zawsze się dzielił, tak terazteż począł występować z otwartą niechęcią.Ażeby się obronić odnieprzyjemności, potrzeba go było zwiększać.Będziewicz nieustannie na naradybył wzywany.Przyjęła jejmość służącego osobnego dla siebie, z rękiBędziewicza zarekomendowanego.Był to młody szlachcic, nieosobliwszejpowierzchowności, blady, ospowaty, nie patrzący nikomu prosto w oczy,chodzący pod murami i chowający się po kątach, ale niezmiernie przebiegły,chłodny, wytrzymały i domyślny.On się przynajmniej za szlachcica miał i kazałsię tak zwać, chociaż nazwisko nie obiecywało nic, nazywał się bowiemPrzepiórka.Dworscy miejscowi w kilka dni po zainstalowaniu się jego wedworze nazywali go: Psiepiórko.Jak służył pani, nie wiadomo, lecz że umiał się znalezć z ludzmi, to pewna.Niezważał na nieprzyjemności, kłótni unikał, milczał, patrzał, słuchał, podglądał, potrosze głuptaska udawał a w tydzień może tak znał wszystkich obyczaje,godziny i całą miejscowość w Borowcach, jakby tam był od dzieciństwa.Udałomu się nawet potajemnie pozawiązywać stosunki na folwarku, między służbą, imimo okazywanych niechęci zupełnie był swobodny.Przepiórka głównie się temu snadz poświęcił, ażeby przez skaptowanie sobiejednego z pańskich faworytów uczynić wyłom w ściśniętej dotąd falandze.Zdawał się najprzód wypatrywać, kogo by sobie miał obrać, potem rozpocząłoblężenie formalne około niejakiego Walentego, zwanego Walem, staregoczłowieka, rówieśnika Eliasza, który skutkiem starości trochę był zdziecinniał.Miał on niegdy zaufanie pańskie i zajmował na przemiany z Eliaszem miejsceprzy jegomości, lecz podupadłszy na umyśle i na siłach, pozostał teraz bezzajęcia, po całych dniach odczytywał Biblię i odgadywał Apokalipsę.Ten popędku ascetyzmowi zwrócił nań oczy księdza kanonika, który usiłował korzystać,dla nawrócenia go, z tego usposobienia.Chociaż Wal bowiem liczył się zakatolika, jak inni we dworze, był nim tylko z imienia.Ksiądz kanonik zwabił gona rozprawy o Apokalipsie, a powoli, znalazłszy umysł chciwy pociechyduchowej, pracować nad nim zaczął.Przepiórka pomagał ku temu i działał też wsprawie nawrócenia.Wal niepostrzeżenie dla innych znikł prawie ze dworu, naco nikt jeszcze nie zwracał uwagi, a począł kręcić się coraz więcej okołoplebanii.Jednego dnia ksiądz kanonik przez Przepiórkę dał znać jejmości, iż ma z nią dopomówienia.Dobkowa po obiedzie poszła na probostwo.Zastała kanonikajakby przygotowującego się do jakiegoś ważnego kroku.Poprosił ją uroczyściedo pokoju dalszego i polecił, ażeby nikogo nie wpuszczano.Tu, gdy pani Dobkowa usiadła, ksiądz poszedł po papiery do szafy, przyniósł je,położył na stole, a sam namyśliwszy się tak mówić począł:- Najprzód waćpani dobrodziejce objawiam to, że rozmowa nasza ma byćrodzajem spowiedzi, o której ani ja nikomu, ani też pani mówić nie powinnaś.Tycze się ona zbyt ważnych przedmiotów, interesów Kościoła, kraju imoralności publicznej.Zdradzić to, co się tu mówić będzie, byłoby śmiertelnymgrzechem.Sabina trochę się zlękła.- Niech ksiądz kanonik będzie spokojny - rzekła - ja pewnie nie wydam.- Muszę tedy asindzce tę smutną zwiastować nowinę, że się tu na dom, doktórego asindzka weszłaś, srogie gotują burze.Od tej roli, jaką odegrać w nichzechcesz, zależy albo bardzo świetny rezultat dla pani, lub srogie próby.Jesteśmy na tropie popełnionego tu przed wielu laty kryminału i drugiego,podobnego, przed niedawnym czasem.Odpowiedzialność za nie spada na panaDobka, który o nich wiedział, skrywał, a do jednego z nich sam się przykładał.Oprócz tego cięży na domu gorszy zarzut, zdrady i kacerstwa.- Ale cóż ja, nieszczęśliwa.- poczęła Dobkowa.- Ani pani, ani ja się do tego nie mieszam.Zaskarżenia poszły z innego zródłado sądu.Ja waćpani dobrodziejce po przyjacielsku o tym oznajmuję, ażebyświedziała, co czynić, jak sobie postąpić.Dobkowie są pod strasznymi zarzutami;naznaczona komisja sekretna zjedzie lada chwila.Umyjże ręce, mojadobrodziejko, od tych brudów, nie mieszaj się, a co wiesz, to szczerze wyznaj.Przestrzegam z dobrego serca, a we dworze o tym ani wiedzieć, ani siędomyślać nie powinni.Dobkowa, przelękła, zaczęła drżeć.- Ale cóż to, mój ojcze? Jak się to odkryło?- Opatrzność Boża, która nie daje zbrodni bezkarnie ujść nigdy, wybrała zanarzędzie starca, który o wszystkim wiedząc, tając do tego czasu, ruszonysumieniem, poszedł to podać sądowi, pod przysięgą dobrowolną.- Cóż takiego? Co? Na Boga! - podnosząc się z siedzenia, odezwała się wylękłaDobkowa.- Są to po trosze stare dzieje, ale się z nowymi wiążą - mówił ksiądz.- Ojciecpana Salomona ożenił się, jak oni wszyscy, poza krajem, z kobietą swojej wiary,heretyczką.- Alboż nie są katolikami?- Tylko pozornie - mówił kanonik.- Kobietę snadz wziął mimo jej woli, niekochającą go, przybył tu z nią, a potajemnie pono i pierwszy amant za niąpodążył.Nie wiadomo jeszcze, czyli dowody zdrady jakie miał mąż, leczczłowiek go własny wydał, że żonę, a bodaj i gacha zamordował.Dobkowa krzyknęła:- Jak to, zamordował?!- Tak jest - mówił kanonik dalej.- Sługa go wydał i miano pochwycićwinowajcę, gdy znikł nagle.Zamalowano sprawę pieniędzmi, podano go zaumarłego.Zduszono wszystko.Tymczasem okazuje się, że syn Salomon ojcatego, mężobójcę, trzymał w lochu zamkniętym lat kilkadziesiąt.- Salomon - powtórzyła Dobkowa - mój mąż?- Tak jest.Stary niedawno czy zmarł, czy nie wiadomo jaką śmiercią skończył, anie pogrzebione jego ciało złożono w grobach.Zakryła sobie oczy pani Dobkowa, przypominając ów loszek, który widziała ponocy, i ślad na podłodze, jakby nim coś świeżo do grobów wciągano.- Oprócz tego - dodał ksiądz %7łagiel - są inne, okropniejsze zarzuty.Podpozorem katolicyzmu kryła się tu od wieków herezja przeciwko Trójcy Zwiętej,szkaradny brud arianizmu, którego zwolennicy sekretni co rok się tu na radęzjeżdżali, mieli tu swe skarby, swe sejmy i obrzydłe obrzędy w kapliczce jakiejśpod ziemią odbywali.Sąd świecki i duchowny już ma wskazówki dostatecznedo poszukiwania występków i ukarania ohydnego kacerstwa.Wytrwała na wszystko i nieulękła pani Dobkowa, słysząc jednak tak groznezarzuty i oznajmienie o tym, co się na męża jej gotowało, przeraziła sięstraszliwie.Zakryła oczy, na płacz się jej zbierało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Przez całą tę trzydniówkę nie mogła też się ani razu widzieć z mężem, choć pokilkakroć do niego posyłała.Gniew jej doszedł do wysokiego stopnia.Powyjezdzie tych tajemniczych gości, gdy Dobek przyszedł blady przywitać się znią, prawie doń mówić nie chciała.- Gdybym była mogła przewidzieć, co mnie tu czeka - rzekła - i to utrapioneżycie pustelnicze, na jakie jestem skazana, bądz waćpan pewien, że wolałabymbyła pozostać na dzierżawie w Smołochowie.- I to by bodaj było najlepiej! - mruknął Dobek.- Ale cóż to za życie! Co to za życie! - poczęła wołać.- To nie do zniesienia!- Mogłaś się, moja jejmość, z góry na nie przygotować, bom sobie wyrazniezastrzegł, że obyczajów moich zmienić nie myślę - odparł Dobek.- To darmo!Z tej i następnych rozmów przekonała się Sabina, że wiele władzy straciła i żemyśleć o jej odzyskaniu teraz nie było można.Zajęła więc mężnie stanowiskonieprzyjazne.Dwór jej ode dworu mężowskiego jak zawsze się dzielił, tak terazteż począł występować z otwartą niechęcią.Ażeby się obronić odnieprzyjemności, potrzeba go było zwiększać.Będziewicz nieustannie na naradybył wzywany.Przyjęła jejmość służącego osobnego dla siebie, z rękiBędziewicza zarekomendowanego.Był to młody szlachcic, nieosobliwszejpowierzchowności, blady, ospowaty, nie patrzący nikomu prosto w oczy,chodzący pod murami i chowający się po kątach, ale niezmiernie przebiegły,chłodny, wytrzymały i domyślny.On się przynajmniej za szlachcica miał i kazałsię tak zwać, chociaż nazwisko nie obiecywało nic, nazywał się bowiemPrzepiórka.Dworscy miejscowi w kilka dni po zainstalowaniu się jego wedworze nazywali go: Psiepiórko.Jak służył pani, nie wiadomo, lecz że umiał się znalezć z ludzmi, to pewna.Niezważał na nieprzyjemności, kłótni unikał, milczał, patrzał, słuchał, podglądał, potrosze głuptaska udawał a w tydzień może tak znał wszystkich obyczaje,godziny i całą miejscowość w Borowcach, jakby tam był od dzieciństwa.Udałomu się nawet potajemnie pozawiązywać stosunki na folwarku, między służbą, imimo okazywanych niechęci zupełnie był swobodny.Przepiórka głównie się temu snadz poświęcił, ażeby przez skaptowanie sobiejednego z pańskich faworytów uczynić wyłom w ściśniętej dotąd falandze.Zdawał się najprzód wypatrywać, kogo by sobie miał obrać, potem rozpocząłoblężenie formalne około niejakiego Walentego, zwanego Walem, staregoczłowieka, rówieśnika Eliasza, który skutkiem starości trochę był zdziecinniał.Miał on niegdy zaufanie pańskie i zajmował na przemiany z Eliaszem miejsceprzy jegomości, lecz podupadłszy na umyśle i na siłach, pozostał teraz bezzajęcia, po całych dniach odczytywał Biblię i odgadywał Apokalipsę.Ten popędku ascetyzmowi zwrócił nań oczy księdza kanonika, który usiłował korzystać,dla nawrócenia go, z tego usposobienia.Chociaż Wal bowiem liczył się zakatolika, jak inni we dworze, był nim tylko z imienia.Ksiądz kanonik zwabił gona rozprawy o Apokalipsie, a powoli, znalazłszy umysł chciwy pociechyduchowej, pracować nad nim zaczął.Przepiórka pomagał ku temu i działał też wsprawie nawrócenia.Wal niepostrzeżenie dla innych znikł prawie ze dworu, naco nikt jeszcze nie zwracał uwagi, a począł kręcić się coraz więcej okołoplebanii.Jednego dnia ksiądz kanonik przez Przepiórkę dał znać jejmości, iż ma z nią dopomówienia.Dobkowa po obiedzie poszła na probostwo.Zastała kanonikajakby przygotowującego się do jakiegoś ważnego kroku.Poprosił ją uroczyściedo pokoju dalszego i polecił, ażeby nikogo nie wpuszczano.Tu, gdy pani Dobkowa usiadła, ksiądz poszedł po papiery do szafy, przyniósł je,położył na stole, a sam namyśliwszy się tak mówić począł:- Najprzód waćpani dobrodziejce objawiam to, że rozmowa nasza ma byćrodzajem spowiedzi, o której ani ja nikomu, ani też pani mówić nie powinnaś.Tycze się ona zbyt ważnych przedmiotów, interesów Kościoła, kraju imoralności publicznej.Zdradzić to, co się tu mówić będzie, byłoby śmiertelnymgrzechem.Sabina trochę się zlękła.- Niech ksiądz kanonik będzie spokojny - rzekła - ja pewnie nie wydam.- Muszę tedy asindzce tę smutną zwiastować nowinę, że się tu na dom, doktórego asindzka weszłaś, srogie gotują burze.Od tej roli, jaką odegrać w nichzechcesz, zależy albo bardzo świetny rezultat dla pani, lub srogie próby.Jesteśmy na tropie popełnionego tu przed wielu laty kryminału i drugiego,podobnego, przed niedawnym czasem.Odpowiedzialność za nie spada na panaDobka, który o nich wiedział, skrywał, a do jednego z nich sam się przykładał.Oprócz tego cięży na domu gorszy zarzut, zdrady i kacerstwa.- Ale cóż ja, nieszczęśliwa.- poczęła Dobkowa.- Ani pani, ani ja się do tego nie mieszam.Zaskarżenia poszły z innego zródłado sądu.Ja waćpani dobrodziejce po przyjacielsku o tym oznajmuję, ażebyświedziała, co czynić, jak sobie postąpić.Dobkowie są pod strasznymi zarzutami;naznaczona komisja sekretna zjedzie lada chwila.Umyjże ręce, mojadobrodziejko, od tych brudów, nie mieszaj się, a co wiesz, to szczerze wyznaj.Przestrzegam z dobrego serca, a we dworze o tym ani wiedzieć, ani siędomyślać nie powinni.Dobkowa, przelękła, zaczęła drżeć.- Ale cóż to, mój ojcze? Jak się to odkryło?- Opatrzność Boża, która nie daje zbrodni bezkarnie ujść nigdy, wybrała zanarzędzie starca, który o wszystkim wiedząc, tając do tego czasu, ruszonysumieniem, poszedł to podać sądowi, pod przysięgą dobrowolną.- Cóż takiego? Co? Na Boga! - podnosząc się z siedzenia, odezwała się wylękłaDobkowa.- Są to po trosze stare dzieje, ale się z nowymi wiążą - mówił ksiądz.- Ojciecpana Salomona ożenił się, jak oni wszyscy, poza krajem, z kobietą swojej wiary,heretyczką.- Alboż nie są katolikami?- Tylko pozornie - mówił kanonik.- Kobietę snadz wziął mimo jej woli, niekochającą go, przybył tu z nią, a potajemnie pono i pierwszy amant za niąpodążył.Nie wiadomo jeszcze, czyli dowody zdrady jakie miał mąż, leczczłowiek go własny wydał, że żonę, a bodaj i gacha zamordował.Dobkowa krzyknęła:- Jak to, zamordował?!- Tak jest - mówił kanonik dalej.- Sługa go wydał i miano pochwycićwinowajcę, gdy znikł nagle.Zamalowano sprawę pieniędzmi, podano go zaumarłego.Zduszono wszystko.Tymczasem okazuje się, że syn Salomon ojcatego, mężobójcę, trzymał w lochu zamkniętym lat kilkadziesiąt.- Salomon - powtórzyła Dobkowa - mój mąż?- Tak jest.Stary niedawno czy zmarł, czy nie wiadomo jaką śmiercią skończył, anie pogrzebione jego ciało złożono w grobach.Zakryła sobie oczy pani Dobkowa, przypominając ów loszek, który widziała ponocy, i ślad na podłodze, jakby nim coś świeżo do grobów wciągano.- Oprócz tego - dodał ksiądz %7łagiel - są inne, okropniejsze zarzuty.Podpozorem katolicyzmu kryła się tu od wieków herezja przeciwko Trójcy Zwiętej,szkaradny brud arianizmu, którego zwolennicy sekretni co rok się tu na radęzjeżdżali, mieli tu swe skarby, swe sejmy i obrzydłe obrzędy w kapliczce jakiejśpod ziemią odbywali.Sąd świecki i duchowny już ma wskazówki dostatecznedo poszukiwania występków i ukarania ohydnego kacerstwa.Wytrwała na wszystko i nieulękła pani Dobkowa, słysząc jednak tak groznezarzuty i oznajmienie o tym, co się na męża jej gotowało, przeraziła sięstraszliwie.Zakryła oczy, na płacz się jej zbierało [ Pobierz całość w formacie PDF ]