[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie na długo.Popięciu minutach wył jak opętany.Irek Blady chętniepodzieliłby się z kimś uwagą na tematbłędu ewolucji, którym bez wątpieniabyło nieprzystosowanie zwierzątdomowych do załatwianiasię w muszlach klozetowych, alenie było w domu nikogo poza pitbullem.Byłwprawdzie ojciec, ale równie\onnie był zainteresowany tematem psa.Dał do zrozumienia, \e jest kaleką i jakotaki niebędzie nikogo ani niczego wyprowadzał naspacer.Podkreślił, \e on tak\e niema udziału w zyskach z dorywczej pracymamy.- No, jasne.- bąknął Irek.Bez entuzjazmu wziął smycz, kurtkę i pieniądze na fajki.Rozradowany pies podskakiwał na wysokość, o jaką ani ojciec,ani Irek nigdy by go niepodejrzewali.Po nieprzespanej od hałaśliwego skowytu nocy nowa umiejętność psa wydawała się całkiemmiłą odmianą.- Pitbull to rasaprzypominająca Bladych - zawyrokowałojciec poprzyjrzeniu się psu zbliska.- Z pozoru małe toi nieurodziwe, ale jaktrzeba, skacze do gardła jak nawalonyaligator.Potych pełnych głębokiej mądrościsłowach stało się jasne, \e pieszostałzaakceptowany.Początkowe obawy matki co do wojowniczego charakte115.ru psa okazały się równie bezzasadne jak wielkie nadziejeojca.Bladysenior twierdził, \e pod nieobecność właścicielkibędzie mo\na dorobić parę groszy dorenty inwalidzkiej,wystawiając psa na organizowane za miastem nielegalne psiezawody.Hipotetycznepieniądze przeliczał tak długo, dopóki niezapoznał się z pitbullemosobiście.Podstarzała psina, wzięta w szczenięctwie omyłkowo za ratlerka, została przygarniętalitościwiei wychowywana od urodzenia przezemerytowaną nauczycielkęłaciny.Nic dziwnego, \e była łagodnajak baran.- I tak samo głupia - skwitował ojciec, napró\no próbując szczućpsa na załatwiającesię na parapecie tłuste gołębie.Pies naskutek porzucenia w zbytwczesnymdzieciństwie nabawił się nieuleczalnychkompleksów.Do tego doszły paranoiczne lęki przed ciemnością, samotnością i innymi psami.Wszystko to, co dyskwalifikowało go jako psiegomordercę, sprawiało, i\dla nauczycielkiłaciny stał się idealnym i spolegliwym towarzyszem \ycia.- Zdaje się, \e depresja kundlowiminęła -złośliwie zauwa\ył ojciec, z satysfakcjąmoszczący się na wersalce.Jego uwaga została dyplomatycznie puszczona mimouszu.Na spacerze, nim pies zdą\ył obsikać jedno z \ałośnie rachitycznychdrzewekporastających skwer przy ulicy, Ireneusz Blady z zaskoczeniem zauwa\ył, \e tkwi przedkamienicą Mileny.Uwiązany dojegoręki pitbullwłaśnie z ulgązałatwiał swoją potrzebę.Stali tamju\ dłu\sząchwilę.Za długo jak na zwykłegospacerowiczai zbyt krótko jak naczłowieka, który miałmnóstwoczasu.Niepamiętał, by to miejsce miało być celem jego wędrówki.- Tak - mruknąłdo siebie.- Ostatnio dzieją się ze mnąnaprawdę dziwne rzeczy.116Przed kioskiem, doktóregowreszcie trafił Irek Blady,stało dwóchznajomychmę\czyzn.Ka\dej niedzieli wychodzili elegancko ubranize swoimi \onami do kościoła,leczrzadkodocieralidalejni\ do budki z prasą ipapierosami.Chyba \e lało jakz cebra.Wtedy zbrakulepszych propozycji chodzili się pomodlići zdobywali sobie punkty wloteriiniebiańskiego bingo.Dziś pogoda dopisała, więc stali podprzedwcześnie po\ółkłym kasztanem i debatowali oczymśbez pośpiechu.Jedenz nich był wujkiem ze stronyojca, z drugim zapewne te\ łączyło Irkajakieśpokrewieństwo, ale nie próbował nawet dociec, jakie.- Stary w domu?- zapytał prawdziwy wujek, jakby ojciecgdziekolwiek kiedykolwiek się oddalał.- Mhm.-Pies wasz?Irek rozejrzał się, czy ktoś jeszcze dostrzegł go z pitbullem, bonabierał podejrzeń, \erazemgłupio wyglądają.- Nie.-Szczeniak - stwierdziłdrugi, domniemany wujek.- Przecie\widać, \e nie szczeniak.To stary pies, ma conajmniej pięć lat.- Mały jakiś.-Nie mały, tylko krzywy!Mę\czyzna skrzywił się i pokręcił z dezaprobatą głową.- Bo to taka rasa - wyjaśnił grzecznie Irek.- Pitbull.- Zlepy nie jestem - dalszy krewny miał widocznie kiepski humor.Irek nie miał zamiaru popadać w konflikty z powodupodopiecznego matki.- Coś słychaćna świecie?- zmienił temat.Okazało się, \e tak.Wujek wskazał na drogę.- Od kiedy ścięlibzy przy śmietniku, ludziezle je\d\ą.Rzeczywiście, obok istniejącego skrótu do wypo\yczalniwideo niedawno utworzył sięzupełnie nowy.Alternatywnądrogęprzeryły opony ludziprzyje\d\ających tu zpółnocnej117.części osiedla.Skwer, zaprojektowany na zieleń miejską,wyglądał jak plac po rodeo.Krewny ze strony ojca wyrzucił niedopałek na chodnik,pozwalając, by zajął się odniego le\ący obok suchy liśćkasztanowca.- Ludzie nic niedbająo swoje otoczenie - zawyrokowałsmutno, patrzącna gliniastyplacyk.Mę\czyznom nie pozostawało nic innego jak się z nimzgodzić.Prawda była taka, \e Irek nie lubił przypadkowości i bezprawia, któremuwszyscy(łącznie z nimsamym) tak skwapliwie hołdowali.Regularność i pozornie nudnasymetriabudziły natomiast jego nieskrywanyzachwyt.Słyszał, \enaświecie są miasta, w których wszystkie ulice przecinająsię pod kątem prostym.Kąt prosty tam znaczył zaś dokładnie 90 stopni, niezaś 93, 86 czy wręczsiedemdziesiąt parę.Gdyby amerykańscy budowniczowie dróg pomylili się choćby o kilka stopni, a nawet minut,budując którąś z centralnych Avenue, Nowy Jork rozlazłby się jak koślawy latawiec.Początkowe nieznaczne przesunięcia po kilku czy kilkunastukilometrach urosłyby doniewyobra\alnych wielkościi Amerykanie wcią\ błądziliby po zwichrowanych labiryntachWielkiego Jabłka.Ten nadnaturalny ład domagał się oczywiściezburzenia,domieszki chaosu, doktóregodą\y nieuporządkowana zewnętrznie i wewnętrznie ludzkość [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Nie na długo.Popięciu minutach wył jak opętany.Irek Blady chętniepodzieliłby się z kimś uwagą na tematbłędu ewolucji, którym bez wątpieniabyło nieprzystosowanie zwierzątdomowych do załatwianiasię w muszlach klozetowych, alenie było w domu nikogo poza pitbullem.Byłwprawdzie ojciec, ale równie\onnie był zainteresowany tematem psa.Dał do zrozumienia, \e jest kaleką i jakotaki niebędzie nikogo ani niczego wyprowadzał naspacer.Podkreślił, \e on tak\e niema udziału w zyskach z dorywczej pracymamy.- No, jasne.- bąknął Irek.Bez entuzjazmu wziął smycz, kurtkę i pieniądze na fajki.Rozradowany pies podskakiwał na wysokość, o jaką ani ojciec,ani Irek nigdy by go niepodejrzewali.Po nieprzespanej od hałaśliwego skowytu nocy nowa umiejętność psa wydawała się całkiemmiłą odmianą.- Pitbull to rasaprzypominająca Bladych - zawyrokowałojciec poprzyjrzeniu się psu zbliska.- Z pozoru małe toi nieurodziwe, ale jaktrzeba, skacze do gardła jak nawalonyaligator.Potych pełnych głębokiej mądrościsłowach stało się jasne, \e pieszostałzaakceptowany.Początkowe obawy matki co do wojowniczego charakte115.ru psa okazały się równie bezzasadne jak wielkie nadziejeojca.Bladysenior twierdził, \e pod nieobecność właścicielkibędzie mo\na dorobić parę groszy dorenty inwalidzkiej,wystawiając psa na organizowane za miastem nielegalne psiezawody.Hipotetycznepieniądze przeliczał tak długo, dopóki niezapoznał się z pitbullemosobiście.Podstarzała psina, wzięta w szczenięctwie omyłkowo za ratlerka, została przygarniętalitościwiei wychowywana od urodzenia przezemerytowaną nauczycielkęłaciny.Nic dziwnego, \e była łagodnajak baran.- I tak samo głupia - skwitował ojciec, napró\no próbując szczućpsa na załatwiającesię na parapecie tłuste gołębie.Pies naskutek porzucenia w zbytwczesnymdzieciństwie nabawił się nieuleczalnychkompleksów.Do tego doszły paranoiczne lęki przed ciemnością, samotnością i innymi psami.Wszystko to, co dyskwalifikowało go jako psiegomordercę, sprawiało, i\dla nauczycielkiłaciny stał się idealnym i spolegliwym towarzyszem \ycia.- Zdaje się, \e depresja kundlowiminęła -złośliwie zauwa\ył ojciec, z satysfakcjąmoszczący się na wersalce.Jego uwaga została dyplomatycznie puszczona mimouszu.Na spacerze, nim pies zdą\ył obsikać jedno z \ałośnie rachitycznychdrzewekporastających skwer przy ulicy, Ireneusz Blady z zaskoczeniem zauwa\ył, \e tkwi przedkamienicą Mileny.Uwiązany dojegoręki pitbullwłaśnie z ulgązałatwiał swoją potrzebę.Stali tamju\ dłu\sząchwilę.Za długo jak na zwykłegospacerowiczai zbyt krótko jak naczłowieka, który miałmnóstwoczasu.Niepamiętał, by to miejsce miało być celem jego wędrówki.- Tak - mruknąłdo siebie.- Ostatnio dzieją się ze mnąnaprawdę dziwne rzeczy.116Przed kioskiem, doktóregowreszcie trafił Irek Blady,stało dwóchznajomychmę\czyzn.Ka\dej niedzieli wychodzili elegancko ubranize swoimi \onami do kościoła,leczrzadkodocieralidalejni\ do budki z prasą ipapierosami.Chyba \e lało jakz cebra.Wtedy zbrakulepszych propozycji chodzili się pomodlići zdobywali sobie punkty wloteriiniebiańskiego bingo.Dziś pogoda dopisała, więc stali podprzedwcześnie po\ółkłym kasztanem i debatowali oczymśbez pośpiechu.Jedenz nich był wujkiem ze stronyojca, z drugim zapewne te\ łączyło Irkajakieśpokrewieństwo, ale nie próbował nawet dociec, jakie.- Stary w domu?- zapytał prawdziwy wujek, jakby ojciecgdziekolwiek kiedykolwiek się oddalał.- Mhm.-Pies wasz?Irek rozejrzał się, czy ktoś jeszcze dostrzegł go z pitbullem, bonabierał podejrzeń, \erazemgłupio wyglądają.- Nie.-Szczeniak - stwierdziłdrugi, domniemany wujek.- Przecie\widać, \e nie szczeniak.To stary pies, ma conajmniej pięć lat.- Mały jakiś.-Nie mały, tylko krzywy!Mę\czyzna skrzywił się i pokręcił z dezaprobatą głową.- Bo to taka rasa - wyjaśnił grzecznie Irek.- Pitbull.- Zlepy nie jestem - dalszy krewny miał widocznie kiepski humor.Irek nie miał zamiaru popadać w konflikty z powodupodopiecznego matki.- Coś słychaćna świecie?- zmienił temat.Okazało się, \e tak.Wujek wskazał na drogę.- Od kiedy ścięlibzy przy śmietniku, ludziezle je\d\ą.Rzeczywiście, obok istniejącego skrótu do wypo\yczalniwideo niedawno utworzył sięzupełnie nowy.Alternatywnądrogęprzeryły opony ludziprzyje\d\ających tu zpółnocnej117.części osiedla.Skwer, zaprojektowany na zieleń miejską,wyglądał jak plac po rodeo.Krewny ze strony ojca wyrzucił niedopałek na chodnik,pozwalając, by zajął się odniego le\ący obok suchy liśćkasztanowca.- Ludzie nic niedbająo swoje otoczenie - zawyrokowałsmutno, patrzącna gliniastyplacyk.Mę\czyznom nie pozostawało nic innego jak się z nimzgodzić.Prawda była taka, \e Irek nie lubił przypadkowości i bezprawia, któremuwszyscy(łącznie z nimsamym) tak skwapliwie hołdowali.Regularność i pozornie nudnasymetriabudziły natomiast jego nieskrywanyzachwyt.Słyszał, \enaświecie są miasta, w których wszystkie ulice przecinająsię pod kątem prostym.Kąt prosty tam znaczył zaś dokładnie 90 stopni, niezaś 93, 86 czy wręczsiedemdziesiąt parę.Gdyby amerykańscy budowniczowie dróg pomylili się choćby o kilka stopni, a nawet minut,budując którąś z centralnych Avenue, Nowy Jork rozlazłby się jak koślawy latawiec.Początkowe nieznaczne przesunięcia po kilku czy kilkunastukilometrach urosłyby doniewyobra\alnych wielkościi Amerykanie wcią\ błądziliby po zwichrowanych labiryntachWielkiego Jabłka.Ten nadnaturalny ład domagał się oczywiściezburzenia,domieszki chaosu, doktóregodą\y nieuporządkowana zewnętrznie i wewnętrznie ludzkość [ Pobierz całość w formacie PDF ]