[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak Hazel nie miała czasu na metafory  i nie znalazłaby, nawet gdyby im się udało.Stukostrachy nie przepadały także za metaforami.Część cyborga interfejsu, jaki Hazel tworzyła z maszyną część, która pozostaławykrywaczem dymu  chciała spełnić swą pierwotną funkcję i ostrzegawczo zabrzęczeć,ponieważ w lesie było pełno dymu.Było to wrażenie podobne do wiercenia w nosiepoprzedzającego nieuchronne kichnięcie.Wykrywacz dymu lekko przechylał się w prawo i lewo, omijając slalomem drzewa,przelatując nad pagórkami, a potem ostro pikując w dół jak najmniejszy na świecie samolotdo opryskiwania pól.Hazel siedziała pochylona nad biurkiem, przyciskając mocno słuchawkę do ucha, głębokoskupiona.Pędziła mały wykrywacz dymu przez las z prędkością przekraczającą granicebezpieczeństwa, ale urządzenie wystartowało z granicy między Haven a Newport, całe pięćmil od statku.Musiała dopaść Gardenera, a czasu zostało niewiele.Wykrywacz dymu położył się na boku, mijając o kilka cali niewysoką sosnę.Niewielebrakowało.Ale& wreszcie go zobaczyła.Zobaczyła też statek, od którego powierzchniodbijały się promienie słońca, tatuując drzewa w tańczące jasne cętki.Wykrywacz dymu przez chwilę zawisł nieruchomo nad grubą matą igliwia pokrywającąruno leśne& a potem wystrzelił prosto w Gardenera.Hazel przygotowała się do włączeniageneratora ultradzwięków, który miał na kawałeczki roztrzaskać kości w ciele Gardenera.35Hej, Gard! Z lewej!Niewiarygodne.Tego głosu nie można było pomylić z żadnym innym.To był głos BobbiAnderson.Dawnej nieulepszonej Bobbi.Gardener nie miał jednak czasu się nad tymzastanawiać.Spojrzał w lewo i zobaczył, że spomiędzy drzew coś zasuwa wprost na niego.Było beżowe.Pod spodem błyskało mu czerwone światełko.Tylko tyle zdążył zauważyć.Uniósł kosmiczny miotacz dzwiękowy, zastanawiając się, jakim cudem zdoła trafić to coś,gdy nagle jego uszy wypełnił dziki cienki pisk, jak gdyby wszystkie komary świata zaczęłybzyczeć jednocześnie  uszy& głowę& i całe ciało.Tak, dzwięk wdarł się do jego wnętrza;wszystko w środku zaczynało mu wibrować.Potem poczuł, jak za przegub złapały go czyjeś ręce  złapały, a potem skręciły.Wystrzelił.Zwiatło dnia znów przeciął zielony promień.Wykrywacz dymu eksplodował.Kilka ostrych kawałków plastiku przeleciało tuż obok głowy Gardenera.36Hazel wrzasnęła i wyprostowała się jak struna na swoim starym krześle obrotowym.Przezsłuchawkę przepłynął potężny ładunek energii.Hazel wykonała ruch, jakby próbowała go chwycić  ale chybiła.Słuchawkę miała w lewym uchu.Z prawego trysnęła naglezielonkawa, gęsta ciecz.Wyglądała jak radioaktywna owsianka.Mózg przez chwilę wyciekałjej z głowy przez ucho, lecz ciśnienie okazało się za duże.Prawa strona czaszki wybuchła jakpąk dziwacznego kwiatu, a mózg z mokrym plaśnięciem trafił w kalendarz Currier & Ives.Hazel runęła bezwładnie na biurko z rozpostartymi ramionami.Jej szkliste oczywpatrywały się z niedowierzaniem w pustkę.Radiomagnetofon buczał przez chwilę, a potem umilkł.37Bobbi, pomyślał Gardener, rozglądając się gorączkowo.Pierdol się, stary  odpowiedział rozbawiony głos. Na więcej pomocy nie licz, przecieżnie żyję, nie pamiętasz?Pamiętam, Bobbi.Dam ci tylko jedną radę: uważaj na wściekle odkurzacze.Potem zniknęła, jeśli w ogóle się pojawiła.Zza jego pleców dobiegł głośny trzask i łoskotwalącego się drzewa.Z lasu między Gardenerem a farmą zaczęły się wydobywać odgłosy jakz wielkiego otwartego kominka.Usłyszał też za sobą krzyki, głośne i wydawane w myślach.Głosy Stukostrachów.Ale Bobbi zniknęła.Zdawało ci się, Gard.Po prostu w głębi duszy chcesz& potrzebujesz Bobbi i próbujesz jąsobie na nowo wymyślić, nic więcej.Tak? A ta ręka? Ręka na mojej ręce? Też ją sobie wymyśliłem? Przecież nie mógłbym samtrafić tego cholerstwa.Nawet Annie Oakley nie mogłaby w to trafić bez niczyjej pomocy.Głosy  te w powietrzu i te w jego głowie  zbliżały się coraz bardziej.Ogień też.Gardener wciągnął haust przesyconego dymem powietrza, wrzucił bieg i ruszył dalej.Narazie nie miał czasu na rozważania.Skierował tomcata w stronę statku.Pięć minut pózniej wyjechał na polanę.38Hazel?  wykrzyknął Newt z niemal nabożną zgrozą.Hazel? Hazel?Tak, Hazel!  odwrzasnął wściekle Dick Allison.Nie mogąc już dłużej nad sobąpanować, rzucił się na Newta. Głupi gnoju!Sukinkot!  wyrzucił z siebie Newt i obaj potoczyli się po ziemi, sięgając sobie do gardeł.Ich zielone oczy miotały błyskawice.Zważywszy na okoliczności, nie było w tym krztylogiki, ale jakiekolwiek podobieństwo Stukostrachów do postaci w rodzaju Spocka byłoczysto przypadkowe.Ręce Dicka odnalazły pofałdowane gardło Newta i zacisnęły się na nim.Palce przebiłyciało, z którego trysnęła zielona krew, obryzgując mu dłonie.Dick zaczął unosić Newta iwalić nim o ziemię.Newt szamotał się coraz słabiej& słabiej& słabiej.Dick dusił go, dopókinie nabrał pewności, że Newt nie żyje.Potem Dick wstał i stwierdził, że czuje się trochę lepiej.39Gard wysiadł z tomcata, zatoczył się, stracił równowagę i upadł.W tym samym momenciew powietrzu świsnął brzęczący i warczący pocisk, trafiając w miejsce, w którym przed chwiląstał.Gardener spojrzał w bezbrzeżnym zdumieniu na odkurzacz Electrolux, który właśnie omało nie oderwał mu głowy. Odkurzacz przeciął polanę jak torpeda, zawrócił i zaatakował ponownie.Na jednym końcumiał coś, co wyglądało jak srebrzysta mgiełka  jakiś rodzaj śmigła.Gardener przypomniał sobie okrągłą dziurę wygryzioną w drzwiach szopy i nagle wyschłomu w ustach.Uważaj na&Electrolux rzucił się do lotu nurkowego.Jego końcówka tnąca brzęczała i wyła jak silnikspalinowy dziecięcego modelu myśliwca.Kółeczka, które miały ułatwić pracę zmęczonejgospodyni domowej, gdy ciągnęła za sobą wierny odkurzacz z pokoju do pokoju, kręciły sięleniwie w powietrzu.Otwór, do którego należało podłączać różne końcówki, wyglądał jakziejąca paszcza.Gardener zrobił ruch, jakby chciał dać nura w prawo, odczekał jeszcze chwileczkę gdyby skoczył za wcześnie, electrolux podążyłby za nim i przegryzł mu brzuch z równąłatwością, jak przegryzł się przez drzwi szopy, kiedy wezwała go Bobbi.Zaczekał, zamarkował ruch tym razem w lewo, a potem w ostatniej chwili rzucił się wprawo.Wylądował na ziemi z bolesnym łomotem.Zgrzytnęły kości zgruchotanej kostki.Gardener wrzasnął żałośnie.Odkurzacz zarył śmigłem w ziemię.Potem odbił się jak samolot, który podrywa się wgórę, gdy za mocno uderzy w pas startowy.Poleciał ze świstem w stronę nachylonegoukośnie wielkiego talerza statku, po czym przechylił się na bok, szykując się do kolejnegoszturmu na Gardenera.Z otworu na wąż wysunął się kabel, którym wcześniej electrolux wciskał guziki.Kabelgwizdał w powietrzu, wydając suchy dzwięk jak syk węża, który ledwie było słychać przezhuk płomieni.Gardener przypomniał sobie rodeo, na które kiedyś zabrała go matka (w tymsłynnym miasteczku leżącym na kowbojskim szlaku, Portland w stanie Maine).Występowałtam kowboj w wysokim białym kapeluszu, który pokazywał sztuczki ze sznurem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl