[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzał na nią zaskoczony.- Ale wtedy traci sens całe przedsięwzięcie, nie sądzisz?- Nathan, chciałeś, żebym ci pomogła, prawda? - przypomniałamu.- Pozwól więc pomóc sobie naprawdę, nie na niby.Jestempewna, że kiedy twoja matka dowie się, jak bardzo czułeś się znę-kany jej ciągłymi próbami wyswatania ciebie, zrozumie, że nie tędySRdroga.Powiemy jej, że byłeś zdesperowany do tego stopnia, żeprzedstawiłeś mnie jako swoją dziewczynę, aby tylko się obronićprzed jej zakusami.Ona musi się o tym dowiedzieć, aby móc cięzrozumieć.- Naprawdę sądzisz, że to zadziała?- A co ci zależy spróbować?Znalezli się nagle przed ekspozycją niedzwiedzi polarnych.Jane, zachwycona, niemal rozpłaszczyła nos na tafli grubegoszkła, oddzielającego zwiedzających od basenu z majestatyczniepływającymi w nim misiami.- To dla twojego własnego dobra, Nathanie - Meg wróciła doprzerwanej rozmowy.- Nie wyobrażasz sobie, jaką ulgę odczułam,kiedy dziś rano rozmawiałam przez telefon z twoją siostrą i zorien-towałam się, że ona wie o wszystkim.Na kłamstwie, lub choćbynawet tylko na niewinnym kłamstewku, nie zbudujesz niczegotrwałego, uwierz mi.- W porządku, zaryzykuję - powiedział Nathan i łącząc w górzedwa palce prawej ręki na znak ślubowania, dodał: - Począwszy do-kładnie od tej chwili, przyrzekam, że już więcej nie będzie żadnychkłamstw i udawania, obiecuję.Oboje przyglądali się Jane, która co chwila parskała radosnymśmiechem, obserwując młode niedzwiadki pływające tuż pod jejnosem.Widać było, że jest naprawdę szczęśliwa.Słońce stało już wysoko na niebie, kiedy po jakimś czasie wrócilido samochodu.Meg zdjęła z tylnych siedzeń czerwony, kraciastykoc, rozłożyła go na trawie nieopodal i ustawiła na nim koszyk zlunchem.Sama nie mogła się sobie w duchu nadziwić, jak to się stało, żewzięła wystarczająco dużo jedzenia, żeby teraz obdzielić nim całątrójkę.Intuicja czy zwykły przypadek? Jedno czy drugie, nieważne,w każdym razie teraz wszyscy ochoczo zabrali się do jedzenia.Kiedy w pewnym momencie Jane zaproponowała jeszcze jedenkrótki spacer, nie dali się długo namawiać.SR- Nawet nie wiesz, jak mi dzisiaj pomogłeś w zajmowaniu się Ja-ne - odezwała się Meg, kiedy pod koniec dnia Nathan sadowił małąna tylnym siedzeniu samochodu.- Mam taką nadzieję - odpowiedział, przytrzymując jej przedniedrzwiczki.- Bo to ona była kolejnym ważnym powodem, dla któ-rego się tu dzisiaj z wami znalazłem.- Nie rozumiem?- Po prostu uświadomiłem sobie, że czym innym jest to, że ja samnie zamierzam już nigdy mieć dzieci, a czym innym mój stosunekdo cudzych pociech.Jak to? Więc dzisiejsze popołudnie to dla niego po prostu jakiśtam rodzaj terapii, a Jane służyła mu jedynie jako królik doświad-czalny? - zastanawiała się Meg.Zdecydowanie wolałaby, żeby Na-than polubił Jane dla niej samej, a nie z powodu jej ewentualnejprzydatności do realizowania jego celów, choćby i były najbardziejszlachetne.- Cieszę się więc, że mogłyśmy się przydać.- W jej głosie za-brzmiała nutka sarkazmu.Nathan uśmiechnął się.- A tak przy okazji, to naprawdę dobrze ci w tych spodniach ipodkoszulku - dorzucił, żegnając się z nią.Meg nie zwróciła najmniejszej uwagi na ten komplement, bo całyczas rozmyślała o jego stosunku do Jane.Po chwili jednak, kiedymijała Nathana spieszącego do swojego samochodu, zauważyła, jakszedł lekkim, skocznym krokiem i, co dziwniejsze.pogwizdywał.Mimo że robił to dosyć cicho i nieporadnie, Meg rozpoznała melo-dię.Była to Oda do radości".Cieszę się, że mogłyśmy się przydać, powtórzyła w myślach, jużbez sarkazmu, bo tym razem naprawdę tak myślała.Następnego dnia, kiedy razem z Jane jadły wspólny obiad na doleu Gilbertów, Meg uświadomiła sobie, że zgodziła się na sobotniewyjście z Nathanem, nie myśląc zupełnie o zapewnieniu opieki dlaSRmałej.Spojrzała na Verę, nakładającą właśnie mężowi na talerzporcję ziemniaków.- Vero, czy masz jakieś plany na najbliższą sobotę? - zapytałapozornie spokojnym głosem.- Jak zwykle - odpowiedziała teściowa.- A dlaczego pytasz? Jak zwykle" oznaczało po prostu oglądanie telewizji.- Miałam nadzieję, że będziesz mogła zająć się Jane - wyjaśniłaMeg ze wzrokiem utkwionym w ścianie naprzeciwko.Oczywiście Vera chciała znać powód i oczywiście Meg nie potra-fiła i nie chciała jej okłamać.- Wybierasz się na obiad z rodzicami twojego szefa?! -W głosieVery słychać było przede wszystkim oburzenie.- To będzie raczej coś w rodzaju spotkania zawodowego.- Osta-tecznie rzeczywiście ją i Nathana obowiązywał pewien rodzaj za-wodowej umowy.Na kilka długich minut zapadła głęboka cisza, a jedyne, co jąurozmaicało, to wymowne spojrzenia Very i Jaya, które rzucali so-bie nawzajem.W końcu jednak wyrazili zgodę.Następnego dnia rano Meg wybrała się do pracy autobusem.Okazało się bowiem, że Vera potrzebowała samochodu do zała-twienia kilku swoich spraw.W momencie kiedy już niemal wchodziła do budynku biura, za-uważyła, jak na parking podjeżdża samochód Natahana, a on samkiwa ręką w jej kierunku.Poczekała, aż wysiądzie z auta.- Muszę z tobą porozmawiać - zapowiedział, kiedy razem szli wkierunku windy.- A o co chodzi?- Nie teraz - wyszeptał.Istotnie, razem z nimi na windę czekało kilkoro innych pra-cowników firmy, którzy ciekawość mieli wprost wypisaną na twa-rzach.SRKiedy znalezli się w biurze, Nathan podciągnął rolety i uchyliłokno.- Usiądz, Meg.- Wskazał jej ręką krzesło, podając jednocześniefiliżankę świeżo zaparzonej kawy.Meg postawiła filiżankę na biurku.- Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać?- Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe, ale skon-taktowałem się ze swoim starym znajomym, dyrektorem pewnejszkoły podstawowej.Wyobraz sobie, że właśnie od tego roku orga-nizują tam również sekcję przedszkolną.- Ach, tak? - Meg poczuła, jak ciśnienie gwałtownie skoczyło jejdo góry.Nathan ledwie mógł powstrzymać się od uśmiechu samo-zadowolenia, bo i rzeczywiście miał ku temu powody.- Ten mój znajomy powiedział, że z przyjemnością będzie widziałJane pośród swoich uczniów - wyrzucił z siebie jednym tchem.- To cudownie! - zawołała zachwycona, ale już po chwili jej ra-dość' zgasła.Nathan domyślił się, co może być tego przyczyną.- Obawiasz się pewnie o czesne, ale zapewniam cię, że ta szkoławarta jest każdych pieniędzy.- Zauważył, jak marszczy brwi wnajwyższym skupieniu.- Ale oczywiście zrobisz, jak zechcesz.Wkażdym razie zajęcia rozpoczynają się od najbliższej środy.Jeśli niezgłosisz się z Jane do środy do ósmej rano, miejsce przypadnie poprostu komuś innemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl milosnikstop.keep.pl
.Spojrzał na nią zaskoczony.- Ale wtedy traci sens całe przedsięwzięcie, nie sądzisz?- Nathan, chciałeś, żebym ci pomogła, prawda? - przypomniałamu.- Pozwól więc pomóc sobie naprawdę, nie na niby.Jestempewna, że kiedy twoja matka dowie się, jak bardzo czułeś się znę-kany jej ciągłymi próbami wyswatania ciebie, zrozumie, że nie tędySRdroga.Powiemy jej, że byłeś zdesperowany do tego stopnia, żeprzedstawiłeś mnie jako swoją dziewczynę, aby tylko się obronićprzed jej zakusami.Ona musi się o tym dowiedzieć, aby móc cięzrozumieć.- Naprawdę sądzisz, że to zadziała?- A co ci zależy spróbować?Znalezli się nagle przed ekspozycją niedzwiedzi polarnych.Jane, zachwycona, niemal rozpłaszczyła nos na tafli grubegoszkła, oddzielającego zwiedzających od basenu z majestatyczniepływającymi w nim misiami.- To dla twojego własnego dobra, Nathanie - Meg wróciła doprzerwanej rozmowy.- Nie wyobrażasz sobie, jaką ulgę odczułam,kiedy dziś rano rozmawiałam przez telefon z twoją siostrą i zorien-towałam się, że ona wie o wszystkim.Na kłamstwie, lub choćbynawet tylko na niewinnym kłamstewku, nie zbudujesz niczegotrwałego, uwierz mi.- W porządku, zaryzykuję - powiedział Nathan i łącząc w górzedwa palce prawej ręki na znak ślubowania, dodał: - Począwszy do-kładnie od tej chwili, przyrzekam, że już więcej nie będzie żadnychkłamstw i udawania, obiecuję.Oboje przyglądali się Jane, która co chwila parskała radosnymśmiechem, obserwując młode niedzwiadki pływające tuż pod jejnosem.Widać było, że jest naprawdę szczęśliwa.Słońce stało już wysoko na niebie, kiedy po jakimś czasie wrócilido samochodu.Meg zdjęła z tylnych siedzeń czerwony, kraciastykoc, rozłożyła go na trawie nieopodal i ustawiła na nim koszyk zlunchem.Sama nie mogła się sobie w duchu nadziwić, jak to się stało, żewzięła wystarczająco dużo jedzenia, żeby teraz obdzielić nim całątrójkę.Intuicja czy zwykły przypadek? Jedno czy drugie, nieważne,w każdym razie teraz wszyscy ochoczo zabrali się do jedzenia.Kiedy w pewnym momencie Jane zaproponowała jeszcze jedenkrótki spacer, nie dali się długo namawiać.SR- Nawet nie wiesz, jak mi dzisiaj pomogłeś w zajmowaniu się Ja-ne - odezwała się Meg, kiedy pod koniec dnia Nathan sadowił małąna tylnym siedzeniu samochodu.- Mam taką nadzieję - odpowiedział, przytrzymując jej przedniedrzwiczki.- Bo to ona była kolejnym ważnym powodem, dla któ-rego się tu dzisiaj z wami znalazłem.- Nie rozumiem?- Po prostu uświadomiłem sobie, że czym innym jest to, że ja samnie zamierzam już nigdy mieć dzieci, a czym innym mój stosunekdo cudzych pociech.Jak to? Więc dzisiejsze popołudnie to dla niego po prostu jakiśtam rodzaj terapii, a Jane służyła mu jedynie jako królik doświad-czalny? - zastanawiała się Meg.Zdecydowanie wolałaby, żeby Na-than polubił Jane dla niej samej, a nie z powodu jej ewentualnejprzydatności do realizowania jego celów, choćby i były najbardziejszlachetne.- Cieszę się więc, że mogłyśmy się przydać.- W jej głosie za-brzmiała nutka sarkazmu.Nathan uśmiechnął się.- A tak przy okazji, to naprawdę dobrze ci w tych spodniach ipodkoszulku - dorzucił, żegnając się z nią.Meg nie zwróciła najmniejszej uwagi na ten komplement, bo całyczas rozmyślała o jego stosunku do Jane.Po chwili jednak, kiedymijała Nathana spieszącego do swojego samochodu, zauważyła, jakszedł lekkim, skocznym krokiem i, co dziwniejsze.pogwizdywał.Mimo że robił to dosyć cicho i nieporadnie, Meg rozpoznała melo-dię.Była to Oda do radości".Cieszę się, że mogłyśmy się przydać, powtórzyła w myślach, jużbez sarkazmu, bo tym razem naprawdę tak myślała.Następnego dnia, kiedy razem z Jane jadły wspólny obiad na doleu Gilbertów, Meg uświadomiła sobie, że zgodziła się na sobotniewyjście z Nathanem, nie myśląc zupełnie o zapewnieniu opieki dlaSRmałej.Spojrzała na Verę, nakładającą właśnie mężowi na talerzporcję ziemniaków.- Vero, czy masz jakieś plany na najbliższą sobotę? - zapytałapozornie spokojnym głosem.- Jak zwykle - odpowiedziała teściowa.- A dlaczego pytasz? Jak zwykle" oznaczało po prostu oglądanie telewizji.- Miałam nadzieję, że będziesz mogła zająć się Jane - wyjaśniłaMeg ze wzrokiem utkwionym w ścianie naprzeciwko.Oczywiście Vera chciała znać powód i oczywiście Meg nie potra-fiła i nie chciała jej okłamać.- Wybierasz się na obiad z rodzicami twojego szefa?! -W głosieVery słychać było przede wszystkim oburzenie.- To będzie raczej coś w rodzaju spotkania zawodowego.- Osta-tecznie rzeczywiście ją i Nathana obowiązywał pewien rodzaj za-wodowej umowy.Na kilka długich minut zapadła głęboka cisza, a jedyne, co jąurozmaicało, to wymowne spojrzenia Very i Jaya, które rzucali so-bie nawzajem.W końcu jednak wyrazili zgodę.Następnego dnia rano Meg wybrała się do pracy autobusem.Okazało się bowiem, że Vera potrzebowała samochodu do zała-twienia kilku swoich spraw.W momencie kiedy już niemal wchodziła do budynku biura, za-uważyła, jak na parking podjeżdża samochód Natahana, a on samkiwa ręką w jej kierunku.Poczekała, aż wysiądzie z auta.- Muszę z tobą porozmawiać - zapowiedział, kiedy razem szli wkierunku windy.- A o co chodzi?- Nie teraz - wyszeptał.Istotnie, razem z nimi na windę czekało kilkoro innych pra-cowników firmy, którzy ciekawość mieli wprost wypisaną na twa-rzach.SRKiedy znalezli się w biurze, Nathan podciągnął rolety i uchyliłokno.- Usiądz, Meg.- Wskazał jej ręką krzesło, podając jednocześniefiliżankę świeżo zaparzonej kawy.Meg postawiła filiżankę na biurku.- Więc o czym chciałeś ze mną rozmawiać?- Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe, ale skon-taktowałem się ze swoim starym znajomym, dyrektorem pewnejszkoły podstawowej.Wyobraz sobie, że właśnie od tego roku orga-nizują tam również sekcję przedszkolną.- Ach, tak? - Meg poczuła, jak ciśnienie gwałtownie skoczyło jejdo góry.Nathan ledwie mógł powstrzymać się od uśmiechu samo-zadowolenia, bo i rzeczywiście miał ku temu powody.- Ten mój znajomy powiedział, że z przyjemnością będzie widziałJane pośród swoich uczniów - wyrzucił z siebie jednym tchem.- To cudownie! - zawołała zachwycona, ale już po chwili jej ra-dość' zgasła.Nathan domyślił się, co może być tego przyczyną.- Obawiasz się pewnie o czesne, ale zapewniam cię, że ta szkoławarta jest każdych pieniędzy.- Zauważył, jak marszczy brwi wnajwyższym skupieniu.- Ale oczywiście zrobisz, jak zechcesz.Wkażdym razie zajęcia rozpoczynają się od najbliższej środy.Jeśli niezgłosisz się z Jane do środy do ósmej rano, miejsce przypadnie poprostu komuś innemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]