[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postukał paznokciem jednego kciuka o paznokieć drugiego.- W pewnym sensie tak - odparł.- Co? - Przez twarz Davida przemknął wyraz lęku.George zerknął na żonę, która ledwie dostrzegalnie skinęła głową.- No cóż.- rzekł, starannie dobierając słowa.- Mamy pewien problem w marketingu.David zerknął na matkę, potem znów na ojca.- Dlaczego Duncan się nim nie zajmie? W końcu od tego jest.- Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.Duncan też może być tylko w jednymmiejscu na raz, a ostatnio po prostu brakuje mu ludzi.- George spojrzał na syna i postanowiłwyłożyć kawę na ławę.- Posłuchaj, Davidzie: wiem, jak daleki jesteś teraz myślami od pracy.- Urwał na chwilę.- Ale prawda wygląda tak, że wątpię, by udało nam się rozwiązać tenproblem nie angażując ciebie.David westchnął głęboko i podrapał się po karku.- Duncan zwrócił mi dziś uwagę - ciągnął ojciec - że nasza sprzedaż w Stanachdramatycznie spadła.Nie krył, że chce jeszcze w tym tygodniu zwołać zebranie zarządu, byjak najszybciej wybrać nowego dystrybutora na tamtejszym rynku.- George spojrzał na żonę,która uśmiechnęła się doń krzepiąco.- Ja w przyszłym tygodniu jadę do Glasgow nakonferencję producentów; Duncan w tym samym czasie wylatuje do Europy, tak więc.-George skubnął nerwowo małżowinę uszną - pozostaje pytanie, kto poleci do Stanów.-Sięgnął po szklankę i upił łyk whisky, grając na zwłokę, nim David przetrawi usłyszanewieści.David oparł się w krześle i skrzyżował ramiona.- A Robert McLeod? - spytał cicho.- Też jest zajęty?Ojciec zaśmiał się sucho.- Znasz Roberta lepiej niż ktokolwiek inny.To świetny finansista, ale nigdy nie ruszyłsię nawet na krok ze Szkocji, a cóż dopiero za ocean! Wylądowałby w Alabamie imusielibyśmy wysłać za nim ekspedycję ratunkową, ha, ha! - Widząc, że syn nie zareagował uśmiechem na tę żartobliwą uwagę, spoważniał.- Poza tym, Davidzie, Robert się starzeje.Amerykanie zjedliby go na surowo.David przymknął oczy i wolno pokiwał głową.- Słowem, Duncan chce, żebym to ja jechał.Alicja, która dotąd siedziała w milczeniu, przysłuchując się wyjaśnieniom męża,uznała za stosowne włączyć się do rozmowy:- Kochanie, dalecy jesteśmy od chęci zmuszenia cię do wyjazdu, zwłaszcza jeśli nieczujesz się na siłach.Ostatecznie któż cię lepiej rozumie niż my.Ale ty także musiszzrozumieć, w jak trudnej sytuacji znalazł się ojciec.David potarł czoło.- Nie chodzi tylko o to, że nie czuję się na siłach.Po prostu nie chciałbym terazoddalać się zbytnio od dzieci.George milczał przez chwilę, po czym położył dłoń na ramieniu syna.- Zdaję sobie z tego sprawę i nawet napomknąłem o tym w rozmowie z Duncanem.Nocóż, on twierdzi, że wszystko przygotuje: ty masz tylko tam jechać przeprowadzić rozmowy.Wrócisz najdalej za dwa, trzy dni.- Urwał i spojrzał na żonę, jakby znów szukając u niejpoparcia, nim podjął spokojnym przekonującym tonem: - Matka i ja też uważamy, że dobrzeci zrobi krótki wyjazd.Wiem, że w tej chwili jesteś innego zdania, ale jeśli się przełamiesz,wyjdzie ci to tylko na korzyść.David podniósł serwetkę z kolan, rzucił ją na stół i odsunął krzesło.- No cóż - rzekł wstając.- Przemyślę to.Alicja podniosła rękę, zatrzymując go w pół kroku.- Davidzie, proszę, usiądz jeszcze na chwilę.- Odczekała sekundę, zbierając myśli.-Synku.ojciec i ja robimy co w naszej mocy, żeby ci pomóc.Nie jest to łatwe, gdy wszystkodusisz w sobie.Patrzymy, jak z dnia na dzień coraz bardziej się zamykasz i.cóż, to zaczynaprzerastać nasze siły.- Spojrzała na męża, który siedział w milczeniu.Twarz miał poszarzałąz niepokoju, że cienka jak nić pajęcza cierpliwość Davida zaraz pęknie.- Widzisz, życie musisię potoczyć dalej, nie tylko nasze czy twoje, ale przede wszystkim życie twoich dzieci.Musimy znów zacząć funkcjonować normalnie.Każde z nas stara się więc, jak może, choćprzecież dla wszystkich był to potworny cios.- Urwała i odchrząknęła, gdyż głos zadrżał jejze wzruszenia.- Nie chcę wydać ci się brutalna, ale musisz nam trochę pomóc i zacząć z namirozmawiać, bo inaczej wątpię, czy wraz z ojcem zdołamy dłużej dzwigać to brzemię.David podniósł wzrok.Na twarzy matki ujrzał szczery smutek.Ojciec pokrył sweuczucia kaszlnięciem, wyjął z kieszeni chusteczkę i głośno wytarł nos.W głębi skołatanego mózgu Davida widok ich rozpaczy odblokował jakiś znieczulony dotąd nerw.Zagryzł dolnąwargę.Po chwili odezwał się:- Przez osiemnaście lat.dzieliłem myśli z.- zająknął się, próbując wydobyć z siebiesłowo jak chory po wylewie, który mozolnie uczy się od nowa mówić -.z Rachel.Patrzył przed siebie, w ścianę, i dlatego nie dostrzegł ruchu ręki matki, któraukradkiem ścisnęła dłoń ojca.Mówił dalej chrapliwym, urywanym głosem:- Byliśmy.jednym.Myśleliśmy tak samo, śmialiśmy się z tych samych rzeczy,przeżywaliśmy tak samo.naprawdę staliśmy się jednym ciałem i duszą.A teraz.-odetchnął spazmatycznie - teraz jej nie ma, a ja.czuję się zagubiony.i pusty.Trudno miokazać wdzięczność, bo oślepłem na odruchy ludzkich serc.- Gwałtownie otarł oczywierzchem dłoni.- Teraz w moim życiu zieje olbrzymia pustka.Niczego nie odbieram.nieodczuwam.straciłem wiarę w siebie.nie mam już nic.- Podniósł wzrok i szybko spuściłgo z powrotem.- Ale choć nic nie czuję, to przecież wiem.wiem, jak wielką podporąbyliście mi oboje w minionych miesiącach.I wiem też, że nie okazałem wamwdzięczności.choć wierzcie mi, jestem wdzięczny.- Synku, nie musisz.- wtrąciła Alicja.- Mamo, proszę - przerwał jej.- Pozwól mi skończyć.- Zerwał się z krzesła, wepchnąłręce do kieszeni spodni i znów przez chwilę zbierał myśli, nim podjął wolno i metodycznie: -Podejrzewam, że odciąłem się od zewnętrznego świata.bo mój własny świat już do niegonie pasuje.Przez większość czasu egzystuję tak, jakby nic się nie stało.I nagle rzeczywistośćstaje mi przed oczyma, ba, rzuca mi się do gardła! - Wznosząca się kadencja zdania przeszław gniewny syk.- I kiedy myślę: teraz, głupi gnojku, teraz musisz się w końcu zebrać i stawićjej czoło.- David opadł na krzesło i dokończył szeptem: - Właśnie wtedy opada jakaś klapkai znów nic nie czuję.Matka patrzyła na niego ze łzami w oczach.- Kochanie, wiem, zabrzmi to jak frazes, ale czas naprawdę leczy rany.Wyobrażam tosobie tak jak utratę ręki czy nogi.Na początku zmysły są otępiałe, w końcu jednakrzeczywistość, jej ból, dociera do człowieka.Do ciebie też dotrze, Davidzie, i będziesz zdolnypodjąć z nim walkę.Wyjdziesz z tej próby zwycięski, zaczniesz budować swoje życie odnowa.Wierz mi, że tak będzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • milosnikstop.keep.pl